BZB nr 27 - Silva rerum. Ekologiczne miscellanea
Tomasz Żakowicz |
Epokowe dzieło Thomasa Malthusa An essay on the principle of population... zapoczątkowało w XIX w. traktowanie przeludnienia jako problemu. W miarę upływu czasu pojawia się coraz więcej opracowań, w których przeludnienie przedstawia się jako "eksplozję demograficzną" bezpośrednio zagrażającą ludzkiemu trwaniu na planecie Ziemia.
Pesymistyczne wizja Malthusa: głód, wojny, nędza, choroby sprawdziła się dotychczas jedynie częściowo i jedynie w pewnych regionach świata. Większość krain wywołujących apokaliptyczne skojarzenia znajduje się na kontynencie afrykańskim: Rwanda, Somalia, Sudan, Czad. Jeszcze w l. 70. uważano, że najlepszym sposobem na problem nadmiernej rozrodczosci jest tzw. wzrost gospodarczy rozumiany jako produkowanie i konsumowanie coraz większej ilości dóbr materialnych. Niestety, dzisiaj wiemy już, że osiągnięcie wzrostu gospodaczego możliwe jest jedynie przez nielicznych i że szybkość procesu industralizacyjnego jest zbyt mała, by zapobiec klęsce biedy i głodu. Dobrym ilustratorem wzrostu ludnościowego jest wskaźnik Pop5, określający procentowo przyrost liczby ludności danego państwa w okresie 5 lat. Zauważmy, że wskaźnik ten obejmuje również procesy migracyjne, wychodzi się tutaj z założenia, że nie jest ważne źródło przyrostu liczby ludności, lecz końcowy efekt wielu różnorodnych procesów. Ustalając akceptowalny w krótkim okresie czasu próg 5% dla wskaźnika Pop5, można sporządzić listę państw, w których przyrost liczby ludności nie ma charakteru katastroficznie dużego. Dla okresu 1994-1989, poza państwami europejskimi, na liście tej można umieścić jedynie następujące kraje:
Zauważmy brak większości państw pozauropejskich, w tym wszystkich afrykańskich. Analiza polityczna sytuacji demograficznej wskazuje, że problem przeludnienia udało się opanować jedynie nielicznej grupce państw: kapitalistycznych rozwiniętych technologicznie i komunistycznych.
Apokaliptyczne konsekwencję eksplozywnego wzrostu liczby ludności w większości krajów pozauropejskich zostały obszernie przedstawione w wielu znakomitych opracowaniach. Rzadziej, rysowane są konsekwencje wzrostu ludności dla państw ustabilizowanych ludnościowo, których reprezentantem może być Polska (Pop5 poniżej 2%).
Nazywając sąsiadem Polski każde państwo, które można połączyć linią prostą z Polską w taki sposób, by linia ta nie przechodziła przez inne panstwo, możemy sformować listę obejmującą: Białoruś, Czechy, Danię, Finlandię, Litwę, Łotwę, Niemcy, Rosję, Słowację, Szwecję, Ukrainę.
Wraz z Polską kraje te tworzą 12-elementową grupę państw leżących na północny wschód od centrum Europy. Z grupy tej 6 państw charakteryzuje się małą gęstością zaludnienia, tj. do 60 osób/km2:
Białoruś, Finlandia, Litwa, Łotwa, Rosja, Szwecja.
Grupa innych 5-ciu krajów: Czechy, Dania, Polska, Słowacja, Ukraina charaketryzuje się średnią gestością zaludnienia tj. od 60-150 osób/km2, a Niemcy wysoką gęstością - 228 osób/km2. Polska charakteryzuje się gęstością zaludnienia ok. 50% wyższą niż średnia grupy analizowanych krajów tj. 82 osoby/km2. Można zatem przyjąć, że w naszym regionie, jesteśmy państwem stosunkowo gęsto zaludnionym.
W takiej sytuacji, zrozumiałym jest dążenie do zmiany niekorzystnej sytuacji na korzystniejszą, a więc dążenie do maksymalnego zmniejszenia tzw. przyrostu naturalnego będącego różnicą liczby urodzin i liczby zgonów. Niestety, takie rozsądne tendencje nie są w Polsce zauważalne. Wśród 6 krajów charakteryzujących się średnią i wysoką gęstością zaludnienia, w 3 wskaźnik przyrostu naturalnego jest ujemny (Niemcy, Ukraina, Czechy), w jednym nie przekracza 2 promille (Dania), a jedynie w Polsce i Słowacji wskaźnik ten przekracza poziom 2,5 promille.
Zagadnienie sensowności ludzkiego życia stanowi żelazny temat dysput filozofów. Niewątpliwie jest to temat trudny, złożony, o wyjątkowo relatywistycznym charakterze. Znacznie łatwiejsze od znalezienia sensu jest identyfikacja jego braku w różnorodnych ludzkich działaniach.
Sensem prowadzenia działalności gospodarczej jest uzyskanie zysku. Nawet jeśli zysk ten jest symboliczny, to i tak wpływy muszą być wyższe od bieżących kosztów, muszą także rekompensować spadek użyteczności maszyn i urządzeń, budynków i instalacji. Podobnie, jak ma to miejsce w przypadku firmy przemysłowej, egzystencja zbiorowiska ludzi na danym obszarze może mieć charakter sensowny wówczas, gdy nie zostaje uszczuplona pojemność środowiska przyrodniczego. Gdy warunek ten nie jest spełniony, możemy oczekiwać, że warunki do życia naszych dzieci i wnuków będą cięższe niż nasze, o ile w ogóle pozwolą na egzystencję jakiegokolwiek człowieka. Naturalnie, im populacja danego obszaru jest mniejsza, tym łatwiej zachować walory środowiska przyrodniczego, a zatem spełnić zdefiniowany powyżej warunek sensowności sposobu egzystencji. Nie można lekceważyć również stylu życia charakterystycznego dla danej społeczności. Często, bardziej liczne zbiorowiska ludzi eksploatują mniejsze zasoby środowiskowe niż grupy mniejsze, lecz bardziej agresywne, wyposażone w maszyny i urządzenia. W naszym uproszczonym modelu powyższe trzy zmienne: wyjściowa pojemność środowiska przyrodniczego danej krainy, styl egzystencji oraz wielkość populacji krainy warunkują sensowność w powyższym rozumieniu lub jej brak.
