"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 9 (99), Wrzesień '97
Z uwagą przeczytałem reakcje na moje teksty w sprawie Wyborczej Koalicji Liderów Ekologicznych (WKLE) i Kolumny1). Niestety, muszę teraz sporo czasu i miejsca tracić na prostowanie zawartych w nich, delikatnie mówiąc, nieścisłości. Przepraszam Czytelników, bo oczywiście mógłbym powiedzieć, że "koń jaki jest, każdy widzi", ale wiem, że zasada "kłamcie, kłamcie, a zawsze coś z tego zostanie" - niestety, sprawdza się, a ludzie porządni często grzeszą lenistwem i zaniechaniem wobec tego typu zjawisk.
To, co uderza w polemikach, choć niektóre bardziej zasługują na klasyfikację do tekstów z dziedziny psychologii, to absolutne milczenie w sprawie faktów i jakikolwiek brak reakcji na nie. Nikt nie przeczy temu, że Jacek Bożek próbował utrudnić Jadzi i mnie przygotowanie czy wręcz dojazd na konferencję prasową, co ja nazwałem i nazywam gangsterstwem; nikt nie przeczy, że Maciek Kozakiewicz nieuczciwie prowadził spotkanie, że Pan Rzymełka zrobił to, co zrobił; nikt wreszcie nie porusza faktu najbardziej zasadniczego, jakim jest to, że członkowie WKLE próbowali uczynić swoje porozumienie z UW częścią manifestu z Kolumny, nie informując jej uczestników o znaczeniu politycznym takiego połączenia. Widocznie są to standardy, które moi psychoanalitycy uważają za normalne. To tak jakby ktoś złapany za rękę w czasie np. kradzieży, robił wielką awanturę, że to nie ta ręka, że pomalowana na żółto, że za mocno wykręcona i trzeba łapać złodzieja. Znam ten styl z Kleparza, krakowskich pań Dulskich i krakowskich "zielonych" też. Mnie jednak to oburza i dlatego nie cofam żadnego z ostrych nierzadko słów, natomiast postaram się odpowiedzieć na przynajmniej niektóre zarzuty. Więc po kolei: PIOTR GLIŃSKI
Niestety, również nie zaprzeczył żadnemu z konkretnych faktów i nie odniósł się do zasadniczych zarzutów. Oskarżył mnie natomiast o "mijanie się z prawdą". Przedtem podobne oskarżenia - tyle, że w z znacznie ostrzejszej formie - przedstawił na Kolumnie. Gdzie i kiedy się minąłem? Proszę o cytaty i sprostowanie. W jego tekście pojawił się jedyny konkret i prośba o uściślenie. Więc przypominam, że napisałem: To ich interesom [ekobiurokracji - przyp. z poprzedniego zdania] tak naprawdę służy Kolumna, a konkretnie rytualne spotkanie z ministrem, na którym pseudoliderzy rytualnie atakują ministra, a ten rytualnie odpowiada. Wszystko to ma stworzyć wrażenie, że parę osób, czerpiących zresztą korzyści materialne z tzw. kontaktów z ministrem, reprezentuje kogokolwiek poza sobą (to przesłanie dla ministra) oraz wrażenie drugie, że ludzie ci walczą z ministrem o pieniądze dla ruchu (to dla nieświadomej rzeczy reszty sali). Otóż nie miałem tu na myśli ani Listy 21 jako całości, ani Piotra Glińskiego jako osoby (to także dla Ludmiły), nie sądzę, żeby moje słowa dawały podstawę do takiej interpretacji, ale jeżeli ktoś tak je odebrał, to bardzo za nie przepraszam. Nie zmienia to jednak faktu, że jeżeli Leszek Michno przeprowadzał publicznie fundamentalny atak na ministra, powołując się na raport na temat kontaktów z ministrem, którego to raportu praktycznie nikt na sali nie znał. Jeżeli z tego tematu próbuje się zrobić sztucznie temat istotny i jeżeli ten dokument był robiony za pieniądze - to usprawiedliwia to moje sformułowania, nawet jeżeli pieniądze na badania nie pochodzą z ministerstwa oraz gdy przyjmiemy, że o konkursie na raport Leszek dowiedział się z "Rzeczpospolitej". Sprowadzanie argumentów oponenta ad absurdum to stary chwyt polemiczny, ale traktujmy siebie, a przede wszystkim sprawy ruchu poważnie. Bo to są sprawy poważne, a nie temat do kpin, choć ich poruszenie zdaje się rzeczywiście wymagać odwagi. Zgadzam się jednak, że błędem było umieszczenie tego zdania w tekście pokolumnowym. Teraz jestem zmuszony to wyjaśnić, ale nie po to by Leszka obrazić.
To nie jest sprawa, jak pisze Piotr Gliński, do prokuratury, to jest sprawa obyczajów wewnątrz ruchu. Jeżeli mamy stanowić autentyczną alternatywę dla status quo, to musimy sobie stawiać poprzeczkę nieco wyżej niż prokuratura, jakkolwiek ironicznie by to w III RP nie brzmiało. Rzecz ma także inny, być może ważniejszy aspekt. Po raz kolejny ktoś, kto nie ma do tego - według mnie - ani kompetencji, ani pełnomocnictw, wziął się za coś, co dotyczy całego ruchu, po raz kolejny mam wrażenie, że te same osoby wypowiadają się za mnie bez mojej zgody i wiedzy. I nie są to moje wymysły, podobne opinie były już wyrażane także przez członków Listy 21, np. w "Biuletynie PKE" z marca '97, nr 3(38) (tekst Piotra Poborskiego). Już na spotkaniach przedkolumnowych zastanawiałem się, po co nam to spotkanie z ministrem. Wiadomo było, że może to prowadzić tylko do awantury, i właśnie takie zaplanowane awantury na sztuczne tematy uważam za pseudokontestację.
Może jeszcze jakieś nieprzyjemne słówko wyjaśnić? Nie mam nic przeciwko braniu fuch, ale nie róbmy z tej umiejętności tytułu do liderowania i nie wmawiajmy ludziom, że to samo co zdobywanie pieniędzy dla ruchu jako całości. Nie podzielam zainteresowania Piotra Glińskiego cyframi, ale myślę, że Leszek czy ministerstwo mogą je opublikować czy udostępnić. Nie sądzę, żeby ten raport był jakąś fascynującą lekturą, więc fakt, że jest niedostępny - pozostawiam bez komentarza. RYNEK
Zgadzam się, że chodzi tu o różnice stopnia, ale UW, Balcerowicz i reszta to dla mnie właśnie ta rynkowość, która pewne granice przekracza (chodzi o granice przyzwoitości, poza którymi znajdują się np. łamanie umów z kredytobiorcami oraz - generalnie rzecz biorąc - polityka dotowania najbogatszych i tworzenie w ten sposób rządzącej klasy kanciarzy jako wzoru do naśladowania). I właśnie jako osoba zaangażowana w konkretne działania na rzecz środowiska, ale przed wszystkim jako ktoś, kto stara się być przyzwoity, nie życzę sobie być w jakikolwiek sposób kojarzony z tą partią. Udawanie, że Adam Wajrak to taki sobie dziennikarz, a "Gazeta Wyborcza" to taka sobie gazeta, która z całą sprawą i UW nie ma nic wspólnego, to po prostu kpiny. MANIFEST
Ja również byłem na początku zwolennikiem dokumentu programowego, a nie ideowego, choć dla mnie to rozróżnienie nie jest tak wyra1/4ne. Nie oznacza to jednak, że zespół roboczy, a przede wszystkim walne zebranie nie miało prawa tego zmienić. "Porozumienie programowe z UW" to inna sprawa. Na temat programów wyborczych sądzę dokładnie to samo, co napisał Staszek Zubek w lipcowych ZB2). Jak ktoś w nie wierzy, to jego sprawa. Rzecz jednak w tym, żeby nie próbować tych, którzy tej wiary nie podzielają, wciągać bez ich wiedzy w swoje gry polityczne. Gdybyśmy uchwalili ten dokument, to stalibyśmy się współsygnatariuszami układu z UW i znowu dobroduszny Adam Wajrak nie omieszkałby o tym napisać. A jeżeli będziemy próbowali prostować, to red. red. Skalski i Fedor bezczelnie udadzą, że nie rozumieją, o co chodzi. Wierzę, że nie dostrzega tego Pani Malwina, ale Piotr Gliński, Jacek Bożek i Maciek Kozakiewicz to zbyt szczwane wygi, żeby sobie z tego nie zdawać sprawy.
Natomiast pomysł cenzurowania ZB, bo tym jest propozycja tzw. rady programowej, to coś, co właśnie przypomina czasy PRL-u, od których Piotr Gliński tak często manifestacyjnie się odżegnuje. List w tym duchu skierował też do FWIE Darek Szwed. Mam nadzieję, że czytelnicy do tego nie dopuszczą.
Nie wyborczo, ale pozdrawiam.
1) Zob.:
2) Zob. Stanisław Zubek, Jak pisać i czytać programy wyborcze (samouczek) [w:] ZB nr 7(97)/97, s.91. LUDMIŁA
Też nie ustosunkowujesz się do konkretnych faktów, które opisałem. Twoje sympatie polityczne to Twoja sprawa, ale postaraj się zrozumieć, że nie wszyscy podzielają Twoje uczucia do UW i nie wszyscy chcą być do niej wpisani. Natomiast jeżeli pomijasz fakty, a ustosunkowujesz się tylko do ocen, to zaczynasz pisać bez sensu. "On, Jacek Bożek" to nie, jak piszesz, inwektywa tylko cytat z Jacka Bożka (zamieniłem tylko osobę pierwszą na trzecią), "grupa przyjaciół" to cytat z Darka Szweda, "chamskie zachowanie" to opis zachowań największej ponoć indywidualności ruchu, opis konkretny. Jeżeli konkrety - jak piszesz - "Cię obrażają", to twój problem i to ośmiesza Ciebie, a nie mnie. Pozwoliłaś sobie również na - delikatnie to nazwijmy - nieścisłość. Stwierdzasz: Sam Olaf pisze, że to była jego decyzja, nie zespołu i cytujesz następujący fragment mojego tekstu: ( ) doszedłem do wniosku, że z części szczegółowej trzeba w ogóle zrezygnować. Rzeczywiście tak napisałem tyle tylko, że następne zdania brzmiały: Rano okazało się, że wszyscy oprócz Jadzi podzielili mój pogląd ( ). Dodaliśmy więc zakończenie i jako zespół roboczy uznaliśmy, że manifest przedstawimy uczestnikom w takiej właśnie ogólnej formie. To jakby cytaty z tego samego tekstu, ale tekst jakby nie ten sam. I ty prosisz o fakty!!! Ale dobrze: podstawowy fakt polega na tym, że "żółte kartki" to był tekst układu politycznego i próba wmanipulowania w ten układ reszty uczestników zjazdu, sam tekst napisany jest językiem biurowo-technicznym, nie wiadomo dokładnie, co jest w nim stanowiskiem UW a co członków WKLE. Wiele sformułowań, jak choćby osławiony "ekorozwój" (na zje1/4dzie ekologów w USA byłem świadkiem, jak terminu tego po prostu wstydzono się używać, bo został już wyprany z jakiejkolwiek treści) jest już dziś dla części z nas, w tym dla mnie, nie do przyjęcia i nad prawie każdym zdaniem trzeba by dyskutować, tak jak to robiliśmy przygotowując manifest. Opieranie manifestu na terminach, które trzeba tłumaczyć w przypisach to absurd, podobnie jak pisanie go językiem, który niczym się nie różni od języka establishmentu. Nie można jednocześnie być przeciw budowie autostrad i dogadywać się z partią, która jest współautorem pomysłu ich budowania. Nie jest prawdą, że wszyscy chcemy wejść do UE i tak dalej, i tak dalej, i tak dalej.
Pozdrawiam i apeluję o mniej emocji, a więcej uczciwości w cytatach i uważniejszą lekturę.
Niestety nie znam Pana, ale domyślam się, że jest Pan kolejnym "autorytetem, którego dokonań nikt przyzwoity i kulturalny nie kwestionuje", a którego nazwisko pojawia się w ZB co 4 lata w związku z kampanią wyborczą UW. Niestety, choć jest Pan "niekwestionowanym liderem", treść Pańskiego tekstu jest tak żałosna, że w ogóle bym na nią nie odpisywał, gdyby nie to, że jego styl jest typowy dla środowiska Unii Wolności i jej myślenia. Jest więc okazja do paru refleksji bardziej ogólnych.
