"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 9 (99), Wrzesień '97


CHŁOPI

"Zieloni" - paradoksalnie - są w większości mieszczuchami widzącymi przyrodę przez pryzmat kanarków, piesków i drzewek w parku, co najwyżej niedzielnych wycieczek za miasto. Bardzo niewielu z nich żyje rzeczywiście w codziennym kontakcie z naturą.

Tymczasem w Polsce - jako bodaj JEDYNYM kraju europejskim - istnieje wciąż jeszcze duża grupa społeczna zachowująca stosunkowo bliską wię1/4 z przyrodą: CHŁOPI. Prof. Edmund Mokrzycki w artykule Klasa z przeszłości ("Gazeta Wyborcza" z 5-6.7. br.) wymienia następujące cechy chłopstwa: przywiązanie do ziemi i miejsca urodzenia, konserwatyzm zawodowy i obyczajowy, dostosowanie życia do cyklu przyrodniczego, niska pozycja i mała ruchliwość społeczna, obrzędowa religijność i wiele innych. I dalej: (…) chłopskie gospodarowanie jest bardziej stylem życia niż działalnością gospodarczą, a wiejska społeczność jest najbardziej naturalną formą organizacji stosunków międzyludzkich. Tradycyjni chłopi żyją w naturalnych wspólnotach, gospodarują wedle zasad "rozwoju zrównoważonego", ściśle związani są ze środowiskiem naturalnym.

Ta grupa społeczna jest jednak kulą u nogi "postępowców", pragnących przekształcić Polskę dokładnie wedle wzorów zachodnich. Chłopi mają zniknąć wyparci przez farmerów - właścicieli wielkich, wysoce zmechanizowanych i zchemizowanych, produkujących przemysłowo gospodarstw. W ślad za tym zniszczone zostaną tradycyjne wiejskie społeczności i ich styl życia. Dla większości rolników będzie to tragedia także ekonomiczna, gdyż ich gospodarstwa zbankrutują a przepełnione własnymi bezrobotnymi miasta nie wchłoną nadwyżki siły roboczej.

Proces eksterminacji chłopstwa jako klasy zaczyna się dokonywać na naszych oczach. Tymczasem polscy "zieloni" wolą ciągle raczej ronić łzy na tragiczną dolą amerykańskich Indian, którym przed z górą 100 laty wytępienie bizonów podcięło ekonomiczne podstawy dawnego trybu życia.

J. T.

Prof. Edmund Mokrzycki, Klasa z przeszłości [w:] "Gazeta Wyborcza" z 5-6.7.97.

NIE-KARTEZJAŃSKA KOMEDIA

Leszek Michno w sierpniowych ZB nr 8(98)/97, s.53(Trochę wspomnień i filozofii przed kongresem Federacji Zielonych) porównuje kilka mniej lub bardziej znanych w ostatnich latach organizacji i ruchów społecznych. Z tego porównania wychodzi mu zwycięsko tylko myśląca nie po kartezjańsku Federacja Zielonych. Nie cała w dodatku, bo niektórzy - jak pisze Leszek - "są" Federacją, a inni ją "mają" - cokolwiek to subtelne rozróżnienie znaczy. Uważam, że Leszek poważnie się myli w ocenie polskiego ruchu alternatywnego. Założona kiedyś między innymi przez niego Federacja co prawda przetrwała ruch "Wolność i Pokój" oraz "Wolę Być" (podobnie, jak nieistniejące już chyba stowarzyszenie "Objector"), ale na razie nic z tego jeszcze nie wyniknęło.

Według Leszka mało kto pamięta o ruchu "Wolność i Pokój" i jego dokonaniach. Nie wiem jak czytelnicy ZB, ale ja pamiętam doskonale. Pamiętam też artykuły - między innymi w "Gazecie Wyborczej", gdzie Leszek pracował - opisujące, jak WiP wpłynął na historię. Z tego środowiska wywodzą się zarówno byli ministrowie oraz wierchuszka UOP-u, jak i czołowi polscy alternatywiści i anarchiści. Świadczy to chyba o sile, a nie słabości środowiska WiP-u. Ten ruch przyczynił się do upadku komuny, wprowadził zupełnie nowe w Polsce sposoby działania i - jak sądzę - myślenia. Pozostawił po sobie legendę, kontrowersje, kłótnie, służbę zastępczą poborowych i pamięć o odwadze (awanturnictwie?) ludzi, którzy otwarcie dawali się aresztować komunistycznej milicji. Pozostawił trochę działaczy społecznych, dziennikarzy i może jeszcze coś.