Ludzie, aby żyć, muszą jeść i pić. Potrzeby te bezpośrednio obciążają środowisko przyrodnicze z uwagi na konieczność formowania pól, łąk, pastwisk, ujęć wody, a także dróg, systemów nawadniających, a nawet lokali sklepowych. Aby gleby były stabilnie urodzajne, konieczne jest ich nawożenie oraz przeciwdziałanie erozji. W przypadku niewielkiej w charakterze wiejskiej populacji ludzi, możliwe jest prowadzenie stosunkowo efektywnej gospodarki mineralnej przeciwdziałającej ubożeniu gleb. W przypadku zamieszkiwania ludności w dużych miastach, rozwiązanie problemu migracji minerałów jest trudniejsze, a co najważniejsze, niemal nigdzie techniki te nie są stosowane. W efekcie jedynym sposobem ochrony żyzności gleb jest tworzenie przemysłu nawozów syntetycznych (lub ich import). Problem możemy, na tym etapie, uznać za rozwiązany, jeśli nie przeszkadza nam organiczna toksyczność przemysłu nawozów sztucznych i duże jego zapotrzebowanie na węglowodory i energię. Znacznie trudniej jest walczyć z erozją, zwłaszcza tzw. gruntów ornych. Najlepszą, naturalną techniką walki z erozją jest formowanie kompleksów leśnych i ochrona otulin rzek. Techniki te wymagają wyłączenia części gruntów z upraw rolniczych. Biorąc pod uwagę stan polskich gleb, a zwłaszcza użytkowanie pól o znikomej żyzności, zasadne jest zalesienie co najmniej 34-35% powierzchni kraju (wobec 28% obecnie). Co więcej, z uwagi na zjawiska erozyjne powierzchnia tzw. gruntów ornych nie powinna przekraczać 25% powierzchni kraju, a więc winna obejmować ok. 8 mln ha (obecnie 14,7 mln ha). Pozostawienie większej części gleby otwartą uniemożliwi w przyszłości jakikolwiek manewr agrarny, a wszystko wskazuje na to, że stanie się on koniecznością.
Zwiększenie powierzchni zalesienia i redukcja gruntów ornych do 25% powierzchni kraju nie doprowadzi do pełnej równowagi przyrodniczej, pozwoli jedynie zwiększyć perspektywę egzystencji o kilkadziesiąt lub kilkaset lat. W charakterystycznych dla Polski warunkach klimatycznych, problemach z dostatecznym uwilgoceniem gleb, najkorzystniejszy byłby wariant struktury użytkowania terenu:
Taka struktura użytkowania terenu pozwoliłaby na względnie stabilną egzystencję ludności na terenie Polski. Przyjmując, że sposób odżywiania się Polaków nie uległby zmianie, istnieją stabilne w dłuższym okresie czasu warunki dla wyżywienia na terenie kraju ok. 22 mln osób przy założeniu, że roślinność nie jest wykorzystywana energetycznie na większą skalę.
Niestety, ograniczenia żywnościowe nie są jedynymi. Można przyjąć, że produkcja żywności jest, w jakiejś mierze, pochodną innego niesłychanie ważnego zasobu: energii. Energia potrzebna jest do ogrzewania mieszkań (niezbędnego w naszym klimacie), poruszania się i transportu, produkcji nawozów syntetycznych, narzędzi i maszyn, ubrań, kamiennych materialów budowlanych itd. Współczesna cywilizacja bazuje na energii uzyskiwanej ze spalania paliw węglowodorowych i promieniotwórczych. Zasoby paliw są jednak ograniczone i nie należy oczekiwać, że pozostanie z nich wiele dla naszych wnuków, a w przypadku niektórych paliw - nawet dzieci. Powyższy wniosek jest uproszczeniem. Zawsze można liczyć na pewną ilość paliw trudnodostępnych, a więc kosztownych. Z uwagi na ich mniejszą podaż i wyższą cenę koncepcja ładu energetycznego świata będzie musiała ulec daleko idącej ewolucji, o ile nie rewolucji. Dość rozpowszechnione jest przekonanie, że genialni naukowcy znajdą jakieś rewelacyjne źródło energii na miarę wojen gwiezdnych, które stanowią stały element programów telewizyjnych. Jak dotychczas, wysiłki jajogłowych nie zaowocowały niczym szczególnie atrakcyjnym. Jeśli w kwestii taniego i obfitego źródła energii dla ludzości nie nastąpi przełom, należy się liczyć z bolesną koniecznością powrotu do czasów charakteryzujących się niskim zużyciem energii. Niestety, nawrót taki może się okazać bardzo bolesnym.
Skutki procesu wyczerpywania się kopalin energetycznych będą dla Polski łagodniejsze niż dla innych, o ile kraj zachowa bogate złoża węgla kamiennego. Gorzej będzie, gdy ludność Śląska opowie się za secesją lub też Śląsk zostanie oderwany od kraju na drodze militarnej. Nawet w przypadku zachowania zasobów węglowych możemy liczyć się z poważnymi trudnościami energetycznymi. Z jednej strony, śląskie pokłady węgla są stosunkowo głębokie, kosztowne i zasiarczone. Z drugiej, konieczne bedzie uzupełnienie bilansu energetycznego w związku z wyczerpywaniem się pokładów węgla brunatnego. Należy się liczyć z koniecznością budowy instalacji zgazowania i/lub upłynnienia węgla na większą skalę.
