Miejscem człowieka jest ziemia. Wykłady z ekofilozofii |
Wyłożywszy zasadnicze tezy nowoczesnego i wolnego od nadmiernej naiwności światopoglądu ekologicznego, wypadałoby zastanowić się nad sposobem, w jaki owa filozofia miałaby wykonać swoje zadanie podstawowe, tj. wprowadzić mit do świadomości społecznej. Wiemy już, jaki to mit; wiemy, jak go rozeznać; przekonani jesteśmy, że wymaga on aktywnej pielęgnacji i że sam się nie wykona. Co jednak sprawi, że mit ekologiczny stanie się treścią życia nie tylko ekofilozofów, ale i reszty zjadaczy chleba, o zawiłościach metodologicznych i terminologicznych pojęcia nie mających i wcale nie zdradzających chęci, by zawiłości te zgłębiać?
Odpowiedzią na takie pytanie jest postulat stworzenia społeczeństwa ekologicznego. Takiego, które dzięki sprawnemu działaniu mechanizmów dziedziczenia wartości, dzięki odpowiedniej organizacji, dzięki światłej edukacji - będzie miało elementy światopoglądu ekologicznego przyswojone na poziomie bardzo głębokim, na wpół świadomym. Takie społeczeństwo powinno być odporne na rujnujące dla środowiska pokusy, jakie stwarza żywy w każdym z nas barbarzyński zdobywca.
Na samym wstępie rysowania wizji społeczeństwa ekologicznego powiedzmy sobie wyraźnie i niedwuznacznie: społeczeństwo ekologiczne jest ex definitione społeczeństwem rządzonym przez wynikającą z mitu ekologicznego ideologię i nie ma w nim mowy o "wolności od wszelkich ideologii", czym mami np. dzisiejszy kapitalizm. Bo taka wolność jest możliwa tylko na poziomie najbardziej elementarnych potrzeb człowieka: przetrwania własnego i zapewnienia przetrwania swojemu potomstwu. Tu rzeczywiście nie trzeba wielkich ideologii, tu wystarczą znane z biologii strategie przetrwania. Taki też jest kapitalizm: jest to de facto ustrój sprzyjający drapieżnikom, jeśli w miarę rozsądnie eksploatują one niższe poziomy troficzne i sensownie dzielą terytoria łowieckie (mówiąc jaśniej: obszary rynku), aby nie wyniszczyć ani zasobów środowiska, ani siebie wzajemnie. Ten system nie sprzyja rozwojowi żadnych innych cech poza zdolnością przetrwania. Jest zatem "ekologiczny" w sensie przyrodniczym (wszak przyroda też jest terytorium kruchej dynamicznej równowagi między produkcją i konsumpcją!), ale niewiele ma wspólnego z ekologicznością taką, jaką tu postulujemy, z "ekologicznością ducha". Gdy potrzeby podstawowe społeczeństwa (bezpieczeństwo biologiczne i w pewnym zakresie socjalne) zostają zaspokojone i nie są problemem, wtedy potrzeby wyższe, takie jak potrzeba tworzenia wartości, potrzeba ekspresji duchowości, potrzeba nadania sensu egzystencji - muszą być ujęte w ramy spójnej i dobrze do swoich czasów dopasowanej ideologii. Gdy się przed tym bronimy, powstaje albo pustka duchowa (przykładem może być kultura masowa), albo też ideologię biorą w swe ręce niebezpieczni amatorzy, czego jaskrawym dowodem jest kariera rozmaitej maści totalizmów, fundamentalizmów, nacjonalizmów i sekciarstwa.
Sytuacja jest trudna, bowiem dopiero co upadła ponura i na pewno nie służąca rozwojowi człowieka ideologia komunizmu (a raczej tego, co pod tym słowem rozumiało się w wieku XX) i uprzedzenia wobec ideologii jako takiej są wciąż w świecie silne. Miejmy jednak nadzieję, że wraz z odejściem pokolenia "wieku ofiar" i naturalnym zatarciu się po tym wieku pamięci, ludzkość uruchomi swe naturalne potrzeby ponadbiologiczne i w oparciu o nie wytworzy ideologię sprzyjającą postulowanemu przez ekofilozofię duchowemu wzrastaniu.
