BZB nr 27 - Silva rerum. Ekologiczne miscellanea


O ŚLĄSKICH STRZYGACH, STRZYGONIACH I INNYCH STWORACH
- TUDZIEŻ O MCDONALDOWYCH ZMORACH

Anna Targiel

Zastanawióm sie nad granicami ludzkij wyobraźni... Niy wymogom wielgij fantasji, wyobroźcie se ino taki łobrozek. Dyszczowy, zimny, pochmurny dziyń. Strzygi ło szkaradnych, czyrwonych pyskach, czornej postaci, gryfne południce łoplecione kłosami zboża, utopel wylozły prosto z wody w swym niyodłoncznym fraku, topielice w piyknych szuwarowych strojach, diobły ło wyłupiastych ślypiach. Wszystki te stworoki powypelzały ze swoich najmroczniyjszych uroczysk, łopuściły łodwieczne miyjsca ukrycia, zebrały sie w jednym miejscu i... tańczom w rytm muzyki disko. Niy niy poniosła mie fantasja to ino opis jednego z ludowych świont bojszowskich, czyli Rajd Utopców Pszczyńskich. Bojszowy to wiocha stracono kaś w lasach, pozostałości piyrwej Puszczy Pszczyńskiej, niy dziw, że teryny te łod wieków były łostojom duszków, w leśnych uroczyskach, niydostympnych bagnach w magicznej ciymności nocy miały swoje ulubione schroniynie. Dopiyro brutalne wtargniyńcie górnictwa wynglowego przerwało trwajonco sielanka, światła kopalń zdarły tajymniczo zasłona z pól, pozbawiły je ciszy, łodwiecznego spokoju. Łodtond wiela z nich przeniosło sie w cichsze miejsca. Dużo z nich jednak łostało, choć takich miejsc, w kierych mogóm żyć ciongle ubywo. Bojszowy to takie se miyjsce, w kierym ciongle sie tradycja kultywuje. Miyjsce, w kierym Józef Kłyk - miejscowy działacz przy pomocy lokalnej ludności krynci westerny, miyjsce istniynia wielu zespołów śpiywaczych i oczywiście dóm stworoków ciongle żyjoncych w pamiynci ludzi (niystety, zazwyczaj wiekowych mieszkańców). Tyn Rajd to właśnie tako próba zainteresowanio młodzieży tradycjom a muzyka - cóż, to kompromis bez kierego impreza ta niy miałaby pewnie miyjsca. Żol, że tak bezmyślnie naśladuje sie miasto...

Owe duchy bojszowskie sym głymboko zakorzynione w tutejszyj tradycji. Łod wieków towarzyszyły ludziom, przysparzajonc im niyroz niymało kłopotu. W przeciwiyństwie do innych regionów kraju tu zdarzało sie niyroz, że zaprzyjaźniały sie z ludźmi, strzegły pola i przyrode przed zniszczyniym. Były jakby granicom moralności, ukazujonc sie najczynścij ludziom, kierzy mieli cosik na sumieniu abo byli po prostu łożarci. Można sie ło tym przekonać, czytajonc ksionżka Alojzego Lysko Duchy i duszki bojszowskie. Ksionżka ta, prócz opisów stworoków, w wiynkszości pisana jest po ślonsku. Nocnice błonkajonce sie wieczorem i nocom niebieskawe płomyczki latały szybko, atakujonc tych, których wieczór zastał na polach przy pracy lub paszeniu bydła. Nocnice były szczególnie złośliwe wobec tych, którzy niy klynkali na Anioł Pański. Chłopy ogniste - podobno pokutujonce dusze panów, którzy krzywdzili chłopów.

Strzygi i strzygonie (upiry, wampiry, wypióry) - duchy pokutujoncych kobiet lub menszczyzn-najczenściej skompców, okrutników, bezbożników, zbrodniarzy, które nachodziły o nocnej porze, przeważnie o północy wychodziły z grobów, nachodziły ludzi, dusiły ich i wysysały im krew. Pokazywały sie w ludzkiej, lecz ohydnej postaci w czarnym odzieniu, wzrok miały dziki, twarz i szyja czerwone, szyderczy uśmiech. Świetla (dobry duszek nocy) - duża kula światła, czensto z zarysami ludzkiej twarzy, zjawić sie miała natychmiast, gdy ktoś w środku ciemnej nocy szczerze i goronco prosił o pomoc. Świetla była niedobra dla ludzi nieuczciwych i bezbożnych.

Okres zgodnego współistnienia człowieka i przyrody niechybnie minoł, może już być tylko przedmiotem mojej zazdrości. Sama wychowałach sie na wsi, na gospodarstwie i było mi dane zakosztować trudów roboty na roli. Wiela ludzi zarzuco mi jednak, że nimom żodnego pojyncia o harówie tych minionych lot. Biydzie, głodzie, umiyralnosci...

To wszystko prowda, niy wiym i nigdy niy dowiym sie, jak ciyżko było tym ludziom. Co jednak niy pozbawio mie prawa do pewnej tynsknoty za tymi czasami. Żal za tryskajoncom radościom życia tych ludzi - tego chyba nikt niy podważy. Każdo robota była świyntym, okazjom do plotek, historyjek o duchach. Pomimo ciyżkiej roboty na polu było gwarno i wesoło, a po mynczoncym dniu kożdy mioł jeszcze siły by pogwarzyć, czy na potańcówka. Ludzie ci naładowani byli energiom, kochali życie, co zauważyć można choćby w Chłopach Reymonta. Tego codziynnego świynta, entuzjazmu i radości brak w dzisiejszym życiu. Pewne znużynie wdarło sie w naszo egzystencja. Wiynkszość z nos żyje jakby wegetowało, nie łomineło to też ekologów.