Jakkolwiek wysoki byłby poziom bezpieczeństwa energetycznego Polski, nie należy zapominać, że energetyka krajowa opiera się niemal w całości na spalaniu paliw węglowodorowych - ma zatem charakter nieodnawialny, a więc pozbawiony sensu. Trwała egzystencja społeczeństwa możliwa jest wówczas, gdy energetyka ma charakter w pełni odnawialny. Krajowy potencjał energetyki odnawialnej można oszacować na ok. 36 TWh rocznie, co odpowiada ok. 360 PJ, czyli ok. 12,28 mln tpu. Przyjmując, że w międzyczasie nauczymy się egzystować zużywając dwukrotnie mniej energii, niż ma to miejsce obecnie, potencjał energetyki odnawialnej wystarczy do utrzymania ok. 3 mln osób w warunkach komfortu energetycznego charakterystycznego dla dnia dzisiejszego.
Reasumując: czynniki energetyczne określają pojemność środowiska obszaru Polski na ok. 3 mln osób, czynniki agrarne - na ok. 22 mln osób. Korzystając z dziedzictwa geologicznego obszaru Polski, możemy do czasu wyczerpania się zasobów paliw utrzymać przy życiu w warunkach względnego komfortu ok. 22 mln osób. Po wyczerpaniu się zasobów paliw pojawi się problem, co począć z nadmiarowymi 19 mln osób. Ponieważ każdy człowiek chce żyć, rozmnażać się i "rozwijać", można oczekiwać, że wyczerpanie się paliw kopalnych spowoduje wyręb lasów, przyspieszoną erozję gleb i pustynnienie kraju. W takim scenariuszu być może nadal pozostaną warunki do życia dla 3 mln osób, ale już znacząco mniej komfortowe.
Należy również pamiętać, że obecnie na terenie kraju żyje ok. 39 mln osób, a więc ok. 36 mln więcej, niż pozwalają na to odnawialne zasoby energetyczne. Gdyby chcieć przystosować liczbę ludności do pojemności środowiska przyrodniczego, musiałby zginąć prawie każdy z nas (ok. 92%).
Narasta temperatura kontrowersji związanej z problemem nadmiernego przyrostu naturalnego, polityki demograficznej czy zjawiskiem aborcyjnego redukowania rozrodczości. Toczy się spór, jak bardzo gęstość zaludnienia naszego kraju może się jeszcze zwiększyć, rzadziej pytamy, czy w ogóle wzrost gęstości zaludnienia kraju jest komukolwiek potrzebny, czy ma on jakikolwiek sens? Pytanie to należy uznać za fundamentalne. Jeśli nie znajdziemy sensownego uzasadnienia dla procesu zapełniania przestrzeni rodzącymi się, to za nadmiernie wysoką musimy uznać każdą dodatnią wartość przyrostu naturalnego. Możemy tolerować wysoką dzietność jako tzw. mniejsze zło, trudniej natomiast znajdować w tym zjawisku element krzepiący i perspektywiczny.
Dobrze udokumentowane są, związane z przeludnieniem, problemy agrarne, ekologiczne, energetyczne czy socjalne. Nie wyczerpują one wszystkich zagrożeń, jakie niesie ze sobą przyrost naturalny, być może nie dotykają one sfery naszych najpowszedniejszych doświadczeń.
Wśród wielu atrakcyjnych haseł głoszonych przez polityków całego świata, WOLNOŚĆ należy do bardziej ulubionych. Znamiennym jest, że hasło to wysuwają wszelkie możliwe ugrupowania polityczne z komunistami włącznie. Ci ostatni, swoim zwyczajem, redefiniują "wolność" frazą "wolność socjalistycza" i nadają jej nader specyficzne znaczenie. Warto zastanowić się, do jakiej rzeczywistości doprowadziły ludzkość niekonczące się nawoływania do urzeczywistnienia idei wolności na świecie.
Gdy siedzimy w wygodnym fotelu, oglądając telewizję, ograniczenie wolności odczujemy wówczas, gdy ktoś wyłączy odbiornik, przepali się bezpiecznik czy wyłamie się noga w fotelu. Potrzeba odpoczynku i wglądania w cudze sprawy przez usankcjonowaną kulturowo "megadziurkę od klucza" przesłania nam widnokrąg, w tym tę sferę rzeczywistości, w której słowo "wolność" ma jakiekowlek znaczenie. Nie chodzi w tym przypadku o ideę wolności postrzeganą w klasycznie abstrakcyjnym stroju, rzecz dotyczy spraw nader przyziemnych: bezpieczeństwa, głodu i chłodu.
W mroku historii skryły się rozpowszechnione onegdaj zwyczaje gościnności. Jeśli przybysz nie był włóczęgą, oszustem czy zbiegiem, jego towarzystwo było dla ludzi cenne. Ważne były informacje, zwyczaje, formy, które przybysz ze sobą wnosił pod dach domu. Zauważmy, jak rzadkie są obecnie odwiedziny obcych, jak rzadkie są rozmowy, tańce czy biesiady. Ocierając się w miejskim tłoku o setki innych, zagonionych ludzi, z czasem reagujemy na nich niechęcią, o ile nie wrogością. Nawet znajdujące się bardzo blisko nas, w sensie fizycznym, osoby są nam w dużym miescie zupełnie obce. Pozwala to na zachowanie pełnej anonimowości, a więc na zwiększenie poczucia wolności dla ekcentryków, "zboczeńców" oraz wszelkiej maści przestępców. Ci ostatni stają się rybakami w pełnym ryb, tj. frajerów, akwenie. Tworzenie się groźnych organizacji przestępczych w dużych miastach takich, jak Paryż czy Londyn znane jest od wieków, z drugiej strony - duże metropolie pozwoliły zakwitnąć malarstwu, teatrowi czy muzyce. Anonimowość sprawia, że los jednych przechodniów zupełnie nie interesuje pozostałych, przykładem mogą służyć liczne gwałty i morderstwa dokonane wśród ludzi obojętnych na to, co dzieje się z innymi.