Pana zachwyty nad Darkiem Szwedem, Piotrem Glińskim czy Jackiem Bożkiem to właśnie najlepszy przykład tego, co nazwałem przez uprzejmość przyja1/4nią w cudzysłowie. Czy wszyscy ich lubią? Znam przynajmniej kilka wyjątków, a także reakcji na moje teksty, które wskazują na coś odwrotnego. Ale ja akurat paradoksalnie podzielam to uczucie. Lubię Jacka Bożka akurat za coś odwrotnego niż Pan. Lubię go za to, że potrafi być dobrym graczem i świadomym manipulantem bez fałszywego moralniactwa, takie cechy są nam w ruchu potrzebne jak woda na pustyni. Tyle tylko, że manipulacja i gra też mają swoje zasady i cele. Jeżeli gry nie udaje się wygrać, to nie wolno ich poświęcać, a to - moim zdaniem - zrobił w Spale Jacek, nie umiejąc się pogodzić z tym, że sala nie zawsze jest mu posłuszna. Myślę zresztą, że ostra krytyka może mu bardzo pomóc, to zawsze lepsze od obłudnych i obra1/4liwych "życzliwych rad", z którymi się Pan do mnie wpycha. Choć Darek Szwed pisze, że go męczę i "zieję nienawiścią" to on też daje się lubić. Tyle tylko, że co innego pić z kimś wódkę, a co innego przymykać oczy na polityczną, powiedzmy to, naiwność na wspólny rachunek. Też mam i dobre wspomnienia z kontaktów z Piotrem Glińskim, moja kampania odnosiła nawet materialne korzyści z kontaktów z nim. Pewno gdyby przyznał się, że zrobił po prostu błąd, to byłoby mi głupio, ale ponieważ zażądał tylko cenzurowania ZB, mam ten uczuciowy problem z głowy. Jest on jednak współodpowiedzialny za inicjatywy nieudane, jak choćby Lista 21 i wreszcie ostatnio próbował nieuczciwie manipulować lud1/4mi, których - według Pana - tak lubi. Zabrakło mu odwagi, żeby do swoich sympatii politycznych przekonać ludzi otwarcie i próbował zrobić to tylnymi drzwiami, co jako lidera go dyskwalifikuje. Przykro mi, że Leszek Michno opowiada o mnie takie historie za plecami i twierdzi, że ja wszystko rozwalam. Uważam, że jego własne poczynania w FWIE nie były zbyt konstruktywne, za swoją "pomoc" on sam mnie kiedyś przepraszał. Na temat jego dokonań na obu tych polach można by napisać niezłą historię, ale krakowska Fundacja to nie Kolumna i oszczędzę tego czytelnikom. Rozumiem, że ma do mnie nadal żal za to, że byłem za tym, żeby odszedł z Zarządu FWIE, ale jestem przekonany, że obu stronom wyszło to na dobre.
Jeżeli natomiast jesteśmy przy kampanii autostradowej, to informuję Pana, że w czasopiśmie pod tytułem "Zielone Brygady" zamieszczam od czasu rozpoczęcia kampanii autostradowej regularne z niej relacje. Są tam wiadomości różne: dobre i złe, jak to na wojnie. Są tam też nazwiska osób, z którymi współpracuję. Chętnie poczytałbym takie same informację o działaniach "niekwestionowanych liderów". Być może nie musiałby Pan wtedy przywoływać ich historycznych i dosyć enigmatycznych dokonań. To, że próbuje Pan dezawuować osiągnięcia naszej kampanii, rozumiem. W Polsce, jak coś zacznie komuś wychodzić - takie reakcje to normalka. Mnie Pańskie bajanie guzik obchodzi, ale pisząc w ten sposób próbuje Pan obrazić całą grupę ludzi, a co gorsza próbuje Pan odebrać osobom zaangażowanym w kampanię wiarę, że coś zrobić można. Kiedy zaczynałem swoje działania nikt w to nie wierzył, dziś pisze o tym tygodnik "Polityka", a Pana partia przechwytuje nasze hasła.
A przy okazji to także obowiązkiem posłów-ekologów z UW jest szukanie współpracy z nami (ogłaszałem takie oferty także na łamach ZB3)), a nie ostentacyjne bojkotowanie spotkań. Na podstawie moich doświadczeń w sprawie autostrad mogę stwierdzić, że akurat z tą partią współpracuje się jak najgorzej, pozytywny wyjątek stanowi tylko Janusz Okrzesik. Pana próby wgłębiania się w moją psychikę kładę na karb środowiska, w którym się Pan obraca. To typowe dla Unii Wolności. Jej przeciwnicy to zawsze frustraci, oszołomy itp. Jeżeli myśli Pan, że to eleganckie, to jest Pan w błędzie. Również Pana wynurzenia na temat przyja1/4ni są dla mnie niesmaczne.
Ja osobiście jeżeli słyszę, że ktoś ma wielu przyjaciół i wszyscy go lubią, myślę, że jest to być może człowiek miły, ale być może także człowiek płytki i nieciekawy, być może cwaniaczek, który uważa żeby nikomu nie podpaść. Natomiast jeżeli słyszę, że ktoś jest odludkiem, oszołomem, nawiedzonym itd., to często jest to wskazówka, że warto go poznać. Ta reguła ma wiele wyjątków, ale czasem znajdywała też potwierdzenie w moich kontaktach w ruchu ekologicznym. Nie mam zamiaru wdawać się z Panem w dyskusję na temat tego, czy ktoś mnie lubi czy nie, to nie ten styl. Przyja1/4ń to bardzo piękna rzecz i zdarza się rzadko, dlatego ja swoje przyja1/4nie - jak i parę innych rzeczy - chowam głęboko w sercu, a nie chwalę się nimi na prawo i lewo, choć słowa tego używałem także w ZB w związku z kampanią. Domyślam się jednak, że to, o czym teraz piszę, jest dla Pana niezrozumiałe. Ale nawet coś tak - jak napisałem - pięknego wcale nie pomaga w prowadzeniu kampanii, tam staram się mieć tylko, czy aż, towarzyszy. Ładnie byśmy wyglądali, żeby było inaczej.
Podobnie jak nie czyta Pan "Zielonych Brygad", nie czytał Pan mojej książki, o której Pan pisze. Wszystkie cytaty łącznie z tytułem Pan zmyślił. Jeżeli poda Pan, gdzie obrzuciłem, jak Pan pisze, obelgami tę nieszczęsną Szczęsną za to, że ma małego Fiata, to Pana przeproszę, ale jeżeli nie, to będę miał prawo twierdzić, że za lidera ekologicznego podaje się żałosny łgarz o nazwisku Wojciech Kłosowski. Na koniec pewno powinienem odwdzięczyć się Panu jakąś podobnie "życzliwą" radą z gatunku tych, którymi mnie Pan obdarzył na zakończenie swego tekstu. Ale nic równie niemiłego nie przychodzi mi do głowy. Przykro mi, ale nie mam dla Pana żadnej rady. Żeby jednak nie zawieść kibiców, przytoczę dowcip, który zważywszy Pana psychologiczne pasje wydaje się na miejscu: Otóż psychoanalityk zwraca się do pacjenta na kozetce: "Pan nie ma kompleksu niższości, Pan jest po prostu gorszy".
Żegnam.
3) Zob. Olaf Swolkień, Marcin Hyła, "Kontrakt" Unii Wolności z liderami organizacji ekologicznych a polityka transportowa [w:] ZB nr 5(95)/97, s.29; Olaf Swolkień, O autostradach w Sejmie szczerze [w:] ZB nr 9(87)/96, s.82. PAN KOZAKIEWICZ
Znowu zero faktów, jedynie donos do mojego chlebodawcy, że obraziłem "autorytety niekwestionowane", tylko Panie Maćku, ja je właśnie zakwestionowałem. Przypomina się Gombrowicz i problem z odpowiedzią na pytanie: "Dlaczego Słowacki zachwyca?" kiedy nie zachwyca. Jeżeli odpowiedzią na opis konkretnych działań - moim zdaniem kompromitujących, a momentami wręcz skandalicznych - jest domaganie się cenzury takiego kwestionowania, bo wymienieni otrzymali "Zielone Kolumny", to znaczy, że są one carte blanche dla tego, czego nie zawahałem się nazwać tak, jak nazwałem. Rozumiem, że takie opisy niewygodnych faktów w ZB budzą Pańskie "zaniepokojenie" i to mnie cieszy, bo mam nadzieję, że na przyszłość zastanowi się Pan dwa razy, zanim spróbuje Pan znowu nieuczciwie wmanipulowywać ruch w swoje światłe i wyrafinowane gry polityczne. Martwi mnie, że nie chce Pan polemizować, tylko odgraża się Bogu ducha winnym ZB. A przy okazji: wszystkie swoje teksty podpisuję imieniem i nazwiskiem, można więc prostować fakty, podawać swoje wersje, a jeżeli brak argumentów to napisać, że jestem po prostu zły lub chory psychicznie. Mnie takie oskarżenia nie niepokoją, bo ufam czytelnikom, a z wieloma z nich robimy razem coś konkretnego. W ostateczności można mnie nawet podać do sądu. Natomiast apeluję, żeby zaprzestać gró1/4b i awantur wobec ZB. Co do zapowiedzi zerwania stosunków przez MLE to mam nadzieję, że wiąże się to z zapowiadanym dużo wcześniej jego rozwiązaniem, a więc choć dozgonne nie jest nieodwołalne.
Co do rzekomych inwektyw to proszę o cytaty, a zaręczam, że każde słowo postaram się uzasadnić.
Kłaniam się, Panie Maćku.
Ma Pani dobre i gorące serce, ale proszę mi wybaczyć, na polityce się Pani nie zna. Zapewniam Panią, że stać nas na o wiele lepszy program niż programowa część "żółtych kartek" i obiecuję, że ze swej strony będę robił wszystko, żeby on powstał. Jednak o wiele ważniejsze było w tym konkretnym przypadku to, że ich przyjęcie (i tu pozwolę sobie zostać przy Pani rodzicielskich metaforach) musiałoby skończyć się albo poronieniem albo nie oznaczałoby ojcostwa, ale przyjęcie podrzutka, podrzutka gro1/4nego dla tożsamości rodziców. Ma Pani rację, że wiele zdań z "żółtych kartek" dotyczy całego kraju i wiele z nich dobrze brzmi dla ekologicznego ucha, ale są one - i już wtedy były - częścią umowy z jedną tylko partią. Informowanie o tym dopiero wtedy, kiedy ja całą sprawę podniosłem i kiedy - jak słusznie Pani twierdzi - uczestnicy byli zmęczeni a pora pó1/4na, było właśnie próbą nieuczciwej manipulacji. Maciek Kozakiewicz jako bezpośrednio zainteresowany i prowadzący dyskusję jakoś nie spieszył się z informacją, że on zamierza kandydować, za to Jacek Bożek podkreślał, że on to absolutnie nie, no niech Pani powie, Pani Malwino - czy takie półprawdy są uczciwe? Dziś, kiedy matactwa "Gazety Wyborczej" są już znane, także Pani nie powinna mieć wątpliwości, jak odpowiedzieć sobie na to pytanie i zachęcam Panią, żeby Pani to przemyślała, zanim powtórzy Pani jakże przykre dla mnie oskarżenia, które znalazły się w Pani tekście. Myślę, że przypisuje Pani zbyt wielkie znaczenie mojej osobie, ale o ile to ja odpowiadam za udaremnienie przyjęcia tej połowy "żółtych kartek", to poczytuję to sobie za sporą polityczną zasługę.
Pozwalam sobie pozostać z poważaniem.
Zwracam Pani również uwagę, że mija się Pani z prawdą, kiedy pisze, że: Olaf przeforsował, żeby szczegółowego programu ekologicznego nie przyjmować, ale odłożyć do pó1/4niejszego opracowania "merytorycznego" na spotkaniach pokolumnowych. Było dokładnie odwrotnie: wniosek ten postawił Leszek Michno, a ja go obaliłem. Głosowałem też przeciwko nieprzyjmowaniu czegokolwiek.
Nieprawdą okazały się stwierdzenia Darka Szweda, co do aprobaty Piotra Rymarowicza.
Nieprawdą jest, że jak Pani pisze: Jacek Bożek odczytał pełny tekst dokumentu, bo nie odczytał jego drugiej części, którą czytelnicy mogli poznać dopiero w lipcowych ZB.
Nieprawdą jest, że zebrani nie wyrazili zgody na przyjęcie jako manifestu ekologicznego ogólnikowej deklaracji programowej Olafa Swolkienia. Maciek Kozakiewicz w ogóle do takiego głosowania nie dopuścił, a stwierdzając, że był to manifest Olafa Swolkienia - zaprzecza Pani pracy całego zespołu i 2-godzinnej dyskusji w czasie walnego zebrania, czyli zaprzecza Pani faktom. DAREK SZWED
Dzięki za wyciągniętą dłoń i słowa otuchy, że chociaż jestem zły, to jednak mogę się zmienić, zmieniając warunki.