I teroz niy darowałabych se, jakbych niy wsponmniała o ostatnich demonstracjach, w kierych brałach udział, chodzi mi mianowicie o antymcdonaldowe. To, co zobaczyłach z przyjocielami w Łodzi, trocha mnie zaszokowało. Takie znudzynie na gymbach uczestników, kierzy przejawiali minimum aktywności mobilizowani przez pare osób chconcych jakoś podtrzymać ducha... Ogólnie niy było tak źle; był bęben, tańce. Pomarudziły my trocha organizatorom, ale teroz składom hołd w Twoja strona Góra? l - ta akcja była super pod wzglyndem zorganizowania i aktywnosci uczestników. A co zmieniło moje zdanie? Otóż to, co zobaczyłach na akcji w Krakowie, niy wymogom żodnych tańców, ale czy w Krakowie w RWZ niy majom głosu? Tu jedna osoba coś próbowała ryczeć do tuby a reszta, no cóż... lepij tego niy komyntować. Fakt, że pewnie informacje som ważniyjsze, ale ilu ludzi poza samymi uczestnikami je słyszało?! Chyba, że akcja miała na celu poprawić wam samopoczucie. Podoboł mi sie klown z siykiyrom, ale to niy zastompi głosu. Wyobrażom se, że przyjscie na demonstracja to już taki szok, że aż odyjmuje głos w krtani. Ale oczywiście niy robi błyndów tylko tyn, kto nic niy robi.

Dość już tego, to ino pora moich myśli rzuconych w przelocie, strzympów rozważań, słów chytanych na wietrze... To bardzo mizerno próba ujyncia tego w ślonsko gwara.


O ŻYWIECKICH "SCUPOKACH"
I WĘDROWNYCH WALASACH

Kazimierz Spisak (1930-1968)

Wędrując przez jakieś okolice jako turyści natrafiamy na miejscowości, których nazwy często wzbudzają naszą ciekawość. Spotykamy interesujących ludzi, o których pragniemy dowiedzieć się bliższych szczegółów, lecz w przewodnikach turystycznych przeważnie nie znajdujemy odpowiednich informacji.

Odrębności charakteru mieszkańców danych wsi i miast, różnice fizyczne i psychiczne, warunki socjalne oraz dorobek kulturalny określonego środowiska ludzkiego wykazują nieraz bardzo dawne i ciekawe pochodzenie. Przykładem mogą być mieszkańcy Beskidów, a zwłaszcza Żywiecczyzny.

Każdy dobry filolog wykaże, że Żywiecczyzna stanowi granicę etnograficzną polsko-słowacko-niemiecką, że tędy szła kolonizacja walaska, że mieszkańcy mieli żywe stosunki handlowe z Węgrami. Dodajmy do tego odrębności: geograficzną i polityczną wyłączność przywilejów, a przeciętna tych wpływów może wytłumaczyć niejedną osobliwość w charakterze górala żywieckiego.

"Honorny" jest obywatel królewskiego miasta Żywca. Z dziada pradziada nosi w swej krwi poczucie wyższości, dumę, upór i zawziętość. Przed 130 laty znany poeta Seweryn Goszczyński tak określił górali żywieckich: Górale są wyżsi od mieszkańców równin i fizycznie, i umysłowo, lud zręczny, pojętny, zuchwały, zacięty, straszny w wojnie prowadzonej w jego okolicach, zwący wszystkich górali-Polaków nienawistnym nazwiskiem Lachów, nieulękły, najprzystępniejszy z ludu wiejskiego propagandzie. (Memoriał do Centralizacji Polskiego Towarzystwa Demokratycznego w roku 1838).

Znacznie inną opinię wyraził o nich znany etnograf S. Udziela w swej pracy Górale od Żywca: Góral tutejszy jest pracowity, ale chciwy, nieużyty, lubi pić, a o byle drobnostkę procesuje się z sąsiadami do upadłego. Łakomy na cudze, kradzieży nie uważa za złe.

Mieszkaniec Żywca lubi "puchować" i górować nie tylko nad obcym. Z wyraźnym lekceważeniem odnosi się do swych najbliższych sąsiadów, np. do "flacorzy" wadowickich (przezywanych tak od flaczków - tradycyjnej potrawy odpustowej w Wadowicach) i "goroli" z Sopotni, Rycerki czy Korbielowa. Ci znów, "na odwyrtkę", nadali mu uszczypliwe przezwisko "scupoka".

Warto przyjrzeć się bliżej wspomnianej kolonizacji walaskiej. Walasi byli potomkami koczowniczych pasterzy pochodzenia italskiego, którzy przez Grecję i kraje bałkańskie zawędrowali na Wołoszczyznę i dotarli na Słowację, gdzie nazywano ich "Olasami" albo "Walasami". Walasi jako pasterze i hodowcy zwierząt użytkowych zajmowali się m.in. kastracją koni. Stąd wywodzi się określenie konia: "wałach" i nazwa operacji: "wałaszenie". Pasterskie gromady Walasów często zmieniały miejsce pobytu. Z końcem XIII wieku, jak podaje dr J. Putek w swej pracy pt. O zbójnickich zamkach, heretyckich zborach i Oświęcimskiej Jerozolimie (1938 r.), pasterze walascy dotarli przez Śląsk i Słowacczyznę aż na Morawy. Wedrowali po Beskidach, o czym świadczą liczne nazwy osad walaskich na Orawie i Spiszu, wykazujące zdumiewające podobieństwo z nazwami osad w ziemi cieszyńskiej i oświęcimskiej.

I tak np.: Zembrzyce w powiecie suskim odpowiadają orawskiej Zubrzycy, Lachowice żywieckie - Lachowicom orawskim, Biała (dawniej Bela), Leszczyny, Lipnik mają odpowiedniki w orawskiej Beli i Lesceniowie oraz w spiskim Lipniku. Jeleśnia, Krzeszów, Bystra przypominają słowackie: Jolesia, Kereszowce i Bystra. Wynika stąd, że te same walaskie gromady pasterskie w czasie wędrówek za paszą obejmowały tereny tak po stronie śląskiej, jak i słowackiej i oznaczały je jednakowymi nazwami.

Lączność mieszkańców Beskidów z Morawami wykazują m.in. stare piosenki ludowe. Np. w jednej z nich mieszkanka Inwałdu w powiecie wadowickim, żaląc się na plotkarki zatruwające jej życie, wyśpiewuje:

Pójdę na Morawy,
będę Morawianką
Nie będę zawadzać
naszym Niwołdzankom.

Z biegiem lat pasterska ludność walaska przestała się wałęsać, osiadła na zarębkach i polanach wsi beskidzkich i zmieszała się z rolniczą ludnością tych wsi. Pozostały jednak do dziś liczne nazwiska walaskie, które świadczą, że nurt kolonizacji walaskiej w Beskidzie był silny.

