BZB nr 27 - Silva rerum. Ekologiczne miscellanea
Leszek Matela |
Otaczający nas świat wypełniony jest potężnymi oddzialywaniami pochodzenia naturalnego. Energie te można wykorzystać dla dobra człowieka. Dawniej nie tylko otaczano je czcią, ale i korzystano z ich mocy. Człowiek u progu XXI w. odkrywa ponownie zapomnianą wiedzę. Nic też dziwnego, że i geomancja przeżywa obecnie swój renesans.
Nazwa "geomancja" sugerująca wróżenie z ziemi wzięła się stąd, że jedną z jej podstawowych metod badawczych jest obserwacja kształtów ziemi oraz innych elementów środowiska i osądzanie na tej podstawie o jego właściwościach bioenergetycznych. Dziś wiemy, że analiza składników środowiska nie jest żadnym wróżeniem, lecz rzeczową metodą poznawczą. Równie dobrze można tę dziedzinę wiedzy określać jako "ekologię stymulujących składników otoczenia" czy "radiestezję pozytywnych wibracji" bądź "sztukę aranżacji przestrzeni".
Przed wiekami człowiek, choć pozbawiony urządzeń technicznych, potrafił w odpowiedni sposób posługiwać się subtelnymi energiami natury. Otaczał kultem miejsca szczególnej koncentracji tego rodzaju stymulujacych sił, a wznoszone budowle dopasowywał do ich przebiegu. Potrafił też poprzez stosowanie odpowiednich kształtów i symboli polepszać panujący układ promieniowań. Ową wiedzę zawdzięczał niezwykłej intuicji i wnikliwej obserwacji świata przyrody. Dziś ponownie zaczynamy zwracać się ku naturze. W optymalnym wykorzystaniu pozytywnych oddziaływań przyrody przydatna może okazać się dawna wiedza geomantyczna. Zgłebiając wiedzę naszych przodków, mamy przed sobą bardzo wiele do odkrycia.
Najbardziej rozwiniętą dziedziną wiedzy stała się geomancja w dawnych Chinach, gdzie nazwaną ją feng shui, czyli wiatr i woda. Starożytni Chinczycy uznawali bowiem wiatr za najważniejszy czynnik rozpraszający i nadający ruch podstawowej energii, która ożywia świat przyrody. Woda zaś stanowiła dla nich element skupiający życiodajną energię. Ziemię traktowano w Chinach jak żywy organizm. Uważano, że zarówno na ciele człowieka, jak i na powierzchni ziemi istnieją kanały przepływu energii życia. Geomanta, podobnie jak akupunkturzysta, wyszukiwał miejsca przepływu i koncentracji tej energii. Feng shui było dla mieszkańców Państwa Środka sposobem i stylem życia. Stanowiło zarówno sztukę, jak i dziedzinę wiedzy, która nadała kształt chińskim miastom, wsiom i cmentarzom. Wśród Chińczyków panowało powszechne przekonanie, że zasady geomancji wypływają z praw rządzących wszechświatem. Sądzono, że tylko życie w zgodzie z prawami natury zapewni człowiekowi zdrowie, szczęście i pomyślność. Poznając geomancję, przekonujemy się, iż aby dostosować się do praw panujących w przyrodzie, na ogół nie musimy czynić jakiś wielkich i kosztownych przedsięwzięć. Do poprawienia niekorzystnej bioenergetycznie sytuacji wystarczy czasem właściwie usytuować łóżko czy fotel, posadzić drzewo obok domu czy ustawić w pokoju akwarium. Geomancja jest sposobem życia w harmonii z naturą, a nie zbywaniem i podporządkowywaniem sobie świata.
Chińska tradycja filozoficzna powiada, że wszystko jest nieprzerwanym ścieraniem się dwóch przeciwstawnych sobie sił męskiej jang i żeńskiej in. Geomancja uczy nas, że poprzez wszelkie zmiany na powierzchni ziemi, można pokierować przepływem ukrytej energii poruszającej się w tzw. żyłach i liniach smoka. Smok w tradycji chińskiej uchodził za symbol dobra, pokoju i rozkwitu. Geomantę też nazywano lung kia, czyli człowiekiem smoka. Życie dla Chińczyków nie ograniczało się do tego, co żywe w sensie biologicznym, lecz pulsowało także w kamieniach, wodzie, ziemi i wietrze. Domy, świątynie, drogi, pola uprawne, lasy, całe wsie lub miasta traktowano jako część jednego organizmu. Tej koncepcji podporządkowywano nie tylko sztukę budowlaną, ale również cały styl życia dawnych Chin. Geomanta w swojej pracy szczegółowo badał kształt terenu wychodząc z założenia, że człowiek winien maksymalnie wykorzystać dobroczynny wpływ nieba i ziemi zarówno dla siebie, jak i dla swoich przodków. Przyświecało mu założenie o harmonijnym dopasowaniu się do otoczenia i o jak najmniejszej ingerencji w przyrodę. Formy wzniesień w terenie wiązano z 5 podstawowymi elementami przyrody, którymi były kolejno: drewno, ziemia, woda, ogień i metal. Sąsiedztwo wzniesień przyporządkowanych nieharmonizującym ze sobą elementom przyrody prowadzi do poważnego zakłócenia równowagi energetycznej danego terenu. Wzniesienie o kształcie stożkowym (ogień) obok pofałdowanego pagórka (woda) gasi energię życia ch'i. Chińscy geomanci prócz analizy kształtów otocznia badali też inne zależności, posługując się przy tym kompasem geomantycznym lo pan.
Geomancja posiada odpowiedniki na całym świecie. W Indiach nazywano ją Vastu Vidya, na Madagaskarze - Vintana, w Birmie - Yattara. Czynniki geomantyczne uwzględniały prawie wszystkie starożytne cywilizacje, od starożytnych Greków do Rzymian po australijskich Aborygenów. Ślady myślenia geomantycznego można znaleźć również w Polsce. Rozpocząłem ich poszukiwanie od 1984 r. i znajduje ich coraz więcej. Okazuje się, że odpowiedniki geomancji występują w naszym kraju od zarania dziejów. Budowniczowie prehistorycznej osady w Biskupinie, pochodzącej z VI-V w. p.n.e. kierowali się przebiegiem energii Ziemi i Kosmosu przy lokalizacji ulic, wałów obronnych i domów. Środek drzwi ogromnej większosci chat wyznaczało pasmo siatki szwajcarskiej, palenisko wypadało na jej skrzyżowaniu, a znaczna część wału obronnego pokrywała się z promieniowaniem uskoku geologicznego. Fakt, że część stref promieniowania nie pokrywa się z istniejącą zabudową (np. przesunięcie kilku ulic), mozna
wytłumaczyć brakiem możliwości dokładnej rekonstrukcji. Innymi waznymi miejscami mocy, czyli miejscami koncentracji pozytywnej energii Ziemi i Kosmosu na terenie Polski są m.in.: Wawel w Krakowie, Wzgórze Tumskie w Płocku, katedra w Gnieźnie. W takich miejscach wzniesiono stare kościoły Warszawy, Krakowa, Poznania czy Wrocławia. Niemalże każda świątynia wybudowana do XVI w. zlokalizowana jest w miejscu mocy. W okresie późniejszym zdarzają się lokalizacje przypadkowe.
