Miejscem człowieka jest ziemia. Wykłady z ekofilozofii |
Omawiając rolę mitu, któremu powierzyliśmy rolę nośnika treści społecznych rodzącej się ekofilozofii, nie sposób nie postawić pytania o funkcjonowanie mitu, już nie ekofilozoficznego, ale mitu jako takiego - w powszechnej świadomości. Czy mit działa "sam z siebie", niczym precyzyjne mechanizmy naturalnych ekosystemów? Czy trzeba go regulować za pomocą socjotechniki? I czy w ogóle na taką regulację jest on podatny? Pytania to ważne, bowiem mit ekofilozoficzny już jest i już zaczyna działać. Już powstało wiele dzieł ekofilozofujących, już są czytane i dyskutowane, ba!, nawet jest już wcale spore grono wyznawców tego mitu. Jak wszyscy wyznawcy wszystkich czasów, są oni silnie zależni od treści podawanych im przez proroków, albowiem są w masie swej przeważnie bezrefleksyjni, a siłę sprawczą stanowią w skali społecznej potężną.
W pierwszym przybliżeniu wydawać by się mogło, że mit i społeczeństwo to nic innego, jak kolejne "piętro" ewolucji. Że mechanizmy społeczeństwa (co jest nietrudne do zaobserwowania) w gruncie rzeczy powtarzają mechanizmy ekosystemów, dobrze znane ekologom. Przyjrzyjmy się tym mechanizmom bliżej:
Analogii między kulturą i naturą wskazać by można jeszcze znacznie więcej. Czy zatem zadowolimy się twierdzeniem, że społeczeństwo i jego kultura powtarzają mechanizmy ekosystemu? Że szczytem doskonałości jest Natura, a jedyne, co człowiekowi pozostaje, to podziw dla jej doskonałości?
Nie jesteśmy pierwszymi, którzy zadali takie pytanie. Jest ono obecne w filozofii od jej początków. Znane są zarówno koncepcje naturalistyczne, głoszące, że człowiek nie różni się znacząco od świata zwierząt i jego kultura też nie jest bardzo różna od ekosystemu (to łańcuch ciągnący się w filozofii czasów nowożytnych od La Mettrie i jego "człowieka-maszyny", poprzez teorie Malthusa i jemu podobnych, poprzez behawiorystów, aż do sformułowanej przez Richarda Dawkinsa teorii "samolubnego genu"26 i coraz dynamiczniej rozwijającej się memetyki27), jak i humanistyczne, przyznające człowiekowi rolę w mniejszym lub większym stopniu stwórczą (od "filozofii pozytywnej" Augusta Comte'a, poprzez nietzscheanizm, marksizm, aż do światopoglądów skrajnie kulturalistycznych, obecnych np. u Ralpha Waldo Emersona, czy Jana Stachniuka). Ekofilozofia stoi tu na stanowisku zdecydowanie kulturalistycznym: uważa, że człowiek jest potężną siłą sprawczą, a jakość człowieka, w dużym stopniu kształtowana przez kulturę, jest bezpośrednio odpowiedzialna za stan świata jako całości. Paradoksalne, że przekonanie takie wspólne jest i ekofilozofii i utylitaryzmowi, który jest do ekofilozofii w opozycji! Ale na tym i koniec podobieństw: z konstatacji mocy sprawczej człowieka, z jego zdolności kreowania światów nie-naturalnych, ekofilozofia całkiem odmienne od utylitaryzmu wyciąga wnioski.
W wykładach poprzednich nieraz już wspominaliśmy o odpowiedzialności człowieka za siebie i swój świat, jako motywie przewodnim etyki ekologicznej. W świetle tego, co przed chwilą zostało dodane, oznacza to rozciągnięcie odpowiedzialności także na mit i jego skutki społeczno-kulturowe. Tym sposobem będziemy w zgodzie z postulatami ekofilozofii jako takiej, nakazującej swym wyznawcom profesjonalne oswajanie mitu jako zadanie najważniejsze. Do czego prowadzi zaniechanie tego oswajania i pozostawienie mitu samemu sobie, dobitnie pokazał polski filozof Jan Stachniuk w swym starannie do tej pory przemilczanym dziele "Człowieczeństwo i kultura", bez wątpienia jednej z najbardziej przenikliwych i ważkich książek napisanych w języku polskim w XX stuleciu28.