Do przekształcenia obecnego społeczeństwa konsumpcyjnego w społeczeństwo ekologiczne potrzebna będzie metoda. Oczywiście nie ma mowy o okrutnej socjotechnice znanej nam z wieku XX, która, choć bez wątpienia skuteczna, jest nie do pogodzenia z humanistycznymi ideami ekofilozofii; trzeba szukać innej skuteczności, nieraz i wymagającej przeminięcia kilku pokoleń dla pełnej swej manifestacji. Albowiem społeczeństwo ekologiczne nie powstanie z dnia na dzień ani nawet z pokolenia na pokolenie. Kultura nie zna skokowych przejść jednej formacji w drugą, a jeśli przejście takie, fundując jakąś obłąkaną rewolucję, wymusimy, powstanie co najwyżej osławiony "homo sovieticus", nigdy zaś zdolny do głębokiego współodczuwania człowiek ery ekologicznej.
Jak zatem począć by się miała społeczność ekologiczna w łonie społeczności dzisiejszej, nie ekologicznej bynajmniej, przesiąkniętej drapieżną żądzą zysku do szpiku kości? - Takie początki już są! Już żyje i działa sporo entuzjastów ekologiczności, już mają wcale potężne organizacje i wcale wpływowe lobbies w rządach i parlamentach.
Tym, co najsilniej dziś widać, już bez uruchamiania potężnych narzędzi analizy społecznej, jest koniec możliwości nieskrępowanej ekspansji człowieka w świat zewnętrzny. Nie ma już nowych lądów do podboju militarnego, a wojna współczesnego świata - zdobycze gospodarcze i opanowanie rynków - wyłoniła już tych kilka najsilniejszych korporacji, które ze zmiennym szczęściem będą walczyć o względy i portfele klientów. Agresywność kampanii reklamowych tych firm ociera się co i rusz o granice wielkich socjotechnicznych manipulacji, w jakich celują populistyczni politycy, a koszty tych kampanii porównywalne są z budżetem obronnym niejednego państwa. Proces biegnie paradoksalnie, albowiem, choć możliwości zaspokojenia pożądliwości zdobywców są coraz mniejsze, ich apetyty wciąż rosną. Efektem jest znana już i wielokrotnie opisywana góra śmieci, które wczoraj jeszcze były całkiem przyzwoitymi i użytecznymi przedmiotami, lecz dziś, na skutek wmówienia ich użytkownikom, że są to przedmioty przestarzałe i koniecznie trzeba kupić nowe (koniecznie produkcji firmy, która się aktualnie reklamuje) - zalegają śmietniki. Polityka producentów jest taka, że nieopłacalne jest np. unowocześnienie starego samochodu; i ceny takiego unowocześnienia i system podatkowy zachęcają do złomowania i zakupu nowego. I choć prawdą jest, że nowe generacje wyrobów są bezpieczniejsze dla człowieka i bardziej przyjazne dla środowiska, jednak ilość odpadów, jaka powstaje z nieustannej wymiany sprzętów, z nawiązką likwiduje zyski, jakie taka przyjazność środowisku może przynieść. No, ale śmietników i polucji wokół nich powstających na kolorowych reklamach nie zobaczymy.
Co jakiś czas pojawia się jakaś nowa dziedzina, w której walczyć można na terytorium, zda się, nieograniczonym; przykładem tego jest morderczy wyścig technologiczny i marketingowy w przemyśle komputerowym. Aliści, już widać na horyzoncie, i to wcale nie odległym, kilkunastoletnim (słowa te piszę w roku 2000), kres fizycznych możliwości elektroniki tworzącej coraz bardziej wyrafinowane maszyny; już dziś, po zaledwie kilku latach dynamicznego rozwoju, sieć Internet jest niedrożna, coraz bardziej zawalana pornografią, agresywną reklamą, a nierzadko i otwartymi wezwaniami do nienawiści.
