Suplementy. Czy ekologizm jest ideologicznie obojętny?
Czy jest obojętny? Twierdzę, że nie, że jest jakby ożywieniem ery ideologii uznanej za erę przeszłą ("Koniec wieku ideologii" R. Arona, Daniela Bella, czy Seymoura M. Lipseta).1 Wiąże się to jednak z wieloma zaburzeniami społecznymi na globalną skalę w nadchodzącym nowym tysiącleciu, w którym będą musiały zostać poddane rewizji same podstawy liberalnego społeczeństwa dobrobytu, a czego ideologicznym wyrazem (to nie paradoks!) jest właśnie twierdzenie o "zmierzchu ideologii".
Moja interpretacja tendencji historiozoficznych nie rości sobie pretensji do roli uniwersalnego światopoglądu. Traktuje ją jako rzecz in statu nascendi. W przeszłości istniało wiele ruchów społecznych i jest wiele ich interpretacji, które są zastanawiająco bliskie "ekologistycznego" pojmowania i historii i cywilizacji. Czymże bowiem jest ów "ekologizm"? W potocznym odbiorze jest negacją cywilizacji i "powrotem do natury" (na wzór "mędrca z Genewy" - Jana Jakuba Rousseau). Czasem jest to odrzucenie niektórych fenomenów cywilizacji (np. technologii, urbanizacji, konsumpcji, stylu życia itp.)
Spójrzmy na nowo na niektóre przejawy "ekologizmu" w przeszłości. Czy nie był buntownikiem przeciw cywilizacji prastarego miasta Ur w Chaldei "księżycowy wędrowiec" (T. Mann) - Abram, na znak przymierza z Jahwe nazywany później Abrahamem, który udał się na wędrówkę "za zmniejszającym się księżycem" przez stepy i pustynie na zachód - do Ziemi Obiecanej? Nie wiemy. Skądinąd wiadomo tylko, że w ludach semickich do dzisiaj pozostał ów dualizm, pozwalający im na przerzucanie się od atrakcji życia miejskiego do medytacji, czy wędrówki przez pustynię.
A opuszczenie Egiptu przez Izraelitów pod wodzą Mojżesza? Rzadki to przypadek w historii, gdy cały lud opuszcza po prostu obszar wyższej cywilizacji i udaje się na czterdziestoletnią tułaczkę przez pustynię. Nawet jeśli zgodzić się, że Izraelici w Egipcie byli niewolnikami. Wiemy - chodziło o wartości, wędrówka przez pustynię miała na nowo ożywić wiarę w Boga ich przodka Abrahama. Można też przyjąć, że ta swoista rebarbaryzacja Izraela była niezbędną przesłanką odbudowy tożsamości plemiennej (jeśli za wcześnie mówić o tożsamości narodowej). Ale też wędrówka Izraelitów to przecież nic innego jak "powrót do natury", powrót do pierwotniejszej formy bytowania społecznego; od życia osiadłego do koczownictwa. Okazało się bowiem, że lud pamiętający czas niewoli, tchórzliwy, skażony cywilizacją, nie był w stanie sprostać nakazowi podbicia Ziemi Obiecanej. Mogło tego dokonać tylko pokolenie całkowicie wolne od tego skażenia, pokolenie wychowane na pustyni.
"Księga Liczb" tak pisze: "Czemuż chcecie
odbierać odwagę synom Izraela udania się do
tego kraju, który mu Jahwe przyrzekł dać. Tak
postąpili ojcowie wasi, gdy ich wysłałem do Kadesz
- Barnea, aby zbadali ten kraj, a potem jednak odebrali odwagę
synom Izraela, tak, że nie chcieli iść do kraju,
który im Jahwe przyrzekł dać. W tym to dniu
zapłonął gniew Jahwe i powiedział pod przysięgą:
< To wszystko działo się po to, by bez skrupułów
podbić Kaanan - kraj cywilizacyjnie o wiele wyżej stojący
od pasterskich Izraelitów. Ale i potem trzeba było
wielu zabiegów, zakazów i nakazów, by zdobywcy
nie ulegli wyższej cywilizacji, by nie roztopili się
w morzu obcego etnicznie i przede wszystkim religijnie obcego
żywiołu. Wspomina o tym "wychowawczym" znaczeniu
pobytu na pustyni "Księga Powtórzonego Prawa",
a polski komentator "Biblii Tysiąclecia" określa
ten fakt jako "szkołę życia dla Izraelitów":
Warunki życia Izraelitów na pustyni stanowiły
znakomitą szkołę życia nie tylko dla nich
samych, ale i dla ich potomków, zwłaszcza tych, którzy
mają rychło wejść do Ziemi Obiecanej, gdzie
im zagrażały różne niebezpieczeństwa
płynące z dobrobytu (...)2
Zaprawdę, cywilizacja ma dziwną naturę; przyciąga i unifikuje
wszystko, co zdoła wchłonąć. Historia biblijna
Starego Testamentu jest tu realistycznie wierna w przekazywaniu
tej walki narodu wybranego.
Cywilizacja jako zło i dobro zarazem. Imperium Rzymu było
względem barbarzyńskich Germanów na wyższym
etapie cywilizacyjnym. I jak pisze D. Rops w swej "Historii
Kościoła" nęciło ich z nieodpartą
siłą przyciągania. Jako źródło
dobrobytu, kariery, zaszczytów. Oczywiście, przenikanie
Germanów w granice Imperium trwało dziesiątki,
jeśli nie setki lat, aż do rozpoczęcia Wielkiej
Wędrówki w noc sylwestrową 406 r.
pod Moguncją.3
Liczne plemiona germańskie zostały wytrącone
ze swych dotychczasowych siedzib przez niszczycielski najazd Hunów
odepchniętych od chińskiego Wielkiego Muru.