Andrzej Kawulják w swej książce: Valasi na Slovensku. Historicko-etnografická studia (1934 r.) podaje szereg nazwisk rodzin walaskich. Można z nimi skonfrontować wiele podobnych nazwisk mieszkańców polskich wsi i miast w Beskidzie. Oto kilka takich charakterystycznych zestawień: Brendzor - Bryndza, Burda - Byrski, Byrda od walaskiego "byrdzenia mleka", Foltian - Foltyn, Holovka - Holewka, Główka, Kandra - Kędra, Koman - Komani Pagórek w Choczni, siedziba Komanów; Olexa - Oleksy, Salaga - Talaga, Taraba - Tarabuła, Tamala - Tomala, Tomulik, Valach - Wolas, Walaszek, Walasek. Nazwiska takie, jak: Babinski, Hajos, Matejko, Malata, Matlak, Mydlarz, Polak, Ramza, Zajda oznaczają walaskich przybyszów ze wsi słowackich: Babania, Hajasowa, Matejkowa, Malatnia, Matlakowa, Midlek, Poljacy, Ramzowa, Saide.

Pozostałością po pasterzach walaskich są dwa instrumenty dęte: piszczalka (dudka) zwana z walaska fujarą oraz multanka, co wskazuje, że posługiwali się nią pasterze multańscy (wołoscy). Z czasem multanka znalazła się w kolędach i pastorałkach oraz poszła w znane powiedzenie: "Możecie mi zagrać na multance", w znaczeniu: "okpiłem was, nie boję się pogrózek". Natomiast "fujara" rozpowszechniła się, ale jako przezwisko okreslające naiwnego, niezaradnego głuptasa.

17.9.67


ŚWIAT, KTÓRY ZAGINĄŁ
- W DOLINIE RZEKI WISŁOKI

Jerzy S. Fronczek

Już widać kominy elektrociepłowni w Połańcu. We wspomnieniach wije się rzeka, której na imię Wisłoka. Dlatego zawsze tu wracam, aby popatrzeć na zalane wiosennym przyborem łąki, odwiedzić stary kościółek w Gałuszkowicach, zobaczyć jeszcze raz urwistą skarpę Połanieckiej Góry.

Tutaj prawda miesza się z fikcją, mit łączy się ze współczesnością, tworząc bogaty świat ludzkich wartości pełen legend, zagadek i podań. A historia tego regionu, jak i całej Sandomierszczyzny, obfituje w wiele tego typu wydarzeń. Jeszcze nie przebrzmiały echa Uniwersału Kościuszki, jeszcze chłopi pod wodzą Naczelnika idą z kosami na Ruskich, a już krwawe ślady rabacji zarasta mięta i łopian. Kręte są drogi sandomierskiej ziemi, burzliwe dzieje i niespokojnie płynie Wisłoka głębokim jarem.

Tam, gdzie rosną resztki borów rozległej niegdyś Puszczy Sandomierskiej, zamieszkuje lud puszczański przez etnografów określany nazwą Lasowiaków, a właściwie Lesiaków czy Lasowców. Sami mieszkańcy Puszczy nazywali siebie dawniej Lasiakami. Całe tomy na temat regionu lasowieckiego stworzył znany badacz kultury ludowej Rzeszowszczyzny, Franciszek Kotula.

W przeszłości lasy Puszczy Sandomierskiej były bardzo słabo zaludnione, tak że pierwsze osadnictwo związane było z lasem, a konkretnie z łowiectwem i bartnictwem. Potem wśród Puszczy pojawiły się osady przemysłowe i rozwinęły się różne przemysły leśne. Rolnictwo pojawiło się znacznie później, po wykarczowaniu znacznych obszarów Puszczy. Przyroda i surowe warunki życia wywarły przemożny wpływ na ostateczny kształt kultury materialnej i duchowej ludności zamieszkującej Puszczę Sandomierską. Pierwotnie Puszczę porastały przeważnie lasy jodłowo-bukowe przemieszane z dębem i grabem. Na skutek intensywnej eksploatacji, wprowadzenia gospodarki wypaleniskowej, wypasu bydła i trzody, osuszania mokradeł i sztucznych zalesień nastąpiło znaczne zmniejszenie oraz przeobrażenie struktury tutejszych lasów. W 2 poł. XIX w. zalesiono sosną piaszczyste wydmiska powstałe w wyniku zniszczenia pierwotnego środowiska. XIX-wieczne dokumenty wspominają o piaszczystych pustkach (pustyniach), których resztki zachowały się do naszych czasów, m.in. w rejonie Wilczej Woli. Odkąd puszcza przestała być podstawowym źródłem utrzymania człowieka, w jego życiu nastąpiły ogromne zmiany. Nowoczesność i idąca za postępem zmiana form gospodarki wypierają wszystko, co stare. W zapomnienie idą odwieczne zwyczaje i wierzenia, niepotrzebne stają się dawne narzędzia, a stare domostwa okazują się niewygodne. Z rozrzewnieniem wspominam wiatrak stojący na wzgórzu, którego skrzydła obracały historię tego regionu, a wysokie pod niebo żurawie nabierały źródlanej wody.

Obecnie poniechano noszenia stroju ludowego, który jeszcze nie tak dawno w niektórych wsiach używany był przynajmniej od święta. A strój to piękny, wzorowany - jak przekazała tradycja - na ubiorach piechoty łanowej, w której niegdyś służyli mieszkańcy królewskiej puszczy. Był on stosunkowo prosty, odpowiadający charakterowi mieszkańców lasu. Mężczyźni nosili białe lniane ubrania, brązową sukmanę, szeroki pas skórzany zwany trzosem i takowąż torbę zwaną kaletą, zaś za nakrycie głowy służyła im płócienna czapka - magierka. Kobiety posiadały suknie również koloru białego, bogato zdobione haftami i wyszyciami, na ramiona narzucały białe zawicia, zwane rańtuchami. Charakterystycznym elementem kultury tego regionu jest drewniane budownictwo. Stare zagrody lasowiackie zajmują zazwyczaj znaczny obszar terenu z oddzielnie stojącą chałupą, budowaną na tzw. obłap, stodołą i stajnią. Nieodzowna jest przy niej studnia z żurawiem i ule.

