BZB nr 27 - Silva rerum. Ekologiczne miscellanea


GATUNKOWY SZOWINIZM?

Ostatnio zaznacza się tendencja do odrzucania zarówno rasizmu, jak i patriotyzmu na rzecz deklarowania uczuć braterskich wobec całego gatunku ludzkiego. To tchnące humanizmem zwiększenie zasięgu działania naszego altruizmu ma interesujące następstwa, które również zdają się wspierać ideę "dobra gatunku" w ewolucji. Liberałowie, którzy są tak niewzruszonymi orędownikami etyki rodzaju ludzkiego, często mają w największej pogardzie tych, którzy poszli nieco dalej w zwiększaniu zasięgu działania swojego altruizmu, tak by obejmował on również inne gatunki. Gdybym pozwiedzał, że bardziej leży mu na sercu zapobieżenie rzezi wielorybów niż poprawa warunków mieszkaniowych ludności, przypuszczalnie wstrząsnąłbym niektórymi z moich przyjaciół.

Odczucie, że członkowie własnego gatunku zasługują na szczególniejsze względy niż członkowie innych gatunków jest stare i głęboko zakorzenione. Zabijanie ludzi przy innej niż działania wojenne okazji uważa się za najpoważniejsze z popełnianych przestępstw. Jedynym czynem, którego nasza kultura zakazuje jeszcze surowiej, jest jedzenie ludzi (nawet, jeśli są już nieżywi). Członków innych gatunków zjadamy jednak z przyjemnością. Wielu z nas wzdraga się przed karą śmierci nawet dla najstraszniejszych ludzkich zbrodniarzy, a jednocześnie ochoczo aprobujemy zabijanie bez sądu względnie niegroźnych szkodników zwierzęcych. Co więcej, przedstawicieli jeszcze innych, nie wadzących nam w niczym gatunków zabijamy dla rozrywki i odprężenia. Ludzki płód, w którym ludzkich uczuć jest tyle co u ameby, doznaje o wiele większej czci i ochrony prawnej niż dorosły szympans. A przecież szympans czuje, myśli i - jak wskazują uzyskane ostatnio dane doświadczalne - jest nawet zdolny nauczyć się pewnej odmiany ludzkiego języka. Płód należy do naszego gatunku i dlatego przyznaje mu się szczególne przywileje i uprawnienia. Nie wiem, czy można stworzyć logiczne podstawy etyki "gatunkowego szowinizmu" (ang. "speciesism"), by użyć określenia Richarda Rydera, które brzmiałyby sensowniej niż podstawy "rasizmu". Wiem jednak, że podstaw tych nie znajdziemy w biologii ewolucyjnej.


W.R. Dawkins, Samolubny gen, Wyd. "Prószyński i S-ka" (seria Na ścieżkach nauki), 1996, s.28-29.

ŻAL, ŻAL ZA ZIELONĄ UKRAINĄ...

Bogdan Pliszka

Pierwszy raz w życiu znalazłem się na Ukrainie, gdy w Moskwie trwał pucz. Granicę przekraczałem na Słowacji i szczerze ubawiła mnie przerażona twarz słowackiego dziennikarza, gdy zobaczył, jak "stopem", na pełnym luzie wjeżdżam wprost do kraju ogarniętego wojną domową. Już wtedy, za pierwszym razem autentycznie zauroczyły mnie ukraińskie Karpaty. Zarówno postwęgiersko-słowackie Zakarpacie, jak i postpolska Huculszczyzna, a dokładnie mieszkający tam ludzie - w niczym nie przypominali krwiożerczych bandytów z powieści płk. Gerharda czy "naukowych" prac prof. Prusa. Nikt nie próbował poderżnąć mi gardła, nikt nie próbował mnie okraść, za to chętnie mówiono mi, gdzie w okolicy są warte odwiedzenia miejsca, ładne widoki czy ciekawe szlaki turystyczne. Nawet we Lwowie, zamiast mnie napaść i obrabować, wskazano mi tanią noclegownię, czyli teoretycznie nieczynny w czasie wakacji akademik.