Zapewniam, że będę w związku z tym zawsze starał się ograniczyć przejawy chamstwa i histerii w swoim otoczeniu. Myślę, że niesłusznie potraktowałeś sprawę ambicjonalnie. Nie jest prawdą, że, jak piszesz: nie zaprosiłem Cię do dyskusji nad przygotowaniem czegoś w rodzaju deklaracji programowej.
Takim zaproszeniem dla każdego była informacja o planach przyjęcia manifestu, zamieszczona w ZB nr 3(93)/97, s.97 i mogłeś - jak każdy inny uczestnik ruchu - z tego skorzystać, a ja nie widzę powodu, żeby traktować Ciebie na ekstra prawach zwłaszcza, że to Piotr zbierał projekty, a nie ja. Natomiast uporczywie pomijasz milczeniem, że zespół, który przygotowywał "żółte kartki", to byli ludzie tylko jednej opcji politycznej i sam fakt, że program ruchu byłby częścią porozumienia z jedną partią miałby dla ruchu zasadnicze znaczenie polityczne i ideologiczne, czyżbyś tego, Darku, naprawdę nie rozumiał? Zamiast tego wdałeś się w wyjaśnienie dlaczego "żółte kartki" były na żółtym papierze, jakby to było sednem problemu. Jeżeli tak myślałeś, to chyba się mylisz.
Zawsze Twój "zły do szpiku kości".
Pora jednak, żebym wyjaśnił, co oznaczają owe tajemnicze skróty w tytule. Otóż kiedy Darek Szwed po przyjacielsku zaznaczył, że nie chce mnie obrażać (pisz spokojnie, Darku, to niemożliwe), a w następnym zdaniu zasugerował, że to ja "zieję nienawiścią" przypomniały mi się stare, a więc jak zwykle miłe czasy. Byłem wtedy studentem i nosiłem plakietkę z dużymi literami EA co znaczyło: "element antysocjalistyczny". Wtedy tak nazywała nas władza, a my chcąc odczarować ten zakłamany język, nosiliśmy takie plakietki. Teraz zastanawiam się, czy nie zrobić sobie plakietki z napisem ZN - "ziejący nienawiścią", na wypadek gdyby p. Kłosowski został ministrem zdrowia psychicznego, a Darek Szwed ministrem no powiedzmy to wprost: miłości.
A poza tym członkowie WKLE na pewno to jedno mają wspólne z UW: styl. A to znacznie więcej niż program, bo jak mówi mądre powiedzenie: styl to człowiek. Styl UW polega na tym, że niewygodne fakty lub sprzeczności pomija się milczeniem, a temu, kto o nich pisze, przypina się 1/4le brzmiące etykiety: ciemnogród, frustrat, faszysta, a ostatnio komunista. Stąd z pewnością najbardziej twórczym wkładem w życie polityczne III RP, jaki wniosła UW, jest zwyczaj załatwiania problemów przy pomocy epitetu: oszołom. Unia wmówiła sobie i swojej publiczności, że to właśnie jest szczyt kultury politycznej, "ładne dzielenie się", a kto uważa inaczej - to frustrat ziejący nienawiścią i oszołom oczywiście. To właśnie ten styl tak bardzo zaimponował członkom WKLE. Unia Wolności to również partia samych "niekwestionowanych autorytetów" o bardzo różnych życiorysach. To partia ludzi wzywających naród do zaciskania pasa i przyznających sobie pod stołem premie i pożyczki z budżetu państwa.
To partia lansująca czasem dobre pomysły (vide: rozbicie mieszkaniowych spółdzielni-molochów czy ograniczenie władzy prywatnych armii), ale są to pomysły zawsze spó1/4nione i na ogół, powiedzmy to również delikatnie, nie całkiem jej autorstwa. Dowiedziałem się niedawno, że UW w bodajże suwalskim startuje z hasłem "TIRY na TORY". Jako kampanier i autor pewno powinienem się z tego cieszyć i cieszę się, tyle tylko, że to właśnie rząd Suchockiej - Goryszewskiego był 4 lata temu autorem programu budowy autostrad.
Bo najbardziej wstydliwa tajemnica UW to nie jakieś tam zło (ci, którzy atakują ją w ten sposób, tylko dodają splendoru temu bezbarwnemu towarzystwu), ale podobnie jak tajemnica chłopców, którzy mają wielu przyjaciół i chcą żeby wszyscy ich lubili, sekrety UW to całkowita jałowość intelektualna, brak samodzielności, zakompleksienie wobec Zachodu, pustka duchowa i brak autentycznych przekonań, właściwości, a nawet uczuć, nie licząc nienawiści właśnie do ludzi, którzy są trochę inni. Tę przypadłość opisało wielu klasyków, (Florian Znaniecki nawet zatytułował swój esej na ten temat: Ludzie dobrze wychowani - Panie Maćku, powinien Pan to przeczytać), ale najlepszy wydaje się Zinowiew, który stwierdził:
Homosos jest istotą kolektywistyczną. Odzwierciedlając w sobie cechy społecznej całości, do której należy - w pierwszym rzędzie swego kolektywu - homosos jest zaledwie cząstkową funkcją owej całości. Najrozmaitsze funkcje komunistycznego kolektywu ucieleśniają się w poszczególnych jego członkach, którzy stają się nosicielami tych funkcji. Z tej przyczyny przeciętny homosos odczuwa swoją osobowość (własną indywidualność) jedynie jako członek kolektywu, nie zaś sam w sobie. Homosos realizuje swe zdolności i pożytkuje swe siły jedynie w ramach kolektywu. I tak samo dzięki kolektywowi otrzymuje życiowe dobra i osiąga życiowe sukcesy. Wszystko to do takiego stopnia wchodzi człowiekowi w krew, że jego pozycja w kolektywie i stosunki z innymi członkami kolektywu stają się decydującym czynnikiem w jego życiu duchowym i materialnym, a nawet celem samym w sobie. ( ) Homosos jest uniwersalny. Gdy trzeba, zdolny jest do każdej podłości. Pod warunkiem oczywiście, że nie będzie za to ukarany. Gdy może, zdolny jest do każdego dobrego uczynku, jeżeli zostanie on właściwie oceniony przez kolektyw lub kierownictwo. Homosos jest istotą, z której - w zależności od potrzeby i sytuacji - można ulepić wszelkie pożądane społecznie postacie. Jest uniwersalnym materiałem dla przyszłej, historycznej twórczości rodzaju ludzkiego. Przyjrzyjcie się uważnie samym sobie i rozejrzyjcie się dokoła, a dostrzeżecie również i tu na Zachodzie, przynajmniej zarodki i niektóre cechy tej gro1/4nej tendencji w rozwoju ludzkości.
Książka Zinowiewa jako jedna z nielicznych nie doczekała się - jak dotąd - w Polsce "naziemnego" wydania. Jej tytuł był używany kiedyś przez pewnego "księdza profesora" do karcenia z ekranu telewizji tych, którzy "1/4le" głosowali i brzmi: "Homo Sovieticus", ale treść - jak widać - ciągle może "budzić zaniepokojenie".
Polecam. I to by było na tyle.
Jak czytelnikom wiadomo z sierpniowych ZB, postanowiliśmy sprawdzić, czy Adam Wajrak rzeczywiście tylko się pomylił i wysłaliśmy do "GW" sprostowanie.*) Oto fragment odpowiedzi, jaką otrzymaliśmy:
Wbrew twierdzeniom zawartym w nadesłanym sprostowaniu, z treści kwestionowanego materiału prasowego nie wynika, iż ruch ekologiczny w całości popiera Unię Wolności. Takie jego odczytanie jest błędne i nie znajduje potwierdzenia w odpowiednim fragmencie naszej publikacji. Przypomnę, iż napisaliśmy jedynie, iż większość liderów głównych organizacji ekologicznych znajdzie się na listach UW. Nie jest to jednoznaczne ze stwierdzeniem, że ruch ekologiczny w całości popiera Unię Wolności. Bezprzedmiotowy jest również zarzut, iż nazwiska Pana i innych osób zostały skojarzone z opisywaną inicjatywą. Po pierwsze, w treści publikacji nie wymieniamy żadnych nazwisk, po drugie zaś nie wymieniamy nazwy Polskiego Klubu Ekologicznego.
Z tych względów oraz w oparciu o treść art. 33 str. 1 pkt. 1 w związku z art. 33 ust. 2 pkt. 1 ustawy - Prawo prasowe zmuszony jestem odmówić publikacji nadesłanego sprostowania. ( )
Otóż Szanowny Panie Sekretarzu. Albo Pan udaje głupa, czyli jest pan nieuczciwy, albo jest Pan głupem. W naszym sprostowaniu nie chodziło nam o jedno zdanie, które Pan cytuje w odpowiedzi, ale o zestawienie dwóch kolejnych zdań, z których wynikało, a właściwie nic nie wynikało, tam po prostu było napisane: Na listach UW jest większość liderów głównych organizacji ekologicznych. A ci, którzy nie startują, weszli do Komitetu doradczego Wyborczej Koalicji Liderów. Pomijam fakt, że ta większość jest sprawą bardzo problematyczną, podobnie jak i jej prawo do nazywania się liderami ruchu. Ale większość plus ci, którzy nie są w większości, to wszyscy i to właśnie było tam napisane. Uważam, że Wasza Gazeta w ten sposób utraciła prawo do zaufania czytelników, a pańska odpowied1/4 utwierdza mnie w przekonaniu, że w skład Redakcji "GW" wchodzą osoby nieuczciwe.
A swoją drogą może by członkowie WKLE, którzy tak dbają o poziom ZB, wyjaśnili, dlaczego nie spowodowali, żeby Adam Wajrak sprostował nieprawdę, której rzekomo nie zauważył. Warto by też zadać sobie pytanie, czy "Zieloną Kolumnę" powinien dzierżyć dziennikarz, który pisze nieprawdę i nie chce jej prostować - jeżeli tak, to czarno, a nie zielono widzę jej przyszłość. PS 2
Na liście sygnatariuszy, która znalazła się w poprzednim numerze ZB, byli też, a zostali pominięci w druku: Darek Liszewski i Tomasz Jarmużek - FZ-Włocławek. To gorzej niż manipulacja - to błąd, za który obu kolegów przepraszam.
*) Zob. ZB nr 8(98)/97, s.81-82.
Andrzeju, piszę ten tekst z niechęcią, ale jestem do tego zmuszony tym, co wyprawiasz w ZB! Ten serial jest już bez sensu i na poziomie zbliżającym się do Urbanowej szmaty! W czwartym kolejnym numerze publikujesz teksty Twojego ulubionego autora (w skrócie: Tua), które zawierają głównie głupstwa oraz kłamstwa (bąd1/4 nieświadome przekłamania - a to wynikać może np. z niekompetencji, z nieuwagi czy z niemożności zrozumienia rzeczywistości - bąd1/4 efekty jego psychopatycznych fiksacji). Czynisz tak, mimo iż udowodniłem Ci w prywatnej korespondencji (uważam, że ZB nie są miejscem na polemiki z tego rodzaju tekstami i autorami) - przedstawiając oczywiste zupełnie fakty - że Twój ulubiony autor bąd1/4 to kłamie, bąd1/4 nieświadomie mija się z prawdą, bąd1/4 jest człowiekiem chorym. Nie rozumiem, dlaczego to robisz?!
Tekst wspomnianego autora do numeru wrześniowego ZB1) otrzymałem przed chwilą od Cinka (jest 21.8.97). Piszę tylko dlatego, że po pierwsze, autor, o którym - niestety - wciąż mowa, nic prawie nie zrozumiał z replik, na które jakoby odpowiada i z chorobliwym zapamiętaniem powtarza kłamstwa bąd1/4 nieświadome przekłamania itd. Po drugie, w jego tekście obrażane są osoby, które szanuję, i które dla polskiego ruchu ekologicznego zrobiły coś, co trudno w ogóle porównywać z dzisiejszymi działaniami kilku ekologicznych neofitów (mam tu na myśli również Twojego ulubionego autora). Chciałbym również prosić, abyś przekazał swojemu ulubionemu autorowi, że mam gdzieś jego obelgi pod moim adresem, ale nie pozwolę bezkarnie i bezczelnie obrażać ludzi wartościowych. Po trzecie, tendencyjna i prymitywna ocena najbardziej zasłużonej dla polskich reform w ogóle, a także dla ochrony środowiska w RP partii, jaką jest Unia Wolności, nie może - zwłaszcza w przededniu wyborów - pozostać bez odpowiedzi. Po czwarte, przekonały mnie trochę Twoje argumenty, że trzeba czasem tłumaczyć rzeczy oczywiste, bo nie dla wszystkich czytelników ZB są one oczywiste (np. dla tych, którzy dopiero wczoraj zaczęli działać w ruchu, a których Twój ulubiony autor już wciąga w swoje polityczne dintojry - mam tu na myśli list do GW2)). Po piąte wreszcie, znudziło mi się wysłuchiwanie pouczeń niekompetentnej i niedouczonej osoby o chorobliwych ambicjach, która w ekologii niczego jeszcze nie zrobiła i niewiele rozumie, a szczególnie nie potrafi zrozumieć, na czym polegają mechanizmy funkcjonowania sensownego systemu demokracji i ruchów społecznych.