Dalej na południe, w środkowym biegu Wisłoki, nad rzeką Wielopolką na Pogórzu Strzyżowsko-Dynowskim leży niewielka miejscowość - Wielopole. Tutaj właśnie urodził się Tadeusz Kantor, malarz, rysownik, autor happeningów, teoretyk sztuki, twórca eksperymentalnego teatru "Cricot 2". W jego dorobku znajduje się także sztuka poświęcona rodzinnemu miejscu - Wielopole, Wielopole. Mieszka tutaj lud zwany Pogórzanami, twardy i silny, nawykły do trudów i niebezpieczeństw leśnego życia. Jeszcze do dzisiaj zobaczyć można ciekawe zwyczaje i obrzędy zachowane w niedostępnych wioskach górskich. Przejeżdżając przez Wielopole, tuż za wsią mogłem zaobserwować ciekawy weselny zwyczaj: para młoda przechodziła przez drzewo ciągnięte za koniem. Jeśli obojgu udało się przebyć kłodę i nie potknąć się na niej, wróżyło to szczęśliwe i dostatnie życie.

Dalej Wisłoka niczym porywisty rumak przebija się pięknym przełomem tuż koło Jasła, poprzez Wzgórze nad Warzycami, opływając ruiny zamku Golesz, aby dostać się w dzikie i niedostępne tereny Beskidu Niskiego.

Z Bartnego droga wiedzie zalesionymi i mało dostępnymi drogami Magury Wątkowskiej aż do Przełęczy Majdan (610 m n.p.m.), skąd leśnym duktem wzdłuż potoku Świerzówka mijam resztki zabudowań nieistniejacej już dziś wsi Świerzowa Ruska. Po drodze napotykam kilka unikalnych świątków: figurę Matki Bożej i Świętej Rodziny, krzyże z postacią Chrystusa i odnowioną rzeźbę św. Mikołaja. We wsi zamieszkiwanej przez rodziny łemkowskie i polskie dochodzę do mostu drogowego na Wisłoce, który połączył obydwie narodowości swoim przęsłem. Tutaj żegnam się z moimi towarzyszami podróży, kolegami z Jasła, którzy odchodzą w kierunku Krempnej, a już tylko sam, bez swojego wiernego psiaka, z którym przewędrowałem wiele kilometrów Beskidu Niskiego, podążam w górę rzeki. Wchodzę w dziką i opuszczoną dolinę, gdzie tylko wiatr przewraca grekokatolickie krzyże, a miejsce po cerkwi znaczą porośnięte zbocza Kiczery Żydowskiej. Wreszcie Nieznajowa - wieś istniejąca już tylko na starych mapach i we wspomnieniach mieszkających tu kiedyś ludzi, dziś całkowicie opuszczona i zapomniana.

Jest późne, jesienne popołudnie. Słońce powoli kryje się za grzbietem Mareszki. Z trudem orientuję mapę i ostrym marszem, "na czuja", poprzez chaszcze i krzaki prę zarośniętym brzegiem Zawoi, dochodząc do niewielkiej osady Wołowiec. Stąd już niedaleko do celu mojej wędrówki, jakim jest zawieszone wysoko w górach niczym sokole gniazdo - malownicze schronisko w Bartnem.


ARCHEOLOGIA I EKOLOGIA

Jerzy Roś

Z przyjemnością (?) zawiadamiam, że archeologom udało się ustalić pierwszą, znaną z imienia i nazwiska, ofiarę skażenia środowiska naturalnego. A oto jak do tego doszło.

We Włoszech, w miejscowości Tivoli, badania archeologiczne prowadziła grupa naukowców amerykańskich, zresztą nie tylko archeologów, ale też geomorfologów i botaników. Przedmiotem badań była tzw. Villa Hadriana, czyli rezydencja jednego z cesarzy rzymskich, składająca się z dwóch pałaców, łaźni, biblioteki, stadionu, szpitala i basenu oraz potężnego ogrodu o powierzchni 56 ha. Właśnie zachowane założenie ogrodowe zostało poddane szczegółowym badaniom dla ustalenia sposobów nawadniania, nawożenia gleby i uprawy roślin. Okazało się, że Rzymianie stosowali system nawadniania kapilarnego, dzięki czemu woda nie pojawiała się w ogóle na powierzchni ziemi (co ma znaczenie w tamtejszym klimacie - duże nasłonecznienie i silne parowanie). Rośliny sadzono w specjalnie wykutych w skale studzienkach, do których wsypywano ziemię i gdzie spływała woda.

Badania gleboznawcze wykazały, że wierzchnia warstwa gleby w Villi Hadriana zawiera 2-28 razy więcej ołowiu, niż jest go w próbkach pobranych poza terenem tej rezydencji. Prowadzący te badania John Foss z Uniwersytetu w Knoxville (Tenessee) uważa, że tak wysoka zawartość ołowiu w glebie nie mogła być spowodowana tylko powszechnie znanym faktem sprowadzania ołowianymi rurami wody, która była wykorzystywana do nawadniania ogrodu. Ze względu na podwyższoną zawartość w glebie innych metali ciężkich takich, jak: miedź, cynk i arsen sugeruje jakąś tajemniczą - jak na razie - działalność gospodarczą, prowadzoną na terenie Villi lub w jej bezpośredniej bliskości, która mogła powodować poważne zagrożenie dla zdrowia ludzi tam zamieszkujących, w tym oczywiście cesarza Hadriana.

Badania historyczne dowiodły już dawno, że Rzymianie podtruwali się, pijąc wodę sprowadzaną ołowianymi rurami akweduktów czy też spożywając potrawy z metalowych naczyń, w których ołów wchodził w skład stopu, z jakiego te naczynia były wykonane. Badania rzymskich dokumentów sądowych i kronik pozwoliły na stwierdzenie, że toczyły się postepowania przeciwko nieuczciwym kupcom, którzy do przypraw sprowadzanych z Indii (zwłaszcza pieprzu) dosypywali tlenków ołowiu, bowiem przyprawy były bardzo drogie i sprzedawane na wagę, a ołów - jak wiadomo - jest dość ciężki. Teraz doszło do tego zamieszkiwanie na skażonym metalami ciężkimi terenie oraz, być może, spożywanie warzyw i owoców wyrastających w zatrutych ogrodach.

W każdym razie cesarz Hadrian zmarł w 138 r. n.e., w 63 roku życia.