Równie ciekawe pod względem oddziaływania mogą być miejsca mocy położone w lasach, puszczach, górach lub miejscach mało dostępnych lub mało uczęszczanych. Do tego rodzaju punktów geomantycznych należy np. kamienny krąg w kwartale 495 Puszczy Białowieskiej, o którym pisalem już w ZB*).
Przyjrzyjmy się zaleceniom geomantycznym dotyczącym wykorzystania pozytywnych energii środowiska:
Z pewnością geomancja już niebawem stanie się co najmniej tak popularna, jak akupunktura czy radiestezja i znajdzie powszechne zastosowanie w różnych dziedzinach życia. Geomancja jest dziedziną dość bogatą i złożoną. Nic dziwnego skoro opiera się ona na liczącej kilka tysięcy lat tradycji i doświadczeniach wielu narodów. W krótkim artykule system ten da się zaprezentować jedynie pobieżnie. Stąd też wszystkich, którzy chcieliby szerzej poznać dawną sztukę aranżacji przestrzeni, zachęcam do lektury książki mego autorstwa pt: Geomancja. Formy feng shui. Pozytywne energie wydanej przez Studio Astropsychologii z Białegostoku. Książka prezentuje różne formy geomancji. Jest pierwszym usystematyzowanym podręcznikiem geomancji w języku polskim. Omawia miejsca mocy w kraju i zagranicą. Czytelnik znajdzie w niej praktyczne wskazówki, jak odszukać, zbadać i zastosować subtelne energie przyrody, uzdrawiającą siłę drzew i kamieni, promieniowania kształtów i symboli dla doenergetyzowania organizmu i stymulacji własnych sił duchowych. Książka przedstawia także możliwości energetyzacji wody, wykorzystania pozytywnych oddziaływań na zewnątrz i wewnątrz mieszkania. Geomancja, choć jest sztukę sprzed kilku tysiącleci, znakomicie wychodzi na przeciw potrzebom człowieka na progu XXI wieku.
Krzysztof Meisner |
Taka forma rzeczywiście istnieje w nazewnictwie adnimistracyjno-naukowym. Tym razem chodzi jedynie o notatkę o wydarzeniu. 14-19.10.96 odbył się kolejny "Habitat". Są to spotkania projektowe, "warsztaty", które od lat organizuje Wydział Architektury Politechniki Wrocławskiej, a konkretnie zespół, którym kieruje znakomity animator życia umysłowego, prof. Zbigniew Bać.
Warsztaty gromadzą studentów z kilku wydziałów architektury w Polsce i są z reguły zasilane zagranicznymi i krajowymi gośćmi. Lubię te spotkania, bo zawsze są okazją do wymiany: przez konkretne projektowanie, do nowych przemyśleń, a że odbywają się w różnych, ciekawie wybranych miejscach i mają różne tematy wiodące - "diapazon" tych przemyśleń jest szeroki. Tym razem miejscem była Jelenia Góra, zaś temat dotyczył zamku Czarne, który staje się ośrodkiem ekologicznym trójregionu czy też euroregionu Nysa, obejmującego okolice miast Gorlitz - Liberec - Jelenia Góra. Panem na zamczysku (położonym w obrębie Jeleniej Góry) jest mgr inż. arch. Jacek Jakubiec, otoczony nieliczną, ale godną sprawy świtą.
Mój udział był tym razem marginalny. Posadziliśmy dąb, może go zimowa susza nie zabije. Zespoły studenckie na zasadzie: dziecko + zapałki = pozar zajęły się głównie projektowaniem ekologicznych apartamentów dla byłych pracowników PGR-u, których trzeba wysiedlić z zamku. W chwilach wolnych od spotkań i poszukiwania skradzionych samochodów (1 się znalazł) naszych zagranicznych gości próbowałem zebrać myśli na temat zamku i jego przyszłej roli. Zebrałem to w 49 pktach, z których kilka, po przefiltrowaniu, prezentuję.
Pkt 2. Wycięcie drzewa powoduje ubytek produkcji tlenu zdolny pośrednio zabić człowieka, jest więc moralnym morderstwem.
Pkt 5. Zamek musi dysponować przestrzenią wielofunkcyjną, elastycznie dostosowującą się do programów działania, być też lotniskiem dla helikoptera, raz polem namiotowym, raz wystawą...
Pkt 6. ...tworzyć przestrzeń wykorzystywaną jako teatr, dom modlitwy, sala kongresowa, miejsca turniejów...
Pkt 7. Historyczność budowli nie powinna przeszkadzać we współczesnych ingerencjach. Przestrzeganie wierności historii w każdym drobiazgu uczyniłaby z ośrodka skansen, a nie jest to rola nadrzędna.
Pkt 8. Tynki zewnętrzne (ale nie kamienie) mogą być - jak mur berliński - malowane w "graffiti" przez proekologiczną młodzież. Zwiększy to atrakcyjność i "oswoi".
Pkt 11. Na szczycie wieży można by umieścić stałą kamerę kanału telewizyjnego "Czarne", nastawioną na łańcuch Śnieżki...
Pkt 12. Telewidzowie mogliby śledzić ruch chmur, loty ptaków, zmiany pór dnia i roku - tak, jakby wyglądali przez okno. Burze, śnieżyce, zmiany kolorów liści, wichury byłyby programem, pierwszym nie reżyserowanym przez człowieka.
Pkt 13. Społeczeństwa "zagłaskane" przez mass media nie są świadome zagrożeń ekologicznych. Ufają informatorom, podczas gdy ci działają w imię zysku, zaś zysk nie jest filantropią i działa w imię zysku.
Pkt 14. Potrzebny jest szok, chwila paniki, aby odwrócić ten bardzo grozny dla całej ludzkości stan.
Pkt 15. Dlatego rozmieszczone wokół zamku syreny włączałyby się w chwili (określonego przez specjalistów i uzgodnionego z władzami miasta) poziomu zatrucia powietrza. Te syreny mogłyby działać też w innych miastach trójregionu.
Pkt 16. Alarm oznaczałby obowiązek zatrzymania wszystkich silników spalinowych (z wyjątkiem pogotowia, policji, straży pożarnej, władz miasta i kustosza zamku), wygaszenie palników gazowych i acetylenowych. Kilka takich alarmów podziała skuteczniej niż tysiące plakatów, ponieważ będzie adresowane do konieczności czynnej reakcji, a nie biernej percepcji.
Pkt 17. Wyeliminowanie źródeł zanieczyszczeń nie oznacza jeszcze osiagnięcia równowagi ekologicznej.
Pkt 22. Oczyszczanie oceanów zaczyna się od czystości mórz, a wcześniej jezior, a wcześniej rzek, a wcześniej strumyków. Dobrym znakiem są stawy rybne, powstające w górnym biegu Pijawnika - strumienia, nad którym lezy zamek.