"Konieczność opuszczenia zagrożonych ziem,
ucieczka przed siebie przed straszliwym niebezpieczeństwem,
atrakcyjność pięknych, słonecznych i bogatych
krajów, pragnienie na śladowania swoich współbraci,
którzy już się tam osiedlili jako osadnicy lub
sprzymierzeńcy, drzemiąca na dnie duszy germańskiej
gwałtowna żądza wojny i zdobyczy, a zapewne także
poetyckie pragnienie przygody przeżywanej przez młodych
bohaterów okrytych sławą w zaczarowanym świecie
klęsk i zwycięstw (...) - wszystko to stanowi przyczyny
najazdu."4
Wiemy z historii jak to się stało: przykład osiadłych
w Imperium Germanów, chciwość, a więc
chęć rabunku, zagrożenie ze strony mongolskich
Hunów, słabość Rzymu i jego konwulsyjna
przewrotna polityka. Wszystko to doprowadziło do zniszczenia
kolejnej, rozwiniętej cywilizacji śródziemnomorskiej
przez następną falę barbarzyństwa (jedna
z poprzednich takich fal - najazd Dorów i Latynów
- zniszczyła cywilizację mykeńską i etruską,
tysiąc lat wcześniej). Germanie, którzy jako
społeczność w zasadzie plemienna, wyróżniali
się wysokim morale na tle ówczesnego Rzymu, w zderzeniu
z nim ulegli daleko posuniętej demoralizacji. W zderzeniu
z nieznanym światem następuje całkowity rozpad
dotychczasowych więzi społecznych. Wiąże
się to również ze zmianą struktur społecznych.
Charakterystyczne jest twierdzenie D. Ropsa o istnieniu pewnego
przyczynowego związku między słabością
tej cywilizacji i potęgą zdrowych barbarzyńców;
wręcz fascynacji upadającego świata żywotną
siłą i odwrotnie - chciwością bogactw przez
Germanów. W efekcie obie strony dramatu straciły -
Rzym nie wzbogacił się o cnoty germańskie, Germanie
nie przejęli jego kultury, a bogactwa roztrwonili. Europa
rzymska nie została zgermanizowana; to Germanie z czasem
ulegli romanizacji, ale romańska cywilizacja upadła.
Nastąpiła barbaryzacja, nie w rozumieniu przejęcia
pozytywnych cech barbarzyńców. Po wędrówkach
ludów takich "dobrych" barbarzyńców
już nie było! Barbaryzacja zdaniem Ropsa to swoisty
miszmasz powstały ze zmieszania wszystkiego co najgorsze
w obydwu nacjach. Trzeba było aż 600 lat, by resztki
starożytnej kultury ocalałe w klasztorach mogły
realnie zacząć wpływać na rozwój
Europy, wynurzającej się ze średniowiecznego zamętu.
Dla tytułowego problemu "ideologii" rozważania
powyższe mają tylko pomocnicze znaczenie. Germanie zasadniczo
nie odrzucali cywilizacji, mimo iż dłużej lub krócej
podtrzymywali swoją odrębność plemienną,
a stosowanie plemiennego prawa nawet przez kilkaset lat. Istniały
też próby takie jak ostrogockiego króla Teodoryka
w Italii - celowe dążenia do asymilacji Rzymian i Ostrogotów.
Tzw. "rozwiązanie wandalskie" jest przykładem
"ideologicznego" podejścia do cywilizacji. Wandale,
którzy w zasięg wpływów Rzymu przywędrowali
z terenu Śląska, przeszli Ren pamiętnej nocy sylwestrowej
406 r., później przez Galię i Hiszpanię
powędrowali do Afryki, gdzie założyli królestwo.
Jako nieliczna warstwa najeźdźców, sprawowali
rządy przy pomocy terroru, prowadząc planową politykę
niszczenia wszystkiego co rzymskie. Prawdopodobnie był w
tym jakiś zamysł zachowania zdrowych korzeni wobec zniewalającego
dobrobytu. Królestwo wandalskie szybko upadło D. Rops
ironicznie stwierdza: "okupacja w kraju, w którym
życie jest łatwe, nie wychodzi na dobre zdrowym i czystym
Germanom!"5
Podobnie zresztą podsumowuje koniec wizygockiego królestwa
w Hiszpanii.6
Podobne rozwiązanie przyjął król Hunów
Attyla. Znający cywilizację (był zakładnikiem
na dworze cesarskim), po objęciu władzy "Wyznaczył
między cesarstwem a sobą pustynną strefę
szerokości trzech dni marszu ażeby gangrena cywilizacji
nie zaraziła jego ludu".7
Na czele federacji różnych plemion uderzył na Rzym, z zamiarem zajęcia
cesarstwa i utworzenia cesarstwa azjatyckiego...w Europie.
Oto mamy historiozoficzny dylemat: jak wchłonąć
dobrodziejstwa cywilizacji, samemu zachowując pierwotną
"niewinność"? Izraelici w Kaananie ulegali
daleko idącej repoganizacji, Germanie rozpłynęli
się w morzu romańskim, Hunowie przegrali wojnę
i "zniknęli". Charakterystyczny jest oczywisty
dualizm postaw tych ludów: pogarda dla cywilizacji i pragnienie
posiadania jej osiągnięć. Kończyło
się to z reguły tragicznie: upadkiem cywilizacji, upadkiem
tożsamości najeźdźcy, ogólną barbaryzacją.
Czy jest rozwiązanie optymistyczne tego dylematu? W cywilizacji
globalnej sama filozofia wzrostu czy nie jest tym samym, co nieograniczona
chęć rabunku nie znających litości Wandalów?
A skoro tak, to jak zachować stare wartości?
Dostrzeganie analogii między filozofią wzrostu gospodarczego
a "filozofią" barbarzyńców sprzed
półtora tysiąclecia nie jest być może
szczęśliwe (choć jest z pewnością pouczające).
Współczesny racjonalizm z łatwością
może dowieść, że obydwie te sytuacje są
nieporównywalne. Niebezpieczeństwo przyszło
jakby niespodzianie i ma dokładnie ten sam charakter, co
przy końcu starożytności. Na imię mu Trzeci,
a może nawet Czwarty Świat. Ten sam jak w starożytnym
Rzymie rozpad wartości moralnych, synkretyzm po części
religijny, a przede wszystkim w sferze wartości, czy zasad
działania, zdobywający wpływy poli- i irracjonalizm
Zachodu to nic innego jak zjawisko synkretyzmu. Kult doczesności
- hedonizm, jako zasada życiowa dla biernych mas społecznych.