Ponieważ twój ulubiony autor nie zrozumiał, iż repliki na jego teksty zajmują się głównie - beznadziejnym w tym przypadku - prostowaniem faktów, i zarzuca wszystkim swym polemistom absolutne milczenie w sprawie faktów i jakikolwiek brak reakcji na nie, oświadczam - właśnie "w sprawie faktów" - co następuje:
Jest kłamstwem bąd1/4 nieświadomym myleniem się z rzeczywistością, bąd1/4 wytworem chorobliwej fantazji autora (w skrócie: kbnmszrbwcfa), że Jacek Bożek uprawiał w Spale gangsterstwo poprzez próbę utrudniania komukolwiek przygotowania do konferencji prasowej i dojazdu gdziekolwiek. Prawdą jest natomiast, że przy porannym wyje1/4dzie na konferencję prasową zabrakło w samochodzie Jacka miejsca dla jednej osoby, która i tak nie miała brać udziału w konferencji (bo jest obcokrajowcem nie mówiącym po polsku), a mogła dojechać na miejsce za pół godziny autokarem ze wszystkimi chętnymi - tą osobą nie była więc Jadzia ani żadna inna ofiara (gangsterstwa) z polskim paszportem. Oto cały spisek i gangsterstwo, opisowi któremu Redaktor ZB tak hojnie udziela miejsca na łamach swego poczytnego pisma. Aby nie było już więcej nieporozumień, chciałbym również poinformować, iż uważam, że zajmowanie uwagi czytelników ZB tym, czy ktoś z kimś gdzieś dojechał czy też nie znalazł miejsca dla siebie w czyimś samochodzie, bo ten ktoś się pomylił albo nie pomylił w obliczaniu miejsc w samochodzie itd. - jest ciężkim idiotyzmem. I gdyby nie to, że w kontekście tego "wydarzenia" obrażani są moi przyjaciele z "Gai", nigdy bym w tym idiotyzmie nie uczestniczył.
Jest kłamstwem itd., że Maciek Kozakiewicz nieuczciwie prowadził spotkanie. Istnieje nagranie - można sprawdzić. Jest natomiast prawdą, że Maciek był w trakcie całego spotkania szantażowany agresywnym i histerycznym zachowaniem Twojego ulubionego autora (Tua), który próbował manipulować salą - na co słusznie zwracają uwagę Ludmiła i p. Malwina w ostatnich ZB3), a także wielu innych uczestników Kolumny przy różnych okazjach. Tu tylko 3 przykłady, bo mi się nie chce więcej o tym gadać: 1) Tua siedział cały czas za stołem prezydialnym i miał przez to oczywistą przewagę nad dyskutantami z sali; 2) Tua narzucił sali bez dyskusji procedurę podejmowania decyzji (i to w tak ważnej sprawie, jak manifest) poprzez normalne głosowanie. Uważam, że jest to skandal, który w polskim ruchu "zielonych" nie miał nigdy miejsca. Chciałbym się więc tutaj zwrócić do sygnatariuszy listu protestacyjnego do "GW" w sprawie nieopacznych 2 zdań, które napisał Adam Wajrak - a w rzeczywistości w sprawie przypieprzenia swoim kolegom z ruchu ekologicznego i UW - czy wasze wrażliwe na wszelkie - jak rozumiem - nadużycia sumienia nie rani złamanie jednej z podstawowych zasad naszego ruchu? Panowie, do piór! 3) Gdy w pewnym momencie głosowano jakiś ważny wniosek, Tua, nie będąc pewnym wyniku, ogłosił przed głosowaniem, że nie będzie w nim brał udziału, bo się nie zgadza (dzieci w piaskownicy ).
Na temat Pana Rzymełki nie mam wiele do powiedzenia, bo go praktycznie nie znam. Zaznaczam, że uważam, iż wolno mi go nie znać bliżej, mimo że parę razy się z nim spotykałem. Ale z ocenami innych ludzi byłbym ostrożniejszy. To zresztą ulubiony sport psychopatów (to tak na marginesie). Mnie na przykład nie podobają się kontakty uczestników polskiego ruchu ekologicznego z pewną panią poseł komunistką, którą słyszałem kiedyś w Sejmie wygadującą niestworzone głupstwa na temat osiągnięć PRL-u
"Poruszę wreszcie fakt najbardziej zasadniczy, jakim jest to, iż" kłamstwem itd. jest to - jak pisze Tua - że członkowie WKLE próbowali uczynić swoje porozumienie z UW częścią manifestu z Kolumny, nie informując jej uczestników o znaczeniu politycznym takiego połączenia. Andrzeju, jeżeli po raz któryś dopuszczasz do opublikowania w swojej gazecie takiego kłamstwa, trudno uwierzyć mi, że to przypadek. Informuję więc Ciebie po raz drugi, a czytelników ZB po raz pierwszy, że zaproponowany na pierwszym spotkaniu programowym do dyskusji i wykorzystania materiał (tzw. "żółte kartki"), wbrew kłamstwom rozpowszechnianym przez Olafa Swolkienia, nie był przez nikogo nikomu podrzucany, był rozdany na sali i był opatrzony tytułem, który jasno stwierdzał, że jest to porozumienie programowe WKLE z UW. Był też podpisany i datowany! Powstał parę dni przed Kolumną i dlatego nie mógł być wcześniej ani rozpowszechniony, ani dostarczony komukolwiek z organizatorów. Podpisanymi i bezpośrednimi autorami dokumentu było pięć osób (A. Mieszczanek, J. Dubiel, D. Szwed, R. Gawlik i J. Okrzesik), z których cztery są bardzo dobrze znane w ruchu, ale pracowało nad nim znacznie większe grono (wymienia je w swoim tekście w ostatnich ZB Ludmiła Łakomiec, warto zwrócić np. uwagę na obecność w tym gronie sekretarza generalnego PKE - Janusza Mikuły). Tyle fakty. Andrzeju, znasz je co najmniej od lipca (poinformowałem Cię o nich w prywatnej korespondencji), dlaczego więc dopuszczasz, aby w Twoim piśmie znajdywały się kłamstwa i pomówienia godzące w dobre imię osób działających publicznie (choćby w skromnym zakresie)?
Tua pisze dalej, że i ja nie zaprzeczyłem żadnemu z konkretnych faktów. Wytłumacz mu proszę, że zawarte w moim tekście4) z numeru sierpniowego sformułowanie, iż jego artykuły w warstwie faktograficznej ( ) w całości mijają się z prawdą, oznacza, że większość konkretnych faktów w nich podanych jest kłamstwem bąd1/4 nieświadomym przekłamaniem, bąd1/4 wytworem psychopatycznej wyobra1/4ni autora, co jest równoznaczne z zaprzeczeniem tym faktom.
Kłamstwem itd. jest również stwierdzenie, że raportu dotyczącego współpracy organizacji pozarządowych z ministerstwem praktycznie nikt na sali nie znał i że jest on niedostępny. Przy opracowywaniu tego raportu pracowało kilkunastu uczestników ruchu (wielu było obecnych na sali), raport był konsultowany z wieloma organizacjami (według otwartej formuły), na spotkaniu konsultacyjnym na temat raportu obecnych było około 100 przedstawicieli organizacji pozarządowych itd. itp. A co do dostępności, cóż, w Spale każdy mógł sobie ten raport w dowolnych praktycznie ilościach wziąć (w tekturowym pudle leżało ponad 100 egzemplarzy). Więc po co pisać brednie, że raport jest niedostępny? Przecież to świat absurdu. Ale sprawa jest nieco poważniejsza, gdyż Tua nie potrafi podać jakichkolwiek faktów o osobach oskarżonych przez niego o czerpanie korzyści materialnych z tzw. kontaktów z ministerstwem i udających przy tym, że reprezentują kogokolwiek poza sobą oraz, że walczą z ministrem o pieniądze dla ruchu. Wygląda jakbyś nie rozumiał, Andrzeju, ciężaru tego zarzutu. Wyjaśniam Ci więc, że jest to pomówienie szczególnie nikczemne (branie forsy za udawanie, że jest się uczestnikiem ruchu i dla tego ruchu coś się robi!). Ostatni tekst Tua - mimo że rozpisuje się on na ten temat bardzo szeroko - niczego w tej kwestii nie wyjaśnia. Bezczelnością jest zapewnienie, że oskarżenie to nie dotyczy Listy 21 i mnie osobiście. Nie życzę sobie, aby Tua (osoba skompromitowana swoimi ostatnimi produkcjami w ZB) w piśmie przez Ciebie redagowanym wystawiał mi publicznie jakiekolwiek świadectwa moralności. Najpierw musiałby przeprosić wiele osób za kłamstwa, obelgi i pomówienia. Ani on, ani Ty, jako redaktor odpowiedzialny za ukazywanie się jego tekstów, dotychczas tego nie zrobiliście. I to mimo moich wyra1/4nie sformułowanych pod Twoim adresem oczekiwań. Twój wybór . Oczekuję również wciąż na wyjaśnienie, kto brał te pieniądze od ministerstwa i w jakich okolicznościach. W przeciwnym razie i ten "fakt" opublikowany w Twoim piśmie będę uważał jedynie za łgarstwo lub wytwór chorej wyobra1/4ni.
Dotychczas ustosunkowałem się jedynie do trzech pierwszych akapitów ostatniego tekstu Tua. Jest w nim co najmniej sześć kłamstw bąd1/4 nieświadomych przekłamań, bąd1/4 efektów psychopatycznych skłonności autora. Nie będę analizował dalszych łgarstw, bo nie ma to większego sensu. Występują z taką samą intensywnością w całym tekście. Zajmę się jedynie trzema kwestiami, bo są dość ważne.
Po pierwsze, utożsamianie rady programowej pisma z cenzurą jest absurdem zupełnie idiotycznym. Wiele pism na całym świecie posiada takie rady. Ich zadaniem jest podnoszenie poziomu tych pism i określanie ogólnych ram polityki redakcyjnej. To są oczywistości, o których głupio pisać. Każde pismo, także ZB, taką politykę uprawia. Nazywanie tego cenzurą jest - jak wspomniałem - idiotyzmem. Inną sprawą jest, czy ZB potrzebują instytucji rady programowej. Uważam, że ze względów merytorycznych rada taka by nie zaszkodziła. Problem w tym, że mogłaby zaszkodzić ze względów organizacyjnych - ZB, na skutek łatwego do przewidzenia konfliktu, przestałyby wychodzić. A to że wychodzą, i to regularnie, jest ich olbrzymią, jeszcze wciąż nie jedyną, zaletą. Bardzo cenię Twoją ciężką pracę, Andrzeju, mimo że mogę się nie zgadzać z pewnymi decyzjami redakcyjnymi. Ten list, to taki właśnie przypadek.
Po drugie, muszę stanowczo zaprotestować przeciwko szkalowaniu w tekście Tua wielu ludzi, którzy robią bąd1/4 zrobili dla polskiego ruchu ekologicznego bardzo wiele dobrego. Bez nich tego ruchu by po prostu nie było. I jego dokonań. Przykład pierwszy z brzegu to Wojtek Kłosowski. Tua pisze, że "nie zna" Wojtka. Nie mam już siły na ten temat polemizować. Chciałbym tylko przypomnieć czytelnikom ZB, że Wojtek był jednym z tych, którzy przewrócili Żarnowiec (w czasach, gdy dostawało się za takie rzeczy w d .), był współzałożycielem Federacji Zielonych i naszym przedstawicielem przy Okrągłym Stole, a także, co może zainteresuje Tua, był Wojtek wraz z Radkiem Gawlikiem (też z UW) - inicjatorem i twórcą inicjatywy "Ekorozwój 2020", której efekty opublikowałeś kiedyś, Andrzeju, w Wydawnictwie ZB i o której Tua wielokrotnie (ostatnio w Spale) bardzo pochlebnie się wyrażał (bo i jest o czym). Naprawdę Wojtek zrobił coś w tym ruchu i osoby, które dopiero zaczynają coś robić i dokonań mają jeszcze nie za wiele (niech mają więcej - wszyscy będziemy się cieszyć), powinny taktownie milczeć, pracować i wara im od Wojtka i sugerowania mu, że działa jedynie co ileś tam lat w związku z kampanią wyborczą UW.