Będąc tylko kibicem WiP-u uważam, iż dobrze się stało, że ruch ten się rozpadł. Pewne ruchy i formacje sprawdzają się tylko w bardzo specyficznych warunkach. Dotyczy to zwłaszcza silnie wpływających na rzeczywistość ruchów pokoleniowych. Dzisiejsza "Solidarność" to zupełnie inna bajka niż "Solidarność" z r. 1981. W r. 1997 to już tylko struktury, etaty, władza, "Teraz Kurwa My", Marian Krzaklewski i nieszczęsny Lech Wałęsa - pozbawiony charyzmy dziadek, który co chwila pomrukuje, że znowu przeskoczy przez płot. Wszyscy i tak wiedzą, że nie przeskoczy, bo nawet płoty w Polsce już nie te.

W końcu lat 90. rolę WiP-u paradoksalnie spełnia - na dobre i na złe - Liga Republikańska. O niekartezjańskiej FZ - dostosowanej, jak uważa Leszek, do nowych czasów - nie słyszał prawie nikt. Być może FZ powstawała w jakichś bólach i opozycji do jakiejś Polskiej Partii Zielonych, ale przyrodzie to nie pomaga. Być może FZ rzeczywiście wynalazła cudowne lekarstwo na zgodę powszechną, ale z drugiej strony nie słyszałem, żeby zaangażowała się w szersze działanie. Może niesłusznie, ale Czorsztyn i Żarnowiec kojarzą mi się z WiP-em oraz FA, RSA, ale nie z FZ-etem.

Nie wiem, co - według Leszka - zagraża niekartezjańskiej wizji FZ-etu i jak zagrożone są Nasze Zasady. Moim zdaniem dzisiaj FZ-etowi zagraża bezruch, brak zaangażowania w sprawy naszych miast i osiedli, brak nawyków samokształceniowych, brak dyskusji o otaczającym nas kartezjańskim świecie oraz zwykła śmieszność. Nie można cały czas "facylitować" wszystkiego, jak zdaje się chciałby Leszek.

Czasami (a może przede wszystkim?) trzeba zdobyć się na konfrontację z władzą, z opinią publiczną i z utartymi poglądami. Inaczej albo FZ będzie zależała wyłącznie od dotacji, jako ruch etatowych działaczy, albo skończy jak ruch "Wolę Być". Być może "wolębyćki" spotykają się gdzieś na jakichś kongresach i kultywują po domach niekartezjańskie wartości, ale raczej sądzę, że z ich "wolę bycia" nic nie wyszło: bo po prostu przestali być i już. Zresztą, według niektórych historyków, Kartezjuszowi jego mechanicystyczny światopogląd po prostu się przyśnił. W ten interesujący sposób zapanowała era oświeconego rozumu. Z kolei niekartezjański paradygmat to samouzgodnienie, wielość i komplementarność. Paradygmat ten czerpie co nieco między innymi z taoizmu i zasad Wu-Wei* - działania zgodnego z naturą. Ale żeby działać zgodnie z naturą, trzeba ją przynajmniej troszkę znać i rozumieć.