Wydaje się, że kwestia bezpieczeństwa ma dla ludzi ogromne znaczenie. Z drugiej strony, powszechne są ludzkie działania wystawiające bezpieczenstwo na szwank, np. przy poszukiwaniu jedzenia w pełnym groźnych zwierząt (i myśliwych) lesie czy jak miało to miejsce w przypadku Krzysztofa Kolumba - bogactwa i władzy. Wydaje się, że współcześni ludzie bardziej cenią swoje bezpieczeństwo, bardziej boją się śmierci czy zranienia. Trudno dzisiaj zrozumieć, że w dawniejszych czasach ludzie często wybierali śmierć niż wygnanie ze wspólnoty. Istniejący obecnie poziom bezpieczeństwa, który można zcharakteryzować wskaźnikiem śmiertelności spowodowanej zabójstwem lub nagłym wypadkiem (bez samobójstw) kształtującym się na poziomie ok 0,06% populacji, można uznać za nieprawdopodobnie wysoki. Nigdy jeszcze w historii ludzkości nie było tak bezpiecznie. Społeczeństwo nie ma jednak obecnie poczucia bezpieczeństwa, co wynika między innymi z bombardowania go poprzez media informacjami o zagrozeniach.
W miarę jak słabną więzi społeczne, ludzie czują się coraz bardziej apatyczni, wycofani i bezradni. Chętnie oddają część swojej wolności przeróżnym instytucjom powołanym dla ich opieki i ochrony. Spróbujmy dokonać oglądu powstającej sytuacji "z lotu ptaka", w oderwaniu od bezposredniego kontekstu schyłku XX w.
Każdy z nas ma identyfikator nazywany "dowodem osobistym" i jednoznaczny numer identyfikacyjny PESEL. Poprzez te identyfikatory człowiek jest widoczny dla policji, sądów, banków, instytucji ubezpieczeniowych, komisji wyborczych, urzędów pracy. Podobnie jak nie przeszkadza psu obroża, wówczas gdy jego trasa pokrywa się z trasą pani/a, tak i nam nie przeszkadza numer identyfikacyjny, o ile nie "zadrzemy" z SYSTEMEM. Ludzie bez swojego numeru praktycznie dla systemu nie istnieją. Każdy policjant może ich zatrzymać w areszcie na 48 godzin bez podania dodatkowych przyczyn zatrzymania, ludzie ci nie mają praw wyborczych, nie mogą korzystać z banków, jeździć legalnie samochodami, otrzymywać jakiekolwiek świadczenia od państwa. Każdy obywatel zobowiązany jest do powiadomienia urzędu gminy o fakcie zamieszkania w danym miejscu, nawet jeśli chodzi o zamieszkanie na kilka dni i w swoim namiocie. Bez okazania stosownego identyfikatora obywatel nie może przekroczyć granicy państwa, nawet jeśli jest obywatelem innego panstwa. Naturalnie ludzie bez identyfikatorów nie mogą legalnie otrzymać pracy, a ponieważ jednocześnie nie mogą otrzymać zasiłku dla bezrobotnych, skazani są przez SYSTEM na unicestwienie z braku zasobów lub ostęplowanie.
Nieuprzywilejowany obywatel naszego kraju nie może legalnie posługiwać się bronią, a zatem nie może skutecznie bronić się przed atakiem uzbrojonego złoczyńcy. System nie wydaje zwyczajnym ludziom pozwolenia na posługiwanie się bronią, sklepy nie sprzedają broni bez pozwolenia, a posiadanie jej bez pozwolnia prowadzi do zmiany statusu człowieka z wolnego na niewolnego (więzienie do 3 lat). Reasumując: obywatel moze być niewolnym w więzieniu lub wolnym bez prawa skutecznej obrony. Należy nadmienić, że SYSTEM obowiązany jest do ochrony obywateli. Problem w tym, że gdy dzieje się coś niedobrego, naogół SYSTEM jest nieobecny, a więc jego rola sprowadza się do ścigania i karania winnych, a przez to odstraszania potencjalnych złoczyńców.
Legalne przemieszczanie się własnym pojazdem wymaga obecnie dopelnienia szeregu ograniczających wolność formalności. Dla zabawy spróbujmy prześledzić wymagania SYSTEMU przyjmując, że w miejsce samochodu wstawimy konia. Na początek musimy stać się zalegalizowanym jeźdźcem, specjalna kilkuosobowa komisja sprawdza, czy umiejetnie kierujemy wierzchowcem. Następnie sprawdzana jest szkapa, czy ma homologację, czy jej numery są prawidłowe, czy jej identyfikator jest prawidłowy, czy uczestniczyła w przeglądzie w okresie ostatniego roku, czy ma światła i są one poprawnie ustawione. To samo dotyczy: podków, hamulców, spalin, pasów bezpieczeństwa, apteczki, trójkąta ostrzegawczego, gasnicy pianowej i - naturalnie - luzu w cuglach. Po sprawdzeniu, czy jesteśmy sprawnymi jeźdźcami, a szkapa spełnia wymagane parametry, uzyskujemy prawo do legalnej przejażdżki. Nie możemy, ot tak, wskoczyć na wierzchowca i pognać ulicami (na ogół znaki drogowe w miastach tego zabraniają). Uprzednio jesteśmy zobowiązani do przypięcia się pasami, sprawdzenia lusterek, świateł i sygnału. Oglądając Potop, czujemy pełne oburzenie na Kmicica, który po wypiciu kielicha wskoczył na konia i pognał do swoich żołnierzy - powinien był uprzednio wytrzeźwieć lub czekać na taksówkę.