Wzrost roli igrzysk wszelkiego rodzaju i związane z tym nieograniczone
możliwości sterowania miliardami ludzi. To, co dotychczas
uznawano za przejawy patologii społecznej i co w racjonalistycznej
wykładni było fenomenem przejściowym - staje się
nieodłącznym składnikiem cywilizacji. Przestępczość,
narkomania, prostytucje, pornografia, ogólne zbrutalizowanie
i sprymitywizowanie życia, to zjawiska trwale związane
z naszą cywilizacją i mające tendencję do
wzrostu. Wiek XX przyniósł złamanie wiary w etos
humanizmu; pozostał świat zatomizowanego społeczeństwa,
sterowany głównie przy pomocy środków masowego przekazu.
I ten faktycznie ciężko chory świat uważa,
że jest wspaniały i nie musi się kierować
żadną ideologią! Ludzie, którzy taką
sytuację dekretują są albo przestępcami,
jeśli czynią to świadomie, albo głupcami,
jeśli działają w dobrej wierze.
Jeśliśmy podobni do Rzymu, to pozostała, głodująca
część ludzkości jest odpowiednikiem otaczającego
go barbarzyństwa, patrzącego łakomym okiem na
zasobną metropolię. Tym gorzej, że podtrzymywane
w złudzeniu, iż lada moment czeka go dobrobyt. A skoro
wiadomo, że to niemożliwe, możemy pewnie oczekiwać
powtórzenia nocy sylwestrowej 406 r. pod Moguncją.
Jedno jest pewne: jeśli w obliczu globalnego niebezpieczeństwa
nie stać nas na jakieś minimum ideologii, możemy
być pewni, że inni to zrobią za nas. Sytuacja
dzisiejsza, po upadku i rozpadzie światowego systemu socjalistycznego,
stała się jakby klarowniejsza; bez zakłócającego
wpływu ideologii lewicowych. Na tle dominującej doktryny
liberalnej czytelność idei głoszonych przez ruch
Zielonych (cokolwiek będziemy rozumieli pod tym pojęciem)
zajmie miejsce opuszczone przez ruchy lewicowe
w konfrontacji z liberalizmem.
Ironia historii sprawia, że w krytycznej wobec filozofii
Zielonych literaturze radzieckiej ruch ten określano mianem
- nomen-omen - ekosocjalizmu. Chcę tu zatrzymać się
dłużej nad treścią artykułu Z. I. Lewina,
przedrukowanego w "Prezentacjach".8
Tekst ten uważam za ważny nie tylko dlatego, iż jest
on wykładnią oficjalnej doktryny radzieckiej tuż
przed erą pierestrojki, a więc niejako zamyka pewną
epokę historyczną. Uważam go za ważny dlatego
też, że porządkuje pojęcia, umiejscawia ten
ruch na tle prądów umysłowych ostatnich dwóch
stuleci. Moje polemiki zaś z tym artykułem - choć
pisane przed upadkiem socjalizmu - są (uważam) o tyle
ważne, że można je kierować równie
dobrze przeciwko zwycięskiemu liberalizmowi - dziedzicowi
masy upadłościowej realnego socjalizmu.
Ekosocjalizm, albo socjalizm ekologiczny, względnie "socjalizm
o obliczu ekologicznym", to pojęcia, które do
obiegu naukowego wprowadzone zostały na początku lat
siedemdziesiątych. Przypisuje się je Osipowi Flechtheimowi
albo Carlowi Amery'emu. Tyle tytułem wstępu. Dalej
następuje ciekawe rozróżnienie. Otóż
ekosocjalizm (jak i filozofia Zielonych) jest ideologią eklektyczną,
opartą na pracach ekologów sensu stricte, ideologią,
w której konkretne wyniki badań są wykorzystywane
do krytyki społeczeństwa burżuazyjnego (używając
tej "przestarzałej" terminologii).
Kryzys ekologiczny na Zachodzie jawi się jako okazja do
krytyki społeczeństwa, które ten kryzys wywołało,
krytyki opartej na mniej lub bardziej wiarygodnych źródłach
naukowych z jednej strony i jako idea nowego typu społeczeństwa
zbudowanego na harmonii "Człowiek-Natura" (cytat:
"socjalizm humanitarny, komunitarny, ekologiczny") z
drugiej. W odróżnieniu od prowadzącego własne
badania Klubu Rzymskiego, będącego "wyrazicielem
interesów znacznej części kosmopolitycznego
kapitału monopolistycznego. (...)9
Ekosocjalizm wyraża burżuazyjny (podkr. O.B.) protest przeciwko
cywilizacji industrialnej", reprezentuje interesy warstw
średnich społeczeństwa kapitalistycznego w warunkach
kryzysu "państwa powszechnego dobrobytu."
Cokolwiek byśmy nie powiedzieli o praktycznej stronie prac
marksistowskich, tych kilka definicji trafia w sedno problemu.
W każdym razie w tej pracy, polityczny związek: "klasa
średnia - ruch Zielonych" będzie wielokrotnie eksploatowany.
Z. I. Lewin lokuje dalej analizowany przezeń "ekosocjalizm"
w tradycji romantyzmu; jest to tzw. trzecia fala romantyzmu. Pierwszą
stanowił znany nam z historii literatury powszechnej, kierunek
romantyzmu jako reakcja na Oświecenie i Wielką Rewolucję
Francuską. Romantyzm pierwszej fali to idealizacja średniowiecza
i odtąd ów motyw regresu będzie w kolejnych
etapach nawrotów romantycznych powracać.
Reakcją na tryumf pozytywizmu i związany z nim proces
uprzemysłowienia, monopolizacji, kryzysów i wojen,
a także zubożenie wielu drobnych właścicieli
i pracowników najemnych jest tzw. druga fala romantyzmu
("nowa filozofia życia" - Sren Kierkegaard, antytechnicyzm
Oswalda Spenglera i Fryderyka Nietschego). Na gruncie drugiej
fali pojawił się fetyszyzm technologiczny (lub antytechnologiczny)
jako wynik absolutyzacji tak kapitału, jak i technologii.