Pkt 26. Fauna i flora hodowana jest wynalazkiem i narzędziem człowieka, ale jeszcze nie partnerem w zabezpieczeniu perspektyw przetrwania.
Pkt 27. Arsenałem, z którego czerpało dotychczas swe siły życie, była przyroda wolna. Jej bogactwo gatunków i ich różnorodność pozwalały na elastyczność przystosowań. Celem zamku jest zachowanie, obrona tej wolnej flory i fauny.
Pkt 28. Wielkim zagrożeniem (większym niż autostrady!) stały się asfaltowe szosy, pozwalające na znaczną prędkość samochodów, prowadzone przez lasy, łąki, pola, działające jak toksyczne obróżki dla piesków i kotków, niszczące w ciągu kilku dni wszystkie insekty na terenie całego zwierzątka.
Pkty 29-30. Dlatego w rejonie zamku... i w rejonach zaobserwowanych migracji zwierząt wolnych drogi powinny być "wyboiste". W krajach anglosaskich system "wybojów" nazywanych "martwymi policjantami" działa bezbłędnie, podczas gdy wszędzie lekceważy się znaki drogowe.
Pkt 35. Czynnikiem wagi nie do przecenienia jest włączenie się do dzialalności zamku przedstawiciela Kościoła. Wspólnota interesów religii i przyrody wydaje się oczywista.
Pkt 36. Aby tego dobrego początku nie zaprzepaścić, powinna powstać na zamku drukarnia franciszkańska...
Pkt 38. Region trójnarodowy powinien dążyć do statusu "wolnej ziemi", tworzyć (na wzór Australii) wykupiony park regeneracji przyrody.
Pkt 40. Budynki wokół zamku powinno się zachować, ponieważ burzenie nie jest zgodne z duchem ekologii.
Pkty 48-49. Wiele nieporozumień powoduje przyjmowanie ekologii jako formy ekspansji czy biznesu. Nie przyniosło to - jak wiemy - oczekiwanych skutków... choć fragmentarycznie dostarczyło szeregu wartościowych rozwiązań. Inne rozumienie polega na wstrzemięźliwości, na wycofywaniu, oddawaniu przyrodzie terenów. To rozumienie wydaje się dziś być koniecznością.
Tak jak już wspomniałem, byłem w Jeleniej Górze jednym z wielu,
47 wg listy, nie licząc miejscowych autorytetów. Poprzestaję więc na "donosie", a
zainteresowanych odsyłam do bezposrednich źródeł:
Prof. tyt. Zbigniew Bać mgr inż. arch. Jacek Jakubiec |
Warszawa, 15.1.97
Do wiadomości:
Janusz Korbel |
Miasta przyszłości - albo staną się ekologiczne, albo będą necropolis cywilizacji.
Jakieś 10 tys. lat temu, kiedy ludzi było na Ziemi zaledwie kilkadziesiąt milionów, a większość z nich prowadziła zbieracko-łowiecki tryb życia, niektórzy zaczęli uprawiać ziemię i osiedlać się na dłużej w jednym miejscu. Towarzyszyło temu wypalanie lasów i pojawienie się pierwszych chorób cywilizacyjnych. Wędrowny zbieracz-myśliwy spożywał kilkadziesiąt różnych gatunków roślin i zwierząt, a gdy któregoś zabrakło - niedobór uzupełniał innym. Pierwsi rolnicy uzależnili się od tych gatunków, które uprawiali, tak więc każde załamanie się pogody lub okresowe zmiany klimatu niszczące zbiory odczuwali silniej na własnej skórze niż przedstawiciele kultur zbieracko-łowieckich. Uprawianie jednego gatunku rośliny na dużym obszarze sprzyjało masowemu pojawianiu się tzw. szkodników tej właśnie rośliny, a wycieńczonych mieszkańców pierwszych większych skupisk ludzkich zaczęły dziesiątkować choroby. Jakieś 6 tys. lat temu nad Eufratem zaczęły powstawać pierwsze miasta. Na obecnych ziemiach polskich już 700 lat p.n.e. nad Jeziorem Biskupińskim powstało osiedle dla ok. 1000 mieszkańców. Podział pracy, pierwsze specjalizacje, wymiana i handel były podwalinami pod przyszły, dominujący styl życia w mieście. Dziś miasta stały się głównymi skupiskami ludzi, a według niektórych przestrzenną, urbanistyczną tkanką rakową chorej cywilizacji.
W ubiegłym roku z danych statystycznych USA zniknął termin: "rolnik". Właściciele i pracownicy wielkich farm mieszkają w miastach. 21 miast osiągnie wkrótce liczbę 10 mln. mieszkańców, a do r. 2010 - według przewidywań amerykańskich naukowców - Meksyk, Lagos, Bombaj i Szanghaj osiągną 20 mln. Między miastami buduje się autostrady, a najbogatsi mieszkańcy wielu bogatych miast budują drugie, trzecie i czwarte domy, na resztkach przyrody, z dala od aglomeracji.
N. Myers z Climate Institute W Waszyngtonie przestrzega, że do tego czasu przybędą setki milionów tzw. uchodźców ekologicznych z terenów objętych postępującą degradacją, szukających schronienia w wielkich miastach. Socjolog Lewis Mumford pisał w 1925 r., że jeśli miasta będą nadal wzrastały, pociągnie to za sobą ogromne utrudnienia dla ich mieszkańców, a czas potrzebny na wydostanie się z miasta będzie trzeba mierzyć w godzinach. Przepowiednie Mumforda szybko się sprawdziły. Żeby wyjechać z Paryża w godzinach szczytu, trzeba stać w kolosalnych korkach i oto, po raz pierwszy w historii tego miasta, ludzie zaczęli z niego się wyprowadzać.
Dzisiaj wszystkie decyzje o losach świata zapadają w miastach. Tam, oprócz globalnych decyzji politycznych, ustala się przebieg autostrad, zapadają decyzje o regulacji rzek, osuszaniu obszarów dziewiczych, wycinaniu kolejnych tysięcy hektarów lasów. Zarazem mieszkańcy tych miast są coraz bardziej izolowani od biologicznej podstawy ich istnienia. Amerykański planista Ian McHarg, autor głośnej książki Projektowanie z naturą, już kilkadziesiąt lat temu zwracał uwagę na fakt, że gdybyśmy przykryli jakiekolwiek większe miasto szczelną kopułą, umarłoby w ciągu kilkudziesięciu minut. Dlatego porównanie do tkanki rakowej jest - zdaniem McHarga - słuszne: miasto "odżywia się", konsumując bliższe i dalsze (czasem bardzo odległe) otoczenie, nie jest systemem zamkniętym. Żeby miasta mogły przetrwać, musi przetrwać system dający im życie: sieć terenów naturalnych, lasów, obszarów podmokłych i milionów żyjących w nich gatunków powiązanych ekologicznymi korytarzami, które dziś poprzerywane są autostradami, monokulturami i chaotyczną zabudową. Decyzje o przetrwaniu tych obszarów zapadają dzisiaj w mieście, a sposób życia jego mieszkańców, poziom i charakter konsumpcji decyduje o przetrwaniu odległych lasów, rzek i w końcu samych miast.