Odwiedzając ten kraj po raz kolejny, postanowiłem wypuścić się dalej. Spojony winem przez znajomego lwowiaka - Ukraińca, "dziadka Lehana", zostałem przezeń wyekspediowany do Odessy. Cóż, miasto jest brudne i zaniedbane, ale swój urok ma, że wspomnę choćby port i schody odeskie, rozsławione przez Pudowkina w filmie Pancernik Potiomkin. Ludzie też okazali się mili, a pewni nowożeńcy, którzy pierwyj raz w żyzni gippisa widieli, nawet fundnęli mi lody, i to pomimo moich tłumaczeń, że nie czuję się hippisem.

Potem był Kijów. I tu, zanim zacznę pisać, to muszę przekazać głębokie ukłony dla Marka Kurzyńca, który przed wyjazdem dał mi kilka "kontaktów" w byłym Sojuzie. A "ekoanarchisty" w Kijowie to naprawdę zaloga godna poznania. Sasza, który oprowadzał mnie po Kijowie, w swoim czasie był zatrzymany przez KGB za organizowanie zamachu na gen. Gromowa - dowódcę Kijowskiego Okręgu Wojskowego. Koleś był w Polsce przy okazji... pielgrzymki do Częstochowy podczas wizyty Jana Pawła II. Zatyriagę - drugiego z działaczy - poznałem, gdy pikietował w zoo klatkę słonia z transparentem Słoń potrzebuje słonicy. Sam. No, może z portierem z zoologa, który mu piwo donosił. Resztę "załogantów" bez problemu znaleźliśmy, już z Saszą, w ogrodzie botanicznym, gdzie w sobotę spotyka się "cały alternatywny Kijów". Hipy, punki, "ekoanarchisty", metalowcy, narkomani i wszelkiej maści młodzież "na gigancie". Gdy nieco zdziwiony zapytałem o konflikty, wyjaśniono mi, że owszem, były - ze skinami, ale od czasu, jak napadli oni na metalowców, myśląc, że to hippisi, to już nie ma konfliktów. Czemu? Bo jeden nie zdążył uciec i powiesili go na drzewie głową w dół. Całą noc tak wisiał. Skin, nie metalowiec. Co dziwne, cała ta kolorowa młódź głodowała pod ukraińskim (wtedy jeszcze sowieckim) parlamentem, by ten ogłosił niepodległość Ukrainy. O dziwo, wraz z organizacjami narodowymi i niepodległościowymi. Kiedy znów się zdziwiłem, Sasza przytomnie odpowiedział: Co chcesz? Jak przyjechałem do Krakowa i zadzwoniłem do jednego waszego anarchisty, to mi jego teściowa powiedziała, że na mszę poszedł. Tu dodam od siebie, że nazwisko anarchisty celowo i litościwie pomijam, by anarchosataniści pisujący do "Maci Pariadka" przypadkiem nie ugotowali go w smole. mapka

Podczas kolejnego pobytu w Kijowie poznałem z kolei miejscową bohemę. Szukając Saszy, natknąłem się bowiem na jego kuzynkę Stefanię, studentkę reżyserii, która widząc mnie pierwszy raz w życiu na oczy dała mi klucze swojego mieszkania i stwierdziła: Wracam za trzy dni!. Wróciła za pięć, razem z kolegą ze studiów, i od razu pojechaliśmy nad Dniepr. Rzeka wielkością porównywalna pewnie z Wisłą, ale o dziwo, nawet w Kijowie można się w niej kąpać i nie dostać wrzodów. Zaś w lesie nad Dnieprem mieszka w lecie pewnie z pół miasta. I tu też miłe zaskoczenie: jakoś nie widać tam butelek, puszek czy choćby papierów. A kilka kilometrów dalej las robi się naprawdę puszczański.

