"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 7 (97), Lipiec '97
Po spotkaniu "Kolumny w Spale" widać w polskim ruchu ekologicznym co najmniej 2 pomysły na działanie i politykę.
Jeden nurt ruchu chce wpasować się w szeroko pojęte ramy "przemysłu pozarządowego" oraz istniejących "porządnych" partii politycznych. Drugi nurt ma charakter kulturowy, formułuje alternatywną wizję społeczną i polityczną, dąży do zmiany społecznej, chce uczestniczyć w życiu politycznym jako niezależny podmiot. Pierwszy nurt spełnia się w tworzeniu struktur. Drugi nurt wszelkie struktury traktuje instrumentalnie - tzn. tworzy je i używa ich wtedy, kiedy potrzeba. Na co dzień zajmuje się obroną dzikiej przyrody, walką z autostradami i próbuje dokonać zmiany społecznej. Oskarżany jest o radykalizm i demagogię, ale to po prostu oznacza, że powoli buduje sobie niezależne miejsce na scenie politycznej. Mam głęboką nadzieję, że Federacja Zielonych nie wpadnie na pomysł przyłączenia się do pierwszego nurtu, a struktury i instytucje FZ-etu powstaną w naturalny sposób same z siebie.
Sądzę, że podstawowym tematem najbliższego Kongresu FZ-etu powinna być dyskusja ideologiczna i polityczna. Jest na to czas, bo polskie społeczeństwo od dłuższego czasu jest na diecie bezideowości. O ile - sądzę - możemy podczas Kongresu darować sobie kwestię wyborów parlamentarnych, o tyle warto zastanowić się nad tym, co możemy zaproponować społeczeństwu w wyborach samorządowych za rok. Warto pomyśleć, dlaczego w ogóle jesteśmy w Federacji i co chcemy w niej robić. Mam wrażenie, że nie wszyscy wiedzą i na przykład potrzebują FZ-etu, aby mieć co reprezentować w Bardzo Ważnych Instytucjach (cytat z autentycznej wypowiedzi - zmilczę, o które instytucje chodzi!). Federacja będzie istniała tylko wtedy, jeśli będzie prowadziła dobrze zorganizowane i przemyślane kampanie lokalne. Bez dobrze zorganizowanego, aktywnego i znanego zaplecza wszelkie próby na przykład współpracy z Ministerstwem Ochrony Środowiska będą żenującą stratą czasu i proszeniem o pieniądze na mało konkretne rzeczy. Chyba najwyższy czas zauważyć, że MOŚZNiL ma nas głęboko gdzieś bez względu na to, czy nazywamy siebie Listą 21 czy jakkolwiek inaczej.
Bez oddolnych działań, bez wyszkolonych i mających już praktyczne doświadczenie w działalności publicznej grup lokalnych FZ będzie się kisił, zastanawiał nad sobą, reformował, tracił ludzi i rozpęd. Wtedy w FZ-cie będzie miejsce dla histeryków, nieudanych ludzi bez pomysłu i innych wojowników od siedmiu boleści. A to mnie nie interesuje. Wręcz przeciwnie, wolałbym, żeby FZ dokonał w Polsce wielu wspaniałych rzeczy (oprócz rejestrowania się, co niektórzy naiwni w pewnym dużym mieście uważają za przełomowe wydarzenie w życiu organizacji i wielki sukces, myląc skutecznie środki z celami). Tym bardziej, że dotychczasowe pomysły ekologów zaczynają pomału wygrywać. Świat finansów zaczyna pomału na całym świecie przyznawać rację Zielonym i nawet Unia Wolności wsiadła oficjalnie na rowery. A przejmowanie pomysłów świadczy o ich sile. JESZCZE BĘDZIE PRZEPIĘKNIE, JESZCZE BĘDZIE WSPANIALE
A skoro tak, to FZ może dalej śmiało wyprzedzać swój czas. Dlatego teraz więcej czasu i miejsca należałoby poświęcić na przykład drażliwym i przemilczanym kwestiom wojska, wolnego rynku czy na przykład bezpośredniej demokracji w Polsce.
Polski ruch alternatywny traktował wojsko dotychczas tylko pod kątem zastępczej służby poborowych. Ale tematów "wojskowych" jest znacznie więcej. Na przykład nasze podatki, które dzisiaj idą na pierścienie generalskie i biskupstwa polowe, w coraz większym stopniu będą finansować zakupy kosztownych czołgów (przydatnych zresztą głównie do tłumienia demonstracji). Z punktu widzenia gospodarki wolnorynkowej jest to wyłącznie subsydium dla prywatnego kapitału. Co więcej, niektórzy wojskowi zaczynają uważać, że jedyne, co się sprawdza w ewentualnym boju, to lekka i skuteczna broń przeciwlotnicza i przeciwpancerna (przenośne wyrzutnie na samochodach itp.). Taka broń jest nie tylko tańsza i prostsza, ale też niemożliwa do skutecznego użycia w walce z tłumem czy zaatakowania ościennego państwa. Jej produkcja nie tworzy nowotworu gospodarczego w postaci subwencjonowanego sektora militarno-przemysłowego, a przy okazji jest bardziej przyjazna dla środowiska. Czy tania, dobrze przeszkolona armia bez czołgów i broni ofensywnej może być do zaakceptowania dla Zielonych?
Drugą i może bardziej oczywistą sprawą
"wojskową" jest kwestia tzw. "fali".
