BZB nr 27 - Silva rerum. Ekologiczne miscellanea


EKOLOGIA - CÓŻ TO TAKIEGO
- WYNIKI MINISONDAŻU

Aleksander Fober

Słowa: "ekologia", "ekolog", "ekologiczny" - odmieniane przez wszystkie przypadki i na wszystkie sposoby, mają dużą szansę znaleźć się na czołowych miejscach w rankingu najczęściej używanych obecnie słów. Warto więc przekonać się, jak rozumiane są te pojęcia przez osoby spoza grona "wtajemniczonych", czyli przez tzw. zwykłych ludzi.

Zadanie - wyjaśnij, co rozumiesz pod pojęciem ekologia - zadałem uczniom klasy maturalnej jednego z liceów w Cieszynie. Klasa ta, licząca 20 osób, nie miała dotąd w szkole średniej zajęć z przedmiotu "ekologia" czy "ochrona środowiska" (zdaje się, że ekologia była dla nich tematem lekcji w 7 lub 8 klasie podstawówki), można więc zaryzykować stwierdzenie, że ich wiedza na temat ekologii, ich rozumienie tego pojęcia są raczej potoczne niż wyuczone pod przymusem ocen i promocji do następnej klasy, są raczej zaczerpnięte z gazet i telewizji niż z podręczników. W odpowiedziach sporadycznie można było znaleźć wyjaśnienia budzące zdziwienie lub świadczące o zupełnym niezrozumieniu pojęcia: oto dla jednej osoby ekologia to środowisko, coś - co nas otacza, ktoś inny podaje wręcz kuriozalne wyjaśnienie, że ekologia to dbanie o zachowanie naturalnej bariery ochraniającej nas przed szkodliwymi wpływami środowiska (!). Jednak generalnie większość osób (55%) przez ekologię rozumie po prostu ochronę środowiska; dla 5 osób (25%) ekologia również kojarzy się z ochroną środowiska, wiedzą jednak przy tym, że jest to także nauka zajmująca się relacjami pomiędzy organizmami żywymi a ich otoczeniem. Tylko trzech uczniów (15%) podało w miarę prawidłową definicję ekologii jako nauki. Warto podkreślić, że nie była to definicja książkowa, ale własnymi słowami wyjaśnienie, czym zajmuje się ekologia.

Tak oto dla dzisiejszych 18-latków (a przynajmniej dla tych pytanych przeze mnie) ekologia stała się synonimem ochrony środowiska, a więc działań podejmowanych dla człowieka i w obronie interesów człowieka. Jak słusznie zauważyła jedna z zapytanych osób, zainteresowanie ekologią, w rozumieniu ochrony środowiska, nie jest wyrazem sentymentu, a raczej praw ekonomicznych. Jest to więc dokładnie takie rozumienie ekologii, jakie często określa się mianem ekologii technicznej lub technokratycznej - z założenia akceptuje ona antropocentryczny punkt widzenia, brak podmiotowości otaczającej nas przyrody, przyjmuje zasadę, że najważniejszy jest tzw. postęp oraz konieczność podejmowania tylko takich działań, by - jak pisze Erazim Kohak - pogodzić niekończące się potrzeby człowieka z ograniczonością zasobów przyrody*).

Na pewno nie można na podstawie zaledwie 20-osobowej grupy wyciągać jakichkolwiek generalnych wniosków. Dla mnie jednak wyniki tego minisondażu są sygnałem, że nawet dla młodzieży ekologia kojarzy się bardziej z filtrami na fabrycznych kominach czy z samochodowymi katalizatorami niż z nauką aspirującą do wskazania ludziom ich jedności z przyrodą; nauką, czy też już pewnym nurtem myślenia o otaczającym nas świecie, który ma wskazać głęboką zależność pomiędzy wszystkimi "składnikami" przyrody, również pomiędzy nami a "całą resztą". To przecież ekologia ma dać podstawy do zmiany naszych nawyków, świadomego samoograniczenia naszych potrzeb i konsumpcji, do przyjęcia na siebie odpowiedzialności za zło wyrządzone w przyrodzie, ma zakwestionować nasz powszechny pogląd o wzroście konsumpcji jako sensie życia i o człowieku jako władcy w składzie surowców.*) Wyniki tego mini-sondażu dedykuję wszystkim tym, którzy zajmują się (albo uważają, że zajmują się) edukacją ekologiczną. Gdzieś chyba w naszej pracy popełniamy błędy, skoro ludzie dopiero co wchodzące w dorosłe życie już są skażeni płytkim odbiorem i rozumieniem ekologii jednostronnie i bezrefleksyjnie. Gdzie tkwią te błędy (być może w nas samych?), czy potrafimy dotrzeć do tych ludzi - nie do wybrańców i tych już "przekonanych", ale również do przeciętniaków i szaraków - oto chyba podstawowy problem edukacji zwanej ekologiczną.