Pozostaje jeszcze jedna iluzja technokratycznego raju, perspektywa podboju innych planet. Na razie na celowniku jest Mars. Już są projekty podniesienia na nim temperatury, stworzenia atmosfery podobnej do ziemskiej itp., wcale realne wizje. Jednak autorzy owych wizji nie przewidują żadnego innego postępu prócz technologicznego. Według nich Mars miałby być, po wypełnieniu go śmieciami, porzucony na rzecz kolejnej przeznaczonej do kolonizacji planety. Czyż nie jest to piękny przykład nowoczesnego, godnego Ery Informacji, prymitywu jaskiniowca z komputerową klawiaturą w miejsce maczugi?40
Tak tedy możliwości ekspansji człowieka w świecie zewnętrznym coraz wyraźniej i coraz bardziej nieubłaganie ulegają ograniczeniu. Nie ulega natomiast ograniczeniu nieustający pęd ludzkości do zdobywania wciąż nowych obszarów. I dobrze, bowiem ów pęd, owo nieustanne "plus ultra", owa nieskończona pogoń za uciekającą transcendencją, jest siłą napędową rozwoju ludzkości jako takiej. Nie może jednak być to rozwój, który niszczy swojego nosiciela. Trzeba wskazać człowiekowi takie obszary rozwoju, na których naturalna i przyrodzona naszemu gatunkowi zdobywczość da postęp przyjazny środowisku.
Mit ekologiczny przewiduje taki obszar do zagospodarowania: jest nim niezbadany i słabo wykorzystywany obszar ludzkiego wnętrza. Tam właśnie trzeba skierować pożądliwość i energię zdobywców Przyszłości.
Można to wykonać wielorako: albo technikami medytacyjnymi przeniesionymi ze Wschodu, albo na sposób technokratyczny, przy pomocy coraz doskonalszej rzeczywistości wirtualnej. Ta ostatnia droga ma jeszcze jedną zaletę: pozwala odesłać w cyberprzestrzeń agresję niemożliwą do rozładowania w świecie realnym. Można np. wyobrazić sobie eliminację osobników najbardziej agresywnych, wobec których bezradna jest wszelka resocjalizacja - właśnie za pomocą komputerów, w których przepastnych pamięciach wola czynienia zła znika bez śladu. Fizycznie realizowałby to dużej mocy komputer osobisty, zaopatrzony w zestaw wystarczająco wciągających gier, w których agresja grającego może znaleźć dowolne (ale wirtualne) ujście.. Warunkiem byłoby oczywiście niedopuszczanie agresywnego osobnika do realnego świata, dopóki agresja nie spadnie do poziomu bezpiecznego dla środowiska. Metoda równie kaleka jak zastępowanie rzeczywistości realnej wirtualną, proces może potrwać nawet i wiele lat - ale czyż psychoterapie dziś stosowane nie są kosztowne i czasochłonne?
Droga medytacyjna - np. wprawianie członków społeczności od dziecka w praktyki przeniesione choćby z hinduskiej jogi klasycznej - otwiera niezbadane zaiste przestrzenie. Mistrzowie jogi twierdzą, że jest tam i dość kontynentów do podboju, i dość potworów do pokonania. Jednak praktyczna realizacja postulatu "społeczeństwa medytacyjnego" wymagałaby dyscypliny, jaka dziś nie istnieje. Przede wszystkim dyscyplina ta nakazywać by musiała mniejsze zaangażowanie w świat zewnętrzny (warunki do tego już powstają, bowiem coraz więcej funkcji utrzymywania społeczeństwa w ruchu przejmują maszyny) i uznanie świata wewnętrznego za równie oczywisty i równie naturalny, jak otaczający nas świat materii. Trzeba by też wychowywać dzieci nie w duchu rywalizacji, szykującej do osławionego "wyścigu szczurów", ale bardziej w duchu właściwego ekologiczności współodczuwania i rozumienia sygnałów ze współodczuwania pochodzących. Należałoby, miast obłąkańczo rozbudzać kolejne potrzeby i natychmiast je zaspokajać równie obłąkańczo produkując góry przedmiotów, szybko stających się śmieciami - poszukać idei wyrażanych przez takie przedmioty i namiętności z nimi związanych41.
Ogromne to zadanie dla ideologów i wychowawców!