Bezludny, dziki, pachnący żywicą. Aż szkoda było wyjeżdżać. Oczywiście, że nie jest różowo, nikogo pewnie nie trzeba przekonywać. 200 km na północ od Kijowa nadal "świeci" sobie Czarnobyl, a nieopodal przepływa... Dniepr, w którym później kąpią się kijowianie. To pewnie tyle o tak nam bliskich, a tak dalekich sąsiadach. Na koniec dodam tylko, że nie należy się ich bać. Należy ich poznać.

PS

Wbrew temu, co mógłby sugerować początek artykułu, nie oczekiwałem, że spotkam na Ukrainie rezunów, którzy zaraz za granicą rzucą się na mnie, by poderżnąć mi grdykę lub ukraść plecak. Taki jednak obraz Ukraińca przez lata kształtowały niektóre polskie media.


EKOLOGICZNE PROBLEMY INDIAN HOPI

Maria Głowacka

Zasoby węgla kamiennego znajdujące się na terenach należących do Indian Hopi i Navajo, w rejonie Black Mesa w północnej Arizonie stanowią 8% wszystkich zasobów odkrytych do tej pory na terenie USA. Zlokalizowane są tam dwie największe kopalnie: Kopalnia Navajo należąca do Utah International i Kopalnia Peabody - Black Mesa-Kayente.

Kontrakt podpisany w 1964 r. dawał koncernowi Peabody prawo do eksploatacji terenu o powierzchni 40 tys. akrów, znajdującego się na terenie rezerwatu Navajo (Navaho), następny kontrakt, podpisany w 1966 r. zezwala na wykorzystanie dalszych 25 tys. akrów na terenie rezerwatu Hopi, na obszarze używanym wspólnie przez Hopi i Navajo (tzw. Joint Use Area). Koncern Peabody otrzymał też pozwolenie na zbudowanie systemu wykorzystującego wodę podziemną do transportu węgla. Kopalnia początkowo miała być wykorzystywana przez 35 lat, ale później oszacowano, że może być eksploatowana przez co najmniej 65 lat. Węgiel jest transportowany w 2 kierunkach za pomocą 2 różnych metod: w kierunku północno-zachodnim drogą lądową, ciężarówkami do elektrowni w Page, usytuowanej na brzegu jeziora Powell niedaleko ziem Hopi oraz w kierunku zachodnim - do elektrowni w Bullhead City za pomocą rur o długości 283 mil. Rury wypełnione mieszaniną kawałków węgla, pyłu weglowego oraz wody podziemnej o najwyższej jakości przenoszą 6,6-10 t węgla na minutę. Kawałek węgla "podróżuje" 2.8 dni do miejsca przeznaczenia, czyli elektrowni w Bullhead. Kopalnia eksploatowana przez Peabody stała się największą kopalnią odkrywkową węgla kamiennego w Stanach Zjednoczonych. Zasoby węgla przeznaczone do eksploatacji ocenia się na co najmniej 370 mln t.