Pojawił się determinizm technologiczny, jako cecha
właściwa dla tej świadomości. Rzecz charakterystyczna,
że już wtedy na bazie antytechnicyzmu Nietschego pojawiła
się koncepcja "stacjonarnego stanu ekonomicznego"
L. Memforda (inaczej: "przyrostu zerowego"). Memford
pierwszy zwraca uwagę na antynomię "awans maszyny
- upadek człowieka", antynomię, która w
konsekwencji może doprowadzić do katastrofy spowodowanej
niewłaściwym stosunkiem człowieka do przyrody.
Dalej autor artykułu dowodzi, że w istocie ekosocjalizm
jest utopią antytechnicystyczną, że jest eklektyczny
i podobnie jak cała "filozofia burżuazyjna"
oparty na jednostronnym (absolutyzacja) widzeniu raz techniki,
a raz człowieka, który na przemian jest obiektem ("momentem
pasywnym w rozwoju techniki"), to znów osobą
(personalizm), a więc bytem autonomicznym i niezawisłym
od wszelkich sfer obiektywnych.
Gdyby to jednak miała być prawda, to już w tym
momencie autor nie popadłby w sprzeczność z głoszonymi
przez siebie tezami. Pisze mianowicie: "Już sam charakter
masowej twórczości w tworzeniu alternatywnych stylów
życia, działalność praktyczna zmierzająca
do przebudowy życia na nowych zasadach, ruchy protestu w
żaden sposób nie dają się pogodzić
z pasywnością i rozpaczą głoszoną przez
antytechnicyzm. Dążenie do zmiany stylu życia tu
i teraz, które stało się drogowskazem świadomości
i postaw wielu ludzi zamkniętych w twardych strukturach
kapitalizmu państwowo monopolistycznego, zrodziło
problem - jak nie burząc istniejącego paradygmatu antytechnicyzmu
- uzasadnić teoretycznie wyjście poza granice industrializmu
i pozytywizmu, znaleźć źródło aktywności jednostki."
Dziwne to zaiste zmartwienie; najpierw zakłada się,
że ekosocjalizm opiera się o jednostronnie pojęty
antytechnicyzm (który może rodzić tylko "zwątpienie
i rozpacz") i tak samo jednostronnie pojętą jednostkę
ludzką (nieważne w końcu, czy jako obiekt, czy
jako osobę, choć okazuje się w końcu,
że ekosocjalizm powołuje się na personalistycznie
pojętą jednostkę ludzką i potrzebę
jej aktywności), dodaje, że jest to filozoficzny eklektyzm
(połączenie elementów przeciwstawnych filozofii),
a potem dziwi się, że to "działa"! a
nie powinno, bowiem w głowie autora nie może się
pomieścić, że życie wcale nie zwraca uwagi
na takie papierowe konstrukcje logiczne. Drewniana dialektyka...
Autor uważa, że jeśli ktoś zakłada antytechnicyzm,
tym samym powinien siąść i płakać i
chyba nie zrozumie Z. I. Lewin, że nawet jako tzw. "obiekt"
może pewnego dnia zrozumieć, że jest osobą,
że może zbuntować się przeciwko swej roli
obiektu i działać na gruncie antytechnicyzmu właśnie!
Doprawdy, wiele tekstów autorów uważających
się za marksistów trąci aż nadto postśredniowieczną
scholastyką i na pewno lepiej by było, gdyby zamiast
wyciągać gotowe kategorie prosto z głowy (lub z patyną
pokrytych "Dzieł") dostrzegali dialektykę
w rzeczywistości taką jaka ona jest.
Podobnie zarzut "mediewizmu" (zwrotu ku średniowieczu)
wydaje się być chybiony. Mediewizm traktowany jako
"konieczność powrotu do całościowej
działalności w ramach "częściowo zautomatyzowanej
pracy fizycznej" (Mounier) podobnej w istocie do rzemiosła
przedkapitalistycznego" jest anachronizmem, jeśli traktować
go dosłownie. Jeśli jednak spojrzeć na rzecz całą
z punktu widzenia "trzeciej fali" A. Tofflera, wówczas
można dostrzec całkowitą różnicę - dialektyczną różnicę tego podejścia.
Zresztą marksista, a więc ex definitione dialektyk,
Z. I. Lewin powinien wiedzieć, że powroty są zawsze
powrotami do "niby dawnego", nigdy powrotami do "dawnego"
sensu stricte. Oczywiście, autor wspomnianego artykułu,
krytykując daną koncepcję nie musi wiedzieć
więcej niż napisali jego oponenci, ale cóż
to wtedy za satysfakcja? Ale może dla teoretyków Zielonych
jest to po prostu oczywiste, a tej oczywistości nie widział
filozof Z. I. Lewin? Może...
Ekosocjalizm (czy po prostu - ruch Zielonych) - zrekapitulujmy
- to drobnoburżuazyjny protest, a i niejako filozofia ograniczenia
rozwoju produkcji wielkokapitalistycznej i ograniczenie konsumpcji
wyrobów przez tę produkcję wytwarzanych, przez
filozofię, a raczej mit konsumpcji w świadomości
społecznej utrwalonej. Jest to - dalej - filozofia antytechniczna,
dość ściśle związana z ogólnym kryzysem racjonalizmu europejskiego
(tu dochodzą związki ekosocjalizmu ze Szkołą Frankfurcką). Byłaby
to tym samym najkrótsza z możliwych charakterystyka drugiej fali romantyzmu.
"Wielki Cykl" miał przebiegać tak: renesansowo-indywidualistyczny
model człowieka był zaprzeczeniem ograniczoności
człowieka średniowiecza, zerwaniem średniowiecznych
okowów korporacjonizmu, wreszcie zerwaniem więzi
z przyrodą, przekonanie i dążenie do panowania
nad nią. Renesansowy model człowieka ulega rozpadowi
w warunkach kapitalizmu państwowo-kapitalistycznego. Jego
miejsce zajmuje model "człowieka nowego", "w
ogólnych zarysach powtarzającego model średniowieczny."