Natura, uwolniona od ludzkiej pazerności i niszczycielstwa, zapewne sama wytworzy nowy stan równowagi. Zadaniem zaś człowieka Nowej Ery będzie medytowanie tego stanu i słuchanie sygnałów, jakie środowisko naturalne przesyła swoim mieszkańcom.
Środowisko dziś nazywane "naturalnym", czyli wszystko to, co utrzymuje naszą biologiczną cząstkę, będzie dla człowieka ekologicznego tylko cząstką środowiska jako całości. Bo mimo nawoływania do ochrony naszego środowiska naturalnego, dawno już nie żyjemy w naturze; człowiek współczesny niemal połowę swego czasu czuwania spędza przy sztucznym świetle; coraz potężniejszy jest wpływ multimedialnych przekaźników informacji, coraz silniejsze uzależnienie od produktów wyrafinowanych technologii przemysłowych. Większość z dziś żyjących ludzi (także tych z krajów biedniejszych) nie dałaby sobie rady wśród dzikiej, nieskażonej piętnem cywilizacji przyrody. Trzeba zatem przyjąć, że technosfera to integralny czynnik środowiska człowieka, na tyle już oczywisty, że odwrotu od niego nie ma. Co oczywiście nie uwalnia twórców i konserwatorów technologii od dbałości o jej integrację tak z człowiekiem, jak i przyrodą.
Trzecią, kto wie czy nie najistotniejszą częścią środowiska stanie się domena dziś w powszechnej świadomości niemal nieobecna: kultura. To właśnie ona, z jej konwencjami, z jej łatwością kreacji i obalania światów, z jej mitologicznymi i archetypowymi korzeniami - jest właściwym terenem nieskrępowanej twórczości człowieka. Oczywiście nie mamy tu na myśli takiej kultury, jaka funkcjonuje obecnie, nastawionej na ekspansję i zepchnięcie słabszych na stracone pozycje42; mamy na myśli kulturę, której wartością nadrzędną nie jest sukces materialny, lecz duchowy, odczuwalny, jako głęboki sens wiązany z życiem i dziejącymi się w nim wydarzeniami. Brak takiego sensu, niezrozumienie powagi i dostojeństwa ludzkiego na Ziemi bytowania, produkuje rezultaty o jakich dziś donoszą wszystkie dzienniki: bylejakość przywódców społecznych i duchowych, odradzanie się fanatyzmów narodowych i religijnych, plagę sekciarstwa, permanentny kryzys tożsamości wielkich kościołów, wzrost agresywności w skali społecznej, rozerwanie więzi międzypokoleniowych, wynoszenie ekonomii do rangi religii, miałkość postaci stawianych na piedestały i lichotę wyznawców takich kanonizowanych miałkości.
Nowa, ekologiczna już kultura, musiałaby mieć oczywiście odpowiednie materialne podłoże: system ekonomiczny i społeczny sprzyjający niesztampowemu rozwojowi jednostek, technosferę przyjazną środowisku przyrodniczemu oraz międzypokoleniowy system przekazu wartości na tyle sprawny, by kolejne młode pokolenia nie musiały zaczynać od negacji wszystkiego, co istnieje.
Według wielu myślicieli Nowej Ery, podstawową jednostką społeczną będzie gmina. Może ona mieć postać miasta lub zespołu osiedli bardziej oddalonych, jednak musi spełniać jeden warunek: nie powinna liczyć więcej niż 100000 ludzi. Jest to, wg szacunków wielu socjologów (m. in. silnie zaangażowanego w świadomość Nowej Ery Theodore'a. Roszaka) górna granica liczebności dla społeczności samorządowej, kierowanej regułami demokratycznie ustanowionego prawa. Powyżej tej granicy demokracja zmienia się w farsę, pojawia się korupcja na wielką skalę, a społeczność jest możliwa do sterowania tylko metodami populistycznymi, które, jako niewiele mające wspólnego z humanistycznym przesłaniem ekofilozofii, z mety wykluczamy z dalszych rozważań. Społeczność nie może też być zbyt mała, bowiem wtedy robi się konserwatywna i często wręcz ksenofobiczna. Upragniona średnia leży gdzieś między dziesięć, a sto tysięcy ludzi43.