Inny przykład to Adam Wajrak. Rozumiem, że Tua nie potrafi znieść, że ktoś jest jedynym w swoim rodzaju, znanym i wybitnym dziennikarzem ekologicznym i cholernie dużo zrobił dla podniesienia świadomości ekologicznej czytelników "GW". Facet, który tak lubi nienawidzieć jak Tua, nie może - oczywiście - lubić gościa, który coś osiągnął, a przy tym jest inny. Ale na szczęście nie ten facet przyznaje i odbiera "Zielone Kolumny". Przy Wajraku jest nikim i niech się od niego od Napisanie przez Adama Wajraka - nie ze złej woli (wiem, bo rozmawiałem z nim o tym kilkakrotnie, o czym Tua nie musi wiedzieć, bo na to nie zasługuje) - dwóch nieprawdziwych zdań posłużyło jako pretekst do zmontowania akcji politycznej przeciwko ludziom, którzy z dużym ryzykiem i olbrzymim nakładem pracy (społecznej) weszli w politykę, by skuteczniej realizować postulaty ruchu ekologicznego. Montowanie tej akcji, także z uwagi na to, że skierowana została przeciwko Forum Ekologicznemu UW, z którego pomocy niektórzy sygnatariusze tego listu do "GW" całkiem często korzystali w całkiem wymiernej formie, uważam za szczególnie podłe. Podobnie jak i wykorzystanie w niej ludzi, którzy w ruchu ekologicznym dotychczas praktycznie nie działali. Żebyście Panowie mieli tyle zapału do działań ekologicznych Jeszcze raz pozdrawiam kolegów i donoszę, że w prasie codziennej prawie każdego dnia można znale1/4ć teksty, artykuły i pojedyncze zdania mijające się z prawdą, pisane na ogół przez dziennikarzy o mniejszym autorytecie niż Adam Wajrak. Mam nadzieję, że nie odpuścicie teraz żadnemu wrednemu kłamstwu i świadomemu spiskowi zawiązywanemu na każdym kroku przeciwko autentycznemu polskiemu ruchowi ekologicznemu (zwłaszcza przez określone środowiska i cynicznie robiącego na niedoli ruchu karierę - przecież także naukową - Piotra Glińskiego). Liczę na was chłopaki. Zwłaszcza na moich kolegów
Po trzecie wreszcie, Andrzeju, uważam, że skandalem jest opublikowanie w Twoim piśmie tuż przed wyborami prymitywnych i tendencyjnych dywagacji Tua na temat UW, stylu jej działań i programu. To ma wyd1/4więk jednoznacznie polityczny. Nikt w środowisku WKLE nie kwestionuje błędów popełnionych przez UD i UW w okresie III RP. Nie kwestionujemy też faktu, że istnieją między WKLE i UW różnice programowe i w polityce lokalnej, ale uważamy, że UW jest partią, która w wolnej Polsce zrobiła dla ekologii najwięcej, która się zmienia (choć z trudnościami i nie wiadomo na ile trwale), która podpisała bardzo korzystne dla ekologów porozumienie programowe (vide poprzednie ZB, s.63) i jest jedną z niewielu szans politycznych dla Polski. Pisałem o tym zwię1/4le i trochę szerzej w tekście "WKLE: Dlaczego UW? " (w poprzednich ZB, s.62). Szkoda, że Tua nie odniósł się merytorycznie ani słowem do tego tekstu ani do porozumienia programowego WKLE z UW. Przedstawił za to swoje uprzedzenia, uproszczenia i przekłamania na temat Unii i Leszka Balcerowicza. I gdzie byśmy teraz byli, gdyby nie reforma Balcerowicza (notabene Balcerowicz przeszedł już do historii, a taki p. Kołodko czy Tua nie przejdą, żeby się )? Gdzie Tua mógłby wydawać swoje broszurki i publikować swoją "twórczość"? A skąd miałby forsę na swoją działalność ekologiczną? Ludmiła Łakomiec poprosiła mnie o publiczne zapytanie się Tua (ponieważ sama nie ma już chęci pisania na ten temat), dlaczego nie odpowiedział na jej bardzo konkretne pytanie o 1/4ródła finansowania jego projektu. Myślę, że w kontekście całej tej awantury wywołanej przez Tua trzeba poinformować czytelników ZB, że Fundacja Braci Rockefellerów, która ten projekt finansuje, robi to m.in. dlatego, że - jakby to powiedzieć - umożliwiły to środowiska związane z UW (niedawno rozmawiałem na ten temat, choć oczywiście nie na temat Tua, z prezydentem tej Fundacji). Jest to jednak przykład ilustrujący tezę znacznie szerszą: UW była i jest - może oprócz UP - jedyną partią, która współtworzyła i wspomagała w Polsce sektor pozarządowy (w tym ekologiczny), i większość naszych działaczy ekologicznych i organizacji (w tym wielu sygnatariuszy protestu do "GW" - pozdrawiam kolegów!) po prostu żyje z tych pieniędzy. Można tego nie rozumieć i nie doceniać, ale zawsze warto o tym wiedzieć.
Dlatego ZB, Andrzeju, nie powinny publikować tekstów głupich i tendencyjnych. I co ma do tego Zinowiew!?
Jestem zły na siebie, że napisałem ten list. Niestety, Ty także jesteś za ten list odpowiedzialny dopuszczając, i to "w warunkach recydywy", do publikowania agresywnych i kłamliwych tekstów Tua. Ja mam po prostu obowiązek się bronić.
Szanowny panie! Parę dobrych miesięcy pracuję w zarządzie Fundacji Wspierania Inicjatyw Ekologicznych, gdzie zatrudniony jest Olaf Swolkień. Powtarzanie przez pana określeń, iż "Olaf rozwala" - jest niepoważne i dezinformujące. Kampania antyautostradowa rozwija się na tle innych bardzo obiecująco, co nie byłoby możliwe bez wsparcia, bezinteresownej pomocy zaprzyja1/4nionych z Olafem ekologów z całego kraju. Wbrew pana opinii w Krakowie naprawdę wszyscy wspierają się, kiedy trzeba - choćby ostatnio przy okazji zebrania założycielskiego Federacji Zielonych z udziałem i Darka Szweda, i Olafa. Rada na przyszłość - jeżeli chce pan wypowiadać się o czyjejś pracy w kontekście koleżeństwa, to niech pan odwiedzi współpracowników danej osoby. Inaczej trudno o obiektywnizm.
*) ZB nr 8(98)/97, s.76, Wojciech Kłosowski, Czy możemy pomóc?
Olaf Swolkień i Wojtek Kłosowski spotkali się na Kongresie Federacji Zielonych i w dużej mierze doszli do porozumienia i zgody. Aby więc nie podsycać gasnącego (mam nadzieję) konfliktu, nie będę odpisywał na gorąco Piotrowi Glińskiemu. Wstrzymam się też z komentarzem nt. zakulisowych działań podjętych przeciw ZB a związanych z publikacjami Olafa, a które to działania wywołały m.in. uchwalenie przez Kongres FZ stanowiska w/s cenzury (dzięki ci, Federacjo za miły gest poparcia!), które można przeczytać w bieżącym numerze. Wstrzymam się też z polemiką ze względu na limit miejsca w ZB.
Niestety, z powodów technicznych nie udało się zamieścić pojednawczego tekstu Wojtka, który usiłował też wynegocjować aby Piotr Gliński wycofał swoją reakcję na tekst Olafa (dostarczony mu przez Olafa w celu rozładowania zaistniałego w ruchu napięcia) lub pokazał Olafowi, aby ten mógł się dowiedzieć, co Piotra oburzyło i w ten sposób złagodzić swój tekst. I tak przez te polemiki oddajemy ten numer bardzo spó1/4niony, a wypadało by zdążyć przed wyborami!
Januszu!
Podpisałeś się pod listem do Adama Michnika w sprawie dwóch nieszczęśliwych zdań, które napisał Adam Wajrak w "Gazecie Wyborczej". List ten zawiera jedną - delikatnie mówiąc - nieścisłą informację mówiącą o tym, że nikt z liderów PKE nie wszedł w skład Wyborczej Koalicji Liderów Ekologicznych (WKLE). Chciałbym przypomnieć Ci, że zarówno Zbigniew Karaczun, jak i Tomasz Terlecki - uczestnicy WKLE są chyba jednak w jakimś sensie - w przypadku Zbyszka także formalnym - liderami PKE. Ale co bardziej jeszcze niezrozumiałe, w ostatnim zdaniu listu do "GW" jego sygnatariusze - wśród nich i Ty - proszą publicznie, by nie kojarzyć ich nazwisk z inicjatywą WKLE. Chciałbym więc - również publicznie - zwrócić się do Ciebie z pytaniem, w jaki sposób można nie kojarzyć Twojego nazwiska z WKLE, skoro byłeś jednym z jej inicjatorów i głównych liderów, członkiem zespołu przygotowującego porozumienie programowe WKLE z UW (tzw. "żółte kartki"), wreszcie naszym (tj. WKLE) głównym kandydatem do Sejmu. To dla Ciebie w pertraktacjach (w których byłeś najtwardszy i najbardziej z nas efektywny) próbowaliśmy uzyskać najwyższe miejsce na liście krajowej. Po czym, tuż przed podpisaniem porozumienia, zostałeś - wbrew swojej woli (o czym publicznie stwierdziłeś) - wycofany przez Zarząd PKE z naszej inicjatywy. I teraz podpisujesz list z prośbą, by nie kojarzono Twojego nazwiska z WKLE Ja tego nie rozumiem. Mam nadzieję, że może niezbyt uważnie przeczytałeś, co podpisujesz. Choć chyba wiedziałeś, przeciwko komu ten list jest tak naprawdę
Łączę pozdrowienia.
Szanowny Panie Profesorze,
w związku z pana listem do Adama Michnika opublikowanym w ZB nr 8(98)/97, s.81, w którym pisze Pan między innymi, że: Nikt reprezentujący władzę klubu nie znajduje się na listach wyborczych UW - chciałbym poinformować czytelników ZB (bo Pan o tym chyba wie), że na liście wyborczej UW w Warszawie w ramach Wyborczej Koalicji Liderów Ekologicznych (WKLE) znajduje się dr Zbigniew Karaczun (wiceprezes Okręgu Mazowieckiego PKE, znany i zasłużony działacz Pana organizacji). Natomiast w województwie tarnowskim kandyduje z list UW w ramach WKLE Tomasz Terlecki, pracownik Zarządu Głównego PKE, znaczący i aktywny działacz Klubu.
Chciałbym również przypomnieć - co w kontekście Pana listu i protestu do "Gazety Wyborczej" ma znaczenie - że jednym z inicjatorów i głównym liderem WKLE był dr Janusz Mikuła - sekretarz generalny PKE. Dr Mikuła miał startować w Krakowie i z dużym prawdopodobieństwem miał zapewnione bardzo wysokie miejsce na liście krajowej UW. Niestety, w ostatniej chwili, tuż przed zatwierdzeniem porozumienia WKLE z UW kolega Mikuła nas nagle "osierocił". Przyczyny tej przykrej dla Janusza Mikuły i WKLE decyzji są Panu znane. To nie ja powinienem przedstawiać je czytelnikom ZB. Dlatego powstrzymam się od tego, konkludując jedynie, że PKE zrezygnował z posiadania prawie pewnego mandatu w Sejmie. Uważam, że byłoby to z wielkim pożytkiem dla polskiego ruchu ekologicznego. Widocznie zdanie moje i Zarządu Klubu jest w tej kwestii całkowicie odmienne.
I jeszcze o jednej sprawie. WKLE właśnie dlatego jest grupą osób, a nie organizacji, aby nie angażować tych ostatnich (w tym PKE) w bezpośrednie działania polityczne. Nie uzurpowaliśmy sobie nigdy i nie uzurpujemy prawa do reprezentowania organizacji ekologicznych, lecz chcielibyśmy (i chcemy) dla naszych środowisk zrobić coś sensownego. Apeluję, aby starać się to - bez zakładania czyjejś złej woli - po prostu zrozumieć.
Pozdrawiam.
Z reguły nie zabieram głosu w polemikach, uznając to za stratę czasu i energii. Jeśli więc zabieram tym razem głos, to chodzi o zjawisko szersze niż moje własne upodobania.