Niegdyś Polskę pokrywała puszcza podobna do lasu w Białowieskim Parku Narodowym. Dawała żywność i schronienie, a jej zasoby wydawały się nieograniczone. Dzisiaj na jednego mieszkańca kraju przypada zaledwie 0,23 ha lasu.
Architekci dość dobrze orientują się w panującej modzie i technologicznej problematyce domu, osiedla i miasta, choć i tutaj jest mnóstwo do zrobienia (problem przyjaznych człowiekowi materiałów budowlanych, ograniczania uciążliwości ruchu samochodowego itp.). Gorzej jest z zaspokajaniem potrzeb psychologicznych i emocjonalnych (największy odsetek ludzi cierpiących na zaburzenia psychiczne odnotowuje się w miastach); zupełnie źle z wiedzą na temat ekologii. Wynika to z tendencji do fragmentacji - zajmowania się tylko wycinkiem problematyki i braku wiedzy przyrodniczej, nieprzydatnej na rynku ofert towaru, jakim jest architektoniczny "dizajn". Miasto ekologiczne, jeśli ma zasługiwać na takie miano, musi być traktowane jako jeden żywy organizm. Historyczne i romantyczne idee miast-ogrodów były znacznie bliższe zaspokojeniu tych potrzeb niż dzisiejsze miasta, których funkcja i forma jest prostym wykładnikiem opłacalności.
Na kilku kongresach bioregionalizmu, jakie odbywały się w drugiej polowie lat 80. w Ameryce, Peter Berg mówił o potrzebie rozróżnienia dwóch rodzajów ekologii miasta, ograniczonej (krótkowzrocznej) i całosciowej. Całościowa dotyczy uwzględniania biologicznych, kulturowych i geograficznych uwarunkowań. Dopiero ich uwzględnienie zapewni mieszkańcom długotrwałą, wysoką jakość życia. Ograniczona ekologia dotyczy najbliższego otoczenia. Richard Register, organizator światowego sympozjum nt. miasta ekologicznego stwierdza w swojej książce Ecocity, że takiego miasta w istocie nie ma, bo musiało by to być miasto, w którym żyje się zdrowo i które nie szkodzi otoczeniu. Postuluje natomiast szereg rozwiązań zmierzających we właściwym kierunku. Wbrew wspólczesnym tendencjom wynikającym z presji rynku w mieście ekologicznym należy dążyć do skupiania usług w pobliżu miejsc zamieszkania, a nie budowania wielkich supermarketów na obrzeżach miast; do rozwijania w razie konieczności komunikacji masowej, a nie budowania miejsc parkingowych dla tysięcy samochodów. Ze wszystkich sposobów poruszania się po mieście najgorszy jest samochód, lepszy autobus, jeszcze lepszy rower a najlepsze jest poruszanie się na piechotę. Architekci powinni więc kierować swoje wysiłki tak, by pomóc pieszym, rowerzystom, a na końcu transportowi publicznemu. Wobec samochodów indywidualnych powinno się stosować antybodźce, ograniczając strefy dostępności, zmniejszając dopuszczalną szybkość poruszania się i zwiększając uciążliwość korzystania z samochodu. W wielu miastach holenderskich takie miejsca nazywa się woonerf. Można tam wjechać samochodem, ale ich aranżacja (ławki, drzewa, miejsca zabaw) ustala ostrą hierarchię: pierwszeństwo ma tu pieszy i rowerzysta. Delft jest zaprojektowane dla pieszych i rowerzystów. Na obszarach, gdzie warunki klimatyczne lub ukształtowanie terenu nie sprzyjają masowemu korzystaniu z rowerów proponuje się kłaść większy nacisk na skupianie funkcji na niewielkich obszarach i publiczny transport.
Wielu naszym rodakom wydaje się, że wolnostojący, niski dom z klimatyzacją i siłownią w piwnicy, otoczony ogrodem z basenem i wykończony egzotycznym drewnem to "dom ekologiczny". Nic bardziej fałszywego! Jest to dom luksusowy, ale nie ekologiczny. Najwyższą cenę za "ekologiczne" warunki życia jego mieszkańców zapłaciła gdzieś przyroda (m.in. las tropikalny, z którego drewno architekt użył do stolarki). Przyjmuje się obecnie, że projektowanie ekologiczne cechuje zabudowa zwarta, oszczedzająca teren, z dużą ilością zieleni wokół, różnorodnością funkcji (małe sklepy, lokale gastronomiczne, usługi), doskonale skomunikowana pieszymi dojściami. Zabudowa oszczędna energetycznie zarówno na poziomie materiałowym, jak też późniejszej eksploatacji i związków z funkcjami zewnętrznymi. Do powszechnie proponowanych rozwiązań należą ogrody na dachach, szklarnie na południowych i zachodnich elewacjach wykorzystujące efekt cieplarniany i oszczędzające energię potrzebną do ogrzewania budynków i lokalne źródła wspomagania energetycznego (np. baterie słoneczne).
Inną cechą miasta ekologicznego powinno być, zdaniem jego teoretyków, zachowanie zabytkowej substancji, a nie zastępowanie jej nowymi, pozbawionymi historii i związków z miejscem budynkami. Nowa architektura powinna być w takim mieście jak najbardziej regionalna, choć indywidualistyczna - szanująca indywidualne potrzeby i pragnienia. Bawarskie domy w Beskidzie Śląskim czy zakopiańskie na Mazurach są wyrazem takiej samej arogancji wobec miejsca, historii i warunków klimatycznych, jak wycięcie naturalnej puszczy i zasadzenie tam sosnowej monokultury lub osuszenie i zmeliorowanie bagien. Związane z "ekologicznym" projektowaniem pojęcie bioregionalizmu podkreśla nierozerwalność aspektów przyrodniczych z regionalnymi - kulturowymi. Kultura Coca-Coli i McDonald'sa niosąc światową unifikację i obojętność na indywidualne cechy miejsca, zagraża całemu środowisku człowieka i przyrody, o czym pisze angielski "The Ecologist".
Ponieważ ginącą przyrodę mogą uratować tylko ludzie z miast, powinni ją poznać. Nie wystarczy, jak żartuje Stanisław Tym, oglądać "filmy przyrodolecznicze" w telewizji. Co więcej, właśnie naturalna przyroda decyduje o jakości życia w mieście. Dlatego pierwszym zadaniem architektów jest uzdrawianie "chorych" obszarów miast i zachowywanie przyrody w miescie, a nie budowanie kolejnych autostrad, którymi mieszkańcy tych miast będą co weekend wyjeżdżali coraz dalej w poszukiwaniu kawałka trawy. Filozofia spalonej ziemi nie sprawdza się na planecie o ograniczonych parametrach.
Ekologicznym rusztem dla miasta powinna być sieć "ciągów zieleni" łaczących większe skupiska przyrodnicze na obszarze miasta z obszarami zbliżonymi do naturalnych poza granicą miasta.
