Miejscem człowieka jest ziemia. Wykłady z ekofilozofii |
Dzisiejszy mit ekologiczny jest nader niejednolity. Obok siebie funkcjonują w nim i prawdy natchnione, będące podłożem ekologii głębokiej i pochodnej od niej ekofilozofii, i działania całkiem prozaiczne, np. technologia bezpiecznej utylizacji odpadów. Wydawałoby się, że nic tu się ze sobą nie łączy, prócz magicznego przedrostka "eko". Gdyby jednak dokładniej podrążyć owe z pozoru nie powiązane nurty i kierunki, wyłoni się jakaś nić łącząca je wszystkie: jest to przekonanie, że przyrodę chronić trzeba, bo stanie się coś strasznego. I tu zazwyczaj następują mniej lub bardziej katastroficzne wizje spustoszeń przyrodniczych i nie tylko przyrodniczych. Charakterystyczne jest przekonanie wypowiadających się w ten sposób ludzi o tym, że już zostały, lub lada moment zostaną uruchomione jakieś ponure siły, które niezawodnie ludzi ukarzą za ich złe odnoszenie się do natury.
Przedstawiony pogląd jest typowym, szkolnym wręcz przykładem chciejstwa ekologów. Najlepiej obrazuje to choćby wielka powódź w Polsce w roku 1997. Jej ofiarami śmiertelnymi stało się 50 osób. W większości byli to ludzie lekceważący elementarne zasady bezpieczeństwa, np. odmawiający ewakuacji z zalanych terenów. Gdyby takie bezpieczeństwo zachowano, zapewne liczba ofiar śmiertelnych byłaby minimalna, lub wręcz zerowa. I to wszystko w sytuacji, gdy stan polskiej techniki przeciwpowodziowej jest zły, a w kraju trwała polityczna gorączka wyborcza. Gdyby nie ta przestarzała i niesprawnie wykorzystana technika, zapewne liczba ofiar powodzi szłaby w tysiące. Jeśli jeszcze zestawimy nasze, polskie doświadczenie z faktem, że w krajach bogatych też trafiają się klęski żywiołowe, i że mimo znacznych strat materialnych nie następuje jakieś znaczące przetrzebienie populacji - dojdziemy do wniosku, że technologia, jaką ludzkość dysponuje, potrafi już całkiem skutecznie opanować przyrodę, a jeśli nie zawsze i nie wszędzie tak się dzieje, to tylko dlatego, że nie wszystkich na taką technologię stać33. W tej sytuacji mówienie o jakiejś zemście sił natury, o konieczności pokuty i zaprzestania dotychczasowego kierunku działania - jest po prostu niepoważne i nic dziwnego, że tak właśnie traktuje wszelkie katastroficzne prognozy "oficjalna" nauka, polityka i ekonomia.
Nawet jeśli postęp techniczno-ekonomiczny istotnie produkuje więcej ludzkich odpadów niż "ludzi sukcesu" (a tak właśnie jest), nie wynika to z istoty myślenia techniczno-ekonomicznego, lecz z niewłaściwego użycia tego myślenia. Ta sama technika potrafi wyprodukować i bomby i lekarstwa. I choćby nie wiadomo jak denerwowali się zieloni neofici, rację mają co wrażliwsi technokraci, którzy twierdzą, że obecny model cywilizacji wcale nie przeżywa agonii, tylko poważny, ale możliwy do przezwyciężenia kryzys. Tu, niestety, natchnieni technokraci górują nad natchnionymi ekologami, gdyż bez skrępowania, w imię praktycyzmu i skuteczności, posługują się środkami działania, których ekologia wyrzeka się ze względów ideologicznych. Np. gdy ekolog protestuje przeciw jedzeniu mięsa, pomny cierpienia zwierząt rzeźnych - technokrata może położyć na swym talerzu kotlet z mięsa, które nigdy nie było częścią zwierzęcego organizmu, zostało bowiem spreparowane genetycznie w czystej i wolnej od rzeźnickiej makabry fabryce (to już nie taka odległa perspektywa!). Gdy ekolog bąknie coś o wycinaniu lasów i tym samym niszczeniu "płuc Ziemi" - technokrata sięgnie po projekt wielkich fabryk tlenu, wydzielających go ze spalin skuteczniej niż wycięte drzewa34.
Na polu skuteczności ekologizm jest - jak dotąd - żałośnie słaby. Skrępowany swoim ideologicznym credo, szukający dopiero swej tożsamości, często w manifestowaniu odrębności wręcz agresywny, nie jest żadną konkurencją dla wizji roztaczanych przez utylitarystycznych z ducha swego przywódców dzisiejszego świata. Wciąż jeszcze (i długo jeszcze zapewne) najlepsze, najbardziej twórcze umysły będą służyć nie ekologii, lecz nielubianej przez ekologów i ich sympatyków ekonomii wzrostu. Ci, którym się w dzisiejszym "wyścigu szczurów" udało, do ekologii nie ciągną, a ci, którzy pod wpływem klęski w tym wyścigu nagle się na ekologiczność nawrócili, to niestety, rzadko ci najlepsi, którzy mogliby ekologię uczynić filozofią równie atrakcyjną, jak dzisiejszy konsumpcjonizm.