Zaprezentowany powyżej wybór narzuconych przez SYSTEM ograniczeń naszej wolności wynika po części z urzeczywistnienia idei państwa opiekuńczego (dawniej nazywało się to "ludzkim panem dla poddanych"), po części z nadmiaru nudzących się, wysokoopłacanych urzędników, a po części z wymogów makroorganizacji społecznej. Zwiększanie się rozmiarów społeczności (obiektów społecznych) prowadzi rząd i jego agendy do biurokratycznego szaleństwa.
Regularne spożywanie pokarmów i napojów warunkuje trwanie ludzkiego życie, potrzeba jedzenia ma zatem charakter fundamentalny. Naturalnym wydaje się być ograniczenie, że nie wolno zjadać żywności będącej własnością innego człowieka. Zasada ta obejmuje również zwłoki zwierzęcia zabitego przez myśliwego. Stosunkowo łatwo jest obronić żywność znajdującą się w spichlerzu, trudniej ochronić płody rolne znajdujące się na polu. Gdyby ochrony takiej nie było, wówczas działalność rolnicza obejmująca siew, nawożenie i ochronę zasiewu nie miałaby żadnego sensu. Przyjęto zatem zasadę, że rośliny rosnące na obszarze planety będącym własnością danego człowieka czy zespołu ludzi znajdują się pod ochroną prawną. Niewątpliwie zasada ta była nader sensowna w czasie, gdy gestość zaludnienia była mała, techniki rolnicze proste i małowydajne. Praktycznie każdy mógł, nie pytając innych o zgodę, wykarczować kawalek lasu i utworzyć pole hodowli roślin. Podobnie każdy mógł polować na zwierzęta leśne lub też hodować własne na "uzyskanym" dla siebie kawałku ziemi. Narodziny problemu wiążą się z przyrostem liczby ludnosci, ze wzrostem gęstości zaludnienia. Szybko okazało się, że każdy skrawek ziemi należy już do kogoś i nie można nigdzie zasiać swoich nasion w oczekiwaniu na własny plon. Podobnie wszystkie lasy i wody stały się czyjeś, za prawo do polowania czy łowienia ryby należy komuś płacić. Wolność pozyskiwania żywności dla wszystkich została zamieniona na wolność dla właścicieli ziemskich i posiadaczy pieniędzy. Jeśli dany obywatel nie jest właścicielem ziemskim, to jego potrzeba żywieniowa może zostać zaspokojona tylko wówczas, gdy ma pieniądze i może je wydać na żywność. Do zdobycia pieniędzy nie wystarczy wola i umiejętność pracy. Należy jeszcze znaleźć kogoś, kto zgodzi się dokonać konwersji swoich pieniędzy na naszą pracę. Bezrobotni, to ci ludzie, którym nie udało się znaleźć nikogo, kto chciałby dokonać takiej wymiany. Pod koniec XX w. ok. 20% ludności znajduje się w dramatycznej sytuacji braku pieniędzy, ziemi oraz partnera do wymiany. Ludzie ci są "sztucznie" utrzymywani przy życiu przez państwo, trudnią się pokątną, często nielegalną działalnoscią, żebractwem lub penetracją śmietników. Należy zauważyć, że sytuacja ludzi bezrobotnych byłaby dalece lżejsza, gdyby wolno im było uprawiać pole i budować sobie domy, lecz to możliwe byłoby dopiero przy wielokrotnie niższej gęstości zaludnienia.
Niewątpliwie mamy tutaj do czynienia z pewną, subtelną formą niewolnictwa. Obywatelowi wolno jest przemieszczać się w dowolnym kierunku, poszukiwać pracy, wybierać swoich reprezentantów, lecz często nie pozostawia mu się możliwości legalnego zdobycia elementarnych środków do życia. Niewątpliwie owocuje to znaczącym zmniejszeniem się zakresu wolności. Co więcej, również wielu właścicieli ziemskich zostało pozbawionych części swojej wolności, są oni zmuszani do towarowej produkcji poprzez system wszelkiego rodzaju opłat:
Aby uzyskać pieniądze niezbędne do wywiązania się z gąszcza przeróznych opłat o charakterze podatkowym i ubezpieczeniowym, właściciele ziemscy muszą również znaleźć pana, który w zamian za dobra lub pracę dostarczy im pieniądze. Można sobie zadać pytanie, jak wielkie są to obciążenia? Okazuje się, że bynajmniej nie małe. Przypuśćmy, że dany bezrobotny staje się właścicielem ziemskim i uprawia glebę na maksymalnej powierzchni, jaką jest w stanie obrobić, korzystając z prostych narzędzi (przyjmujemy, że nie stać go na zakup maszyn i zwierząt pociągowych), tj. ok 1 ha. Plon zboża uzyskany bez środków ochrony roślin i nawozów syntetycznych nie będzie przekraczał 15 q z ha. Szacując cenę 1 q zboża na 50 zł, można przyjąć, że nasz rolnik uzyskał rocznie plon wartości ok. 750 zł. Aby przeżyć, człowiek ten będzie musiał zjeść swój plon w ciągu roku, a i to będzie mało. Porównajmy osiągnięty przez naszego rolnika dochód z obciążeniami, jakie musi ponieść, zakładamy przy tym, że żyje i pracuje razem ze swoją żoną. Samo obciążenie z tytułu ubezpieczenia zdrowotnego i emerytalnego kształtuje się na poziomie ok. 1 200 zł rocznie, a więc blisko 2-krotnie wyższym niż wynosi przychód naszego rolnika z gospodarstwa. Zauważmy, nie chodzi w tym przypadku o co 10 snopek, jak było w czasach pańszczyźnianych, chodzi o 2 razy tyle snopków, ile się urodziło. Nasz rolnik, z założenia, staje się dłużnikiem państwa ściganym jako przestępca przez SYSTEM całą jego mocą.