Polski ruch ekologiczny jest - jak można przypuszczać - przekrojem polskiego społeczeństwa, czyli reprezentuje jego średnie standardy. Nic więc dziwnego, że jeśli mężczy1/4ni wypowiadają się w kwestiach kobiecych, to na ogół (z bardzo nielicznymi wyjątkami) mamy do czynienia z kalką zachowań, jakie dominują i w społeczeństwie, i na wielkiej scenie politycznej. Jak się okazuje, nie jest to ani kwestia wykształcenia, ani poziomu kultury - najczęściej chodzi o fobie i projekcje. Słowa feminizm, ekofeminizm, prawa kobiet są tak negatywnie obciążone, że porównywalne tylko z innym słowem-straszakiem: komunizm. W tym sensie umieszczenie przez Piotra Glińskiego1) ekofeminizmu w jednym zdaniu właśnie z komunizmem tudzież niewolnictwem, feudalizmem i wspólnotą pierwotną jest symptomatyczne. W tym miejscu wspomniany passus wymaga przytoczenia w całości, jako że w chwili, kiedy ten tekst się ukaże nie wszyscy będą go pamiętać: Żaden eksperyment społeczny, który łamał to prawo, nie przyniósł nic poza nędzą, cierpieniami, a nawet śmiercią milionów ludzi. ( ) Chyba, że rzeczywiście interesuje nas życie w komunizmie (gigantyczne ukryte bezrobocie!), niewolnictwie czy feudalizmie, a może we wspólnocie pierwotnej (byłoby na pewno bliżej natury, tylko czy nasze ekofeministki by na to pozwoliły ? ). 2) Domyślam się, że miał to być żart; że niby Piotr Gliński puszcza tu oko do męskiej części czytelników. Jako żart - dość niesmaczny i w sumie bez większego sensu, gdyż po pierwsze: autor zdradza się z faktem, że pojęcie "ekofeminizm" jest mu chyba obce; po drugie: nie wierzę, żeby - jako socjolog - lekceważył teorie znakomitych kolegów swojej profesji o społeczeństwach matriarchalnych czy matrylinearnych (więc dlaczegóż by właśnie ekofeministki miały protestować przeciw tej enigmatycznej wspólnocie pierwotnej?).3) Polemizowanie z żartami tego typu uważam zresztą za bezproduktywne, lekceważenie kobiecej perspektywy jest w polskim społeczeństwie i polskim ruchu ekologicznym tak powszechne, że w wielu przypadkach wręcz odruchowe. Chciałabym tylko zwrócić uwagę, że dowcipy tego rodzaju mówią więcej o samych autorach niż o czymkolwiek innym. Jest to jeden z powszechnych mechanizmów ucieczkowych i obronnych stosowanych przez mężczyzn w edypalnej (czyli niedojrzałej) fazie rozwoju.4) To dość powszechna i łatwo zauważalna strategia, prawda? Ile razy spotkałyście się (tu zwracam się do kobiet w ruchu) z takim właśnie stylem żartowania: lekceważąco-ironicznym, kiedy cała sala w większości panów aż zanosi się od śmiechu (pojedynczym kobietom pozostaje kwaśno się uśmiechać lub - kolejny rodzaj ucieczki przed przyznaniem się do własnego doświadczenia - przytakiwać w myślach), dlatego że próbujecie coś powiedzieć na temat własnego, kobiecego doświadczenia/poglądu/ujęcia problemu itd. Myślę, że wszystkie dobrze to znamy.
Nie będę podejmować innych charakterystycznych dla stylu męskiej dominacji i uzurpacji fragmentów tego tekstu (choćby nasz ruch, nasze ekofeministki - wypisz, wymaluj: " Ja" męskie pochłania, podporządkowuje sobie innych, szczególnie kobiety5) ), to inny świat i nie ma co się spierać. Każdy ma własną wizję świata i de gustibus Moja, bąd1/4 każda inna, którą piotr Gliński nazwie "ekofeministyczną", nie musi się mieścić w jego własnym obrazie, to zupełnie naturalne, tak naturalne jak to, że kawałek łąki, na którym kładziemy stopę, to niewyobrażalna mnogość organizmów. Nie staram się więc nikogo do niczego przekonywać, ale wydaje mi się, że pora zacząć się upominać o odrobinę elementarnego szacunku? W każdym razie pewnej uważności w dobieraniu żartów. Poza wszystkim, panie Piotrze, ekofeministki to też elektorat.
Kiedy piszę ten tekst, gorączka przedwyborcza w pełni, co widać w wakacyjnych numerach ZB. Może w chwili, kiedy będziecie czytali ten tekst, wszystko już będzie wiadomo - komu się udało, kto stracił, kto się w co bawił. Skoro już wywołano ekofeministki do tablicy, to dodam jeszcze kilka myśli z punktu widzenia perspektywy kobiety czasem się temu wszystkiemu przyglądającej i - z rzadka - biorącej w tym udział. Cała polemika na łamach ZB ujawnia, że schematy i wzorce zachowania powszechne w kulturze patriarchalnej, nieprzyjaznej kobietom, "innym" i dzikiej naturze są obecne (i mają się dobrze) w ruchu ekologicznym. Co jeszcze raz potwierdza, że ruch mamy taki, jakie społeczeństwo. Więc może dlatego tak łatwo ten ruch daje się manipulować, bo sposób, w jaki wprowadzono politykę na spotkaniu w Spale był manipulacją i proszę nie upominać się o fakty. Naprawdę, jest różnica między manifestem ruchu ekologicznego a programem wyborczym i należało powiedzieć wprost, że chodzi o ten drugi. Z mojego punktu widzenia tekst, jaki przygotował i przedstawił Olaf Swolkień, był bardziej wartościowy, jeśli chodzi o tożsamość ruchu. Tekst Olafa uwzględniał też zagadnienia dotyczące kobiet - np. problem pracy wykonywanej w domu. Styl, w jakim polityka pojawiła się w Spale nie wróży dobrze na przyszłość, ale może to konieczne w perspektywie generalnie żenującego stylu politykowania w Polsce. Wolny rynek: kolejny dogmat. Co prawda Piotr Gliński we wspominanym przeze mnie tekście powołuje się na co najmniej kilka koncepcji wolnego rynku, ale świat widziany z perspektywy akademickich podręczników nie zawsze przypomina ten istniejący realnie za oknem. Nie interesuje mnie stopniowalność wolnego rynku (notabene Leszek Balcerowicz w "Wiadomościach" też jakoś nie precyzuje, o jaki wolny rynek mu chodzi, na potrzeby wyborców używając bardzo uproszczonych formuł), wiem tylko, że w polskich górach nigdy nie cięło się tyle lasu, co obecnie. A rynek mamy podobno bardziej wolny.
Prawdopodobnie znajdujemy się po prostu - my jako homo sapiens - w sytuacji, w jakiej nigdy jeszcze nie byliśmy. Nie jest to z pewnością zdanie odkrywcze ani nowe - pora tylko naprawdę przemyśleć, co ono oznacza. Wszystko dzieje się teraz, a odpowiedzialni za to jesteśmy wszyscy. Przy takim przeludnieniu i takim stopniu degradacji natury (co obraca się przeciw nam, Ziemia sobie poradzi) nie ma co się powoływać na feudalizm, niewolnictwo, komunizm czy wspólnotę pierwotną. Sytuacja jest po prostu naprawdę wyjątkowa i - jeśli nie porzucimy przede wszystkim własnej ignorancji, arogancji i nieuważności - to żadne zmiany nas nie uratują. Nawet "zazielenienie" kolejnych programów kolejnych partii. Oczywiście zawsze należy próbować te programy jakoś kształtować, ale warto mieć przy tym świadomość, że to tylko półśrodek. Sedno problemu tkwi bowiem gdzie indziej, a choćby - próba jego rozwiązania wymaga rewizji własnych uprzedzeń i fobii. Dlatego niespecjalnie mi po drodze z lud1/4mi, którzy jakoś nie mogą porzucić utartych schematów myślenia i działania.
Na marginesie sporu o udział ruchu ekologicznego w wyborach parlamentarnych pojawiły się ostatnio sugestie ograniczenia swobody wypowiedzi oraz kontroli Pisma Ekologów "Zielone Brygady". Grożono nawet zablokowaniem dotacji, co mogłoby doprowadzić do upadku pisma. Uważamy, że wolność słowa jest jedną z najważniejszych wartości, a pismo "Zielone Brygady" będące dla niej forum - jednym z istotnych osiągnięć polskiego ruchu ekologicznego. Dlatego też protestujemy przeciwko takim, uderzającym w podstawy funkcjonowania naszego ruchu, formom walki z cudzymi racjami.
Kilka niezwykle szacownych osób z kręgów zasłużonych działaczy polskiego pozarządowego ruchu ekologicznego (m.in. Piotr Gliński, ale nie tylko) zaczęło domagać się stworzenia rady programowej dla naszego miesięcznika ZB. Osoby te poczuły się bowiem dotknięte publicystyką Olafa Swolkienia.
Skądinąd wiem, że krytykowały one ZB także wcześniej - ale nigdy nie zaproponowały otwartej i uczciwej dyskusji na łamach. Sprawa zresztą była onegdaj podnoszona kilka lat temu na którymś ze spotkań w Kolumnie. Działo się zresztą raczej w kuluarach i pod nieobecność Naczelnego - co według mnie było sporym nietaktem, by nie powiedzieć mocniej. Być może ZB mają rozliczne wady, ale z całą pewnością są wolną trybuną - Hyde Parkiem dla każdego. Oczywiście niektórzy z nas są bardzo wrażliwi i nie czują się dobrze w "każdym towarzystwie".
Próby cenzurowania ZB przez jakikolwiek odłam ruchu ekologicznego - także pod pozorem usuwania "nieprawdopodobnego chamstwa i agresji" - pachną czymś bardzo brzydkim. Po pierwsze, w ZB nigdy nie przeczytałem wyrazów uznanych za powszechnie obra1/4liwe. Po drugie, dzięki ZB cały ruch ekologiczny zna bardzo dobrze niekonwencjonalne poglądy Olafa Swolkienia (ale także zapewne Darka Szweda, Jacoba, pp. Andrzeja Delorme i Adama Markowskiego, a ostatnio też Leszka Michno i innych), nie zna natomiast poglądów wielu tzw. "niekwestionowanych autorytetów", które z zasady do ZB pisać nie będą, bo nimi elegancko i powściągliwie gardzą. Oczywiście pogarda, jeśli tylko jest elegancka, naganną nie jest...
Po trzecie i ostatnie - wolności słowa zabrać nie wolno. Jest za to pytanie, czy tę wolność wykorzystać umiemy. Dla mnie oczywistym jest, że każdy (także "niekwestionowany autorytet") może napisać tekst i puścić go w ZB. To jest i powinna być jedyna gwarancja wysokiego poziomu naszego miesięcznika. A jeśli ktoś się czuje pomówiony, ugryziony czy skopany - zawsze może oddać sprawę do sądu. W wolnych krajach to właśnie sądy wyznaczają granice wolności wypowiedzi. Jedność moralno-polityczna, która do niedawna istniała w polskim (bez)ruchu ekologicznym, na szczęście przeszła do historii. Teraz musimy nauczyć się rozmawiać.
Głupia sprawa, żeby o tak podstawowych sprawach trzeba było pisać...
Naprawdę, bardzo chciałbym na łamach ZB przeczytać o szczegółach zasad współpracy Społecznych Organizacji Ekologicznych z Ministerstwem tzw. Ochrony Środowiska, o szczegółach kampanii ekofrontu WKLE (może komuś na przykład trzeba pomóc?) czy więcej o niekartezjańskich wartościach kultywowanych u zarania FZ-etu. Rada programowa tych tekstów nie napisze. Natomiast mogliby wszyscy ci, których postawiłem pod ścianą w moich tekstach w ostatnich numerach ZB (m.in. w: Guru i jego kury [w:] ZB nr 8(98)/97, s.55). Jeśli czują się obrażeni - przepraszam. Nie było to moją intencją. Chciałbym za to poczytać, co ekolodzy sądzą o otaczającym nas świecie.
Chciałbym dorzucić swoje trzy grosze w sprawie poruszenia, jakie wywołały dwa teksty Olafa zamieszczone w czerwcowych ZB. Wydaje mi się, że chodzi tu o głębsze problemy, niż się z pozoru wydaje.
Zdrowy rozsądek podpowiada nam, że gdy wielu krytykuje jednego, to najprawdopodobniej jest on w błędzie. Sprawdza się to w większości przypadków - bowiem zdrowy rozsądek jest takim statystycznym uogólnieniem - ale nie zawsze. Wielość i gwałtowność sprzeciwów wobec czyichś poglądów bynajmniej nie stanowi jeszcze dowodu ich merytorycznej błędności, za to na pewno świadczy o silnie odczuwanej potrzebie zwalczania takich właśnie poglądów. Dowodzi raczej, przynajmniej pośrednio, ich wyjątkowej wagi niż z miejsca dyskwalifikuje, na co mają nadzieję adwersarze. Z poglądami czy opiniami jawnie fałszywymi, trywialnymi czy wręcz głupimi nie polemizuje się z przejęciem, lecz po prostu przemilcza albo krótko i zdecydowanie prostuje. To jest najwłaściwsza forma reakcji na wszelkie brednie i pomówienia. Natomiast głośna, chóralna i zaangażowana emocjonalnie krytyka ze strony tzw. autorytetów2) od razu wystawia krytykowanemu nie byle jakie świadectwo - zwłaszcza w oczach postronnego obserwatora, który patrzy na sam przebieg sporu, a nie na to, kto ma rację. Patrząc z pozycji takiego właśnie obserwatora i zawieszając (chwilowo) swój sąd co do racji stron całego zamieszania, można powiedzieć o autorze, który stał się przedmiotem takiej zmasowanej krytyki, nieomal wszystko tylko nie to, że jest to osoba nijaka. Należy raczej powiedzieć, że jest to osobowość wybitna, aczkolwiek bardzo nie lubiana.