Feministyczną (ponoć) FZ założyli faceci, którzy napisali Nasze Zasady. Po czym - żeby rzeczywistość dosłownie zgodziła się z teorią - na przykład obarczali jakąś przypadkową dziewczynę prowadzeniem rotacyjnego punktu kontaktowego. Potem na ten rotacyjny punkt (i inne rzeczy też) narzekali, dyskutowali o nich i powoływali grupy robocze. Oczywiście, te specgrupy nigdy się nawet nie spotkały. Ci sami faceci dawali niepoważnym ludziom do zorganizowania poważne przedsięwzięcia, tłumacząc potem dziennikarzom siódmy rok z rzędu, że imprezę znowu przygotowali bardzo niedoświadczeni, młodzi ludzie. Oczywiście, że można w ten sposób tworzyć sektor pozarządowy i jeszcze dorabiać do tego filozofię. Można "naciskać" na urzędników stosownymi pismami i oświadczeniami. Można opowiadać, że to, co robimy, jest ważne. Ale urzędnicy tym się nie przejmą. Przekonanie, że bez poparcia społecznego cokolwiek uda się nam zwojować, jest potworną naiwnością, jeśli nie świadomym sabotażem. Na poparcie trzeba sobie bardzo ciężko zapracować. Przede wszystkim trzeba spowodować, żeby ktokolwiek w ogóle dowiedział się o nas i o problemach, które nas zaprzątają. Po prostu trzeba, żeby ktokolwiek się nami zainteresował - czyli pokochał albo znienawidził.

Dlatego trzeba ludzi - młodych i starych - szkolić, uczyć, poprowadzić trochę przez życie, a przede wszystkim traktować szczerze i poważnie. Bez tego będziemy niewątpliwie mili i sympatyczni, będziemy we wszystkie strony wysyłać tak zwane "pozytywne sygnały", ale drzewa będą umierały nadal, bez względu na stopień naszej niekartezjańskości. Przeciętność to pierwszy stopień do piekła. Drugi to obojętność. Obojętność społeczeństwa wobec przeciętnych działaczy - to jest zdaje się główny powód, dla którego my, "zieloni", mamy w Polsce taką, a nie inną pozycję. I to nie tylko w jednym, niespecjalnie istotnym ministerstwie. Na miłość Boską, przynajmniej nie dorabiajmy więc do tego filozofii.

Marcin HyłaPS

Ktoś może zrozumieć (być może słusznie), że 1/4le piszę o dzisiejszej "Solidarności" - a w kontekście wyborów o AWS-ie. Ale już po napisaniu powyższego tekstu wyczytałem w prasie, że to ugrupowanie ma ciekawy i słuszny - jak sądzę - postulat: ograniczyć liczbę wojska w Polsce do 100 tys. zawodowców, zasadniczą służbę poborowych ograniczyć do 3-miesięcznego stażu w Obronie Terytorialnej w miejscu zamieszkania i to bez skoszarowania. Ma to między innymi zapobiec tzw. "fali". Jeśli tylko ten "staż" można będzie bez problemu zamienić na służbę w ochronie zdrowia czy odpowiednik niemieckiego "Katastrofenschutz" (oddziały zapobiegania skutkom klęsk żywiołowych i katastrof), to wcale nie wykluczam, że jeszcze zmienię zdanie. Tym bardziej, że z listy sprzymierzonej z AWS-em Krajowej Partii Emerytów i Rencistów Rzeczypospolitej Polskiej (to ta "druga" partia emerytów) startuje znana katowicka działaczka antyautostradowa, pani Elżbieta Postulka. Ale z drugiej strony słyszałem, że Unia Pracy zaczęła kampanię wyborczą w Warszawie na rowerach. Ciekawe, czym ekologicznym i pokojowym zaskoczą nas jeszcze SLD, UPR i PSL? Nie mówiąc oczywiście o Unii Wolności… Tylko czekam, na kogo by tu zagłosować.

*) Podstawowym argumentem jest to, że działanie wu-wei to działanie zgodne z warunkami, w jakich się odbywa, a więc skuteczne. Jeśli coś nie jest skuteczne, na pewno nie jest wu-wei, ani z taoizmem nie ma nic wspólnego. No bo jeśli nie jest skuteczne, to znaczy, że jakieś parametry nie zostały wzięte pod uwagę i działamy wbrew czemuś, a nie zgodnie z tym. Jeśli więc jakaś instytucja działa nieskutecznie, a jej działania nie wychodzą, to może jest niekartezjańska, ale na pewno nie ma nic wspólnego z bardzo pragmatyczną myślą chińską i nie bierze pod uwagę jej podstawowych wskazań.

Jaromir Śniegowski


"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 9 (99), Wrzesień '97