Punktem wyjścia rozumowania ekosocjalizmu jest świadomość
ograniczeń wzrostu produkcji ze strony Natury. Jest to
uświadomienie sobie, że zasoby przyrody nie są
nieograniczone i że nieograniczony wzrost gospodarczy doprowadzić
może do globalnej katastrofy. Jako antidotum proponuje się
ograniczenie potrzeb i spożycia, uważając ich obecny
poziom w rozwiniętych państwach kapitalistycznych
za zbyt wysoki. Nieprzypadkowo ekosocjalizm walczy z samochodem,
telewizorem, reaktorem atomowym...
Sądzić należy, że słuszna jest obserwacja,
iż ekosocjalizm winą za ten stan rzeczy obarcza rozwój
sił wytwórczych, stąd "więc główny
konflikt społeczeństwa kapitalistycznego - między
siłami wytwórczymi i stosunkami produkcji - został
przez ekosocjalistów przesunięty w sferę infernalnego
konfliktu między naturą ludzką i techniką,
przy czym ekosocjaliści powstają przeciw najbardziej
rewolucyjnemu elementowi w systemie produkcji społecznej
i siłom wytwórczym."
I dalej: "Hamowanie potrzeb, jakie odpowiadają danemu
szczeblowi, pod postacią kapitalistycznych środków
produkcji oznacza sztuczne powstrzymywanie rozwoju społeczeństwa,
co prowadzi albo do jej degradacji, albo do bankructwa wszelkich
prób powstrzymywania postępu. Marksizm odrzuca kategorycznie
takie rozumienie potrzeb. Za jedną z przesłanek badania
historii człowieka przyjmuje on prawo rosnących potrzeb
(podkr. O.B), podczas gdy ekosocjaliści kierują ostrze
swej krytyki przeciwko temu prawu."
Cóż, prawu nieograniczonych zasobów przyrody
odpowiada prawo rosnących potrzeb. To jest logiczne. I logiczna
jest krytyka "reakcyjnej utopii ekosocjalistów",
którzy fetyszyzując technikę, "nie widzą
klasowych uwarunkowań tego stanu rzeczy", ponieważ
"w społeczeństwie kapitalistycznym panują
nie maszyny, lecz właściciele tych maszyn". Reakcyjność
ekosocjalizmu ma polegać na "negacji przewodniej rewolucyjnej
roli proletariatu"; "co więcej, utopijne sposoby
rozwiązywania tych problemów przez ekosocjalistów
odciągają masy pracujące krajów kapitalistycznych
od poznawania rzeczywistych możliwości wyzwolenia na
drodze do walki klasowej z wyzyskiem."
Jeżeli jednak poddamy owe dwa prawa w wątpliwość,
to co zostanie?
Autor nie znał lub zakładał, że w ustroju
realnego socjalizmu problemów ekologicznych nie ma (nie
było). Chyba, że świadomie zakładał fałszerstwo.
Zgodnie z "jedynie słuszną filozofią"
takich problemów być zresztą nie mogło,
skoro uważano, że rozwój sił wytwórczych
w socjalizmie był harmonijny. Myli się też autor,
gdy twierdzi, że ruch Zielonych abolutyzuje element "sił
wytwórczych"; przecież "zielona rewolucja"
jest - używając tej terminologii - skierowana głównie
przeciwko "stosunkom produkcji" i to zarówno
na Zachodzie, jak i na Wschodzie. Inna rzecz, że nie posługuje
się marksistowską nowomową. Tak, ale stwierdzając
to, autor przestałby być marksistą, czego z pewnością
najmniej sobie życzył. Zresztą spór ten
jest bezprzedmiotowy, nie tyle nawet ze względu na upadek
realnego socjalizmu, ile ze względu na jego filozoficzne
przezwyciężenie (zniesienie) - por. L. Nowak.
Złowieszczo brzmią takie oto słowa: "...próby
odrzucenia rozwoju produkcji w celu "zharmonizowania"
stosunku człowieka i przyrody skazane są na niepowodzenie,
ponieważ rozwój ten odbywa się obiektywnie,
niezależnie od woli i pragnień proroków końca
społeczeństwa industrialnego."
Przykład realnego socjalizmu wskazuje, że wypełnianie
pracy ludzkiej twórczą treścią, stworzenie
warunków do doskonalenia się jednostki, nie skrępowanej
mitycznymi granicami przyrody, jest w warunkach obecnej technologii
całkowicie możliwe. Zadanie to będzie znacznie
ułatwione po wprowadzeniu pełnej automatyzacji i skróceniu
do niezbędnego minimum czasu pracy. Jak podkreślają
uczeni radzieccy, tylko "celowe przekształcanie przyrody
na bazie postępu naukowo technicznego" doprowadzi do
zharmonizowania współdziałania człowieka
i przyrody zarówno dziś, jak i w przyszłości
(W. Zagładin, I. Frołow...). Ludzkość
nie ma innej drogi.
I pomyśleć, że pisano to w 1986 r.! Właśnie
przykład realnego socjalizmu jest dowodem, jak daleko mu
było "do wypełnienia pracy ludzkiej twórczą
treścią", albo na czym ma polegać "stworzenie
warunków do doskonalenia się jednostki" i to
nie skrępowanej mitycznymi granicami przyrody!? Czasów
Marksa sięga złudzenie, że tzw. wyzwolenie pracy,
ograniczenie do niezbędnego minimum czasu pracy wyzwoli
w człowieku chęć "tworzenia samego siebie".
Przecież to już przerabialiśmy w ustroju niewolniczym.