Część Indian Hopi - zwanych tradycjonalistami - przeciwstawia się wydobyciu węgla na terenie ich rezerwatu, ponieważ działalność górnicza na tak wielką skalę niszczy ziemię, która dla Hopi ma wartość duchową. Dewastacja ziem i miejsc przodków stoi w sprzeczności z ich tradycyjną drogą życia, Hopivotskvani. Choć dane archeologiczne wskazują, że Hopi wydobywali z ziemi węgiel na długo przed najazdem Hiszpanów, między XIII a XVII wiekiem, to przypuszcza się, że działalności tej towarzyszyły odpowiednie rytuały oczyszczające. Według Hopi górnicy, którzy wydobywają minerały z głębi ziemi, naruszają strefę tabu (utihihimu). Przypuszcza się, że "górnicy" należeli do klanów, których mitycznym opiekunem był Maasaw, strażnik świata podziemnego Maski, z którego - według mitologii Hopi - wyłonili się ich przodkowie (hisatsinom) przez otwór w ziemi zwany sipaapuni, znajdujący się na terenie Wielkiego Kanionu. Jest udokumentowane, że gdy Hopi podejmowali rytualne pielgrzymki po sól do Wielkiego Kanionu, to zwykle wydobywali także żółtą glinę spod powierzchni ziemi w pobliżu mitycznego miejsca - sipaapuni i odbywało się to zgodnie z tradycyjnymi zasadami, gdyż czynność ta oznaczała wejście w strefę tabu. Co więcej, ekspedycji musiał towarzyszyć Wódz Wojny, jako że wchodzenie w świat zmarłych (dla Hopi świat podziemny symbolizuje przestrzeń, do której oddech - hikwsi powraca po śmierci) wymagało obecności osoby, która była powiązana z mitycznym strażnikiem świata podziemnego i śmierci - Maasawem. Don Talayeswa wspomina w swej autobiografii, że przed wyruszaniem na wyprawę przygotowywano rytualne pióra oddechowe (wachlarze) - nakwakwusi. Ci, którzy wydobywali glinę, byli zobowiązani utrzymywać swój umysł w harmonii i nie dopuszczać negatywnych, przeszkadzających myśli. W tej czynności ważna była też koncentracja, ponieważ należało "wyczuć", jaką ilość gliny ziemia moze "ofiarować" człowiekowi.

Hopi, którzy protestują przeciwko eksploatacji węgla na ich ziemiach, uważają, że zanieczyszczenie powietrza utrudnia obserwację wschodów słońca, które są ważne dla właściwego przeprowadzania ceremonii. Istotny jest również fakt, że prace górnicze na terenie Black Mesa naruszają miejsca gniazdowania orłów. Orły maja szczególne znaczenie w tradycji duchowej Indian Hopi, a ich pióra są używane do przygotowywania przedmiotów rytualnych. Ubytek orłów na tym terenie ma wiec religijne konsekwencje. Ale najpoważniejszym zagrożeniem ekologicznym, będącym rezultatem prac górniczych na tym terenie, jest utrata bezcennej wody podziemnej, która jest wykorzystywana do wymywania i transportu pyłu weglowego. W procesie tym pył węglowy jest mieszany w równej ilości z wodą i pompowany do rur. Metoda ta jest tańsza niż transport węgla ciężarówkami, ponieważ woda podziemna prawie nic nie kosztuje. Dla Indian Hopi żyjących na pustynnym terenie woda jest nie tylko podstawą ich egzystencji, ale jest uważana za "świętą" substancję. Badania hydrologiczne wskazują, że wypompowywanie milionów galonów wody dziennie spowodowało drastyczne obniżenie się jej poziomu. Jedno jest jasne: Hopi trącą bezcenną wodę o najwyższej jakości, ich ziemia jest nieodwracalnie dewastowana, a wszystko to za bardzo mały profit. I jak Marjane Ambler (1990 r.) badająca ten problem bliżej, podsumowała: już po paru latach od rozpoczęcia prac górniczych kopalnia na terenie Black Mesa stała się symbolem ekonomicznej eksploatacji plemion indiańskich.


ŻADNYCH TELESKOPÓW NA GÓRZE GRAHAM!

Piotr Zawalich

ŻĄDAMY POSZANOWANIA RELIGIJNYCH WIERZEŃ
APACZY SAN CARLOS!!!

ŻYJĄCE MIEJSCE - ŚWIĘTE MIEJSCE

Konsorcjum zagranicznych astronomów reprezentujące Uniwersytet Arizona, niemiecki Mat Planck Institute, włoskie Obserwatorium Arcetri i Watykan buduje kompleks teleskopowy na szczytach góry Graham w Arizonie. Miejsce zamieszkane przez zagrożone gatunki, a także miejsce uświęcone dla narodu Apaczy San Carlos.