Dlaczego tak sądzę? Jeżeli Olaf Swolkień
byłby tylko jednym z wielu irytujących, a zarazem godnych
współczucia dziwaków intelektualnych, których
teksty pojawiają się tu i ówdzie, a czasami
w ZB, a nie kimś mającym coś niepokojąco
istotnego do powiedzenia, to od razu nasuwa się pytanie:
kto, biorąc go na serio, chciałby prowadzić z
nim jakiekolwiek, a co dopiero tak gwałtowne i jednomyślne
polemiki? Jeżeliby rzeczywiście tak było, to po
co ten chór krytyków i ta pieczołowicie przez
nich dorabiana etykietka wichrzyciela, frustrata, rozłamowca
i pieniacza, którą się do Olafa skutecznie przypina.
Jeżeli jest głupcem - olać go po prostu, ale wcale
tak się nie stało. Nasuwa się więc zasadne
podejrzenie, że ta etykietka wraz z całym bagażem
zarzutów jest mocno wątpliwa, jeżeli nie z gruntu
fałszywa. Być może Olaf nie dlatego jest nie lubiany,
że jest taki, jakim go przedstawiają, lecz odwrotnie
- przedstawiają go takim dlatego, że jest nie lubiany,
bo mówi prawdę, a ta - jak wiadomo - w oczy kole.
Zanim spróbuję odpowiedzieć na to pytanie,
warto przyjrzeć się bliżej 1/4ródłom
żywionej do niego antypatii i w tym celu zadać kilka
prostych pytań: 1.
KTO NIE LUBI
OLAFA SWOLKIENIA?
Odpowiadam: nie lubią go ekolodzy poprawni - lubiani przez wszystkich i profesjonalni. Jest ich dzisiaj legion cały, no cóż - jakie czasy, tacy ludzie. A są to czasy ekologii poprawnej, czyli strawnej dla wszystkich niczym ekologiczne hamburgery McDonald'sa (jeżeli jeszcze takich nie ma, to wnet je wymyślą). Lubianej przez ogół i na ogół, bo nikomu się sprzeciwiającej - o ile tylko ten ktoś je1/4dzi samochodem wyposażonymi w katalizator i klimatyzator, pije light colę i co roku "sprząta świat". Jest to ekologia poprawna, bo szanuje interesy wszystkich tak dalece, że sama nie wie, po co istnieje, a istnieje już chyba tylko siłą rozpędu i z przyzwyczajenia. Uprawiają zaś taką ekologię prawdziwi profesjonaliści. Jak wyglądają ekolodzy lubiani wyczerpująco przedstawił w swojej laurce ku pokrzepieniu zranionych serc Czy możemy pomóc (ZB 8/97) Wojciech Kłosowski - ich imiona wywołują jak najcieplejsze skojarzenia.
Jak wygląda ekolog profesjonalny, niegdyś w ZB pisałem, ale nie od rzeczy będzie przypomnieć, ponieważ jest to nie bez znaczenia dla istoty sprawy. Otóż ekolog profesjonalny to przedstawiciel nowej, wyspecjalizowanej grupy zawodowej, zaspokajającej społeczną potrzebę zaciemniania tego, że w traktowaniu przyrody od lat tak naprawdę nic się nie zmienia, niszczy się ją równie dobrze, jak wcześniej (tzn. przed erą ekologów), a może nawet lepiej, bo w sposób uprawomocniony istnieniem ekologów, którzy stanowią rzekomą przeciwwagę dla złych technokratów. Pełni on dziejową misję równoważenia dobra ze złem w naszym najlepszym z możliwych liberalno-demokratycznym ustroju. Najczęściej jest to tzw. lider, znakomicie wyedukowany na niezliczonych szkoleniach i kursokonferencjach w wyciąganiu forsy od różnych fundacji, funduszów, firm na kampanie w stylu reklam margaryny, tudzież pasty do zębów. Wierzy on naiwnie (jeżeli nie jest do końca cynicznym cwaniakiem), że da się coś rzeczywiście zmienić za pomysłowo wyżebrane ochłapy spadające na ekologię z konsumpcyjno-biznesowego stołu zwanego wolnym rynkiem na którym zżera się w zastraszającym tempie Ziemię. Ideologii i praktyki podtrzymującej ten proceder zwykle nie kwestionuje, a nawet uważa za jedyny sposób na życie. No, może wymagający pewnych kosmetycznych poprawek, którymi on właśnie się zajmuje.
Dzieje się tak przede wszystkim dlatego, że ekolog profesjonalny sądzi, iż system, któremu hołduje, jest dziewiczo niewinny, tzn. nie stoi za nim żadna ideologia i jest on tyleż nieuchronny, co naturalny. A każda krytyka tego systemu to od razu złowieszcza i prowadząca na manowce ideologia, której należy się wystrzegać jak ognia, bo "to nie żarty". Polem działania takiego ekologa mogą być jedynie ekologiczne konkrety, które tak naprawdę chronią przyrodę mniej więcej tak, jak katalizatory montowane w samochodach. Czyli pozornie. Samochodów rozjeżdżających świat i ludzi przybywa coraz więcej, ale za to bardziej ekologicznych. Jeżeli już wiemy kto, warto zadać kolejne pytanie: 2. DLACZEGO GO NIE LUBIĄ?
Odpowied1/4 jest prosta: nie lubią go dlatego, że nie jest i nie chce być ekologiem poprawnym, lubianym i profesjonalnym. Od początku stawia się w sytuacji kogoś nie należącego do towarzystwa. Demonstracyjnie nie przestrzega reguł bon tonu środowiska ekologii poprawnej, nie zależy mu, aby być lubianym przez wszystkich i "wywoływać jak najcieplejsze skojarzenia". Robi to świadomie i programowo. Za to przede wszystkim jest tak ostro atakowany, a nie za takie czy inne poglądy. Można to wywnioskować z treści i tonu anty-Olafowych tekstów. W żadnym z nich, poza osobistymi wycieczkami, nie znalazłem śladów merytorycznej dyskusji z tym, co najważniejsze, chodzi mi zwłaszcza o przedostatni akapit na 21 s. czerwcowych ZB. Olaf sprzeniewierzył się tam wszystkim cnotom ekologii poprawnej: nie chce tworzyć "grupy przyjaciół" udającej autentyczną reprezentację ruchu, nie chce zajmować się ekologią fikcyjną - monitoringi, szkolenia, konferencje, bazy danych, nie chce być ekobiurokratą żyjącym z rządowych dotacji, których otrzymanie jest warunkowane odpowiednio spolegliwą postawą wobec polityki rządu, nie chce wchodzić do polityki na cudzych plecach i w "szemrany" sposób. Świadczy to o tym, że jego adwersarze albo wcale go nie rozumieją, albo, co gorsza, rozumieją, aż za dobrze i świadomie udają, że chodzi tylko o trudny charakter Olafa z jego skłonnością do "rozwalania wszystkiego, co napotka". Drugą alternatywę - jako zbyt pesymistyczną - pominę i zajmę się pierwszą, próbując odpowiedzieć na kolejne pytanie: 3. DLACZEGO GO NIE ROZUMIEJĄ?
Odpowied1/4 znów jest prosta: nie rozumieją, ponieważ w ramach ich własnego rozumienia roli ekologii, ekologów i ruchu ekologicznego zrozumieć nie mogą. Ich światopogląd, konstytuujący go system sensów i wzajemnych odniesień po prostu to uniemożliwia. Filarem tego światopoglądu jest, o czym już wspominałem, mniemanie, iż jedynym możliwym i najlepszym modelem gospodarki jest ekonomia liberalna (w praktyce korporacyjny kapitalizm z bezrobociem strukturalnym), a jedynym możliwym i najlepszym modelem ustroju jest liberalna demokracja - najlepiej na modłę amerykańską (w praktyce oligarchiczna TV-kracja). Korzenie tych mniemań są co najmniej dwa (w uproszczeniu):
W tym kontekście kryzys ekologiczny jest tylko "wypadkiem przy pracy", utrudniającym nieco realizację obydwu wspomnianych modeli. Usuwaniem skutków takiego "wypadku" i zapobieganiu podobnym w przyszłości powinny się zająć, niczym w fabryce, wyspecjalizowane służby - ekolodzy właśnie. Na tym polega ich funkcja, nic ponadto.
Dowodzenie, że przedstawiony powyżej sposób myślenia jest naiwny i krótkowzroczny, i w głównej mierze odpowiedzialny za kryzys ekologiczny, jest trywialne i nie miejsce ku temu. Chodzi mi o to, że ktoś kwestionujący ten schemat myślenia, nie mieszczący się w nim, będzie zwyczajnie nie zrozumiany przez ludzi w nim tkwiących.
Nie ma tu niczyjej winy. Jak to się teraz mówi: Olaf Swolkień i jemu podobni są niekompatybilni z ekologami poprawnymi. Domyślności zaś czytelników pozostawiam, kto tu właściwie ma rację i dlaczego.
Postawione w tytule pytanie odnosi się nie tylko do poszczególnych ogniw ruchu ekologicznego, lecz także do głównych trendów cywilizacyjnych. Stawiano je i nadal stawia się wielokrotnie. I jest ono wciąż aktualne, a odpowied1/4 w obecnych okolicznościach staje się paląca, chociaż bywa wielce zróżnicowana. Jeżeli chodzi o autorów prezentujących się na łamach ZB, to wydaje się, że zasadniczy nurt uwikłanych w sprzeczności współczesnych przemian uchwycił Marcin Hyła, stwierdzając, iż w istocie jest to ruch kulturowo-cywilizacyjny1).ŚCIERANIE SIĘ DWÓCH TENDENCJI ROZWOJOWO-CYWILIZACYJNYCH
Dotychczasowe teorie społeczno- i ekonomiczno-rozwojowe wydają się być bezsilne, a więc nieprzydatne dla poznawania istoty procesów zachodzących we współczesnym świecie. Okazują się one jednostronne, ułomne, nie potrafiące przezwyciężyć nawarstwianych stereotypów. Tera1/4niejszość i przyszłość wymagają zaś diagnoz i prognoz wyrozumiałych, określających i oceniających obiektywnie realia i formułujących wnioski bez iluzji i bez ucieczki w irracjonalizm. Stwarza to potrzebę innowacyjnego, odmiennego od dotychczasowych podejścia do problematyki, angażującego w sposób zintegrowany wiele dyscyplin naukowych. Takim podejściem wydaje się być ekosocjologiczna teoria rozwoju.
Względnie solidne przesłanki dla przemyśleń i formułowania podstaw takiej teorii stanowią badania i rozważania właściwe filozofii ekologicznej oraz zalecenia dotyczące ekorozwoju, jak również obserwacje własne. Oparta na nich analiza faktów, zjawisk i tendencji zachodzących w stosunkach między lud1/4mi i w relacjach ludzi z przyrodą wskazuje, że w skali lokalnej, narodowej, regionalnej i globalnej, znajdujemy się w procesie przemian, wobec których nie możemy przechodzić do porządku, jeżeli chcemy istnieć i rozwijać się. Dowodzi ona, iż ewidentnym, chociaż często nie dostrzeganym we właściwych wymiarach, znakiem czasu jest, jawiące się zazwyczaj jako chaos lub podwójna miara, ostre ścieranie się elementów dwóch zasadniczych tendencji, formujących - z jednej strony - cywilizację nierównowagi, a z drugiej strony, cywilizację równowagi.