W ekologicznym projektowaniu nienaruszanie, a wręcz odtwarzanie tych zielonych korytarzy jest żelazną regułą. Zwykle będą to pasy wzdłuż rzek i cieków wodnych. Tymi właśnie zielonymi pasami wchodzą do miasta dzikie zwierzęta i rośliny: najbardziej odpowiednie w tym miejscu gatunki drzew, puszczyki, nietoperze, dzięcioły, jeże, kuny i setki innych.
Od jakiegoś czasu popularna staje się idea tzw. parków ekologicznych. Różnią się one zasadniczo od parków i skwerów z krótko przystrzyżoną trawą, pomalowanymi ławkami i nasadzonymi egzotycznymi roślinami, w których miejscowe gatunki nie znajdują schronienia. Są to niewielkie, czasami bardzo małe obszary w środku miasta, jeszcze nie zabudowane lub wcześniej zdewastowane i opuszczone, gdzie pozwala się naturze rzadzić swoimi prawami. Takie parki są w Londynie i w Amsterdamie, a takze w Polsce: w Bielsku-Białej (gdzie Pracownia na rzecz Wszystkich Istot prowadzi stację edukacji ekologicznej) i w Nisku (gdzie miasto oddało na ten cel lokalnej grupie ekologicznej fragment parku). Podobną rolę spelnia Las Łagiewnicki z działającą tam Zieloną Szkołą w Łodzi i las-park w Rytrze, gdzie prowadzi się warsztaty czynnej ochrony płazów. Często opiekuje się nimi młodzież, by uczyć się o roli leżącego lub "martwego" drzewa (które daje m.in. schronienie ptakom w dziuplach i małym zwierzętom), obserwować jak przyroda odzyskuje zniszczony wcześniej przez człowieka teren i jak reaguje na kolejne zanieczyszczenia. Spośród tej młodzieży rekrutuje się potem, wg. badań angielskich, 80% działaczy ekologicznych. W Anglii istnieją stowarzyszenia zajmujące się np. ochroną starych sadów w miastach, a ONZ finansuje wydawanie bezpłatnego biuletynu "Urban Wildlife News", gdzie informuje się o lokalnych inicjatywach w wielkich miastach całego świata. Pismo stara się zachęcać do zachowywania dzikiego życia w aglomeracjach. Można tam przeczytać, że w 2-milionowej Kurytybie zarząd miasta pieniądze uzyskane ze sprzedaży odzyskiwanych surowców daje bezrobotnym, zatrudnianym przy odtwarzaniu małych cieków i oczek wodnych w mieście, że w irlandzkim miasteczku wybudowano tuneliki dla zwierząt pod ulicą, a także jak postepować z żywopłotem, by gnieździły się w nim ptaki lub co robić, by w przydomowym ogródku zamieszkały żaby albo jeż.
W Polsce te idee wciąż postrzegane są jako dziwactwa, a stare drzewa traktujemy jak nikomu niepotrzebne źródło śmieci (opadających jesienią liści i gałęzi). Zamiast przesunąć o metr napowietrzną linię, wolimy ściąć 3/4 korony drzewa, niszcząc jego naturalny kształt, statykę i zabierając sobie bezpłatne źródło tlenu i bakteriobójczych substancji lotnych warunkujących nasze zdrowie. Do nielicznych należą właściciele domów tolerujący roślinność na elewacji - czyżbyśmy tak przywykli już do estetyki domów z wielkiej płyty? A cóż dopiero mówić o podmokłych rowach! Dla naszych projektantów mokradło, stary sad czy wchodzący w miasto wąwóz - to zwykle obszar bezcenny, ale nie z powodów przyrodniczych, lecz jako rezerwa terenu pod przyszłą ulicę.
Eugene P. Odum, światowej sławy profesor ekologii zauważa, że kluczem dla naszego przetrwania w następnym wieku jest zachowanie dzikiej przyrody w możliwie wszystkich jej formach. Nasza cywilizacja nie przetrwa bez dzikiego życia, ono natomiast świetnie da sobie radę bez niej. Dlatego, jak pisze Odum, musimy systematycznie odbudowywać środowisko w naszym najbliższym otoczeniu tak, aby osiągnąć harmonijne związki z całym systemem utrzymującym życie na Ziemi. Odtwarzanie i zachowanie fragmentów tego systemu w mieście jest główną wytyczną współczesnej idei "miasta ekologicznego". Dlatego pierwszym zadaniem gospodarzy naszych miast powinno być wykonanie waloryzacji przyrodniczej oraz studium warunków życia, a następnie dostosowanie do wyników tych prac lokalnej polityki przestrzennej. Ustawienie na ulicach kolorowych pojemników do segregacji odpadów nie stanowi jeszcze o "ekologicznym" charakterze miasta, a kolektor słoneczny na dachu oraz duża ilość materiałów naturalnych nie czyni z budynku "domu ekologicznego".
Sam będąc przez wiele lat architektem, a obecnie zajmując się ratowaniem zachowanych resztek przyrody, jestem przekonany, że architekci są uzurpatorami. Stali się kreatorami materialnej przestrzeni, zupełnie lekceważąc lub podporządkowując sobie przestrzeń naturalną. Natura jest niedościgłym dla nikogo architektem. Przyrodnik zna zaledwie ułamek procenta związków, jakie zachodzą w owej naturalnej przestrzeni pomiędzy poszczególnymi osobnikami, gatunkami i grupami gatunków. Architekt, który najsilniej w tę przestrzeń ingeruje, nie zna nawet tego ułamka, gdyż wiedzy przyrodniczej nie uczy się na studiach architektonicznych. Ilu urbanistów rozumie dziś, że podstawowym układem przestrzennym jest wytworzona przez miliony lat ewolucji struktura życia, a nie kartka papieru z naniesionymi warstwicami i tzw. "terenami zielonymi"? Jedna, nieuważnie poprowadzona droga może doprowadzić do zagłady całej populacji płazów, przecinając ich wiosenną wędrówkę do miejsca rozrodu. Ilu architektów zadaje sobie pytanie, jak ograniczyć wpływ swojej realizacji na środowisko przyrodnicze?