Wbrew danym, które potwierdzają niską przydatność góry Graham na miejsce dla teleskopu i znaczące ryzyko szkód dla ekologicznej, kulturalnej, religijnej niepodzielności tego terenu, projekt ten jest kontynuowany. Konsorcjum odmawia rozważania postulatów Apaczy i ekspertów ekologicznych.

W 1987 r. papież Jan Paweł II tak przemawiał w Phoenix (Arizona) do różnych nacji indiańskich: Popieram was, rdzennych mieszkańców należących do odmiennych plemion i narodów na Wschodzie, Północy, Zachodzie, Południu, w waszych wysiłkach, aby chronić i zachować żywymi waszą kulturę, język, wartości i zwyczaje, które służyły wam dobrze w przeszłości i które przygotowują solidny fundament dla przyszłości.

Wbrew temu wyrażaniu poparcia dla Tubylczych Kultur Watykan uparcie kończy konstrukcje swego teleskopu na szczycie Dzil Nchaa Si An (miejsce nazwane przez białych góra Graham).

MOUNT GRAHAM JAKO MIEJSCE DLA TELESKOPU

Smithsonian, Harvard i inne 24 uniwersytety wycofały się z projektu po przetestowaniu miejsca, wg rankingowego badania amerykańskich miejsc teleskopowych Mount Graham znalazła się dopiero na 37 pozycji.

Wartość projektu wyniesie 60-200 mln $, cała dostępna suma pieniężna na konstrukcje jest mniejsza niż 30 mln $ usunięcie i przeniesienie zainstalowanych urządzeń teleskopowych określono na 2 mln $.

ŻYJĄCY ZAPIS (ARCHIWUM) EWOLUCJI

ŚWIĘTA ZIEMIA APACZÓW

STANOWISKO WATYKANU

Piotr Zawalich
Wyzwolenia 6/35
19-100 Mońki

Ojciec George Coyonne, dyrektor Obserwatorium Watykańskiego w Tuscon, stwierdził, że obecność relikwiarzy czy fundamentów kościołów byłyby dowodem na świętość tej góry. Takie stwierdzenie jest równoznaczne z tym, że żadna religia, która nie czuje potrzeby, by modlić się wewnątrz kamiennego domu, nie jest faktycznie religią.

Coyonne nie akceptuje ustnej tradycji ani świadectw duchowych przywódców Apaczów, nawet poręczeń (białych) amerykańskich studentów i profesorów specjalizujących się w kulturze Apaczów, ani też badań renomowanych antropologów. Większość astronomów, nawet ci z Obserwatorium Watykańskiego, twierdzi, że teleskop mógłby równie dobrze być zainstalowany na innej górze.

W grudniu '94 uroczyście zainaugurowano działanie drugiego teleskopu niemieckiego Instytutu Max Plancka. Trzeci teleskop należący do Arcetri Obserwatory będzie ukończony w tym roku. Lecz w grudniu '95 sędzia federalny zadecydował, że powinno się wstrzymać dalsze konstrukcje i prace. Sukcesem okazał się nacisk międzynarodowych organizacji ochrony środowiska i praw człowieka, tak samo jak głos sławnych astronomów w tej sprawie. Dalsza konstrukcja czterech pozostających teleskopów została w ten sposób wstrzymana, choć bardzo obawiamy się, że konsorcjum będzie apelować sądowo od tej decyzji.

Kongresmeni republikańscy próbują teraz przepchnąć przez Kongres poprawki zwalniające projekt teleskopowy od wszelkich praw do wolności religijnej, ochrony przyrody. Wolą budować teleskopy niż od dawna potrzebne Centrum Zdrowia w rezerwacie San Carlos.


Na podstawie pisma przyjaciół Indian "Saukenuk".

"Saukenuk. Pismo Przyjaciół Indian". - Współczesne życie i walka o przetrwanie Indian Amerykańskich. - "Saukenuk" nr 2 w cenie 1,2 zł + (70 gr poczta) oraz inne informacje dostępne pod adresem.

rysunek

BZB nr 27 - Silva rerum. Ekologiczne miscellanea | Spis treści