Uwolniony od pracy przez odpowiednika współczesnych
maszyn, dostatek niewolników, zdobywanych w zaborczych
wojnach - rzymski plebs. Uwolniony od pracy, potem od odpowiedzialności
obywatelskiej, w końcu od obowiązku służby
wojskowej, do której o wiele chętniej garnęli
się najemni barbarzyńcy, nie musiał nawet troszczyć
się o codzienne utrzymanie. Z łaski cesarza otrzymywał
bowiem nie tylko podstawowe produkty spożywcze (sportula),
ale na koszt państwa mógł korzystać z
łaźni (łaźnia rzymska to nie tylko zakład
kąpielowy - to raczej rodzaj dzisiejszego sanatorium) i co
najważniejsze - z różnego rodzaju igrzysk (stąd:
panem et circenses! - chleba i igrzysk). Nie, plebs rzymski ("spasiony
i bezmyślny" - D. Rops) wcale nie pragnął
się twórczo rozwijać, choć warunki jakie
ku temu miał nigdy później nie powtórzyły
się w historii. Dopiero u końca ery przemysłowej
rodzi się taka możliwość i to wcale nie
w upadłym realnym socjalizmie. To już domena zwycięstwa
liberalizmu. Ale to oddzielny temat...
Wiemy dziś co zgubiło świat starożytny. Przyczyną
był absolutny rozkład moralny (tu: dominująca rola
"igrzysk") i filozofia ekspansji Imperium. To społeczeństwo
tak długo przeżywało swoje prosperity, jak długo
mogło prowadzić zaborcze wojny i zagarniać niewolników
i bogactwa. Gdy dopływ niewolników się skończył,
a bogactwa zostały roztrwonione - Rzym zaczął chylić
się ku upadkowi. Barbarzyńcy byli tylko wykonawcami
wyroku historii. Przecież zasada działania Imperium
Romanum, i zasada nieograniczoności zasobów jako podstawa
działania cywilizacji technicznej są tożsame!
I podobne wywołują skutki społeczne (znaczenie igrzysk!).
Znamienne też są "środki", jakie Historia
"zaaplikowała" w swojej "terapii wstrząsowej".
Chrystianizacja - jako lek na upadek moralny, gospodarcza autarkia,
zwrot ku ziemi - jako lek na upadek gospodarczy, zwrot ku pracy.
To zbarbaryzowana, trudna praca "wyleczyła" potomków
starożytności ze złudzenia, że można
żyć beztrosko z odcinania kuponów od udanego
kiedyś rabunku i gdzie się nawet nie kiwnęło palcem.
Nadmiar czasu wolnego przy pełnej automatyzacji, to w skali
społecznej koszmar. Widomym tego przykładem jest rosnąca
z roku na rok patologia społeczna w krajach przemysłowych.
Ten nadmiar energii społecznej musi znaleźć
jakieś ujście. I tylko od przyjętej polityki społecznej
(a może wręcz od filozofii) zależy, czy skierowany
zostanie do aktywności twórczej, czy stanie się
groźną siłą destrukcyjną. W obietnicach
postindustrialnego raju na Ziemi kryje się zapowiedź
przyszłych koszmarów społecznych, zaburzeń
być może na globalną skalę, nigdy racjonalnego,
twórczego stosunku człowieka do człowieka i człowieka do przyrody.
Jest łabędzim śpiewem marksizmu domagać
się od robotników Zachodu, by walczyli o socjalizm
realny, który przecież ma te same problemy ekologiczne
(albo jeszcze większe!) i o wiele poważniejsze problemy
społeczne oraz czysto technologiczne. Wiadomo skądinąd,
że znaczna część robotników Zachodu
optuje w stronę klasy średniej, a ta klasa z kolei
jest nośnikiem nowych idei w rodzaju "ekosocjalizmu".
Tu nie wystarczą epitety i obrażanie się na rzeczywistość.
"Drobnoburżuazyjny" na Zachodzie to nie epitet,
to kategoria polityczna i społeczna, to wreszcie realna rzeczywistość.
Mitem jest harmonijny rozwój samego socjalizmu i jednostki
w socjalizmie. Mitem jest tzw. "celowe przekształcanie
przyrody". W socjalizmie przyroda jest (tak jak i wszędzie)
przekształcana rabunkowo.
Demistyfikacja realnego socjalizmu już się dokonała.
Mówiąc poważnie, marksistowski pogląd na
stosunek człowieka do przyrody, to mitologia realnego socjalizmu,
tym bardziej niebezpieczna im mniej poddana społecznej kontroli.
Toteż w burzliwych latach osiemdziesiątych komuniści
byli najmniej skłonni oddać realne prawa do współdecydowania
o losach zakładów przemysłowych w ręce
robotników, którzy w "Solidarności"
widzieli przede wszystkim ruch samorządowo-syndykalistyczny.
Zresztą ta sama "Solidarność" z chwilą
objęcia władzy, również w charakterystyczny
sposób "zapomniała" o swoich hasłach;
stała się wyrazicielem interesów raczej kapitalistycznych,
niż samorządowych (dziś to pewnik). Tak, czy inaczej
Z. I. Lewin sprzedał robotnikom Zachodu tak jak Zagłoba
- Niderlandy. Dziś spór ten należy do przeszłości.
Na rynku ideologii dominuje liberalizm. "Dająca się
jeszcze czytać" książka głośnego marksisty J. J. Wiatra
- "Czy zmierzch ideologii?"10,
krytyczna wobec zachodnich teorii "zmierzchu ideologii",
oczywiście z punktu widzenia marksizmu, jest cenna jednak
ze względu na swą warstwę faktograficzną.
R. Aron, twórca pojęcia "zmierzchu ideologii",
uważał, że ideologia szczególnie komunistyczna
jest wynikiem mistyfikacji historii, rodzajem historycznego fatalizmu.
"Ta prometejska ambicja jest jednym z intelektualnych źródeł
totalizmu."11
"W krajach ekonomicznie rozwiniętych
ideologia (...) jest już - albo zawsze była - zbędna.
Uprzemysłowienie albo dokonało się bez udziału
komunizmu, stwarzając przesłanki ewolucyjnego poprawiania
sytuacji mas, albo jest produktem politycznego panowania ruchu
komunistycznego, ale i wówczas - raz zrealizowane - czyni
nadbudowę ideologiczną zgoła zbędną.
Inaczej jest w krajach ekonomicznie nierozwiniętych. "Chociaż
ideologię marksistowską - pisze Aron - usztywnił
i wyjałowił dogmatyzm, nadal spełnia ona funkcję
rewolucyjną w krajach Azji i Afryki. Sprzyja dyscyplinie
mas, zapewnia jedność intelektualistów, którzy
mogliby się podzielić na mnóstwo sekt. Jako
narzędzie akcji jest nadal skuteczna."