Taka wspólnota musiałaby być zarządzana przez sprawnie funkcjonujący samorząd, wspomagany w ograniczonym stopniu przez lokalne organy administracji państwa. Nie może być mowy o prymacie tej administracji nad organami samorządowymi. Równie ważny jest zakres kompetencji samorządu: musi on mieć realną władzę nad dochodami wytworzonymi w gminie. Zapobiega to kosztownej i nieefektywnej redystrybucji dochodów przez budżet centralny.
Gminy powinny być samowystarczalne ekologicznie i - na tyle, na ile to potrzebne - ekonomicznie. Mówimy "na tyle, na ile to możliwe", bowiem trudno wyobrazić sobie w każdej gminie np. fabrykę samochodów. Przedsiębiorstwa zaspokajające podstawowe potrzeby bytowe (produkcja żywności, środków czystości, prostszych leków, przedsiębiorstwa utylizacji odpadów) i kulturalne (kina, domy kultury, teatr, filharmonia) powinny być łatwo dostępne w granicach gminy.
Społeczeństwo dzisiejsze, a zapewne i jutrzejsze, jest społeczeństwem "postindustrialnym", którego centrum zainteresowań nie jest już - jak w wieku XIX i częściowo XX - przemysł i jego możliwości wytwórcze, ale coraz silniej problem zagospodarowania czasu. Mamy go w skali społecznej coraz więcej. Nie zmienia tego fakt istnienia sporej rzeszy pracoholików. O wiele więcej jest bezrobotnych całkowicie lub częściowo i nie wydaje się, żeby w obecnym modelu gospodarki ich liczba miała spaść do jakiegoś marginalnego poziomu w dającej się przewidzieć przyszłości. Z punktu widzenia ekologicznego problemem nie jest zresztą fakt bycia bezrobotnym, lecz pozycja społeczna bezrobotnego, która jest niska, żeby nie rzec - odpadowa, a światopogląd ekologiczny nakazuje, by produkcję odpadów, także psychicznych, ograniczyć do naprawdę niezbędnego minimum. Nakazuje i więcej: żeby odpady te utylizować i w miarę możliwości przywracać do obiegu, materialnego i kulturowego.
Może się to wykonać dzięki innemu podejściu do pracy, gdzie mniej jest ona reglamentowanym narzędziem w walce o byt (lepsza praca = lepszy byt), a bardziej elementem realizacji człowieczeństwa poprzez dobrowolnie podjęty obowiązek. Takie podejście do pracy wymaga jednak w warunkach europejskich społeczeństwa o wysokim poczuciu bezpieczeństwa socjalnego. Wymaga też innego typu edukacji: nastawionej na tolerancję wobec osób nieproduktywnych i wpajającej świadomość, że takim nieproduktywnym może bezpiecznie stać się każdy z nas. Taka edukacja, jeśli uzupełniona będzie lekcją odwagi życiowej i zaradności, już dziś nauczanej w krajach protestanckich - powinna w ciągu dwu pokoleń wytworzyć właściwy klimat społeczny, w którym praca zarobkowa jest nie przymusem w walce o przetrwanie, nie jest składnikiem statusu socjalnego, a tylko jednym z wielu elementów samorealizacji jednostki na jej życiowej drodze.
Niezwykle ważną dla nowego społeczeństwa próbą będzie bez wątpienia kwestia własności ziemi. Model dotychczasowy oparty jest na zawłaszczaniu: kto pierwszy jakiś kawał dziewiczej ziemi ogrodzi i powie "to moje", niejako automatycznie zyskuje prawo własności. Owo zawłaszczanie przybiera niepokojące formy zwłaszcza wtedy, gdy okazuje się, że ziemia kryje bogactwa naturalne, niezbędne do funkcjonowania cywilizacji. Szermowanie przez polityków hasłami o "istotnych strefach wpływów" ich państw ma w większości podłoże ekonomiczne44 i jest przedłużeniem procesu zawłaszczania metodami politycznymi, ekonomicznymi i militarnymi, jeśli nie jest z jakichś względów możliwe zawłaszczenie bezpośrednie. Ale możliwe jest i inne podejście: ziemia nie musi być "własnością" i nie powinno się pobierać opłat za jej użytkowanie; można ją natomiast powierzać w gospodarowanie i z niego czerpać zyski, no i należy zagwarantować bezpieczeństwo człowieka na zajmowanej przez niego ziemi. Najklarowniejszym kryterium tak pojętej "własności" wydaje się być zdolność społeczności zamieszkującej jakiś teren do stworzenia na nim płodnej duchowo kultury, umożliwiającej jej uczestnikom możliwe pełny rozwój ich potencjału45. Problem własności ziemi nie ma obecnie nowego, sensownego rozwiązania46, choć już wiadomo, że trwająca od wielu stuleci praktyka zawłaszczania jest rozwiązaniem najgorszym.