Obserwując wychodzące z woja "fale" (właśnie:
fale) zapitych, 20-letnich popierdoleńców w bałwańskich
chustach, zaczynam mieć wrażenie, że moje pieniądze
na utrzymanie armii zostały wyrzucone w błoto. Co więcej,
"fala" kojarzy mi się z obyczajami więziennymi,
coraz częściej przenoszonymi do szkół,
z burdami okołostadionowymi i kultem kija bejsbolowego. Uważam,
że dalszy rozkład społeczny i wzrost agresji w
Polsce można powstrzymać tylko przez natychmiastową
likwidację demoralizującej fikcji powszechnego obowiązku
obrony. W zamian być może należy powołać
małą a sprawną armię zawodową, uzupełnioną
oddziałami samoobrony lokalnej, na przykład na wzór
Szwajcarii. CZY ZIELONI KOCHAJĄ
WOLNY RYNEK?
Jako (nie ukończony) humanista zaczynam mieć wrażenie, że hasło "wolny rynek" jest największym szwindlem świata. Wolny rynek funkcjonuje w miarę przyzwoicie na poziomie targowiska w Afryce czy zabitej dechami wsi. Ale w skali najbardziej nawet "wolnorynkowych" krajów Zachodu okazuje się, że ogromne sumy trafiają do biznesu w postaci zamówień na broń, która jest towarem wolnorynkowym tylko i wyłącznie wśród myśliwych, gangsterów, terrorystów i trzecioświatowych kacyków. Podobną gigantyczną subwencją, psującą wolny rynek, są drogi i wszelka tak zwana "infrastruktura" nie wiadomo dlaczego budowana z podatków, a nie - skoro jest tak potrzebna - przez prywatne, wolnorynkowe firmy.
Jeśli przyjrzeć się dokładnie, to okazuje się, że w rzeczywistości żadnego wolnego rynku nie ma - jest za to świat nacisków, wpływów, ukrytych interesów i sztucznej koncentracji kapitału. Wszystko to w istocie psuje idealny wolny rynek i szkodzi społeczeństwu, z natury przecież lokalnemu, a nie ogólnoświatowemu. Z drugiej strony - dyskusja o wolnym rynku musi objąć kwestię kosztów zewnętrznych, polityki podatkowej czy opieki społecznej. Być może Federacja Zielonych ma tutaj dużo do zaoferowania nie tylko drobnym rolnikom, handlowcom i producentom, ale także w ogóle naszym nieskorym do krytycznego myślenia rodakom. NOWA KULTURA, CZYLI KTO Z NAS PRÓBUJE MYŚLEĆ, PISAĆ, CZYTAĆ
Zieloni w swojej istocie są ruchem kulturowym, jak mówią anglosasi - cywilizacyjnym. Na miarę swoich czasów są takimi samymi odszczepieńcami od dominującego wzorca kulturowego, jak kiedyś katarzy, arianie czy jeszcze inni mniejszościowi malkontenci. Jeśli nasz wzorzec zachowań będzie na tyle atrakcyjny i silny, że rozpowszechni się wśród tak zwanych szerokich mas - dojdzie do rzeczywistej zmiany społecznej. Jeśli nie - to pewnie przyroda i tak sobie jakoś poradzi, tym razem bez nas. Tymczasem 2 lata temu ktoś chciał zmieniać Nasze Zasady, jakby nie dostrzegając, że są samym sednem Federacji Zielonych. Aby dokonać rzeczywistej zmiany, powinniśmy robić rzeczy, które będą inspirowały nas samych i ludzi wokół. Propozycja zmiany Naszych Zasad nikogo do niczego nie zainspirowała - nawet nie zjechał się zespół roboczy. I bardzo dobrze, szkoda tworzyć fikcję.
Szkoda też, że na palcach jednej ręki można policzyć publicystów związanych z ruchem ekologicznym. Słabość ruchu ekologicznego w Polsce bierze się między innymi stąd, że nie piszemy, nie czytamy i nie dyskutujemy. O ekologii - także radykalnej - łatwiej jest często rozmawiać z fizykiem jądrowym niż z bardzo-zaangażowanymi-działaczami-którzy-często-najwięcej-uwagi-przywiązują-do-ubioru (na przykład, chodzi mi ogólnie o brak nawyków samokształceniowych i krytycznego myślenia w ruchu). Tutaj zresztą ciekawa rzecz: w ruchu ekologicznym publikują w zasadzie wyłącznie ludzie związani z nurtem radykalnym (a przynajmniej "działającym", bo nie wszyscy chcą być określani jako radykałowie albo też inni wcale nie uważają ich za radykałów), zajmujący się kampaniami. Ludzie "organizujący" ruch, "ułatwiający" go czy na przykład współpracujący w jego imieniu z ministerstwem publikują swoje przemyślenia bardzo rzadko i oszczędnie. Osobiście - regularnie penetrując wszelkie dostępne i niedostępne periodyki ruchu - nie do końca wiem, o co naprawdę chodzi np. we współpracy ruchu ekologicznego z ministerstwem. To też się musi zmienić, bo inaczej oskarżenia o manipulacje będą się mnożyć.
Takie sprawy są - moim zdaniem - obecnie najważniejsze i chciałbym o nich porozmawiać na Kongresie. Polska od 1989 r. zmieniła się nie do poznania. Społeczeństwo zanurzyło się w boomie gospodarczym, którego skutki już zaczynają odczuwać i ludzie, i środowisko. Za 3 lata będziemy mieli XXI wiek. Najwyższy czas dorosnąć i zacząć głośno mówić, o co nam chodzi. Kilka lat temu zafascynowały mnie teksty Tomka Budzyńskiego z Armii czy Tomka Lipińskiego z Tiltu. Dzisiaj spotykamy się po tej samej stronie barykady i okazuje się, że mamy sobie mnóstwo do powiedzenia. To dobrze wróży na przyszłość.