Aby podołać narzuconym przez SYSTEM obciążeniom, rolnik musi gospodarować na obszarze co najmniej przypadającym na ok. 50 obywateli naszego państwa. Aby tak się mogło stać, 45 innych obywateli musi zostać pozbawionych własności ziemskiej, a więc ludzie ci muszą wykonywać narzucone im służebności, aby mieć co jeść. Nie potrzeba dodawać, że nasz rolnik, aby przetrwać, zmuszony jest do stosowania całego arsenału narzędzi, urządzeń rolnych, nawozów syntetycznych, pestycydów, wysokoplennych odmian roślin. Oznacza to praktyczny brak wolności w zakresie stosowanej techniki rolnej. W stosunku do dawniejszych czasów daje się zaobserwować daleko idące zniewolenie i ubezwłasnowolnienie, którego nie odczuwamy z dużą ostrością jedynie z uwagi na bardzo wysoki poziom wydajności współczesnego rolnictwa.
W charakterystycznym dla obszaru Polski klimacie brak schronienia na zimę jest równoznaczny śmierci od chłodu i chorób. Większości ludzi udaje się znaleźć takie lub inne schronienie i przetrwać. Nie zawsze jednak jest to zadanie proste. Przypuśćmy, że mamy do czynienia z człowiekiem bezdomnym, a można się kimś takim stać na 1000 różnych sposobów. Wystarczy być mężczyzną, z którym chce się rozejść żona zajmująca mieszkanie spółdzielcze lokatorskie. Skomplikowany system przepisów wcześniej czy później pozbawia byłego męża prawa do mieszkania w rodzinnym lokum. Jeszcze 1000 lat temu mężowi wystarczyłaby silna ręka i kawałek siekiery. W ciągu ciepłego sezonu byłby on w stanie wybudować sobie dostatecznie solidny dom, by przetrwać zimę. Zarówno budulca, jak i opału dostarczyłby bezkresny las. Ubocznym efektem budowy domu byłby kawałek wykarczowanego pola, na którym możnaby zasiać zboże. Praktycznie każdy miał wówczas "przyrodzone" prawo do mieszkania w wybudowanym przez siebie domu.
Obecnie prawa te zostały, w znaczącym stopniu, ludziom odebrane. Bezdomny nie może iść do lasu i wyciąć z niego drzewa, ponieważ las i drzewa są czyjąś własnością, a nasz bezdomny nie ma pieniędzy, by kupować od kogoś kosztowne drewno budowlane. Nawet mając drewno, nasz bezdomny nie może postawić sobie domu, bo nie jest właścicielem działki, na której chciałby dom postawić. Nawet gdyby był właścicielem działki, to i tak prawdopodobnie nie miałby prawa postawić domu, ponieważ działka przy lesie na ogół nie ma statusu budowlanego, a SYSTEM tylko na takich działkach zezwala budować domy. Gdyby i ta trudność została pokonana, to i tak szanse na legalne zamieszkanie są minimalne. Konieczne są wielomilionowe wydatki na plany architektoniczne, obmiary gruntów, podkłady geodezyjne, uzbrojenie terenu, umowy komunalne i 1000 jeszcze innych tyle kosztownych, co zbędnych papierków. Aby wszystkie te przeszkody pokonać, należy być człowiekiem nader zamożnym lub zdemoralizowanym, co - nota bene - często idzie w parze. W praktyce SYSTEM nie pozwala na wybudowanie sobie domu, na zajecie cudzego, na spanie na dworcach, w kanałach ciepłowniczych, domkach z tektury, namiotach - SYSTEM pozwala na śmierć z mrozu i chorób.
Poważne ograniczenia wolności, z którymi musi się zmagać współczesny polski obywatel, w sporej części wynikają z wysokiego poziomu gęstości zaludnienia, z faktu, że każda piędź ziemi, każde drzewo, każdy zwierzak jest czyjąś własnością, nawet jeśli sobie tego nie uświadamia. W zamian SYSTEM oferuje szereg innych, dla wielu równie, a nawet bardziej atrakcyjnych aspektów wolności: środki i procedury pozwalające na podróżowanie po całej planecie, równość wobec prawa, wolność wyborczą i wiele innych. Bez wątpienia żyjemy obecnie łatwiej i wygodniej niż w przeszłości. Otwartym pozostaje pytanie, jak moglibyśmy żyć, gdyby było nas w Polsce mniej? Na pytanie to można odpowiedzieć w miarę szybko - z czasem żylibyśmy tak, jak Szwedzi. Kilka dużych miast, kilkaset niewielkich i dużo, dużo lasów.