Pierwsze z tych elementów, wciąż agresywne i zachłanne, ukształtowane zostały w opartej na aksjomatach "mieć" i "czyńcie sobie Ziemie poddaną" długotrwałej pogoni za maksymalizacją indywidualnych i grupowych korzyści ekonomiczno-finansowych i prestiżowych. Wszelkie właściwe tej cywilizacji trendy i promujące teorie charakteryzują się rozwojem regresywnym; mają one okresy trudnych, często krwawych porodów oraz okresy wzlotów, rozczarowań i upadków. Pozostawiają po sobie chaos, zamęt i pustkę duchową oraz towarzyszącą jej demagogię. Brak im bowiem, na skutek właściwej im jednostronności i zachłanności, harmonii dynamicznej. Mimo że przeżyły się one historycznie, to jednak wciąż wywierają destruktywny wpływ na stosunki między lud1/4mi i na stan środowiska naturalnego. Dają temu wyraz, zwłaszcza w skali globalnej i regionalnej, liczne badania i raporty. Najbardziej kompleksowe materiały dotyczące tej problematyki zawiera "Agenda 21". Są to dokumenty z konferencji "Środowisko i Rozwój", zorganizowanej przez ONZ w Rio de Janeiro (1992 r.). W skali narodowej i lokalnej sytuacja pod tym względem jest zróżnicowana, ale z tendencją do pogłębiania się zjawisk negatywnych. Wywołuje to liczne i niebezpieczne dla zdrowia, życia i rozwoju ludzi, przyrody i kultury sprzeczności, anomalie, wynaturzenia, konflikty i zagrożenia wyradzające się w wojny, rewolucje, klęski oraz przybierające formy kataklizmów dewastacje ekosystemów.
Drugie z wymienionych elementów - oparte na aksjomatach "być" i "czyńcie sobie Ziemię przyjazną" - są właściwe dla kształtującej się cywilizacji równowagi. Dążą one do zminimalizowania i usuwania zniszczeń i zagrożeń powodowanych przez funkcjonowanie elementów właściwych tendencji przeciwnej oraz harmonizowania wartości, funkcji i korzyści gospodarczych, społecznych i kulturalnych z wartościami, funkcjami i korzyściami przyrodniczymi i duchowymi. Mówiąc inaczej: tworzą one zręby - opartej na ekorozwoju - równowagi pomiędzy podstawowymi segmentami rzeczywistości społecznej i przyrodniczej, czyli zręby cywilizacji równowagi zapewniającej - teraz i w przyszłości - warunki sprzyjające zdrowiu, życiu i rozwojowi ludzi, przyrody i kultury.
Dla budowy zrębów cywilizacji równowagi niezbędne są:
Oznacza to - w pierwszej kolejności - wymóg zasadniczego przewartościowania wielu pojęć, sposobów myślenia, postaw i dążeń, będących wyrazem szeroko rozumianej kultury. Trzeba więc, w procesie wszechstronnej edukacji, dążyć do takiego formułowania i przetwarzania aktów kulturowych, ażeby preferowane wartości były skutecznie propagowane i przyswajane przez jednostki i środowiska społeczne i ażeby w sumie kreowały treści właściwe cywilizacji równowagi (w miejsce wartości i zachowań, które chcemy minimalizować i eliminować). Kształtowana w ten sposób kultura, jako korzeń twórczych przemian życia indywidualnego i zbiorowego, warunkuje bowiem formowanie się cywilizacji, będącej przecież owocem dojrzałej kultury.
Budowa zrębów cywilizacji równowagi
wymaga przede wszystkim opracowania i wdrożenia - opartej
na zasadach ekorozwoju - strategii oraz przewartościowania,
w tym właśnie kierunku, programów liczących
się partii politycznych i organizacji społecznych,
działających w skali lokalnej, narodowej, regionalnej
i globalnej, a także aktywizacji na tym polu nauki i techniki. EKOLOGIZACJA
PARTII
CZY UPARTYJNIENIE
RUCHU EKOLOGICZNEGO?
Odpowied1/4 na to kolejne pytanie jest dziś - jak się wydaje - bardzo na czasie. Ruch ekologiczny w Polsce (ale nie tylko) cechuje pluralizm. Jest to zarówno jego siłą (zwłaszcza w odniesieniu do problemów lokalnych), jak i słabością (w odniesieniu do problemów ogólnospołecznych i międzynarodowych). Ma on mimo wszystko liczące się osiągnięcia i godne uwagi założenia w zakresie realizacji dążeń ekorozwojowych. A przede wszystkim jest on coraz bardziej świadom potrzeb i możliwości budowy zrębów cywilizacji równowagi. Problematyki tej, w odróżnieniu od ruchu ekologicznego, wciąż nie potrafią dostrzec we właściwych wymiarach liczne partie polityczne i agendy państwowe. To właśnie ze względu na wzrastające znaczenie ruchu ekologicznego, jego poszczególne ogniwa i osoby stają się, także w Polsce, obiektem zabiegów, zwłaszcza w okresach przedwyborczych, ze strony partii politycznych usiłujących poszerzyć swoje zaplecze społeczne. Dokumentują to m.in. kolejne publikacje Olafa Swolkienia2), Piotra Glińskiego, Macieja Kozakiewicza, Marcina Hyły3) czy ZBW w "Trybunie" (19-20.8.97). W treściach tych publikacji dostrzega się znaczną niejasność odnoszącą się zwłaszcza do przyczyn wiązania się z partyjnymi listami wyborczymi osób określanych mianem Wyborcza Koalicja Liderów Ekologicznych. Słowo "liderzy" (przywódcy, czołowi zawodnicy) także nie wydaje się tu adekwatne i chyba użyto je dość samozwańczo. Powstaje więc domniemanie, że owi "liderzy" mogli być wykreowani w sposób sztuczny, bez udziału szerszych kręgów uczestników ruchu ekologicznego. Właściwym byłoby, ażeby same środowiska ekologiczne wystawiły własnych kandydatów na posłów i senatorów (zamiast szukać kurateli lub ulęgać sugestiom z zewnątrz), jeżeli nie w tegorocznych, to przyszłych wyborach parlamentarnych. Nie wolno także przeoczyć wykreowania własnych kandydatów do przyszłorocznych wyborów samorządowych, gdyż ekologiczne problemy na terenie gmin stanowią podstawową kanwę działalności ruchu ekologicznego. Niezbędnym jest, na każdym z poziomów, gminnym i krajowym, szybkie usuwanie elementów hamujących ekorozwój i stwarzanie możliwości dla jego ekspansji.
Sejm II kadencji m.in. uchwalił Prawo wodne, nowelizację ustawy o ochronie środowiska i o ochronie zwierząt. Niektórzy jego członkowie zawiązywali dość owocne kontakty z poszczególnymi ogniwami ruchu ekologicznego. Ale ogólnie dla promowania ekorozwoju nie uczyniono wiele. Zaledwie kilku posłów wykazywało aktywność na tym polu. Nie ma, niestety, pośród nich przewodniczącego sejmowej Komisji Ochrony Środowiska. Zarówno obie izby parlamentu, jak i partie polityczne wymagają wydatnego osobowego i programowego wzmocnienia pod tym względem. Chodzi tu o wypromowanie ich świadomego i twórczego zaangażowania na rzecz ekorozwoju, zarówno w aktywności odnoszącej się do problematyki krajowej, jak i międzynarodowej (gdyż budowa zrębów cywilizacji równowagi to problem priorytetowy w każdej skali).
Budujmy więc - jeżeli chcemy istnieć i rozwijać się, jako społeczność lokalna, jako naród i jako gatunek ludzki - zręby cywilizacji równowagi w każdej skali, poczynając od najbliższego otoczenia.
1) Zob.: Marcin Hyła, Znowu Kongres Federacji [w:] ZB nr 7 (97)/97, s.1.
2) Zob.:
Olaf Swolkień, List otwarty do Maćka Kozakiewicza [w:] ZB nr 6(96)/97, s.17; Unia Wolności i ruchy jej przyjaciół [w:] tamże, s.24; Druga część "żółtych kartek" [w:] ZB nr 7(97)/97, s.86.
Marcin Hyła, Ostatnia kolumna na dobry początek? [w:] tamże, s.34; Oświadczenie ws. listy WKLE [w:] tamże, s.90.
Maciej Kozakiewicz, Pytania do ministra... [w:] tamże, s.42.
Piotr Gliński, Porozumienie WKLE z UW [w:] tamże, s.82.
W związku z porozumieniem niektórych działaczy ekologicznych z Unią Wolności w sprawie wyborów do parlamentu chciałbym poruszyć parę spraw dotyczących "ekologicznej" działalności UW w Krakowie.
Na tym przykładzie najlepiej widać "proekologiczną" postawę Unii i to, czego możemy się po niej spodziewać w przypadku wygrania wyborów. W Krakowie bowiem rządzi właśnie UW, a prezydent miasta jest jej kandydatem na posła. Obiekt do oceny wręcz wyśmienity. Popatrzmy więc:
Tak właśnie w Krakowie, w mieście zajmującym przedostatnie miejsce wśród większych miast pod względem powierzchni zieleni przypadającej na jednego mieszkańca, proekologiczna UW niszczy przyrodę. Bardzo ciekawa terapia: wyciąć płuca w celu poprawy oddychania.
Wśród członków UW możemy spotkać kilku kandydatów na parlamentarzystów, których można nazwać ekologicznymi. Wymienia ich już Marcin Hyła w swoim Oświadczeniu w sprawie listy WKLE (ZB nr 7(97)/97, s.90). Te osoby można poprzeć i na tym koniec. W Krakowie nie widzimy wśród kandydatów UW do parlamentu żadnych proekologicznych. Jest wręcz przeciwnie, a już popieranie obecnego prezydenta miasta, znanego z antyekologicznej postawy balowicza, jest skandalem. Mnie najbardziej dziwi i zastanawia rola, jaką w tym wszystkim odgrywa Dariusz Szwed, który przecież mieszka w tym mieście, zna jego problemy i zachowanie władz miasta z prezydentem Lassotą na czele, jest członkiem Federacji Zielonych, która podobnie jak pozostałe organizacje ekologiczne nie jest zachwycona tym, co z Krakowem wyrabia UW. Dlaczego więc uwiarygodnia tych ludzi? Odpowiedzi, niestety, nie znam.
*) Zob.:
Jak już pisałem), AWS trudno uznać za wiarygodnego obrońcę czystości środowiska naturalnego, skoro jego trzonem jest NSZZ "Solidarność" broniąca jako związek zawodowy interesów wielkoprzemysłowych robotników, nawet gdy kolidują one z wymogami ochrony środowiska. Jednak dzisiejsza "Solidarność" zdaje się być w kolizji z ideami ruchu ekologicznego nie tylko w sferze interesów grup wielkoprzemysłowych, która to strefa dopuszcza - przynajmniej w zasadzie - możliwość szukania jakichś pragmatycznych rozwiązań. Konflikt zdaje się sięgać głębiej, w sferę wartości i ideologii.
Niedawno senator z "Solidarności" - Jadwiga Stokarska oświadczyła, że zawarte w nowej ustawie o ochronie zwierząt sformułowanie "zwierzę nie jest rzeczą" ma być sprzeczne z etyką chrześcijańską. Stanowisko swe opiera na opinii poznańskiego teologa ks. prof. Adama Sikory. Enuncjacja pani senator odbiła się pewnym echem w mediach, prowokując niekiedy złośliwe uwagi (np. w "Polityce" nr 31/97, s.72; zob. także na s.80).
Walcząca z systemem komunistycznym w latach 1980-1981 oraz pó1/4niej w podziemiu "Solidarność" (określana mianem "Wielkiej", tak z uwagi na jej liczebność, jak i format ideowo-myślowy) zarzucała zwalczanemu systemowi także niszczenie środowiska naturalnego, kultury materialnej narodu oraz zdrowia i życia społeczeństwa. Były to wówczas hasła bardzo nośne, a ponadto ówczesna "Solidarność" jednoczyła prawie wszystkich przeciwników komunizmu, również tych, którzy kładli podwaliny pod powstający ruch ekologiczny w Polsce. Upadek komunizmu przyniósł i tutaj wiele zmian. Dla polityków sprawy ekologii straciły atrakcyjność wobec spadku zainteresowań nimi ze strony społeczeństwa, a zdystansowany do polityki ruch ekologiczny (mówiąc w pewnym uproszczeniu, gdyż ma on dziś wysoce pluralistyczną postać) działa głównie na rzecz podnoszenia poziomu świadomości ekologicznej polskiego społeczeństwa.
Dzisiejsza (nazywana często "drugą") "Solidarność" - główna siła polityczna tego, co nazywane jest prawicą polską (a co bardzo odbiega od podobnie nazywanych formacji politycznych w krajach Zachodu, zasługując raczej na miano jakiegoś etnoreligijnego kolektywizmu) - reprezentuje integrystyczny katolicyzm, nastawiony nieufnie do ruchu ekologicznego z racji przypisywanych mu neopogańskich (a w każdym razie pozachrześcijańskich) 1/4ródeł inspiracji. Takie właśnie nastawienie ujawnia enuncjacja Pani senator Stokarskiej, a także liczne inne enuncjacje kręgów prawicy lub Kościoła katolickiego w Polsce.
*) Andrzej Delorme, AWS wobec ochrony środowiska, [w:] ZB nr 8(98)/97, s.84.