Dlatego też perspektywy końca wieku ideologii inaczej
przedstawiają się w krajach ekonomicznie dojrzałych,
a inaczej w reszcie dzisiejszego świata. "Nie wykluczone
- pisze autor - że ludzie Zachodu marzą o politycznej
tolerancji, bo są zmęczeni, tak samo jak trzy wieki
temu byli zmęczeni daremnym podrzynaniem sobie gardeł
- w imię tego samego Boga - o to, który Kościół
jest prawdziwy. Zarazili jednak inne ludy wiarą w promienną
przyszłość. Nigdzie w Azji czy Afryce opatrznościowe
państwo nie ofiarowywało dobrodziejstw wystarczających
do przytłumienia szaleńczej nadziei. Narody Europy
poprzedziły inne narody w pochodzie ku cywilizacji przemysłowej.
Pierwsze też zostały dotknięte sceptycyzmem i
być może, kryje się w tym zapowiedź odległego jutra."
Zmierzch ideologii ma być rezultatem zgodnego działania
sceptycznych intelektualistów i rosnącego dobrobytu.
Zachód pierwszy, a za nim socjalistyczny Wschód
stać się mają terenem, na którym ideologia
winna skonać. "Trzeci Świat" natomiast, razem
ze spuścizną zacofania i wielością arcytrudnych
problemów, ma przed sobą dalsze stulecia ideologii,
fanatyzmu i nietolerancji. I tam jednak zaświta "koniec
ideologii", gdy problemy ekonomicznego niedorozwoju zostaną
rozwiązane."12
Z kolei dla Daniela Bella, koniec ideologii oznacza przejście
w "wiek utopii", jako usatysfakcjonowanej formy dążeń
do zmiany istniejącego porządku. Jest to koncepcja utopii
racjonalnej, odrzucająca stare ideologie, jako zespół
symboli i mitów, nie znajdujących żadnego uzasadnienia
w postindustrialnym społeczeństwie.
J. J. Wiatr pyta retorycznie: "Czy program racjonalnej utopii
nie jest aby nowym mitem uzasadniającym, iż świat,
który się narodził na kapitalistycznym Zachodzie,
nie potrzebuje już porywających idei wielkiego przewrotu,
lecz racjonalnych zaleceń społecznej inżynierii?"
I dalej: "Czy jednak wiara ta nie jest sama ideologią
- partykularną ideologią środowiska zbiurokratyzowanej
nauki społecznej?"13
Stary, ciągnący się od ponad 30 lat spór
marksizmu z liberalizmem doczekał się swoistego "ukoronowania"
w postaci słynnego eseju Francisa Fukuyamy
pt. "Czy koniec historii?"14
Fukuyama udowadnia, że po upadku komunizmu, jedyną poważną alternatywą
dla świata pozostał liberalizm. Zagrożony w ciągu
stu lat przez wyzwanie faszyzmu i komunizmu wyszedł z tych
zmagań zwycięsko. Oznacza to jednocześnie "koniec
ideologicznego rozwoju ludzkości i ostateczne zwycięstwo
zachodniej demokracji jako formy rządów."
Pisze Fukuyama: "Czy rzeczywiście osiągnęliśmy
koniec historii? Innymi słowy, czy istnieją jeszcze
zasadnicze "sprzeczności" w życiu człowieka,
których nie można rozwiązać w ramach nowoczesnego
liberalizmu, a które byłyby rozwiązywalne w innej
strukturze polityczno-ekonomicznej? Jeśli zaakceptujemy wspomniane
wyżej idealistyczne założenia, to musimy poszukać
odpowiedzi na to pytanie w sferze idei i świadomości.
Nie ma dla nas znaczenia, jak dziwaczne myśli przychodzą
ludziom z Albanii czy Burkina Faso, gdyż nam chodzi o to,
co można w pewnym sensie uważać za wspólne
dziedzictwo ludzkości wynikające z
historii idei."15
Autor uważa, że liberalizm, który sam wyrósł
w społeczeństwie, wygrał wyścig z faszyzmem,
poprzez wygraną II wojnę światową, a z komunizmem
dlatego, że "egalitaryzm współczesnej Ameryki
w istocie jest urzeczywistnieniem przepowiadanego przez Marksa
społeczeństwa bezklasowego". (...) "Jeszcze
istotniejszy jest wkład Japonii do światowej historii,
poprzez wejście na drogę amerykańską i
stworzenie uniwersalnej kultury konsumpcyjnej, która zarówno
symbolicznie, jak i faktycznie stała się podstawą
homogenicznego państwa uniwersalnego."
To samo dotyczy oczywiście Europy Zachodniej, a także
- co ważne -komunistycznych Chin i Związku Radzieckiego.
Analizując czynniki zakłócające ów
uniwersalistyczny trend rozwojowy, dostrzega opory ze strony dwóch
najważnieszych, tj. fundamentalizmu religijnego i nacjonalizmu.
Pisze: "Można by sądzić, że renesans
religii jest w jakiejś mierze przejawem powszechnego niezadowolenia
z bezosobowości i duchowej pustki liberalnego społeczeństwa
konsumpcyjnego. Ale podczas gdy w istocie liberalizmu pustka rzeczywiście
stanowi defekt ideologiczny - faktyczny brak, który można
dostrzec nie tylko z religijnego punktu widzenia - to wcale nie
wiadomo, dlaczego można by jej zaradzić na drodze politycznej".
Z kolei nacjonalizm jest ruchem na "nie" i wynika raczej
z tego, że "dany liberalizm nie jest pełny".
Śmierć ideologii oznaczać będzie rosnącą
integrację państw, obszarów, kontynentów,
jak również to, że te terytoria "zeszły
ze sceny historycznej", dla nich historia się skończy,
w odróżnieniu od tych obszarów świata,
gdzie przez dłuższy lub krótszy czas jeszcze
będzie się toczyć (obszary wojen nacjonalistycznych).
