BZB nr 27 - Silva rerum. Ekologiczne miscellanea


DÓŁ

Robert Litwińczuk
Al. Niepodległości 11c/13
78-449 Borne Sulinowo

Grzesiek ciężko sapał. Skończył właśnie kopać dół przed domem. Oparł się na szpadlu i przyglądał się swojemu dziełu. Jama miała szerokość dwa na jeden, a w chwili kiedy z niej wyłaził, sięgała prawie barków.

Dwójka dzieci bawiła się w piasku, budując zamek.

Przez okno w kuchni wychyliła się żona i zawołała:

- Skończyłeś już?!

Grzesiek wypluł zeschniętą ślinę i mruknął coś pod nosem. Kobieta jeszcze przez moment stała w oknie w oczekiwaniu na odpowiedź, lecz kiedy jej się nie doczekała, powiedziała:

- Dzieci, chodźcie już na obiad - i schowała się.

Maluchy porzuciły zaczętą fosę i pobiegły.

Ulicą szedł Mietek i lizał loda włoskiego. Odkąd burmistrz zakazał picia piwa i w ogóle alkoholu na wolnym powietrzu, Mietkowi sprawiało wiele kłopotu ugaszenie pragnienia w taki dzień, jak dzisiaj, kiedy wszędzie panuje ukrop i żar spływa z nieba: w knajpie smród i brak wentylacji, a do lasu daleko. Kupił więc sobie loda dla ochłody.

- Jak tam? - zatrzymał się przy płocie.

- Stara bieda.

- A na nową cię nie stać? - zażartował Mietek. - Co tam kopiesz?

Grzesiek znowu coś burknął.

- Co mówisz? - otworzył furtkę. - Postoję trochę z tobą.

Kiedy stanął już przy rowie, stwierdził:

- Jesteś coś dzisiaj nie w sosie. Mnie też wkurza ten upał.

- Ja tam s...synom płacić nie będę.

- Aa, robisz dół na śmieci!

Już od dwóch tygodni całe miasteczko wrzało. To znaczy od momentu, kiedy burmistrz ogłosił przetarg otwarty na wywózkę śmieci. Zgłosiło się wówczas kilka firm, lecz koncesję, jak to w życiu bywa, dostał nie kto inny, tylko jego syn. Miasteczko natychmiast podzieliło się na uległych i zbuntowanych. Pierwsi twierdzili, że na miejscu burmistrza postąpiliby tak samo, w końcu jesteśmy ludźmi; drudzy, podobnie jak Grzesiek, postanowili zrezygnować z usług nowej firmy, zwłaszcza iż ta podniosła opłaty o 100%.

- Na długo nie starczy - wydał opinię Mietek. - Parę tygodni i będziesz musiał wykopać następny.

- To wykopię.

- A kiedy już zabraknie ci ogródka?

Przed domem zatrzymał się wóz straży miejskiej. Wygramolił się z niego facet w czarnym mundurze. Założył na głowę czapkę z daszkiem i zapytał:

- Co tam kopiecie?

- Dół.

- Przecież widzę. Na co wam dół?

- Dla mnie, bo jak dalej będą rządzić takie świnie, co to dbają tylko o swoje koryto, to już niedługo zabraknie miejsca na cmentarzu.

- Uważajcie, co mówicie! - pogroził facet ze straży miejskiej.

- Bo co?!

Z domu wylazła żona, targając cztery worki ze śmieciami. Spojrzała na samochód i na faceta w mundurze, lecz wyznając zasadę, by nie wtrącać się zbyt jawnie w męskie sprawy, poszła prosto do rowu i wrzuciła wszystkie do niego.

- Co tam u Reńki? - zapytała Mietka. - Dawno jej nie widziałam.

- Leży w szpitalu.

- Jezu, a co jej się stało?

- Żółtaczka.

- Nie może być.

- Wracaj do dzieci - warknął przez zęby Grzesiek.

Kobieta wyczuła groźbę w jego głosie i zrozumiała, że wyjątkowo, tym razem lepiej usunąć się z pola widzenia. Tę jawną zniewagę odbije sobie na nim później. Odwróciła się więc, kazała pozdrowić Reńkę i poszła do kuchni, by tam, zza firanki, obserwować całe zajście. Resztę worków z piwnicy postanowiła przynieść potem.

- Śmieci nie mamy gdzie wyrzucać? - domyślił się facet w czarnym mundurze. - A wiecie, że za to może być kolegium? Zasypcie lepiej ten dół i to zaraz!

- Moja ziemia. Mogę na niej robić, co zechcę.

- Zakopywać śmieci nie możecie. Takie jest prawo.

- Zrobię, jak będę chciał.

Facet wtramolił się do samochodu i przez otwartą szybę powiedział:

- Będę tędy wracał za pół godziny i jeśli do tego czasu dół nie będzie zasypany, pogadamy gdzie indziej.

Samochód odjechał.

- Pocałuj mnie w d...! - wyrwało się Grześkowi.

Wyciągnął paczkę "Popularnych", poczęstował nimi Mietka, a jednego wziął sobie.

- Lepiej zakop - radził Mietek. - Z władzą nie wygrasz. Co za różnica, kto wywozi?

- Każą sobie płacić dwa razy tyle.

- Inni też by tak zrobili. Benzyna drożeje, to i transport jest drozszy.

- Mówisz całkiem jak ci w telewizji.