Powiedzmy to sobie jasno i dobitnie: ekologizm na gruncie materialistycznym nie ma żadnych szans we współzawodnictwie z konsumpcjonizmem i w ogóle z ideologią opartą na konieczności nieustannego "dozbrajania się" (takie jest bowiem podłoże permanentnej pogoni za wciąż nowymi dobrami konsumpcyjnymi), albowiem odwołuje się do potrzeb wyższego rzędu, nie związanych z walką o przetrwanie i przedłużenie gatunku. Światopogląd ekologiczny zakłada ex definitione bezpieczeństwo egzystencjalne, więc i zbędność walki jako takiej, w odróżnieniu od utylitaryzmu i pochodnego od niego konsumpcjonizmu, który bazuje na absolutnie podstawowych i przez to biologicznych w swej istocie, potrzebach człowieka.
Jeśli zatem jako konieczność życiową każdej jednostki ludzkiej przyjmiemy przetrwanie, to ekologia jest niekonieczna, wręcz zbędna. Na poziomie przetrwania technologia po prostu zapewnia lepszą szansę tego przetrwania. Ale na poziomie wyższym, gdy człowiek już jest pewien, że i sam będzie miał z czego żyć i jego dzieci mają jakieś perspektywy, a szuka się celów subtelniejszych niż biologiczne - podniesiony przez ekologię problem współodczuwania i odpowiedzialności człowieka za los świata jako całości, staje w całej swej ostrości. Tu nie ma wprawdzie jakiejś "wyższej" konieczności ochrony czegokolwiek, ale jest problem wyboru systemu wartości, w imię których albo się chroni środowisko naturalne, albo się je eliminuje.
Oto centralny problem ekologizmu! Nie jest on koniecznością - jest WYBOREM. I dobrze, jeśli wybór ten nie jest skamlący, jeśli nie wynika on z lęku ojców przed osądem synów, lecz jeśli jest aktem całkowicie wolnej woli. Tej, która może lekką ręką skazać na niebyt przyrodę i jej zasoby, gdyż wie, że nic się człowiekowi złego nie stanie - ale i może chronić naszych "braci mniejszych" tylko z szacunku dla życia już istniejącego. I dopiero, gdy każdy adept ekologiczności takiego wyboru sam z siebie, bez właściwego bardziej sektom, niż duchowości, "prania mózgu", dokona w swym sercu i sumieniu - wtedy dopiero ekologizm zalśni pełnym blaskiem i stanie się magnesem ściągającym najwybitniejsze serca i umysły. Bo zaoferuje coś, czego skuty lękiem o jutro technokrata nie ma: wolność wyboru.
Zapewne to miał na myśli Henryk Skolimowski mówiąc o rewerencji i świecie jako sacrum. Rewerencja jest tu właśnie nie czym innym, jak wyborem sposobu funkcjonowania. Reszta jest tylko logiczną konsekwencją wyboru raz uczynionego. Szacunek dla każdego życia, zdolność dostrzegania świętości świata w każdej jego cząstce, poczucie siebie jako takiej właśnie cząstki większej całości i z tego czerpanie szczęścia - wszystko to pojawia się nie samo z siebie, lecz dopiero PO dokonanym wyborze. Po owym cudownym dla odważnie patrzących w niebo, a przeklętym dla zalęknionego ludzkiego robactwa momencie, gdy nie ma ani Boga, ani świata, ani ego, ani ciała... jest tylko wszechpotęga Człowieka ogarniająca Wszechświat do ostatniej jego cząsteczki. Tylko taka wszechpotęga może dokonać naprawdę wolnego wyboru.
Filozofia ekologiczna, jaka się na naszych oczach kształtuje, wyrasta z korzeni zdecydowanie humanistycznych, przyznających człowiekowi niezwykle ważne, wręcz centralne miejsce w ewolucji naszej planety. W ekofilozofii nowszej, wolnej od lęków pierwotnej "ekologii głębokiej", idee pomniejszania człowieka, pokazywania, jak bardzo jest on podobny do świata przyrodniczego, są pożyteczne jako nawoływanie do poczucia jedności z tym światem, ale nie stanowią nurtu centralnego. Centralne jest przekonanie o potędze człowieka (dzielone zresztą z utylitaryzmem) i wynikającej z tego odpowiedzialności za użycie potęgi (czego utylitaryzm praktycznie nie zna).
Świat ekologiczny nie może być światem pokutników,
ani światem słabeuszy. Przeciwnie, właśnie
dobrowolne wyrzeczenie się przemocy i walki, jakie proponuje
ekologizm, wymaga wielkiej siły woli i ducha. Wtedy - nie
szuka się ucieczki przed "brzydką" ekonomią
w "ładną" ekologię, ani nie ma konieczności
przykuwania się do drzew ku utrapieniu policji. Jeśli
ekofilozofia nie będzie umiała oswoić głębszych
niż wszelkie sezonowe mody i lęki, wartości dla
człowieka podstawowych w każdym czasie i pod każdą
szerokością geograficzną (a to między innymi
wolność wyboru właśnie), pozostanie ciekawostką
historyczną, jedną z wielu ideologii lepiej czy gorzej
dopasowanych do swoich czasów, ale też niczym więcej.
Jeśli chce się stać czymś więcej,
musi, nim sięgnie się po władzę nad sercami
i umysłami, zrozumieć człowieczeństwo.
A potem to już może sobie być "zielona"
i "przyjazna środowisku" do woli.