Jeżeli chcemy zachować nasz najwspanialszy dom, jakim jest planeta Ziemia, architekci muszą zrozumieć, że pierwszym Architektem jest natura i tylko od niej można się uczyć praw rządzących życiem. Nie wolno zaspokajać potrzeb człowieka, naruszając potrzeby przyrody. Niestety, wolny rynek, w którym funkcjonuje architektura nie uwzględnia dzisiaj potrzeb przyrody i jest wyłącznie antropocentryczny. Architekci zdobywają wiedzę opartą na starożytnym micie, że człowiek jest panem przyrody, a jego zadaniem jest podporządkowywanie jej sobie. Tymczasem nauki przyrodnicze wykazały niezbicie, że daleko nam do bycia panem planety. Jesteśmy natomiast całkowicie uzależnionym i najsłabszym z wszystkich zwierząt. Usytuowani na szczycie łańcuchów pokarmowych wchłaniamy wszystkie trucizny, które produkujemy. Podstawowym prawem życia jest wzajemna wymiana: dawanie i branie. Biorąc do ręki ołówek, warto się zastanowić: co moim projektem dam przyrodzie? Ta planeta jest naszym wspólnym domem. Ona już nie przetrwa więcej miast, autostrad, urbanizacji. Odwróćmy się od naszego projektowania służącego egoizmowi i skierujmy swoje wysiłki na podnoszenie jakości życia całej rodziny żyjacych gatunków, a także na leczenie wszystkich ran, które na delikatnej tkance matki Ziemi krwawią z naszej przyczyny. Wymaga to od architektów ogromnej pokory, a więc postawy etycznej, a nie tylko usługowej. Ruchy ekologiczne używają hasła: "Ani kroku dalej!" Cóż to oznacza? Ano, że nie ma już terenów dziewiczych, które człowiek powinien zdobywać. Nawet takie komercyjne zadania, jak budowa obiektów olimpijskich w Tatrzańskim Parku Narodowym, zamienianie szczytów na narciarskie lunaparki, a terenów podmokłych na pola golfowe czy prowadzenie autostrad przez puszcze, mokradła czy takie oazy przyrodniczo-kulturowe, jak Góra św. Anny - są przestępstwem wobec Porządku, którego żaden architekt z gatunku Homo sapiens nie potrafi odtworzyć. Czasu jest coraz mniej, ale wybór wciąż należy do nas.
William McDonough |
Jeśli to, co wytwarzają nasze ręce, ma być święte i oddawać cześć Ziemi, która daje nam życie - to musi to nie tylko pochodzić od niej, ale i do niej powracać. Tak, aby wszystko, co otrzymujemy od Ziemi, mogło być jej zwrócone bez szkody dla każdej formy życia. To właśnie jest ekologia. To właśnie jest dobra architektura.
Jeżeli popatrzymy na przeszłość architektury, możemy zauważyć, że projektanci zawsze pracowali z dwoma rodzajami tworzyw: bryłami i płaszczyznami czy też membranami. Mieliśmy więc mury Jerycha - bryły i namioty - membrany. Starożytni koncentrowali się przede wszystkim na bryłach; budowali chaty z suszonych cegieł, biorąc przy tym pod uwagę kierunek padania i siłę promieni słonecznych. Wiedzieli, jaką grubość powinien mieć mur, by zimą przechować ciepło dnia i oddać go nocą lub latem chronić wnętrze przed lejącym się z nieba żarem.
Wystarczy popatrzeć na namiot Beduina, by ujrzeć budowlę, która posiada aż sześć ważnych zalet. Należy przy tym pamiętać, że na pustyni temperatura często przekracza 50oC; cień, w którym można by było się schronić - nie istnieje, a powietrze pozostaje nieruchome.
Czarny namiot beduiński o stromych ścianach daje głęboki cień, stwarza znośną dla człowieka temperaturę ok. 34oC. Dzięki tkaninie o luźnym splocie wnętrze namiotu rozjaśniają maleńkie punkty świetlne. Tego rodzaju faktura, jak i czarny kolor powodują, że rozgrzane powietrze, unosząc się, zostaje wyssane na zewnątrz. W konsekwencji powstaje lekki przewiew i temperatura osiąga ok. 32oC.
W czasie deszczu włókna tkaniny pęcznieją, a ściany namiotu napinają się. Kolejną zaś zaletą takiego schronienia jest to, że w każdej chwili mozna go zwinąć i zabrać ze sobą, a nowoczesne namioty bledną w porównaniu z tą zdumiewająco piękną konstrukcją.
Jednakże nasza współczesna kultura industrialna przyjęła inną strategię, którą można by streścić słowami: jeżeli brutalna siła czy ogromna energia nie wystarczają, oznacza to, że potrzeba ich jeszcze więcej. Stworzyliśmy więc szklane budowle, które istnieją bardziej same dla siebie niż dla ludzi, którzy mają z nich korzystać. Nadzieja, że szkło połączy nas ze światem zewnętrznym, okazała się płonna. Taka architektura stanowi źródło napiecia, gdyż człowiek, który powinien mieć styczność z tym, co na zewnątrz - pozostaje uwięziony w środku.
Na początku tego wieku Le Corbusier powiedział, że dom to maszyna, w której się żyje. Współcześni projektanci tworzą obecnie dla tychże maszyn, nie dla ludzi. Mówi się o domach, a nawet katedrach ogrzewanych energią słoneczną. Ale przecież to nie katedrę trzeba ogrzać, lecz ludzi. Trzeba ogrzać ludzkie stopy, a nie powietrze 30 metrów nad ich głowami.
Istnieją trzy rzeczy, które architektura może zaczerpnąć z przyrody.
Po pierwsze - wszystko, z czego mamy tworzyć, już istnieje: kamienie, glina, drewno, woda, powietrze. Wszystkie te materiały oferuje nam natura; powrócą one do ziemi, ale nie w formie odpadów. W przyrodzie bowiem wszystko nieustannie krąży, a wszystkie odpady stanowią budulec dla kolejnej formy życia.
Po drugie - energia podtrzymująca cykl życiowy pochodzi z zewnątrz, w postaci ciągłego napływu energii słonecznej. Przyroda opiera się tylko i wyłącznie na tej "ciągłej dostawie": nie wymaga wydobycia surowców, nie korzysta z zasobów. Systemy naturalne wykorzystują niezwykle ekonomiczny i wydajny model tworzenia i redystrybucji budulca. Bledną przy nich nowoczesne techniki produkcji.
Po trzecie - cechą, która podtrzymuje działanie tego naturalnego systemu, jest różnorodność biologiczna. To właśnie cudownie złożone symbiotyczne zależności pomiędzy organizmami stanowią ochronę przed chaosem i unicestwieniem.
Jako projektant zastanawiam się, w jaki sposób wykorzystać te trzy zasady w mojej pracy. W jaki sposób zastosować koncepcję "odpadów równych budulcowi" lub "ciągłego zasilania energią słoneczną" czy też "zachowania różnorodności" w projektowaniu? Wyrosłem na Dalekim Wschodzie i kiedy przybyłem do tego kraju, byłem zaskoczony, kiedy uświadomiłem sobie, że Amerykanie to nie żyjący ludzie, ale raczej konsumenci o ustalonym stylu życia. Kiedy to się skończy? W telewizji zwracają się do nas jako do konsumentów, nie ludzi. Ale my jesteśmy ludźmi i musimy tworzyć dla ludzi. Cóż bowiem można "skonsumować"? Jedzenie, sok, pastę do zębów? Właściwie niewiele produktów znajdujących się w sprzedaży nadaje się do konsumpcji. Prędzej czy później niemal wszystkie one zostaną wyrzucone. Nie można przecież skonsumować telewizora, magnetowidu czy samochodu.
Ściśle współpracuję z Michaelem Braungartem, chemikiem-ekologiem z Hamburga. Koncentrujemy się na trzech typach produktów. Po pierwsze: dobra konsumpcyjne, czyli takie, które po zjedzeniu, zużyciu czy też wyrzucone stanowią pożywienie dla innych organizmów żyjących. Produkty te nie powinny trafiać na wysypiska śmieci, ale wprost do ziemi, by przywrócić jej zdrowie i żyzność. Oznacza to, że choćby butelki po szamponie należałoby robić z takich materiałów, które w pryzmie kompostowej uległyby biodegradacji. Surowce powinny trafiać z powrotem do ziemi, nie pozostawiając w niej toksyn, mutagenów, karcinogenów, substancji bioakumulacyjnych czy metali ciężkich.