- Zacznij - przekonywał Mietek - oszczędzać. Każ swojej babie kupować produkty bez zbędnych opakowań.

- Ich nie interesuje, czy wyrzucę kilogram śmieci, czy sto. Trzeba płacić ryczałtem co miesiąc i kwita.

- No tak - zabrakło koncepcji Mietkowi. - Może wywozić do lasu?

- A ty płacisz tym nowym? - teraz Grzesiek przejął ofensywę.

- Odkąd żona zachorowała na żółtaczkę, muszę. Mam dzieci, a nie chcę, żeby i one mi się pochorowały.

- Eh - machnął ręką Grzesiek.

Postali jeszcze trochę w milczeniu, kończąc palić papierosy.

- No tak... - rzekł Grzesiek. - Trzeba będzie zakopać.

- Pomogę ci zasypywać - zaoferował się Mietek.

- Jadźka! - krzyknął Grzesiek. - Przynieś resztę worków!

- Z władzą nie wygrasz - powtórzył Mietek.

Dzieci wybiegły z domu i zaczęły dokańczać fosę, zanim ich zamek nie zostanie zburzony i wrzucony do dołu.


Adonis

KULA (STRONICA Z XX WIEKU)

Kula krąży
naoliwiona blaskiem cywilizacji.
Przeszywa twarz jutrzenki - w każdej chwili
powraca ten widok.
Obecność.
Ciągle na nowo pożerają życie, działają...
bez osłony, bez cienia bez odpoczynku
widz - historia,
aktor - cywilizacja.

NIEJASNE DALE

Ilekroć zbierają coś moje ręce
chyląc się jak kłosy,
jak los nieodgadniony
przenika mnie blask jedwabny kroków
przemierzających drogę
i wzywa mnie spokój.
Jestem domem o świcie,
kwiatem przekwitłym
i dzióbkiem jaskółki.

przełożyła z arabskiego: Krystyna Skarżyńska


Adonis ('Ali Ahmed Sa'id Isbir) wybitny poeta arabski. Ur.1930 r. w Syrii, wyemigrował do Libanu, aktualnie mieszka w Paryżu. W Polsce ukazał się tomik jego wierszy pt. Rycerz dziwnych słów.

ROSZADA

Robert Litwińczuk
Al. Niepodległości 11c/13
78-449 Borne Sulinowo

- Dzień dobry, panie J. - zawołała równocześnie dwójka małolatów.

- A, dzień dobry, dzień dobry - przywitał się J., właściciel złomowiska. - Co tam dziś macie?

Małolaci popchnęli bliżej dwukołowy wózek i szybko zaczęli wybierać ze szmacianego worka różne metalowe rzeczy: garnki, puszki, fajerki, stalowy pręt, mosiężny moździerz i tak dalej.

J. popatrzył i oznajmił: - Za złom mieszany stawka jest niższa.

- Ależ, panie J. - bronił sprawy Pierwszy Małolat. - My to zaraz wszystko posegregujemy. Stal do stali, mosiądz do mosiądzu, miedź do miedzi.

- Kto nie ma miedzi, ten na d... siedzi - idiotycznie zażartował Drugi Małolat.

Nagle pojawił się dziwny, podłużny przedmiot.

J. przestraszył się: - Co to jest?

- To? - zapytał niewinnie Pierwszy. - Mosiężna łuska.

- Jak ci zaraz dam łuskę, to cię zczyści!

Na ziemi leżał uzbrojony pocisk przeciwpancerny.

- Zanieście go z powrotem, skądżeście go przytargali i powiadomić mi policję. Oni zaraz dadzą znać saperom.

Pierwszy błagał: - Panie J., zmiłuj się pan. Mamy zaprzepaścić taką żyłę? Czasem zdarzy się taka jedna na sto. Wypadki chodzą po ludziach. Reszta jest pusta. Wybierzemy najpierw, co się da, a potem się powiadomi.

Drugi przytaknął: - No.

Po chwili namysłu J. powiedział: - Dobra, dawać mnie tę resztę na wagę.

Małolaci upychali kolejno na szalkową wagę stal, dalej mosiądz, a na końcu miedź. J. ważył złom, trochę oszukiwał.

- A te miedziane kable skąd? Pewnie przy drodze leżały, co? Nie dalej jak wczoraj pytali się ci z pg, czy ktoś mi nie przynosił kabla telekomunikacyjnego.

Obaj zrobili zdziwione miny, a Pierwszy rzekł: - My? My robimy tylko czyste interesy.

- Taa - uśmiechnął się J. - A te przęsła z mostu, to niby co? Uprzedzajcie mnie, skąd macie towar. Gdybym ich wtedy wcześniej nie wywiózł, to wiecie, co by było? No, to jak w końcu?

Odparł Pierwszy: - Spoko, myśmy je tylko znaleźli. Ktoś przed nami je obrobił i zostawił w starym bunkrze.

J. przestrzegł: - Uważajcie, jeśli to jest towar Z-skiego i jak on do was dojdzie, to was wykastruje.

- W przyrodzie nic nie ginie... - zaczął Pierwszy.

- ...tylko zmienia właściciela - dokończył Drugi.

J. pokiwał głową: - Ale żeście się dobrali. Ciekawy jestem, co z was wyrośnie. Poszlibyście na dawną stację kolejową. Widziałem tam parę szyn. Dam wam brzeszczoty, to przyniesiecie mi je po kawałku.