Omawiając problem własności, nie sposób uciec od sprawy stosunkowo nowej, ale coraz wyraźniej widocznej - od problemu własności intelektualnej. Okazuje się, że ma ona chyba inną naturę, niż własność materialna, zwłaszcza wobec istnienia technik umożliwiających masowe kopiowanie informacji. Permanentny właściwie kryzys ochrony praw autorskich w szołbiznesie i informatyce, każe zastanowić się, czy może kryzys ten nie jest strukturalny? Jest rzeczą powszechnie znaną, że wielkie idee pojawiają się w wielu umysłach jednocześnie, jest nawet całkiem sensowna teoria tego zjawiska47, ale w praktyce za twórcę idei uchodzi ten, kto szybciej ją opublikował, albo szybciej pobiegł do urzędu patentowego... Jeśli więc przyjąć jednoczesność pojawiania się nowych idei w wielu umysłach, to pojęcie "własności intelektualnej" mocno się rozmywa i nakazuje inne podejście do spraw z nią związanych: bezwzględnie wycenić i opłacić trzeba np. pracę programistów tworzących jakiś program komputerowy - ale już wątpliwości budzi powszechne w dzisiejszym przemyśle software'owym "odcinanie kuponów", czyli wysokie opłaty za oprogramowanie raz stworzone i uruchomione, a potem tylko de facto kopiowane. Rozwiązaniem zgodnym z postulowaną tu etyką byłoby takie skalkulowanie ceny oprogramowania, żeby przewidywana ilość sprzedanych kopii sfinansowała pracę włożoną w jego stworzenie i dała nadwyżkę, niezbędną dla dalszego rozwoju produktu. Ceny dzisiejszego oprogramowania produkcji potentatów software'owych tego warunku nie spełniają - są zdecydowanie za wysokie, co rodzi plagę piractwa, niemożliwego nawet do oszacowania, a cóż dopiero do zwalczenia. Podsumowując sprawę: opłacana powinna być nie własność, lecz praca. Rodzi to konieczność zdeprecjonowania pieniądza jako jedynego miernika posiadanej energii. Nie jest to nierealne. Coraz popularniejsze i dobrze w praktyce działające koncepcje "pieniądza lokalnego" i zredukowanie zbędnego obiegu pieniądza ogólnego są tu jaskrawym potwierdzeniem, że taka "ekologiczna ekonomia" nie jest mrzonką, ale pełnoprawną konkurentką ekonomii dzisiejszej, zglobalizowanej i skomercjalizowanej w stopniu zdecydowanie za wysokim.