"Kres historii będzie bardzo smutnym czasem. Walka
o uznanie, gotowość poświęcenia życia
dla całkiem abstrakcyjnego celu. Światowa walka ideologiczna
- skłaniająca do odwagi, dzielności i fantazji
- oraz idealizm zostaną zastąpione kalkulacjami gospodarczymi,
nie kończącym się rozwiązywaniem problemów
technicznych i ekologicznych, oraz zaspokajaniem coraz
bardziej wymyślnych marzeń konsumpcyjnych (O. B.).
W okresie posthistorycznym nie będzie ani sztuki, ani
filozofii, lecz jedynie ciągłe pielęgnowanie muzeum historii ludzkości."
Mamy więc zarysowane pole problemowe. Dotychczas sobie wrogie
- Wschód i Zachód, zgodnie z proroczym poglądem
Walta Rostowa - spotkały się. Nawet jeśli ówczesne
ideologie je różniły, to były to różnice
drugorzędne; dotyczyły drogi, nie celu. Cel był
tu i tam podobny - budowa społeczeństwa dobrobytu,
w którym istotną rolę zacznie odgrywać
jakiś rodzaj inżynierii społecznej, w miejsce przednaukowej
ideologii. Stosunek do świata, do natury, kondycji człowieka
(problem pustki wewnętrznej, czas wolny itp.) w tym świecie
ideologią nie jest. Używając starego argumentu
marksistów, krytykujących "odideologizowane"
społeczeństwo dobrobytu, stwierdźmy raz jeszcze
- to też jest ideologia. Tak jak ideologią jest sprzeciw
Zielonych wobec społeczeństwa dobrobytu. Słuszności
tez liberalnych naukowo udowodnić się nie da, podobnie
jak i poglądów Zielonych. To raczej zdroworozsądkowe
dowodzenia Zielonych ("ograniczoność zasobów")
jest bliższe prawdy od liberalnej (a poprzednio i komunistycznej)
zasady nieograniczoności. Nie mają racji ani Bell, ani
Fukuyama, gdy twierdzą, że zasadnicze sprzeczności
przeniosą się poza obręb historycznego świata,
na peryferie "resztek świata historycznego". Nadchodząca
epoka, to czas wielkich przyspieszeń i wielkich ciśnień,
nieporównywalnych z niczym, co było dotychczas. Trwa
wyścig między wytrzymałością biosfery
i technologią, między eksplozyjnym przyrostem ludności
świata, a możliwością zapewnienia jej choćby
minimum środków do życia. To ostatnie nie nadąża
w sposób oczywisty za wzrostem konsumpcyjnych wyobrażeń
ludzkości, za sprawą technik przekazywania informacji.
Złudna jest w końcu wiara, że tzw. "techniki
inżynierii społecznej" rozwiążą
wszystkie problemy przyszłego świata, w sytuacji, gdy
większość zasobów jest skumulowana w nielicznych
rękach i gdy wcale nie mamy żadnej pewności, że
dysponenci tych środków chcą je racjonalnie wykorzystywać.
Gdyby tak było, to już dziś nie powinniśmy
obserwować tego obłędnego marnotrawstwa energii
i materiałów, czasu i sił społecznych dla
całkowicie nieracjonalnych przedsięwzięć.
Liberalny świat wcale nie daje gwarancji, że jest na
drodze do racjonalizacji; rządzi nim tak jak każdym
społeczeństwem: egoizm, chęć władzy
i zysku, próżność i marnotrawstwo. W połączeniu
z deklarowanym lub faktycznym brakiem zasad, zakotwiczenia w jakimkolwiek
świecie wartości moralnych może tylko doprowadzić
do "zaspokajania coraz bardziej wymyślnych marzeń
konsumpcyjnych" (Fukuyama). Kres historii liberalizmu to
nic innego jak 200-letni czas Pax Romana; zaczęło się
od wielkiej konsumpcji, skończyło niewyobrażalnym upadkiem cywilizacji.
Pozostaje więc ideologia. Na tytułowe pytanie: "Czy
ekologizm jest ideologicznie obojętny?" - odpowiedź
jest jedna - jest szalenie niebezpieczny. Na dzisiejszym etapie
rozwoju społecznego trudno oczekiwać, by stał
się częścią składową jakiejś inżynierii społecznej. Po części to jest
możliwe, ale nie do końca. Może być - i z pewnością będzie - jakąś formą
utopii społecznej, ale przede wszystkim będzie globalną ideologią.
Wiedza o społeczeństwie, o dynamice społecznej,
przywództwo społecznościom to domena amatorów
i... maniaków. Stąd łatwość nadużyć.
Z drugiej strony globalne zjawiska niesprawiedliwości ekologicznej
będą wymagały jako środków zaradczych
- globalnych reakcji. A tych nie da się uruchomić
inaczej jak tylko przy pomocy ideologii właśnie.
Ekologizm nie stanowiłby niebezpieczeństwa tylko w
jednym przypadku - gdyby stał się utopią, tzn.
wtedy, gdy zainteresowani w ramach liberalnego porządku prawnego
i informacyjnego zajmą się jakąś formą
pracy organicznej. Tylko, że wówczas staną się
jakąś nowożytną sektą, kultywującą
archaiczną religię, bez wpływu na ośrodki
decyzyjne "posthistorycznego społeczeństwa".
Ekologizm jest niebezpieczny nie dlatego nawet, że godzi
w liberalny paradygmat konsumeryzmu, ale dlatego, że chce
zmienić samą zasadę antropiczną, tzn. chce
zmienić samą naturę człowieka. To już
było - w realnym socjalizmie. Wiemy, że to się
nie udało z prostej przyczyny: liberalizm był sprawniejszy
w tworzeniu społeczeństwa dobrobytu. Czy liberalizm
będzie sprawniejszy w tworzeniu społeczeństwa
proekologicznego - noosfery? Jeśli tak - będzie to
również wygrana Zielonych, jeśli nie - czekają
nas ciężkie czasy. W każdym razie na pewno nie
czekają na nas stulecia nudy!
1988 - 92PRZYPISY