Drugi zapytał: - To dlaczego sam pan tego nie zrobi?

- Gdybyś miał tyle lat, co ja, smarkaczu, to byś tak głupio nie pytał. To co, dać wam te brzeszczoty?

Podrapali się po głowach: - Za dużo roboty. Żeby tak palnik acetylenowy...

- Ech - machnął ręką J. - Łatwych pieniędzy wam się zachciewa. Kiedy już założycie rodziny i pójdziecie do pracy, do prawdziwej roboty, tak, że aż pot wam będzie spływał po jajach, to inaczej zaczniecie wtedy myśleć.

- Morały - odparsknęli obaj. - Do jakiej pracy? - przemówił Pierwszy. - Takiej jak mój stary? Od rana do nocy za trzy bańki? Przez tydzień na złomie mam więcej, jak on przez miesiąc na budowie.

J. zawyrokował: - Kiedyś wam się skończy ten złom!

- Nam nigdy, a panu też nie.

Właściciel skupu złomu westchnął, postukał ołówkiem na kalkulatorze i oznajmił: - Razem to będzie... 142 nowych złotych. Jak zwykle bez rachunku?

- Obejdzie się.

- Bez rachunku 120.

Wyciągnął z kieszeni portfel i wypłacił im pieniądze. Małolat Pierwszy i Małolat Drugi podzielili się po połowie.

- Z tym pociskiem to mnie wynocha.

Pierwszy zmrużył oko: - B. go weźmie.

- To niech bierze. Co mnie to?

- Nie dbasz pan, panie J., o klienta - dociął Drugi.

- To jak będzie? - szybko wtrącił się Pierwszy. - Co z tym palnikiem? U kogo możemy wypożyczyć?

- Bo?

- Bo wiemy, gdzie stoi czołg i trzeba go tylko rozebrać.

- Boże! - załamał się pan J. - Ciągle mało?

- Złom to złom, a pieniądze nie śmierdzą.

- Zapytajcie hydraulików. Robią teraz w szpitalu. Powiedzcie mi prawdę, po co wam tyle pieniędzy? Ja już stary jestem, a wy jeszcze młodzi. Łaźcie na dyskoteki, uganiajcie się za dziewuchami. Wiosna jest, dyskotek pełno, dziewczyny w miniówach łażą. Dajcie im się trochę poszczuć!

- A pan myśli - mówił Pierwszy - że dziewczyny to tak, za darmo? Może za pana czasów to leciały na ładne oczy, teraz to tylko na kasę. Czasy się zmieniają.

- A tam, czasy może tak - westchnął J. - lecz ludzie jednak nie.

- Do widzenia, panie J. - zawołali równocześnie małolaci.

- Do widzenia - pożegnał się J., właściciel złomowiska.

rysunek

Rys. Małgorzata Maciejewska wg pomysłu Włodzimierza Bukowca


LUDZISKA

Robert Litwińczuk
Al. Niepodległości 11c/13
78-449 Borne Sulinowo

Wracaliśmy właśnie z plaży. Słońce prażyło niemiłosiernie, więc szliśmy w samych kąpielówkach, a resztę ciuchów trzymaliśmy w torbie.

- Dawno nie było takich upałów - stwierdził.

- Rzeczywiście - odparłem.

Nagle - i chyba równocześnie - usłyszeliśmy przytłumione wycie psa. Głos wydobywał się z zaparkowanego na poboczu samochodu i dopiero po chwili ujrzeliśmy dużego psa. Podeszliśmy bliżej auta. Pies wywalił jezor i szybko, niespokojnie, nerwowo dyszał.

- Dranie - powiedział kumpel - mogliby przynajmniej uchylić nieco okno. Tam musi być gorąco jak w piekarniku.

Nachylił się do szyby. Psisko rzuciło się łapami i wyszczerzyło kły, głośno warcząc.

- Sukinsyn! - wrzasnął i odskoczył na krok.

- Kazali mu pilnować auta, to robi co do niego należy - powiedziałem.

Warczenie psa powoli ucichało, schował zęby, lecz nadal trzymał ogromne łapy na szybie. Wodził tylko rozbieganymi ślepiami za Panem.

- Wiesz - przypomniało mi się - czytałem w gazecie.... Sąsiad założył się z sąsiadem, że zakopie na działce żywcem swojego psa. I tak też się stało. Wykopał dół, związał psa, wrzucił go do tego dołu i przykrył ziemią, zostawiając mu tylko czubek nosa powyżej gruntu, żeby dłużej zdychał. Ale zobaczyła to babcia, która miała obok działkę i natychmiast powiadomiła policje. Kiedy już tam się zjawili, pies ledwo żył. Kilkanaście minut i byloby już po zwierzaku. Sąsiadowi walnęli kolegium za znęcanie się i zabrali psa do schroniska. I wyobraź sobie, pisali o tym, że ci sąsiedzi kłócą się, kto właściwie powinien wygrać zakład. Prawdziwa paranoja.

Położył na ziemi torbę z ciuchami, więc i ja położyłem swoją. I tak zaczęło się nasze czekanie.