POLSKA EKOLOGICZNA?

szel

Przemysł ciężki został zmuszony przez rynek do ograniczenia produkcji, dzięki czemu zmniejszyło się zanieczyszczenie powietrza, powstaje mniej odpadów, zużyto mniej surowców, mniej trucizn trafiło do wód.

Z sektora energetycznego prawie 80% CO2 przenika do naszych płuc. Ekologicznie rozwija się rolnictwo. Jeżeli Ministerstwo Rolnictwa nie podwyższy pośrednio poprzez odpowiednie decyzje zużycia nawozów sztucznych i pestycydów, możemy być liczącym się producentem zdrowej żywności.

^ ^ ^

A teraz o koniach. Brawo dla tych poczciwych, silnych zwierząt, których milion osobników pracuje jeszcze w polskich gospodarstwach. Dzięki temu rolnicy zużywają mniej nieekologicznego sprzętu. Za dużo jeździmy samochodami, korzystając rzadko z kolei, której sieć jest trzecią co do wielkości w Europie. Jednocześnie pocieszajacym jest fakt, że 80% Polaków dojeżdża do pracy, korzystając ze środków transportu publicznego. Mimo to w niektórych miastach większość zanieczyszczeń wydzielają samochody osobowe, a 3/4 uciążliwych decybeli - to również ich sprawa. Ciemną stroną dostatku, rosnącego często w społeczeństwie w amoralnym, dysproporcjonalnym trybie, jest brak oszczędności i sentymentu dla produktów. Kiedyś naprawiano odkurzacze oraz inny sprzęt domowy, buty, ubrania, etc. Dzisiaj wyrzuca się je na śmietnik lub - w wypadku odzieży - ofiarowuje w najlepszym razie innym, kupując nową. Ten zapożyczony od bogatych, zachodnich społeczeństw nawyk sprawia, że rośnie stos i tak już wielce kłopotliwych w skali świata odpadów. Stos ten rośnie w miarę słabnięcia naszej odpowiedzialności i szacunku dla pracy oraz pożytkowania w jej toku czasu i energii.

^ ^ ^

Ze spotkania prezesa "Ekofunduszu", prof. dr. hab. Macieja Nowickiego, które zorganizował wojewoda katowicki Eugeniusz Ciszak i wiceprzewodniczący Sejmowej Komisji Ochrony Środowiska - Czesław Ślęziak, na którym zastanawiano się, czy w Polsce możliwy jest ekorozwój i co robią poszczególne dziedziny gospodarki, żeby nie zagrażać naturze. Kropką nad "i" było zdanie końcowe prof. Nowickiego: Jeśli oddamy się bezkrytycznie konsumpcyjnemu stylowi życia, to jako gatunek nie przetrwamy długo na tej planecie.


AMERYKANIZACJA PAŃSTWA ŚRODKA

Piotr Kosibowicz
Propaganda
skr. 12, Kraków 42
tel./fax 0-12/15-59-74 e-mail: kosi333@polbox.com
Fido (2:486/10.26)
strona: http://www.webspawner.com/users/propaga/

To tylko w Weselu Wyspiańskiego Chińczyki trzymają się mocno - w normalnym świecie ochoczo poddają się amerykańskiej coca-colonizacji. Przez moment można było sądzić, że w sprawie kopiowania CD-ROM-ów potrafią zachować swoją niezależność i swój interes. Jak pamiętamy, poddali się Amerykanom, chroniąc ich interesy, a rodzimych piratów karzą z typowym dla Dalekiego Wschodu okrucienstwem.

O skali amerykanizacji Chin świadczą poniższe dane: Amerykańska sieć "śmieciowego żarcia" KFC zainwestuje w Chinach kontynentalnych od 400-750 tys. $. w okresie od 12 do 24 miesięcy. Początkowo ma powstać 20 punktów w Szanghaju, 20 w Pekinie i w innych większych miastach. Dalej sieć fastfudów będzie się rozwijała na zasadzie tzw. "franchizing", już przy pomocy "środków miejscowych" - podobnie jak w Polsce - szybko powstającej, aferalnej chińskiej burżuazji.

Kentucky Fried Chickens jest zaledwie czwartorzędną siecią barów fast food po McDonald'sie, Burger Kingu i Pizza Hut. Aż strach pomyśleć, ile zainwestowali więksi od KFC konkurenci.

I to wszystko w Kraju Środka o unikalnej, niewątpliwie najoryginalniejszej kuchni. Okazuje się, że można jednak wozić drewno do lasu. Zasada: "przez żołądek do serca" - jak widać - sprawdza się nie tylko w zdobywaniu mężczyzn, ale także całych państw i narodów.

Na koniec refleksja. Strategia amerykańskiego podboju świata jest tak prosta, że aż prostacka. Wystarczy atak oprzeć na najniższych instynktach tłumu. Wykorzystać ludyczną chęć mas do zabawy i błahych rozrywek. Zarzucić atakowana strefę kulturowymi śmieciami i efekt murowany: imperium się rozwija, a podbite narody z samowystarczalnych producentów zamieniają się w bezmyślnych konsumentów produktów centrali.

Czy istnieje w świecie realna siła mogąca powstrzymać ten proces? Czy może to być islam? Czy należy porzucić wszelką nadzieję i czekać na nowe pokolenie patriotycznych milicjantów amerykańskich, którzy wysadzą w powietrze nie jeden budynek w Oklahomie, ale całą "uszczęśliwiającą ludzkość" od swego zarania - "Ziemię Obiecaną".


ZAZIELENIĆ TRAKTAT Z MAASTRICHT

Wojciech Krawczuk

W majowym numerze ZB ukazało się wezwanie p. Bolka Roka (W co się bawić? [w:] ZB nr 5(95)/97, s.10) o zajęcie się problemem stowarzyszania z Europą. Ponieważ wszystko wskazuje, iż zjednoczenie to nastąpi, warto może sprawdzić, jakie zmiany w Unii postulują zachodni Zieloni.