Drugi typ produktów to "środki trwałe" - tu zaliczyć można telewizory czy samochody; to produkty, które służą rozrywce lub umożliwiają transport. By uniknąć powstawania odpadów, środki trwałe nie powinny byś sprzedawane, a jedynie odstępowane użytkownikowi na zasadzie licencji. Licencja taka mogłaby być odsprzedana, a kiedy żywot danego produktu dobiegłby końca, powracałby do producenta, stanowiąc "pożywienie" dla systemu produkcji.
Dzisiaj można po prostu wyrzucić telewizor i odejść, przyczyniając się do rozprzestrzenienia substancji szkodliwych na naszej planecie. Tego typu produkty powinny trwać dłużej, niż obecnie przewiduje producent; powinny powracać do fabryk i być poddawane ciągłej przebudowie.
Trzeci rodzaj dóbr nazwaliśmy "pozarynkowymi" - witamy w świecie odpadów radioaktywnych, dioksyn czy skóry farbowanej przy użyciu chromu. Produkty lub półprodukty pozarynkowe to takie, których nikt nie potrzebuje i których nabywania ludzie często sobie nie uświadamiają. Można wycofać je ze sprzedaży, a te, które już się rozeszły, powinny trafić do składowisk, gdzie będą czekać na moment, kiedy wymyślimy bezpieczną metodę ich utylizacji. Pamiętam, że kiedyś moja firma miała zaprojektować biuro dla grupy ekologicznej. Podczas omawiania warunków kontraktu dyrektor powiedział: Boimy się, że ludzie pochorują się od zanieczyszczonego powietrza w pomieszczeniach. Zdecydowaliśmy więc na zastosowanie materiałów całkowicie bezpiecznych dla zdrowia. Okazało się jednak, że takie materiały nie istnieją! Musieliśmy podjąć współpracę z producentami, by sprawdzić z czego wytwarzane są proponowane przez nich materiały. Odkryliśmy, że wszelka produkcja związana z budownictwem wiąże się z substancjami niebezpiecznymi dla zdrowia. Wciąż pracujemy nad takimi surowcami, które mogłyby być z powodzeniem zastosowane w zamkniętych pomieszczeniach, bez ryzyka zatrucia przebywających w nim ludzi.
W przypadku nowojorskiego sklepu z odzieżą męską zorganizowaliśmy akcję sadzenia 1 000 dębów w miejsce dwóch dębów angielskich użytych do zrobienia boazerii. Zainspirowała nas do tego słynna historia opowiadana przez Gregory'ego Batesona o New College w Oxfordzie. Główny gmach collegium zbudowano na początku XVII w., stosując belki długosci 12 m i grubości 61 cm. Ponieważ z czasem belki spróchniały, utworzono komitet, który miał zająć się sprawą ich wymiany. Trzeba przy tym pamiętać, że fornir z dębu angielskiego może osiągać wartość 7 USD za metr kwadratowy; łatwo więc wyobrazić sobie, że koszt wymiany wszystkich belek osiągnąłby sumę astronomiczną.
Młody pracownik instytutu zasugerował, że należałoby zwrócić się do nadleśniczego z pytaniem, czy na terenach należących do uniwersytetu nie znalazłoby się wystarczającej ilości odpowiednich drzew. Gdy wezwano tego ostatniego, powiedział on, że spodziewał się tego pytania i że 350 lat temu, gdy wznoszono gmach collegium, architekci zażądali, by posadzono lasek dębowy, który w przyszłości mógłby posłużyć za źródło drzewa na wymianę spróchniałego budulca. Bateson stwierdził: Oto sposób na utrzymanie kultury. My zaś pytamy: czy lasek dębowy posadzono ponownie?
W Frankfurcie nad Menem projektowaliśmy ośrodek opiekuńczy, którym miały kierować same dzieci. Zaopatrzyliśmy go w szklany dach, który pełni wiele funkcji: oświetla, ogrzewa powietrze i wodę, chłodzi, umożliwia wentylację pomieszczeń i chroni przed deszczem - tak jak namiot Beduina. Podczas procesu powstawania projektu inżynierowie chcieli calkowicie zautomatyzować budynek - jak maszynę.
Postawili oni pytanie: "Co stanie się, jeśli dzieci zapomną zasunąć przesłony i w środku będzie za gorąco?" - odpowiedzieliśmy, że wtedy otworzą okna. "A co, jeśli ich nie otworzą?" Odpowiedzieliśmy, że w takim wypadku z pewnością zasunęłyby przesłony. "A co się stanie, jeśli ich nie zasuną?" W końcu powiedzieliśmy, że dzieci będą otwierać okna lub zasuwać przesłony, gdy będzie to konieczne, bo są przecież istotami żyjącymi.
Teraz dzieci będą musiały poświęcić 10 min. rano i po południu na zamknięcie lub otwarcie okien i przesłon. Zarówno im, jak i nauczycielom bardzo podoba się ten pomysł. Jako że nasz projekt zakłada kolektory słoneczne na gorącą wodę, przewidzieliśmy także pralnię, z której rodzice mogliby skorzystać, czekając na swoje pociechy. Dzięki nowoczesnej technice ośrodek nie musi korzystać z tradycyjnych materiałów opałowych. Za 50 lat, gdy materiały te staną się rzadkością, ośrodek będzie zaopatrzony w gorącą wodę, a koszty konstrukcji budynku zamortyzują się.
Kontakt z autorem |
W miarę uświadamiania sobie konsekwencji etycznych projektowania - nie tylko w odniesieniu do budynków, ale każdej sfery działalności ludzkiej - dostrzegamy, że odzwierciedlają one zmiany w historycznej koncepcji tego, kto lub co posiada prawa. Kiedy studiujemy historię pod tym kątem, zaczynamy od Wielkiej Karty zawierającej prawa białego męzczyzny pochodzenia angielskiego. Z kolei Deklaracja Niepodległości dotyczy wszystkich białych mężczyzn posiadających ziemię. Prawie 100 lat później nastąpiło zniesienie niewolnictwa, a na początku naszego wieku, w wyniku działania ruchu sufrażystek, kobiety otrzymały prawo do głosowania.
Analizując dzieje w ten sposób, dochodzimy do uchwalenia Praw Człowieka z 1964 r., a w 1973 r. - uchwały o zagrożonych gatunkach. Po raz pierwszy uznano prawa innego gatunku do istnienia. Innymi słowy, zaakceptowaliśmy fakt, iż gatunek homo sapiens stanowi cząstkę przyrody. Gdyby Thomas Jefferson był tu z nami dzisiaj, nawoływałby zapewne do ustanowienia Deklaracji Niepodległości, w której prawo do zdrowia, dostatku i szczęścia uzależnione byłoby od innych form życia, w której prawa jednego gatunku wiązałyby się z prawami innych, a żaden z nich nie może cierpieć tyranii drugiego.