- Ludzie są jednak porypani - zaczął. - Mieliśmy u nas na wsi sołtysa. Kogo zapytasz, to ci każdy powie, że z niego jest kawał szui. Jakim cudem został sołtysem, nie wiem. Nikt go nie cierpiał. Potrafił donieść na ciebie, że pędzisz bimber, że masz w stodole auto z przemytu. Dzień wcześniej będzie pił z tobą wódkę, a następnego ranka poleci na ciebie donieść. Rozumiesz, wszyscy się jakoś razem trzymają, a tu jeden konfident. Mieszkała u nas Czesia, teraz wyprowadziła się do miasta. Zwykła dziewucha - ani święta ani szmata. No i on łaził za nią. Łaził, nachodził, zagadywał. Ludzie zaczynali trochę plotkować, ale nikt się tym nie przejmował. Wiadomo, ploty. W końcu ona wkurzyła się i powiedziała mu parę słów. On - żonaty, dwójka dzieci; ona - panna i ludzie dodadzą sobie zawsze parę zdań. Po co ma psuć sobie opinię. I wtedy ten nasz sołtys, po prostu z zemsty, zaczął wszystkim rozpowiadać, że Czesia to kurwa, że wystarczy postawić bełta, a ta już się rozbiera. No i dowiedzieli się o tym jej bracia. Słuchaj, on miał psa, pięknego owczarka podhalańskiego. I zamiast wziąć faceta w obroty, natłuc mu mordę, to ci złapali tego owczarka, połamali mu żebra, nogi; powybijali ślepia i takiego wykończonego psa położyli na schody.

Na rowerze nadjechał listonosz. Zatrzymał się przy nas, zdjął z głowy czapkę i otarł chusteczką spocone czoło.

- Nie katujcie tak tego psa.

- To nie nasz samochód - powiedziałem.

- A gdzie właściciel?

- Grom go wie.

- Trzeba zawołać. Może gdzieś tu jest?

- Pewnie smaży się na plaży.

- No nic - powiedział i miał już ruszać w drogę, kiedy zapytał: - Nie chcecie panowie szczeniaka? Suka nam się oszczeniła i nie mamy co z tymi szczurami zrobić. Pytałem po ludziach, czy ktoś nie chce jednego, ale takie czasy, że jakby już mieli brać, to tylko rasowego z rodowodem. Nikt nie potrzebuje kundla. Szczepienie drogie, żarcie drogie i to nie opłaca się. Trudno, jak nie znajdę nikogo do wieczora, to będę musiał wziąć worek i potopić. Nie ma innego wyjścia. Jednego może zostawię, a sukę bedzie trzeba wysterylizować. To jak, weźmiecie?

Pokręciliśmy przecząco głowami.

- Trudno. Czołem! - i pojechał dalej.

Pies nie mógł usiedzieć już na parzących fotelach, wiec kręcił się z jednego miejsca w drugie.

- Może by tak wybić szybę? - zaproponował.

- A będziesz płacił? - zapytałem. - A zresztą, pewnie by się zaraz na nas rzucił. Widziałeś, jak wczoraj w telewizji pokazywali te psy mordercy. Tresują je w tym celu, by zabijały. Tresura i pranie mózgu doprowadza do tego, że zagryzają wszystko, co się rusza. Wszyscy poza właścicielem to wrogowie. Odruch bezwarunkowy. I kupują je firmy ochroniarskie, czasem prywatnie. Bardzo dochodowy interes.

- Albo do walki. Widziałem takiego w akcji. Wiesz, kto organizuje takie zawody? Gienek, znasz go. Ten, co prowadzi budowlankę. Podobno niezle nawet na tym wychodzi. Kasuje za wstęp i ma procent od zakładów. Zaprosił mnie kiedyś. Zaciekawiło mnie jak to wygląda, to poszedłem. Przerobił chlewnię na ring, założył dodatkowe kraty, biurko, tablica na zakłady. Całkiem jak w filmie. A ile ludzi! Człowieku, ledwo się wepchałem. I żadnej hołoty, wszyscy w gajerkach, pod krawatem, sama śmietanka. Podobno nawet Niemcy specjalnie przyjeżdżają. A ile interesów przy okazji załatwi! Jak myślisz, jakim sposobem wygrał przetarg na remont szkoły? Tworzy się klika i ręka rękę myje.

- I co? - też byłem ciekawy.

- Otworzył klatki i wpuścił dwa psiska. Jak te na siebie skoczyły! Kotłowanina, nie wiedziałeś, który jest który. Po minucie przerwa. Łapią psy i do klatek. Dopiero wtedy przyjmowane są zakłady. Koniec przerwy, do walki. I tak, aż któryś podda się albo padnie. Nawet widziałem. Złapał za gardło i przegryzł. Musieli go prądem odgonić, bo nie chciał puścić.

- Słyszałem, że sponsoruje schronisko dla bezdomnych zwierząt.

- Ychy.

- Mamo popatrz, jaki śliczny piesek.

Mała dziewczynka szła z matką za rękę.

- Czemu panowie go nie wypuścicie? Przecież on się męczy - zapytała.

- To nie nasz. Tak sobie stoimy i rozmawiamy.

- Mamo, kupmy pieska - prosiło dziecko.

- Mieliśmy już kotka. Tata musiał go wywieźć, bo nie miał kto się nim zajmować.

- Ale tym razem - przekonywało - będę się nim opiekować i dawać jeść, i wychodzić na spacery...

- U ciebie każda zabawka jest dobra, ale tylko na dwa tygodnie. Nie bedzie żadnego psa.

- To chomika, proszę - błagało dziecko.

- Nie, powiedziałam już!

- To chociaż papugi...