W dobie triumfu techniki nad przyrodą, w dobie zapierajacych dech w piersi sukcesów współczesnej medycyny zdrowotność współczesnego społeczeństwa polskiego pozostawia wiele do życzenia. W r. 1994 udzielono ok. 248 mln porad, zatem każdy obywatel naszego kraju odwiedzał lekarza średnio 6 lub 7 razy. Przyjmując, że wielu z nas nie korzysta z porad lekarza, o ile nie jest to niezbędnym, można przyjąć, że statystycznie każdy z nas raz w miesiącu czuje się chory. Ponad 5 mln ludzi trafiło w 1994 r. do szpitala i przebywało tam średnio ponad 11 dni. Większość porad lekarskich wiąże się z przepisaniem przez lekarza farmaceutyków mających na celu przywrócenie ludziom zdrowia. Nie są to zwyczajne medykamenty, lecz substancje o niespotykanej w środowisku przyrodniczym sile oddziaływania. Jeśli lekarz orzeka, że zwyczajna kuracja antybiotykowa nie odniesie skutku, oznacza to, że dany pacjent jeszcze 100 lat temu nie miałby żadnych szans na uratowanie swojego życia. Takie ocieranie się o śmierć spotyka statystycznie każdego z nas co 8 lat, przy czym w miarę upływu czasu chorowitość naszego społeczeństwa nie tylko nie maleje, lecz rośnie. Jeśli utożsamimy życie w stanie zdrowia z ziemskim niebem, a zmaganie się z chorobą z ziemskim piekłem, to proces zwiększania się długości ludzkiego życia w połączeniu ze zwiększaniem się zachorowalności możemy postrzegać jako ekspansję udziału ziemskiego piekła w naszym życiu. Być może wzrost ilości cierpienia, jakiego człowiek doświadcza w powłoce cielesnej, redukuje ilość utrapień, jakie bylyby jego udziałem po śmierci, w postaci duchowej. Nie wiadomo, czy substytucja krótkiego i zdrowego życia na długie i zchorowane należy oceniać jako sukces ludzkości czy raczej jako jej porażkę. Nie podejmując powyższego pytania, spróbujmy zastanowić się nad prawdopodobnymi przyczynami postępującego powoli wzrostu chorowitości społeczeństwa polskiego.
Znane prawo ekologiczne orzeka, że wzrost pojemności danego ekosystemu owocuje wzrostem potencjalności zasiedlenia go przez jakieś organizmy. Im więcej na planecie żyje ludzi, tym większa jest pojemność ludzkiego ekosystemu dla przystosowanych do interakcji z ludźmi drobnoustrojów, grzybów i innych organizmów. Falę "zamachowców" ludzkiego zdrowia i życia staramy się powstrzymać, poprzez konstrukcję różnorodnych barier. Z jednej strony, szczepionki starają się poinformować ludzkie systemy immunologiczne o charakterze zagrożeń i zwiekszyć w ten sposób potencjał samoobrony człowieka, z drugiej - prowadzone są usilne poszukiwania substancji powstrzymujących gradację zagrażających ludziom organizmów. Te ostatnie dysponują tylko jedną, lecz za to potężną bronią - potrafią szybko się rozmnażać i mutować. Im większa jest gestość zamieszkania, im większy udział osób słabych, nisko odpornych - tym pojemniejsza staje się nisza ekologiczna dla naszych wrogów. Po spektakularnych zwycięstwach medycyny w ostatnim stuleciu okazuje się, że nie tylko nie zakończyliśmy zwycięsko wojny z drobnoustrojami, lecz zaczynamy przegrywać coraz więcej bitew. Przykładem może tutaj służyć nie tylko osławiony AIDS, lecz również zwyczajna grypa, na którą w latach 1986-1990 chorowało rocznie średnio ok. 1 mln osób, a w r. 1993 - prawie 3 mln.
Drugim szczególnie ważnym czynnikiem sprzyjającym wzrostowi zachorowalności jest degradacja genetyczna. Proces ten w części spowodowany jest zanieczyszczaniem środowiska naturalnego substancjami agresywnymi chemicznie i radiologicznie, w części wysokim poziomem ochrony medycznej pozwalającej na przeżycie i rozrodczość osób z poważnymi uszkodzeniami genetycznymi. Również wzrost długości ludzkiego życia będący konsekwencją zbliżonych do optimum warunków odżywiania się, pracy i leczenia uaktywnia szereg poważnych i bolesnych chorób będacych konsekwencją, nawarstwiających się z wiekiem, błędów genetycznych czy zaburzeń formy energetycznej. Przykładem schorzeń tego typu są choroby nowotworowe, zwłaszcza w formie uzłośliwionej.
W okresie 1990-1995 współczynnik przyrostu populacyjnego Pop5 kształtował się w Polsce na poziomie 1,12%. W świetle sytuacji panującej w naszym kraju, wartość tego wskaźnika należy ocenić jako rewelacyjnie niską. Należy pamiętać, że ciągle jeszcze w Polsce ma miejsce krucjata antyaborcyjna; media ogarnęła swoista psychoza prokreacyjna, przejawiająca się częstym publikowaniem utrzymanych w alarmistycznym tonie doniesień o redukcji liczby urodzeń. Roztacza się przed społeczeństwem apokaliptyczne wizje tego, co nastąpi, gdy tylko liczba mieszkańców naszego kraju ustabilizuje się na jednakowym poziomie. Aczkolwiek krótkowzroczność i powierzchowność sporej części środowiska dziennikarskiego jest powszechnie znana, w tym przypadku nabiera ona upiornego posmaku. W końcu konsekwencje wzrastającej gęstości zaludnienia takie, jak: wzrost agresywności, destrukcja kulturowa, bezrobocie, bezdomność, bieda stanowią również doskonały materiał dziennikarski.