Musimy zdać sobie sprawę, że świat ogarnia wojna - wojna przeciwko życiu. Nasze współczesne metody projektowania zbudowały świat, który uniemożliwia przetrwanie życia na Ziemi. To, co tworzymy, pozostaje w sprzeczności z naturą, łamie jej zasady, dając w wyniku odpady i straty. Jeśli dalej będziemy niszczyć lasy, palić śmieci, odławiać ryby sieciami dryfującymi, palić węglem, bielić papier, niszczyć glebę, truć owady, zajmować pozostałe jeszcze obszary naturalne, budować zapory na rzekach, emitować odpady toksyczne i radioaktywne - stworzymy ogromną maszynę przemysłową, w której nie będzie można żyć, jedynie umrzeć. Jest to wojna, którą przetrwa najwyżej kilka pokoleń.
ANTYURBANIZMW l. 90. XIX stulecia w polskiej literaturze i publicystyce nasiliła się krytyka cywilizacji, jej instytucji i wzorów kultury. Prąd ten, nazwany przez współczesnych badaczy antyurbanizmem, widział w cywilizacji wielkomiejskiej zagrożenie wartości humanistycznych i narodowych, dlatego też jego przedstawiciele ostro występowali przeciwko procesom industrializacyjnym i koncentracji kultury w dużych centrach miejskich. Wypowiadali się na ten temat m.in. Ludwik Krzywicki, dla którego miasto i piękno były pojęciami nie do pogodzenia oraz Zenon Przesmycki. Ten ostatnii w artykule zatytułowanym "W walce ze sztuką", zamieszczonym w "Chimerze" w 1901 r. pisał: "Wielkie miasta doprowadziły do niewidzialnego przedtem rozpasania najmaterialniejszych instynktów i żądz ludzkich, do niesłychanego wyjałowienia, wypaczenia i zmanierowania umysłów". wyszukał Remik Okraska Mirosława Drozd-Piasecka, Wanda Paprocka, W kręgu tradycji i sztuki ludowej, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1985. |
Barbara Sienicka-Kalmus |
Jest jeszcze w Polsce wiele miejscowości, które zachowały tradycyjny charakter polskiej wsi.
Piękny, pagórkowaty krajobraz, liczne, czyste potoki wśród starannie uprawionych pól i zagajniki, w których można spotkać jeszcze tak wiele roślin i zwierząt objętych już na terenie Polski ścisłą ochroną, stawy, róznorodność upraw, czyste powietrze, dobra sieć dróg. Nie zdążyły tu zostawić swojego śladu fabryki domów, nie ma osiedli działkowych bud ani dzielnic wakacyjnych pałacyków. Jest za to mnóstwo pięknie położonych, starannie utrzymanych gospodarstw, łagodny klimat daje możliwość wszechstronnej gospodarki - czy znasz tę właśnie miejscowość, o której piszę?
To typ krajobrazu naturalnego, otwartego, dziś już rzadkość na terenie przeurbanizowanej Europy. Podręcznik Kształtowanie terenów zieleni mówi: Kształtowanie takiego krajobrazu powinno być oparte na wykorzystaniu naturalnego ukształtowania terenu, wydobyciu jego naturalnego piękna i utrzymaniu bądź rozwinięciu jego wartości przyrodniczych, nie należy zasłaniać miejsc widokowych, skąd można oglądać daleki, ciekawy krajobraz...
Jest takich miejsc pod dostatkiem, są piękne zespoły przyrodnicze, pomniki przyrody, zabytki kultury. To jest krajobraz, który zasługuje na szczególną ochronę przede wszystkim w trakcie planowania przestrzennego. Jeden niewłaściwie zlokalizowany obiekt przemysłowy - nawet poprawnie wykonany, potrzebny - może zniszczyć walory krajobrazowe duzego obszaru (z pewnością potrafisz podać przykłady...). Pozostaje jednak pytanie: po co chronić krajobraz? Korzyści z posiadania przemysłu łatwo obliczyć, a ile kosztuje - lub może "ile można dostać" za krajobraz?
Za krajobraz Europa płaci zupełnie nieźle. Bardzo modnym sposobem spędzania wolnego czasu jest agroturystyka - wyjazdy zarówno kilkudniowe, jak i na całe wakacje do gospodarstw wiejskich. Do gospodarstw, w których można do woli spacerować po polach i lasach, wykapać się w ręce, nazbierać grzybów i polnych kwiatów. Dla dzieci często najmilszym przeżyciem wakacyjnym jest możliwość nakarmienia źrebaka lub stadka kurcząt - może Ty też pamiętasz takie wakacje? Zaczynają również cenić tę formę wypoczynku mieszkańcy polskich wielkich aglomeracji miejskich. Przyjeżdżają chętnie z małymi dziećmi, wybierając starannie miejsca daleko od ruchliwych tras, z widokiem na pola, lasy i staranną architekturę o wiejskim charakterze - chętniej niż z widokiem na nowoczesną stację paliw, fabrykę czegoś tam, wielopoziomowe skrzyżowanie autostrad lub nowoczesny supermarket.
Nowoczesne inwestycje są bardzo potrzebne na wsi, ale należy je bardzo starannie planować, żeby przez niewłaściwą lokalizację nie zniszczyć tego, co każdy intuicyjnie czuje - piękna i harmonii otoczenia.
Ustawa o planowaniu przestrzennym mówi:
Plany zagospodarowania przestrzennego powinny zapewnić:
Pamiętajmy o tym planując nowe inwestycje - o tym, że piękny krajobraz, zdrową zieleń lasów i pól można dobrze sprzedać, na dodatek nie tylko jeden raz...
Aleksander Jasicki |
nie chwal dnia
przed mordem przyjaciela
weź go na smycz rozsądku -
zbrodnia dojrzewała w mrozach twego ciała
nie chwal dnia przed zbrodni dojrzeniem
księżyce po to będą
abyś mógł wyć do nich
z głową ściśniętą między kolanami
i ściskał w zębach ich blaszane miski
i dzwonił o nie zębami
ale najpierw
zagwiżdż na śmierć
biały kitel
z pewnością szczepiony na wrażliwość
dawką snu uśmierzył noce pełne egzem -
miękkie łapy i oczy mokre miał strach
zimnym nosem nas śmierć obwąchała
potem
były noce
zapchlone od łez
do dziś
tęskni suka sąsiadów
wiem chłopcze
światłość zgasi świece naszych cieni
wiem
dla róży każdej jest nóż wyostrzony
jednak obejdzie się bez pośredników -
powiedz chłopcze
nie będzie nas w domu
och Boga w sercu posiadam naturalnie
szczególnie
kiedy smutek wiedzie mnie na wódkę
on zwłaszcza wtedy mnie nie odstępuje
(o tym chłopcze
buzia
na kłódkę)
taki mały od czarnej roboty
taki mały nieśmiały
stukpuka
u mnie sprzeczka wiary
z dogmatem
taki mały
co się nasłucha
(z tomiku Kochałeś Abla?)