Matka z małą dziewczynką poszły dalej.

- Wracałem kiedyś samochodem - powiedziałem. - Całą noc byłem w drodze, to zatrzymałem się na poboczu. Prześpię się parę minut, to zmeczenie przejdzie. Ledwie stanąłem i słyszę jakieś skomlenie. Pewnie ktoś potrącił kundla i ten zdycha w rowie. Wyszedłem z auta i widzę, że coś rusza się pod drzewem. Wziąłem latarkę i świecę. Rzeczywiście pies, ale sama skóra i kości. Patrzy na mnie i aż mnie ciarki przeszły, tak mi się go żal zrobiło. Podchodzę bliżej, a on na mnie. Nawet mi do głowy nie przyszło, że może mieć jeszcze tyle sil. Wyrwałem do samochodu i siedzę. Patrzę przez szybę, a on dalej tam jest. Ktoś przywiązał go do drzewa. No zabiłbym takiego. Chcesz człowieku pozbyć się psa, to go uśpij, a nie uwiązuj, żeby się meczył.

- I co zrobiłeś?

- Nic, pojechałem dalej.

Gorący piasek prażył bose stopy.

- Trzeba się zbierać - powiedział.

- No - przytaknąłem.

Braliśmy już torby, kiedy zaszedł nas mężczyzna w moro.

- Łobuzy. Sprawia wam to przyjemność - wskazał palcem samochód.

- To nie nasz pies - odpowiedziałem.

- Tak, tak. Już wam wierzę. Obserwuję was od kwadransa. Bez powodu byście tu nie stali.

- A pan kto? - odezwał się kumpel.

- Leśniczy. Zaraz zawołam straż miejską to zrobi z wami porządek.

- Mówiłem już, że to nie nasz pies - powiedziałem.

- Komu innemu będziecie się tłumaczyć - i poszedł.

- Stary złośliwiec - powiedział. - Przyglądał się nam od piętnastu minut i nic nie zrobił. Nie zależy mu na psie, tylko na nas. Pewnie strzela do kazdego błąkającego się kundla, przycina ogony szczeniakom, a swojego trzyma na łańcuchu i wypuszcza tylko na polowanie.

* * *

Na drodze pojawił się człowiek z kluczykami w dłoni. Przekręcił kluczyk i otworzył drzwi.

Pies skoczył na niego i zaczął oblizywać mu twarz.

- Brutus, przestań!

Pogonił wilczura na tylne siedzenie, a sam usiadł za kierownicą. W kabinie było za gorąco, więc odkręcił szybę.

- Proszę pan(i/a) - nachylił się jeden z nich.

- Tak, słucham?

- Pan/i jesteś bydlę!

Człowiek mruknął pod nosem i natychmiast odjechał.

Pies patrzył przez tylną szybę w samochodzie, aż dwójka ludzi zniknęła za zakrętem.


Adonis

Kamień światŁa
Na kamieniu światła
spokojnie wyryję życie
jako ziarno pszenicy
i jako gwiazdę,
ilekroć mgła przysłoni litery,
a do słów przylgnie ciemność.

Bo jestem miłością, i współczuciem jestem.
Więc na świetle będę nadal budował,
a razem ze mną urośnie
garść mojego życia i kęs chleba.

przełożyła z arabskiego: Krystyna Skarżyńska


Papusza

ZIEMIO MOJA, JESTEM CÓRKĄ TWOJĄ

Ziemio moja i leśna,
jestem córką twoją.
Lasy śpiewają, ziemia śpiewa;
śpiew ten składamy - rzeka i ja -
w jedną cygańską piosenkę.

Pójdę ja w góry,
góry wysokie,
włożę spódnicę piękną, wspaniałą,
uszytą z kwiatów
i zawołam, ile sił będę miała:
Polska ziemio, czerwona i biała!

Ziemio, nikt cię nie odbierze,
ziemio czarnych lasów, dobrych serc i moja,
Jestem twoją córką.

Ziemio, w ciebie bardzo wierzę,
kocham wszystko, co na tobie
rośnie i żyje.

Ziemio, co blaskiem bijesz w niebo,
jakbyś ze złota była,
ziemio czarnoleśna i moja,
matko wszystkich i moja,

matko piękna, bogata!
Tęskni moje czarne serce
za twoją pieśnią.

Ziemio, twoje zżęte pola
wyglądają w słońcu
jak złoto,
ziemio, gdzie walczył z wiatrem grom

jak pieśni w moim sercu..
Młot bije w kamień
i staje się ogień wielki.

Ziemio ty moja śliczna!
Tobie nocami
przypatrują się wielkie gwiazdy,
gadają nocą jak Cyganeczki.

Ziemio moja, byłaś we łzach,
byłaś bólem przebita,
ziemio, płakałaś we śnie
jak Cyganiątko
we mchu ukryte.

Ja cię bardzo przepraszam, ziemio,
za moje pieśni złe,
za cygańskie znaki.
Złóż razem swoje i moje ciało,
po wszystkim, gdy umrę, przyjmij mnie!

Pójdę ja w góry,
góry wysokie
i zawołam, ile tchu,

zaśpiewam pieśń cygańską,
włożę spódnicę czerwoną i białą.
Niech by umarło moje czarne serce
za moją ziemię, za mój kraj!

Ziemio moja i czarnoleśna,
wszystko wydajesz, co jest w tobie.
Piękna, wspaniała
oczekujesz ciepła słońca
jak czarna narzeczona.