Racjonalne byłoby przyjęcie przez obywateli naszego kraju takiego wgladu w problem demograficzny, by z czasem redukcja liczebności społeczeństwa mogła przybliżyć nas do stanu sensownej egzystencji. Naturalnie, redukcja zaludnienia kraju nie może dokonywać się drogą gwałtu, pozbawione sensu byłoby zamienianie koszmaru zatłoczonej egzystencji na niewspółmiernie gorszy koszmar wzajemnego zabijania się. Nie do przyjęcia wydają się również być wszelkie formy nacisku instytucjonalnego na obywateli - wolność, w tym wolność prokreakcji jest świętością. Rezygnacja z przemocy nie oznacza bynajmniej, że wszelkie działania przeciwstawiające się nadmiernej rozrodczości będą nieskuteczne. Nic nie stoi na przeszkodzie, by - w wyniku podjęcia szeregu nieinwazyjnych działań - wartość wskaźnika Pop5 została obniżona o 4-5 punktów procentowych. Przyjmując Pop5 = -3%, można oszacować wielkość populacji kraju w r. 2025 na ok. 32 mln. Do granicy sensownej egzystencji, tj. ok. 22 mln osób, polityka antyprokreacyjna Polaków nie doprowadzi, niemniej jednak sytuacja będzie nieporównywalnie bardziej korzystna od obecnej.
Warunki mieszkaniowe - przy niewielkim poziomie budownictwa (4% w ciągu 5 lat) w r. 2025 na terenie Polski będzie użytkowanych ok. 14 mln mieszkań, na każde mieszkanie będzie przypadało 2, 3 osoby, a więc praktycznie każda rodzina będzie mogła mieszkać "u siebie".
Warunki agrarne - bez redukcji komfortu żywieniowego możemy zalesić 4,5 mln ha, co pozwoli uzyskać poziom lesistości ok. 43%. Oznacza to radykalny wzrost czystości powietrza, zahamowanie erozji gleb, wzrost ilości drewna, papieru, zwierzyny leśnej.
Warunki przemysłowe - w wyniku spadku zaludnienia i postępu technicznego, utrzymanie, a nawet podniesienie komfortu materialnego będzie możliwe przy konsumpcji nie więcej niż 65% zużywanej obecnie energii. W r. 1993 zużywaliśmy ok. 132 mln tpu energii, zatem w r. 2025 możliwe będzie zredukowanie konsumpcji do poziomu ok. 86 mln tpu, z czego ok. 12 mln tpu energii, a więc ok. 14% będzie mogło mieć charakter odnawialny. Szkodliwość emisyjną energetyki będzie można zmniejszyć znanymi obecnie technologiami co najmniej 3,7 razy. Poprzez redukcję potencjału produkcji materialnej i postęp w zmniejszaniu jej inwazyjności należy oczekiwać znaczącej redukcji poziomu uciążliwości przemysłu: zanieczyszczania powietrza, wody, krajobrazu.
Zamożność - niewątpliwie wizja mieszkania dla każdego potrzebującego do wielu z nas przemawia, nie wyczerpuje jednak wszystkich perspektyw otwartych poprzez redukcję rozrodczości. Można oszacować, że przy spokojnym rozwoju gospodarki krajowej na poziomie 2% rocznie (w ujęciu wartościowym) Produkt Krajowy Brutto per capita w r. 2025 wzrośnie w Polsce ponad 2 razy. Uwzględniając tendencje kursowe i płacowe, można oczekiwać co najmniej 3-krotnego wzrostu PKB per capita, liczonego w walutach wymienialnych.
Reasumując: po redukcji rozrodczości możemy oczekiwać kraju znacznie czystszego, o stabilniejszym ekosystemie, zdrowszego, zamożniejszego, oferującego bardziej komfortowe warunki egzystencji. Utrzymanie obecnych tendencji wzrostu gęstości zaludnienia prowadzi do trwałego zniszczenia ekosystemu kraju, zużycia surowców mineralnych, biedy, chorób, a po latach - również i głodu. Zarysowana tutaj wizja być może jest nadmiernie katastroficzna - być może postęp techniczny jeszcze raz zadrwi z przepowiedni. Miejmy nadzieję, że tak będzie i tym razem.
Zaniechanie prowadzenia polityki propopulacyjnej przez polskie państwo stanowi nie tyle wolny wybór, co dziejową konieczność. Od stabilizacji, a następnie redukcji zaludnienia kraju zależy przyszłość naszego społeczenstwa. Kto sobie nie uświadamia powagi obecnej sytuacji, ten grzeszy. Wiele kontrowersji wzbudza zagadnienie, w jaki sposób jest możliwe ustabilizowanie liczby ludności zamieszkującej Polskę? Na szczególną uwagę zasługują:
Celem tych i wielu innych działań nie jest utrudnienie życia wielodzietnym rodzinom, lecz zapobieżenie powstaniu sytuacji znacząco trudniejszej w przyszłości, zarówno dla tych rodzin, jak i dla całego społeczeństwa.
Niewątpliwie polityka antypopulacyjna, a zwłaszcza pełna
liberalizacja aborcyjna ma w Polsce charakter głęboko kontrowersyjny. Argumentuje się,
i słusznie, że życie ludzkie jest wartością bezcenną, że każdy człowiek - nawet
w postaci potencjalnej jako embrion, ma naturalne prawo do życia. Z drugiej strony, jak
często poucza historia, populacje ludzkie cechują te same reguły ekologiczne, co
populacje myszy czy kojotów. Gdy na danym obszarze populacja jest nadmiernie gęsta,
wyczerpuje się pojemność środowiska, w efekcie czego populacja w znaczącej mierze
wymiera. Szacowanie wartości ludzkiego życia ma zatem charakter bardzo względny: przy
względnie małej gęstości zaludnienia cena ludzkiego życia jest wysoka. Duże
zagęszczenie prowadzi z czasem do wysokiej umieralności i znaczącej redukcji wartości
ludzkiego życia. Przykładów tego zjawiska obserwujemy aż nadto wiele: Somalia, Rwanda,
Sudan, Kurdystan. W krajach tych naturalne prawo do życia nie znaczy wiele, nie znaczy
ono również wiele dla milionów zwierząt zabijanych w rzeźniach.