Najbardziej zwięzłym i konkretnym materiałem, na jaki trafiłem, jest publikacja "Greening the Treaty II" zawierająca propozycje koalicji ekologicznych NGO z całej Europy, przedstawiane na międzyrządowej konferencji poświęconej zmianom traktatu w 1996 r. W skład koalicji weszły m.in. takie organizacje parasolowe, jak: Climate Action Network, European Federation for Transportt and Environment, a także Greenpeace i World Wildlife Fund for Nature. Propozycje są opracowane bardzo dokładnie w postaci gotowych do zapisania artykułów traktatu i objaśnień. Wyróżnić można dwa cele: po pierwsze, chodzi o doprowadzenie do stanu, w którym jasno określone zasady ekorozwoju będą jednym z podstawowych kryteriów polityki, ustawodawstwa i planowania Unii Europejskiej. Po drugie, konieczne jest wprowadzenie zasad demokratycznego działania do wszystkich agend Unii; chodzi tu szczególnie o decydowanie kwalifikowaną większością głosów w Radzie Europy w sprawach środowiska, o wzmocnienie Parlamentu Europejskiego w dziedzinie inicjatywy ustawodawczej, o pełną jawność obrad, dostęp do informacji. Niestety, wszystko wskazuje na to, że wiele z tych propozycji nie doczeka się realizacji w bliskiej przyszłości. W przypadku choćby zasady ekorozwoju widać wyraźnie, że ostatnie decyzje rządów europejskich w takich sprawach, jak deregulacja rynku energetycznego mogą cofnąć nas w dziedzinie ochrony środowiska o kilkadziesiąt lat. Do tej pory odbiorca nie miał możliwości wybierania, od kogo chce kupić prąd. Teraz jeśli może kupić tani prąd dla swojej fabryki z elektrowni jądrowej we Francji albo droższy z elektrowni wodnej, to co wybierze? Pytanie z gatunku retorycznych. W kolejce czeka deregulacja rynku zasobów wodnych. Niejasne określenie "ekorozwój" musi być dokładnie zdefiniowane albo każdy będzie mógł go nadużywać. Ciekawe też, że w opinii naszych zachodnich kolegów instytucje europejskie wcale nie grzeszą nadmiarem demokracji. Niejawne obrady, utajnianie protokołów, słaba pozycja parlamentu to podstawowe grzechy Unii. Kto rządzi - biurokraci, którzy produkują tony papieru, chcąc regulować wszystko, nawet kształt wtyczek do kontaktu. W propozycjach poświęcono też sporo miejsca koniecznym zmianom w polityce rolnej - Zieloni postulują m.in wprowadzenie zapisów o zapewnieniu konsumentom bezpiecznego i zdrowego pożywienia, prowadzenie stabilnej gospodarki leśnej. Postulowane jest też całkowite przekształcenie układu EURATOM, który na razie promuje energię jądrową, zamiast tego miałby chronić środowisko przed ryzykiem związanym z korzystaniem z tej energii.

Stichting Natuur en Milieu
Donkerstraat 17 NL 3511 KB Utrecht, the Netherlands
tel. 0-031/30-331-328 fax 0-031/30-331-311
e-mail: snm@gn.apc.org


Greening the Treaty II: Sustainable Development in a Democratic Union. Proposals for the 1996 Intergovernmental Conference. Document prepared by Ralph Hallo.

W CIEPLE PROMIENI SŁONECZNYCH

Artur Łata "DITU"
Cedlera 22/30
41-303 Dąbrowa Górnicza

Już tysiąc lat temu Indianie Anasazi wznosili domy ogrzewane słońcem. Dla naszych przyszłych pokoleń stanie się ono podstawowym źródłem energii.

Pueblo Bonito leży w kanionie Chaco (stan Nowy Meksyk) w połowie drogi między Phoenix a Denver. Na obszarze o pow. 137 km2 znajdują się najstarsze w USA ruiny prekolumbijskie. Tworzą je pozostałości 300 malych osad oraz 13 dużych osiedli wzniesionych przez Indian Anasazi.

Największym i najludniejszym z osiedli było Pueblo Bonito. Zbudowano je tak, by mieszkańcom zawsze, pomimo pustynnego klimatu z dużymi wahaniami temperatury, zapewnić odpowiednie warunku życia. Główna zasada, na której oparto całą konstrukcję architektoniczną, była bardzo prosta: aby słońce latem ogrzewało jak najmniejszą powierzchnię domów, natomiast w zimie dostarczało jak najwięcej ciepła. Gdy latem słońce stało prawie pionowo nad miastem, jego promienie ogrzewały tylko płaskie dachy, więc pomieszczenia pozostawały stosunkowo chłodne, natomiast w tych porach roku, gdy słońce stało niżej na niebie, jego promienie ogarniały ściany, a w konsekwencji ogrzewały cały dom.

Indianie Anasazi zaczęli budować swoje osiedla w X w. W XIII w., wskutek zmiany klimatu (długotrwała susza) i najazdów koczowniczych plemion z prerii, opuścili swoje miasto i przenieśli się na południowy wschód nad rzekę Little Colorado i na południe nad Rio Grande. Ich bogatą spuściznę kulturalną, w tym i architekturę, przejęły różne grupy Indian z północnego Meksyku oraz południowo-zachodnich rejonów Stanów Zjednoczonych - m.in. Navajowie oraz Hopi i Zuni, nazywani także Indianami Pueblo.

WIELKIE ELEKTROWNIE I MAŁE KOLEKTORY

Współcześni architekci i energetycy pracują nad tym samym problemem, nad którym głowili się budowniczowie indiańskich osad: w jaki sposób ogrzać domy. Jedni i drudzy musieli zadać sobie pytania: jak wykorzystać ciepło słońca. Indianie użyli jego promieni jako źródła ciepła nagrzewajacego mieszkania. My przetwarzamy energię słoneczną na cieplną (do ogrzewania) oraz na prąd elektryczny. Anasazi opracowali koncepcję doskonałą w stosunku do swoich potrzeb. Nasza energochłonna cywilizacja musi poszukiwać jeszcze doskonalszych rozwiązań. Architekci wyliczyli, że najmniejsze straty ciepła występują w zabudowie zwartej - łatwiej więc ogrzać mieszkania w dużym, wielopiętrowym bloku niż domki wolno stojące. Anasazi zastosowali więc najkorzystniejsze rozwiązanie: "przyklejone" do siebie, stojące prawie jeden na drugim domki, dodatkowo osłonięte pasmem skał, pozwalały dłużej zachować ciepło. Ograniczało to zużycie opału trudno dostępnego na tych terenach. Dla dzisiejszych mieszkańców Ziemi sprawa surowców energetycznych ma również istotne znaczenie. Zapasy węgla, gazu ziemnego i ropy naftowej - wg obecnych szacunków - wystarczą zaledwie na 75 lat. Wykorzystanie alternatywnych źródeł energii jest więc koniecznością.