Złote słońce, piękny oblubieniec,
mocno kocha
czarne ciało ziemi.
Całują się pięknie spleceni uściskiem
i oczekuje ziemia chwili,
gdy matką zostanie.

Ziemio czarnych lasów,
ja wyrosłam na tobie,
w twoim mchu się rodziłam.

Jakie tylko są żyjątka,
wszystkie kąsały i gryzły
moje młode ciało.

Ziemio, tyś mnie łzami i pieśniami
do snu układała,
ziemio, tyś mnie w zło i dobro pogrążała.

Ziemio, w ciebie mocno wierzę,
za ciebie umrzeć bym mogła.
Nikt mi ciebie nie odbierze
i nikomu cię nie oddam.


Papusza - cygańska poetka, pochodzi z grupy "polska Roma", czyli Cyganów od wielu lat zamieszkujących polskie ziemie. Ten wiersz jest jednym z ostatnich utworów Papuszy. Zaczerpnąłem go z książki Jerzego Ficowskiego pt. Cyganie na polskich drogach, wydanej przez Wydawnictwo Literackie w 1985 r.

Jacek Kowalski

BEATUS ILLE

PARAFRAZA EPODY HORACEGO

Błogosławiony, co za miastem,
Jak ludzie sprzed światowej wojny,
Orze zagony swoje własne
I o swój spokój jest spokojny;

Nie pragnie wiele hałasować,
Tłuc się po biurach i bankietach,
Żeby się potem procesować
I płaszczyć się po komitetach.

On raczej gdzieś na działce woli
Podziwiać swej kapusty główki
I jedząc gruszki śród topoli
Liczyć schodzące z pola krówki;

Agresty szczepić, szczepić drzewka,
Powideł mieć piwnicę pełną,
Siebie i krzewy uszlachetniać,
I własną szydełkować wełną.

A kiedy jesień zaczerwieni
Liście, słomianą chyląc głowę -
Pobłogosławi on jesieni
Za ciężkie krzewy porzeczkowe

I zechce podziękować Bogu,
Który kieruje całym rokiem:
Na własnym potem spocząć progu,
Albo zasiadać pod obłokiem,

Tam, gdzie jezioro albo strumyk
I pies przy panu, i gołębie,
I kiedy trawa, woda szumi -
Zasypiać gdzieś pod wielkim dębem:

A potem, kiedy zima ściśnie
I gęste śniegi, grad i lody -
On z konfitury bierze wiśnie,
A ryby na przeręblach łowi;

Zające łapie, wilki pędzi,
Łabędziom zziębłym i gołębiom
Ryżu na kartki nie oszczędzi,
Kiedy się w mróz u okna kłębią.

Tam wolna miłość nieznajoma
I Bogu każdy się poleci,
Żeby dziewczyna - przyszła żona,
Z nim razem wychowała dzieci.

Skrzętna i gospodarna w biedzie,
Nawet już stara - będzie młoda,
Żeby, gdy z pola mąż przyjedzie,
Napalić w piecu i dać obiad.

O świcie wstaje, dzielna, krewka,
Niewiele kupi, stół zastawi:
Na stole serek i rzodkiewka
Śniadanie nasze błogosławi.

Nie będą kłótnie ani nerwy,
Gdy wokół tak spokojne niwy:
Na cóż zachodnie nam konserwy,
Przysłane tu przez świat burzliwy -

I na co dary zagraniczne
We foliach i ozdobnych puszkach,
Wysmakowane, bardzo śliczne -
Najlepsza nasza jest pietruszka

I własne ususzone ziółka,
I winogrona wokół chaty,
Lepsze w chorobie niż pigułka,
A Panu Bogu świeże kwiaty.

A przy tak zastawionym stole,
Jakże przez okno spojrzeć miło,
Patrzeć na wracających z pola,
Kiedy się orać zakończyło.

A stołu ciesząc się darami
Sam Anioł Stróż zasiądzie z nami.

Takie miał pewien mieszczuchzdanie,
Chcąc życie pędzić przy naturze -
Lecz zliczył zysk i utrzymanie
I został urzędnikiem w biurze.


Jacek Kowalski - "Monogramista JK" - jest autorem i wykonawcą własnych piosenek oraz tłumaczeń starofrancuskich pieśni i ballad. Z zawodu historyk sztuki, mediewista, pracuje na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Od 1988 r., gdy zdobył I nagrodę na XXIV Studenckim Festiwalu Piosenki w Krakowie, występuje z zespołem "Monogramista JK". Z zespołem wykonuje programy: Śpiewniczek Sarmacki, Simfoniae Dawidowe, Śpiewniczek Neogotycki. Z zespołem "Klub Świętego Ludwika" śpiewa autorskie tłumaczenia pieśni starofrancuskich a także wybór własnych piosenek z różnych programów.

CIĄG DALSZY NASTĄPIŁ,
CZYLI MY W UNII...

Bogdan Pliszka

Opowiadanie chciałbym zadedykować
zwolennikom "Polski w Europie"
"ekologom głębokim" i wszystkim
miłośnikom politycznej poprawności.

Pulsujący sygnał budzika przerwał mój spokojny sen. No tak, była już 630 czasu europejskiego i był już najwyższy czas, by wstać z łóżka. Była niedziela, więc ulubione billboardy zachęcały do czterokilometrowego joggingu, co zresztą było zgodne z europejską norma zdrowotną EN 72321-42/01/BH. Cóż, ubrałem dres i ruszyłem - wraz z setkami sąsiadów - biegać po parku. Wracając nadziałem się jednak na patrol policyjny.