Ekofilozofia, ex definitione głosząca jedność człowieka i jego środowiska, musi zatem do tej jedności dołączyć jeszcze jedną jakość - jedność człowieka, mitu i czasu historycznego. Dzięki wcześniej podjętym, pozytywnym względem świata nastawieniom intencjonalnym, dzięki przyjęciu zawierającej się w zdaniu "myśl jest twórcza" odpowiedzialności za świat, wolno nam mówić, że nowy, formujący się mit społeczny na pewno jest zgodny i z wymogami czasu, w jaki trafił, i z jakością ludzi w tym czasie żyjących. Jednak nie możemy już bezmyślnie i z naiwną wiarą na tym stwierdzeniu poprzestać. Działa bowiem, czy tego chcemy czy nie, dziedzictwo poprzedniego okresu rozwoju człowieka, gdy był on bardziej barbarzyńskim zdobywcą świata niż jego wrażliwym i odpowiedzialnym obywatelem. W wyniku tego barbarzyństwa mamy dziś sieci komputerowe naśladujące istoty inteligentne, mamy inżynierię genetyczną, mamy zdolność zsyntetyzowania niemal wszystkiego, z życiem włącznie - ale i mamy zwiększoną odpowiedzialność za konsekwencje tych wspaniałych dokonań. Bogowie, owszem, chętnie podzielili się z nami, śmiertelnymi, swymi tajemnicami, owszem, dali nam całkiem spory kawałek swej mocy sprawczej, lecz wraz z nią kolejną puszkę Pandory. I właśnie odpowiedzialność za konsekwencje świeżo uzyskanej mocy sprawczej nakazuje, by technologiczne raje przyszłości traktować nieco podejrzliwie. Żeby umieć przewidzieć nie tylko ich plusy, ale i zagrożenia - a to właśnie oswajania mitu element podstawowy.
W świadomości ludzi obecnie kształtujących nasz świat, świadomość tej odpowiedzialności jest nikła. Przeważa indolencja, lęk przed jakimkolwiek wyrzeczeniem i niedopuszczanie do świadomości związku między możliwościami, a odpowiedzialnością. Jeszcze na jakiś czas starczą protezy w rodzaju uchwał o ograniczaniu emisji spalin, albo o ochronie ginących gatunków, w większości zresztą pozostające tylko na papierze. Potem - problemu stłumić już się nie da. Trzeba będzie drakońskimi metodami wymuszać zmianę świadomości, produkując kolejne pokolenia będące ofiarą swoich czasów. Czyż nie lepiej zmiany świadomości dokonać teraz, gdy mamy do dyspozycji wiarę i entuzjazm coraz liczniejszych neofitów ekologii i ekologiczności? Gdy skala wyrzeczeń niezbędnych do dalszej ewolucji gatunku Homo (podobno) Sapiens jest minimalna i jest gotowość do ich poniesienia?
Żyjemy w osobliwym momencie dziejów. W przyrodzie dokonuje się właśnie kolejne wielkie wymieranie gatunków (spowodowane po części dewastacją środowiska, a po części czynnikami natury czysto biologicznej), a jednocześnie w kulturze mamy więcej "gatunków" niż kiedykolwiek. Wygląda to tak, jakby Ewolucja przeniosła swą działalność ze sfery biologii do sfery kulturowej. Tu - jeśli nie zadziała ludzka wola i ludzka moc sprawcza - łatwo może powtórzyć się schemat znany z paleontologii: nagły rozwój wielkiej ilości gatunków (w kulturze: wartości), a potem wielkie wymieranie, w wyniku którego ostaną się tylko te gatunki-wartości, które okażą się z jakichś tam przyczyn przyszłościowe i wystarczająco ekspansywne. Tak - ale tym razem wymierać będą, i to przez kilka pokoleń, nieprzystosowane wartości wraz z ich nosicielami. A na tych wymierających, nieprzystosowanych pracować będą musieli ci, których Ewolucja uzna za bardziej przyszłościowych...
Biegnący w nowożytnej kulturze ewolucyjny proces rozwojowy można by określić jako próbę upowszechnienia duchowości wśród jak najszerszych rzesz mieszkańców naszej planety. Dawniej bowiem duchowość była dostępna tylko nielicznej warstwie kapłanów, którzy zresztą mocno nadużywali swojej wiedzy i pozycji społecznej dla własnych korzyści. Rewolucja burżuazyjna była próbą wyemancypowania się duchowego, wielokrotnie od kapłanów liczniejszego mieszczaństwa. Wobec faktu, że materialistyczna ze swej istoty kultura wieku XVIII, wieku Rewolucji Francuskiej, nie oferowała wielkich wartości duchowych, nastąpiło nie tyle upowszechnienie duchowości, ile rozwodnienie potencjału już istniejącego. Proces ten pogłębiła - z tragicznymi skutkami - rewolucja proletariacka wieku XX. Pęd do powszechnie dostępnej duchowości został rozbudzony i uruchomiony - a kultura Europy nie umiała go ani zaspokoić ani tym bardziej zagospodarować. Bo siły duchowe zostały nam powierzone tak samo jak energia atomowa: jako coś, co jest, mówiąc mitologicznym językiem Hermesa Trismegistosa: "dobre z dobrymi, złe ze złymi". Stąd narastający od czasów Oświecenia kryzys religii, stąd powszechny model selekcji na przywódców osób o potężnym potencjale duchowym, lecz niskim poziomie człowieczeństwa (Hitler, Stalin, Mao Zedong, Pol-Pot i inni mniej znani totaliści); takie osoby, niezdolne pojąć ani zagospodarować potężnych sił duchowych, zaprzęgają je do niszczenia bez granic. Wielkim zadaniem filozofii i religii XXI stulecia będzie zrozumienie opisanego procesu i stworzenie warunków do jego prawidłowego przebiegu - żeby każdy mężczyzna i każda kobieta bezpiecznie mogli być nośnikami Ducha, który objawia się poprzez Mit. I żeby nie byli zależni od totalitarnej i mafijnej w swej istocie maszynerii "reglamentacji Boga", jaką są dzisiejsze "objawione" religie i sekty.