Światowe zapotrzebowanie na energię elektryczną wynosi 10 mln MW. Słońce dostarcza jej na Ziemie 10-krotnie więcej. Aby zaspokoić potrzeby energetyczne naszej planety, należałoby pokryć ogniwami słonecznymi powierzchnię aż 40 mln km2. Budowane są duże elektrownie słoneczne, np. na pustyni Mojave w Kalifornii (gdzie słońce świeci przez 4 tys. godzin rocznie). Jednak większe nadzieje wiąże się z wykorzystaniem malych kolektorów słonecznych zasilających osiedla oraz pojedyncze domy.


Na podstawie "Focus" z 1996 r.

MIŁOŚĆ PRZYRODY

Adam Markowski

W piśmie "Scriptores Scholarum" - kwartalniku uczniów i nauczycieli oraz ich przyjaciół, w dziale Spotkania kultur - rozmowy akademickie zamieszczona została rozmowa z ks. prof. Wacławem Hryniewiczem z KUL-u, znanym teologiem i ekumenistą.

Pytanie: W homiliach Księdza Profesora widoczna jest przyjaźń do stworzenia i do przyrody. Np. rozpoczynając liturgię, mówi Ksiądz o cudzie rozkwitania, o cudzie budzenia się przyrody do życia. Czy bliska jest Księdzu postać św. Franciszka? Skąd czerpie Ksiądz miłość do przyrody?

Ks. prof. W. Hryniewicz:

Trzeba mieć wrażliwość na przyrodę. Ja ją znam z dzieciństwa. Wychowałem się wśród zielonych łąk, lasów, pól. Trudno człowiekowi wpoić wrażliwość w wieku dojrzałym. Trzeba ją nosić w sobie. Rzecz jasna, że są mi bardzo drogie takie postacie, jak św. Franciszek z Asyżu czy w Kościele prawosławnym św. Serafin z Szarowa. To są ludzie, którzy potrafili żyć z przyrodą w sposób braterski, dostrzegać jej piękno, widzieć wspaniały hymn przyrody ku czci Stwórcy. Byłem niedawno w Asyżu... Kiedy wybrałem się na prywatną pielgrzymkę z Santa Maria (tam mieszkaliśmy i tam było spotkanie międzywyznaniowe) do klasztoru św. Franciszka, po drodze spotkałem na środku drogi wielką dżdżownicę. Było to po deszczu. Wówczas pomyślałem, że być może tylko po to szedłem do Asyżu, aby uratować to stworzenie i zanieść je w trawę. Może trochę ze względu na św. Franciszka... To jest przecież stworzenie Boże. Ono jest bezradne. Trzeba mu czasem pomóc. Przykro mi często, że po deszczu tyle tych robaków jest rozdeptywanych na chodniku. Miłość do przyrody jest piękną cechą. Wrażliwość na przyrodę pomaga człowiekowi być wrażliwym na innego człowieka. Jest taka wzajemna zależność: kto nie jest wrażliwy na innego człowieka, nie będzie wrażliwy również na przyrodę... Usiłuję, na ile to możliwe, upominać się o wrażliwość na przyrodę.


"Scriptores Scholarum" nr 10, zima '96.

ŻYCIE TO NIE BAJKA...

Bogdan Pliszka

Jest sobotnie popołudnie 10.5.97, za oknem słoneczny i chłodny dzień, a mnie łeb boli bardziej niż Bogusława Lindę po wypiciu skrzynki Johny Walkera. Z nudów przeglądam prasę... W Gazecie Telewizyjnej wyłuskuję: 1420 Jajko Kolumba (5) Bezpieczna energetyka jądrowa - w dyskusji udział biorą m.in. prof. Andrzej Hrynkiewicz i Tomasz Konecki. Włączam wiec "kretynomierz", spodziewając się zajadłej, polemicznej rozmowy, przynajmniej na poziomie Wałęsa - Kwaśniewski.

Osoby w studiu: prof. Hrynkiewicz - szara marynarka, krawat, czarne spodnie, półbuty - słowem: nobliwy, budzący zaufanie naukowiec. Tomasz Konecki: dość długie włosy, broda, koszula wypuszczona na dżinsy - słowem: posthippis. A potem już program, tzn. Konecki zadaje ugrzecznione pytanka, byle tylko nie narazić Profesora - ten ze swadą, zaciagnąwszy z lekka odpowiada i opowiada. Co? No, czy wiedziałeś np., Czytelniku, że energia jądrowa jest najtańsza ze wszystkich? A wiedziałeś, że najdoskonalsze urządzenia redukują tylko 10% NOx w elektrowniach konwencjonalnych? Nie?! Ja też nie. No, ale grunt, że wiedział Autorytet Naukowy, a teraz siedzą już telewidzowie. Tu Konecki - jak przystało na razowego dziennikarza - "zajadle" zaczyna popiskiwać przepraszającym tonem nt. energetyki alternatywnej, coś o wiatrakach, małej energetyce wodnej. No, ale takie argumenty nie zbiją z tropu Profesora. Przecież jest to energetyka droga, nie wszędzie opłacalna, no w ostateczności gdzieś na wsi... taki wiatrak. Zresztą bardziej do napędzania pomp nawadniających. Wreszcie Konecki wydaje się być przekonany. Jasne, że promieniowanie nie szkodzi. Nie wierzycie? Przykłada do jakiegoś urządzenia (pewnie licznika Geigera, ale równie dobrze mógł to być woltomierz, bo żadna z osób obecnych w studiu nie zechciała wyjaśnić przeznaczenia przedmiotu) trochę kurzu z odkurzacza, coś skwierczy, głupieje wskaźnik licznika, potem czas na jakiś szary kamień, granit - jak wyjaśnia Profesor. Też promieniuje jak cholera. Jeszcze ciekawsze są "wstawki" filmowe. Dymiące kominy elektrowni węglowych, jakieś zdjęcia wiatraków, baterii słonecznych. Przy czym - tu uwaga - baterie słoneczne produkowane są przy użyciu metali ciężkich, bardzo szkodliwych, a proces ich utylizacji - to są dopiero koszty. "Wojujący" dziennikarz jeszcze raz znienacka przypuszcza atak. A co z odpadami? Profesor zupełnie rozluźniony nie daje się jednak sprowokować. Przecież odpowiednio składane są zupełnie bezpieczne. Co więcej, Profesor wytyka niemieckim ekologom irracjonalne zachowania. Czemu blokowali tory i drogi? Co, niby odpady miału zostać w pociągu? Konecki przymilnie się uśmiechając wyjaśnia przepraszająco, że w końcu ekolodzy nie są od rozwiązywania problemów, lecz od ich wskazywania. Wcześniej na ekranie pojawia się jednak Ekspert z Instytutu Energii Atomowej i Problemów Jądrowych w Świerku - tytuł Doktora (przepraszam, nie pamiętam nazwiska), by cierpliwie wyjaśnić, że reaktory nowego typu są mniejsze, tańsze, bezpieczniejsze i dają się "dostawiać jak klocki". Już na sam koniec Profesor olśniewa erudycją: z badań ankietowych wynika, że osoby lepiej wykształcone pragną rozwoju energetyki jądrowej!!! Nie może się też obejść bez filozoficznej refleksji Uczonego. Nożem też można zabić człowieka lub pokroić chleb. Na dowód tego na oczach telewidzów red. Tomasz Konecki kroi chleb nożem!!! Napisy. Koniec programu.