- Ile to pan biegał? - spytał policjant z Europolu.

- Noo... z godzinę.

- Przecież pan dobrze wie, że ma pan biegać 20 minut. Przez godzinę zrobił pan ze 20 km. Otrzymuje pan punkty karne. Fakt, odkąd wprowadzono obowiązkowe kontrole w parku, trzeba było co jakiś czas wkładać do czytnika kartę magnetyczną, tak że ja - jako niemłody już Europejczyk - zapomniałem, że odczyty trafiają do eurokomputera. W kiepskim nastroju otwierałem swoje 32,5-metrowe mieszkanie, co zresztą było zgodne z euronormą budowlaną EN 72415-75/99/CQ.

Po 10-minutowej kąpieli (później eurokomputer odcina gaz) ruszyłem do kuchni, by zjeść śniadanie o wartości kalorycznej 874,3 kcal (EN 42854-55/02/FV). Niestety, od 2001 r. nie sprzedawano już nigdzie w Europie (poza Albanią będącą wciąż poza UE) pieczywa żytniego jako niezdrowego i nie odpowiadającego przynajmniej 17 normom europejskim. Napuszona spulchniaczami bułka wyglądała co prawda apetycznie, ale... tylko wyglądała. Jej smaku nie poprawiała nawet bezcholesterolowa, wzbogacona o witaminy A, B, C, D i E margaryna Euromar-New. Masło, podobnie jak chleb żytni, zostało zakazane (tyle, że już w 1998 r.) jako niezgodne z 79 (!) normami europejskimi. W telewizji na wszystkich 798 kanałach nadawano właśnie misterium nowej ery. Dwa lata temu eurokorpus spacyfikował Watykan i usunął papieża Jana Pała III za to, że nie chciał przyłączyć Stolicy Apostolskiej do UE. Zaraz potem zdelegalizowano wszystkie wyznania chrześcijańskie, judaizm i islam jako religie "zbyt okrutne" i "wrogie tradycji europejskiej". Podobno gdzieś w zapadłych, karpackich wsiach i pustych szkockich górach odprawiano jeszcze obrzedy chrześcijańskie, ale były to informacje niepewne i trudne do sprawdzenia. Na ekranie kapłan wyśpiewywał hołd Matki Ziemi i Misterium Słońca przy wtórze mantrujących krysznaitów. Hare, hare, hare rama... Zagryzając kanapkę z ogórkiem konserwowym długości 6,3 cm (EN 28470-42/04/IT) zmieniłem medium, rezygnując z telewizji na rzecz radia. Po mieszkaniu rozeszły się dźwięki elektronicznych instrumentów, przetykane śpiewem godowym narwali. No tak, w 2004 r. zakazano bluesa jako muzyki przygnębiającej, rocka jako muzyki kultywującej przemoc i jazzu - kakofonia). Rok później zakazano reggae i rapu (obskurantyzm religijny i przemoc) oraz muzyki klasycznej (szowinizm rasowy). Nasyciwszy ciało (bułka z margaryną i kawa z ekspresu - nie licząc ogórka) sięgnąłem na półkę z książkami. Mając wybór miedzy Prorokiem Kryszny Ramapabuthawy Kamanaminiego a Medytacjami nad mistyczną jednością Gaji Sędziwoja Topór-Ostoji, dostarczonymi ostatnio przez Europublishing Press, sięgnąłem po leżącą na innej półce, pożółkłą pozycję. Marek Hłasko! Pierwszy krok w chmurach! Łapczywie rzuciłem się na niemal cudem odnalezioną książkę, a może raczej książeczkę. Mój Boże, ogródki działkowe, dzika, nieodpowiedzialna miłość, pijaczkowie odurzeni tanim alkoholem i to w plenerze - ech, gdzie te czasy? Tęsknym wzrokiem spojrzałem za okno. "Skończyłeś 60 lat? Poddaj się eutanazji!" - zachęcał europlakat, a grupa wiecznie młodych pięćdziesięciolatków obu płci zabrała się za ćwiczenie figury tai-chi kuan - jedynej jeszcze dozwolonej sztuki walki. Sielanka? W każdym razie na tyle, by poddać się urokom dekadencji i zejść do piwnicy po butelkę wina owocowego własnej produkcji. Był maj, a ów cudowny trunek, na który nie było normy, leżakował w piwnicy już drugi rok. Aromat śliwek, czarnego bzu i porzeczek rozszedł się po piwnicznych pomieszczeniach. Pierwszy łyk i... co za rozkosz, chyba to lepsze niż euroseks zgodny z normą EN 11250-04/06/VC. Nawet jakimś cudem ocalały stary kocur, nielegalnie przebywający w piwnicy, nerwowo poruszył wąsami i zamruczał, najwyraźniej oszołomiony nieznanymi mu zapewne oparami alkoholu etylowego. W piwnicy oprócz butelek nielegalnego wina i słoików konserwowych (też nielegalnych) podgrzybków, piętrzyły się stosy zakazanej literatury. Była tu bezpieczna, odkąd robienie przetworów stało się nielegalne mało kto schodził do piwnicy... Heidegger i Ludlum, Bataille i św. Augustyn, Morrison i Marx - wszystko to lezało obok siebie, zakurzone, oplecione pajęczynami i prawie zapomniane, obok leżały - równie bezprawnie - płyty i kasety: rock, punk, klasyka, blues, jazz, folk, rap... - od tytułów zakręciło mi się w głowie i upadłem. Po przebudzeniu zorientowałem się, że nie tylko okładki płyt mnie oszolomiły. Pochylała się bowiem nade mną wykrzywiona grymasem twarz funkcjonariusza Europolu.