*) Erazim Kohak, Rozmowy z drzewem [w:] "Aura" nr 8/94.

WSZĘDZIE EKOLOGIA?

Cinek

Drukując wiersze noblistki, redakcja ZB zdążyła w 1996 r. zapytać: "Szymborska ekologiczna?". Aż się cały zjeżyłem, bo zawsze miałem nadzieję, że nie ma ekologicznej poezji, jest tylko dobra, zła i taka sobie; podobnie zresztą jak ludzie i samochody. Nie ma powodu, żeby wszędzie doszukiwać się ekologii. Raczej zdrowego rozsądku, harmonii, piękna i odrobiny refleksji - co kto lubi. Ekologia przychodzi sama z siebie. To chyba tak jak z tao?

Stanisław Lem, który licealistom - i nie tylko - kojarzy się głównie z atomem, kosmosem i wszelką zaawansowaną technologią, publicznie twierdzi, że inżynieria genetyczna i technika jądrowa to dwa największe zagrożenia ludzkości i życia na Ziemi. Z motoryzacją - według Lema -jakoś sobie poradzimy. Żeby było śmieszniej, Lem publicznie popiera ekoterrorystów z Sea Shepherd (o krajowych ekologach pewnie nie słyszał). Włos się na głowie jeży... Z kolei Czesław Miłosz w "Tygodniku Powszechnym" opublikował piękny esej o Puszczy Białowieskiej; zresztą zaraz potem jakiś mgr leśnik przywalił mu z grubej rury, że się nie zna na puszczach. To były bodaj jedyne zdecydowane głosy przyjazne środowisku w Polskiej prasie wysokonakładowej, w świecie "oficjalnej" kultury i nauki.

Trudno nazwać Lema czy Miłosza ekologami. Trudno jednocześnie przecenić ich opiniotwórczą rolę. Powstaje jednak pytanie dla nas samych: czy bycie "ekologiem" ma wpływać na innych czy być tylko samorealizacją i sposobem na dobre samopoczucie, zagwarantowane upodobnieniem do najbliższego stadka? Czy powinniśmy być ciekawostką dla świata czy metodycznie drążyć współczesną cywilizację "od środka" - tak jak zrobili to mniej lub bardziej "świadomie" czy "ideologicznie" Lem i Miłosz? Oni też się "wychylają" ze swojego środowiska i przez to siegają dalej.

rysunek

Jakiś czas temu podrzuciłem do ZB wyniki badania opinii społecznej, dotyczące szalonej popularności ekologów wśród polskiej młodzieży i zasadniczej antypatii wobec punkowców. Pozwoliłem sobie te badania skomentować - a potem w redakcji odezwały się telefony, że czepiam się fryzur, wyglądów i poglądów.

Niniejszym odpowiadam, że absolutnie popieram pełną różnorodność, lubię dredy, irokezy i wszelkie inne formy wyrazu osobowości i poglądów. Zresztą sam noszę włosy do ramion. Tyle, że ponad przywiązanie do kanonów - na przykład młodzieżowo-odzieżowych - cenię sobie przełamywanie stereotypów. Nic tak nie ogranicza, jak szufladkowanie: biznesmen-złodziej, punk-ćpun, hippis-niemyty itepe, itede.

Od pewnego czasu kupuję "Anarchistyczny Magazyn Autorów. Mać Pariadka" w luksusowym krakowskim Grand Hotelu - tym samym, do którego krakowscy anarchiści chcieli dotrzeć, aby trafić jajami w Suchocką (była kiedyś taka pani premier). Hotel leży na wprost Biura Ekologicznego i dlatego tam go kupuję. Z kolei "Mać" leży na samej górze kolorowych czasopism, prezentuje się dość okazale i dlatego budzi zrozumiałe zainteresowanie dobrze ubranych przedstawicieli establishmentu. Wychodzi na to, że słowa drukowane dolatują dalej niż jaja; warto z tego wysnuć wnioski.

"Mać Pariadka" czytana w kręgu anarchistycznym nie powiększa grona anarchistów. Za to "Mać" przeczytana przez znudzonego "byznesmena" w Grandzie może mu zamieszać w głowie, spowodować zawał, atak śmiechu lub nawrócenie na anarchizm - słowem wprowadzić trochę twórczego chaosu i niepokoju. I o to chodzi. O biznesmena na rowerze, ekologa - który nie jest automatycznie punkiem, o punka, który potrafi rozmawiać z policjantem czy urzędnikiem jak równy z równym. O "wychylanie się". O łamanie stereotypów. O powstrzymanie się od przyklejania określeń i róznych łatek. Jak pisze Arne Naess - ekologia to zadawanie pytań, a nie dawanie odpowiedzi. No właśnie... Szymborska wykład noblowski poswięciła krótkiemu stwierdzeniu "nie wiem". Czyli jednak ekologiczna?


BZB nr 27 - Silva rerum. Ekologiczne miscellanea | Spis treści