Od siebie nie dodam komentarza, chyba jest zbędny. A więc tylko jedna uwaga: jeśli ktoś pamięta telewizję lat 80., to refleksje, które mu się nasuną, będą chyba bardzo smutne. I miałeś pan rację, panie Swolkień - nowy ustrój, te same wartości, co gorsza - te same metody!


Aleksander Jasicki

ZŁA MIŁOŚĆ

oto drzewo które
nie słyszało szeptów
trzasków
i
kołysań ich miłosnej łodzi

to chłopiec przydający
drzewu kształt bolesny
jaki zwykli ludzie nadawać złej miłości

przyjęło drzewo w siebie
ból
na ostrzu noża -
krwawiła
jak zły sztandar powieszona miłość

jaworem było drzewo
ból zadawał filon

ból stąd pewnie
że
laury
nie było

to z tobą widziano je po raz ostatni
niektóre były jeszcze całkiem dziećmi
ich ciała wielbiłeś szczególnie

(płeć - owszem
miały niekiedy znaczenie
niuanse zwane dalej dymorfizmem -
waga przyłożona jest do płci ofiary
seks i waga sprawcy nie są tu istotne)

a później
mało to później razy
wiatr w polu grał
w kości
resztkami?
chodzisz w ich ubraniach
nie mów nie zabiłem
mów
czy
przed ciosem
przytuliłeś

(z tomiku Kochałeś Abla?)


BUDOWALIŚMY, BUDOWALIŚMY, AŻ ZBUDOWALIŚMY
ALBO POWRÓT KIWACZKA

Bogdan Pliszka

Historyczne słowa, którymi posłużyłem się w tytule, wypowiedział "historyczny osobnik" znany z dobranocek, czyli właśnie Kiwaczek. Zważywszy na jego sowieckie pochodzenie młode pokolenie nie szybko będzie miało okazję go poznać.

Teraz już wyjaśniam, o co się rozchodzi. Już kilka razy na tych łamach pisałem o budowanej od 1980 r. Oczyszczalnie Ścieków Klimszowiec w Chorzowie. Ów bez wątpienia unikatowy w skali światowej obiekt wreszcie ruszył. Unikatowy, bo to ponoć pierwsza oczyszczalnia na świecie, która ma (miała?) oczyścić całą rzekę. Przyznaję, że już parę dni po rozruchu na odcinku jakichś 2-3 km od oczyszczalni mogłem pierwszy raz za mojego, nie tak znowu krótkiego życia, zobaczyć dno. Potem znowu do Rawy, bo o tej rzece piszę, wpadły ścieki i w centrum miasta znowu było po staremu, czyli brudno i śmierdząco. Minęły 2 tygodnie pracy oczyszczalni i mieszkańcy pobliskich domów na Górnym Tysiącleciu poczuli smród. Rzeczywiście śmierdziało gorzej niż w dworcowej toalecie, a "zapachy" docierały do mieszkań, do szaf, przenikały włókna ubrań. Dlaczego? Otóż ów wytwór budownictwa został zaprojektowany za wczesnego Gierka, lokalizacja oczyszczalni to średni Gomułka. Co to ma do rzeczy? Gdy w l. 60. zatwierdzano miejsce budowy oczyszczalni, wokół rozposcierały się pola uprawne. Wiem, bo jeszcze wiele lat później na miejscu obecnie zajmowanym przez oczyszczalnię pasło się bydło, owce i nierogacizna. Tyle tylko, że w tzw. międzyczasie wybudowano tu ogromne osiedle z mieszkaniami dla tysięcy ludzi. Wybudowano je właśnie tam, gdzie miała byś strefa ochronna oczyszczalni. Nie koniec na tym; za tworzenie - mocno okrojonej - strefy ochronnej inwestor zabrał się, gdy budowa miała się ku końcowi. Zabrał się, wycinając to, co już tam rosło i sadząc w to miejsce małe sadzonki wolno rosnących drzew, które strefą ochronną będą może za następne 20 lat. Nie sądzę, by wielu ludzi miało ochotę czekać.

Kolejna sprawa to technologia. Oczyszczalnia została zaprojektowana w l. 70 i wg. tych projektów wybudowana. Jak to wygląda? Wielkie baseny z mieszadłami - odkryte. Równie wielkie osadniki, też odkryte, kanały do- i odpływowe, a jakże - odkryte. Wiem, bo sam jakiś czas tam pracowalem - co prawda w charakterze stróża - na owej budowie. Oczywiście gdy w osiedle mieszkaniowe uderzył smród, zaczęły się protesty mieszkańców, co chyba nikogo nie dziwi. Oczyszczalnia chyba już nie pracuje, bo rzeka znowu jest brudna. Smród ustał, a jeśli oczyszczalnia nie zmieni technologii (!!!), zostanie na dobre zamknięta. Tyle tylko, że ktoś lekką ręką wydał 20 mln nowych złotych publicznych pieniędzy. Ekologia po polsku?


BZB nr 27 - Silva rerum. Ekologiczne miscellanea | Spis treści