- No i co, cwaniaku? Myślałeś, że taki z ciebie Kozak?

- ...

- Naruszyłeś 87 europaragrafów z Eurokodeksów: karnego, gospodarczego i cywilnego. Właśnie kończymy śledztwo w twojej sprawie...

- No i co potem? - zapytalem.

- Jak to co? Haga. Eurotrybunał!

Na ekranie telewizora pojawiła się moja twarz, a spiker cedził ostre słowa, od których nagła wzbierała krew.

- No i widzisz - powiedział euroglina - jesteś eurodegeneratem!

Proces był krótki. Sędzia wysłuchał świadków, ławnicy uznali mnie winnym i zaraz potem zastałem deportowany na Karaiby. Zostałem eurobanitą z dożywotnim zakazem powrotu. I siedzę sobie teraz nad morzem, ze szklanką tequilli w ręce, na rogu ulicy obleśnie prężą się nastolatki czekające na swego pijanego Adonisa, ktoś popala liście koki, huczą bębny voodoo, a stada umorusanych dzieci żebrzą mocząc nogi w ulicznych rynsztokach. I tylko stary kocur mruczy wąchając opary tequilli. Miał szczęście. Razem nas deportowano.


MOJE AUROVILLE

Norbert Kulesza

zrywa mnie ryk koguta
na śniadanie po kiełkach zapalam papierosa
z całkowicie naturalnych liści tytoniu
popiół strząsam łagodnie do ekologicznej
popielniczki którą zamienią
w gazetę a gazetę w drzewo - tak obiecują
bratam się z Ziemią
w sklepie z hinduskimi kadzidłami kupuję
kasetę z dźwiękami i opatulony słuchawkami idę
do śródmiejskiego parku słyszę przez 30 minut
szum morza wśród zaśnieżonych kikutów drzew
po omacku gmeram w mózgu szukam
reinkarnacyjnych wydarzeń
z czasów nefretete albo dalej w tył
krzyżuję nogi staję się
lotosem na 30 minut wystarczy
pytam kim jestem czym jestem czy jestem
odpowiedź strategicznie zostawiam na jutro
które uporczywie nie chce nadejść
w parku kobieta uśmiecha się do siebie
ona już wie
że dzisiaj znów na Marsie błyskały flesze
owijam się wokół serca
oddycham zastygam śnię
budzę się ten rytm nie przekonuje mnie że GDZIEŚ TU
kryje się sens
dziś rzucę palenie i będę
uprawiał jogging na początku
30 minut by nie przeforsować serca
kobieta uśmiecha się
owijam się wokół serca płaczę mięknę
łzy użyźniają śnieg śnieg ziemię
może już jutro użyźnię ziemię sobą
- ostateczny recycling
może już jutro zapomnę że musiałem bratać się z ziemią
że kiedykolwiek byłem
od ziemi
oddzielony

dedykuję Słońcu

OTO SŁOWO BOŻE:


Norbert Kulesza

ENE DUE

Like fake
Szybko szybciej
Trzeba trzeba
Na dół na gór
Lokcie w boki
Życie jest zbyt
Krótkie żeby
Się ślimaczyć
Bumc hymc
Szybko szyb
Trzeba trzeb
Piąć się na gór
Na dół głowa
Dać życie
Wychować życie
Zarobić na ży
W soboty trochę
Życia użyć
Szybko szyb
Lepsze jutro
I morele
Bęc

gdy siedzę oparty o grubą milczącą sosnę i patrzę na słońce pachnące tymiankiem
jak delikatnie obsuwa się za horyzont, myślę że tak, rzeczywiście
życie jest zbyt krótkie

żeby się spieszyć

WIECZNOŚĆ

Wieczorem
Gdy na trzepaku dozorca rozwiesza ostatnie galaktyki
Pytasz o wieczność

Nie wiem
Czuję że istnieje
Żyje w krainie wśród strumieni
Gdzie Ty jest większe od Ja

A łzy choć są
To pachną skrzypcami
I schną wzdłuż pięciolinii drzew

Pytasz
Patrzę na gwiazdy kołyszące się na trzepaku
Nie wiem

ZIEMIA

wyszedłem na pole
jasne i obłe słońcem
raniące ciało ciernistą podstopą

wszedłem w snop
słońca jasny i ciernisty oczom

śpiewam
wyszedłem na pole
tańczę
z muszlą w papilarnych znakach otwartych ku niebu

* * *

Muszę istnieć piszę przecież
Piszę więc śpię
Mój własny pies mnie wczoraj ugryzł
Niech pan go uśpi mówią

On już, drodzy ludzie
Tak jak ja
Spi

Nie ma możliwości
Nie ma chęci
Śpiący usypiać śpiącego

Może tylko we śnie
Spiący pogłaskać śpiącego
Po skołtunionym pysku

Może tylko
Może aż


BZB nr 27 - Silva rerum. Ekologiczne miscellanea | Spis treści