Jeśli zatem nie mamy bez końca wykorzystywać swych sił twórczych tylko w kołowrocie Natury, ale także dla naszego własnego wzrastania - muszą one aktywnie kształtować kulturę. Ona to bowiem stanowi najwłaściwsze dla pełnego wykorzystania tych sił terytorium. Tu pole tworzenia wydaje się wręcz nieograniczone, a jeśli naturalną ludzką zdobywczość tu skierujemy - nie będzie ona musiała niszczyć środowiska naturalnego. Będzie czerpać z niego tylko tyle, ile naprawdę niezbędne. Takie podejście do człowieczeństwa wymaga wielkiej odwagi - odwagi powiedzenia sobie, że na Ziemi to my jesteśmy stwórcami i bogami. I że obowiązuje nas taka sama miłość do naszego stworzenia, jaką przypisujemy Stwórcy względem świata.
Świadomość tego wyzwania nie jest powszechna.
Często próbuje się jakiegoś powrotu w
błogą nieświadomość Natury, jaką
propaguje sporo ruchów określających się
mianem "ekologicznych". Dla przykładu zacytujemy
tu fragment manifestu ruchu "Earth First!":
"Ludzkie istoty należą do naczelnych, ssaków,
kręgowców. Członkowie Earth First! uznają
swoją zwierzęcość. Odrzucamy eko-brednie
New Age stwierdzające, iż musimy wznieść
się ponad naszą podstawową zwierzęcą
naturę i przejąć ster własnej ewolucji po
to, aby stać się istotami wyższymi moralnie.
Wierzymy, iż musimy powrócić do zwierzęcości,
do szczycenia się swoim potem, hormonami, łzami i krwią.
Walczymy ze współczesnym trendem zmieniania się
człowieka w nudnego, beznamiętnego androida. Nie prowadzimy
higienicznego, logicznego trybu życia. Wąchamy, smakujemy,
widzimy, słyszymy i czujemy Ziemię. Żyjemy z werwą.
My jesteśmy zwierzętami."
Tak oto manifestują się późne wnuki J. J. Rousseau, niepomne śmieszności i tragizmu swojego duchowego antenata. Nie ma i nie może być zgody czującego i myślącego człowieka na taką dobrowolną autokastrację. Bo prawda to, że jesteśmy cieleśni, że jesteśmy swoim potem, hormonami i krwią. Ale nie tylko. Na tym biologicznym fundamencie postawić można coś więcej niż "nagą małpę". Można zbudować na nim Człowieka. Człowieka rozumiejącego swój proces rozwojowy, popełniającego błędy, ale i umiejącego się z nich wycofać. Człowieka, który przez szacunek dla świata, w którym żyje i wzrasta, nie zniewala tego świata, lecz mądrze korzysta z jego darów.
Aktywne oswojenie mitu, przejęcie na własność świata wartości, uwalnia człowieka od konieczności wyładowania "zastępczego" na Naturze, dla samego człowieka uciążliwego, a dla Natury zabójczego. Umożliwia naprawdę partnerskie współżycie z Naturą, gdy stawiamy jej wymagania, jakim może ona bez szkody dla siebie sprostać i darzymy ją wolnością tam, gdzie zapuszczać się nie musimy.
Coraz wyraźniej widać, że bez ustanowienia jasnej
i nieprzekraczalnej granicy ingerencji człowieka w jego środowisko
naturalne, bez skierowania naturalnej człowieczej inwencji
ku sferze kulturowej - człowiekowi grozi smutny los. Oto,
dlaczego warto oswajać mity. Oto, dlaczego za takie oswojenie
wdzięczne nam będą nie tylko nasze dzieci i wnuki,
ale i ta cząstka każdego z nas, która wie o swoim
naturalnym prawie do tworzenia i wzrastania, której nowe
tereny twórczości i wzrastania dzięki oswojeniu
mitu stworzymy.