Społeczeństwo ekologiczne to społeczeństwo starające się na każdym kroku redukować uciążliwości, jakie dla środowiska powoduje działalność człowieka. A to nakazuje szukanie rozwiązań często niekonwencjonalnych, sprzecznych z dzisiejszym rozumieniem "efektywności", czy "opłacalności". Zilustrujmy to przykładem: Niewątpliwie nieekologiczne jest zatruwanie środowiska wyziewami z samochodowych silników. Samochody (zwłaszcza w mieście) najczęściej dowożą ludzi do ich biur i fabryk. Aby tego dokonać potrzebna jest wybitnie antyekologiczna struktura złożona z sieci dróg, z samochodów, z zasilającego je przemysłu naftowego oraz wszelkich urządzeń technicznych i prawnych organizujących ruch kołowy. Zauważmy jednak, że obecnie większość prac biurowych można zautomatyzować przy pomocy komputera i że biuro złożone z kilkudziesięciu pracowników obsługujących komputery może być rozproszone - komputery ustawione w domach pracowników łączy się w sieć. Funkcjonalnie biuro takie nie jest mniej sprawne od tradycyjnego. Koszt ekonomiczny takiego rozwiązania jest zdecydowanie niższy od budowy drogi, produkcji samochodów i kierowania ich ruchem. Zatem sieć komputerowa jest tu rozwiązaniem proekologicznym, zaś scentralizowane biuro, wymagające dowozu pracowników jest antyekologiczne. Korzyścią dodatkową jest tu fakt, że pracownicy wykonują pracę w miejscu swego zamieszkania i nie tracą długich godzin na dojazdy. To, co proekologiczne jest tu zarazem z dzisiejszego punktu widzenia antyekonomiczne, bowiem spada popyt na samochody i paliwo do nich, czyli jedne z bardziej zyskownych dziedzin współczesnej gospodarki. Na szczęście w ostatnich kilkunastu latach daje się zaobserwować bardzo pozytywną z punktu widzenia ekologii tendencję: technologie ekologiczne to jednocześnie technologie opłacalne i na odwrót: często właśnie względy ekonomiczne wymuszają stosowanie technologii przyjaznych środowisku.
Pamiętajmy też, że społeczeństwo ekologiczne, to jednocześnie społeczeństwo masowe, choćby dlatego, że liczba ludności Ziemi szybko wzrasta i nic nie zapowiada spowolnienia tego procesu w najbliższych kilkudziesięciu latach. Zagęszczenie populacji ludzkiej też będzie rosło, a to powoduje nieuchronny wzrost skażeń pochodzenia bioenergetycznego, takich jak agresja, czy doskonale znana i wielokrotnie opisywana atmosfera psychiczna slumsów, błyskawicznie rozrastających się wokół bogatych centrów wielkich miast. Takie skażenia też należy monitorować i ograniczać. Kto wie, czy elementem wykształcenia policjanta przyszłości nie będzie umiejętność wczesnego wykrywania narastającego zagrożenia agresją, przestępczością, alkoholizmem, narkomania itp. plagami - i interwencja, zanim wspomniane plagi zmaterializują się. Do tego doskonale nadają się technologie znane z dzisiejszej psychotroniki: wszelkie odpromienniki, amulety, praca z głęboką podświadomością przy pomocy afirmacji, wizualizacji, metody Silvy itp. Wahadło radiestezyjne w rękach odpowiednio wyszkolonej osoby potrafiłoby z dużą dozą pewności wskazać obszary wielkiej aglomeracji, w których już gromadzą się negatywne energie. Byłoby to podstawą do interwencji na poziomie subtelnym, na długo przedtem nim nastąpi rzeczywiste nieszczęście48. Bo o wiele łatwiej jest wyszkolonym fachowcom manipulować energiami subtelnymi niż później armii pracowników socjalnych likwidować szkody powstałe w psychice konkretnych osób wskutek zaniedbania takich manipulacji.
Inną odmianą działań w "bioenergosferze" jest wykorzystanie faktu, że człowiek pogrążony w głębokiej medytacji oczyszcza środowisko z polucji biopsychicznych. Jednak nie każdy ma potencjały wielkiego jogina i większość osób samotnie uprawiających medytację, zwłaszcza w pełnych agresji i stresu miastach, bierze na siebie zbyt wiele. Niejedna taka osoba zwyczajnie przeciąża się i trafia do szpitala psychiatrycznego, co rozmaitej maści ograniczonym dogmatykom daje asumpt do mówienia o szkodliwości, czy wręcz "satanistyczności" jogi. Jednak gdyby za oczyszczanie bioenergetyczne środowiska wzięli się nie nawiedzeni amatorzy, ale dobrze przygotowani profesjonaliści, zgrupowani w zawodowe wspólnoty medytacyjne, mające na celu obniżanie poziomu skażeń biopsychicznych na jakimś obszarze; gdyby robili to przez długi czas regularnie i bez łączenia swej pracy z częstymi u początkujących joginów "odlotowymi wizjami" - zaobserwujemy widoczny spadek agresywności i patologii społecznych tam, gdzie lokalna społeczność ma swoich etatowych medytujących49.
Jakie będzie ostatecznie "społeczeństwo
ekologiczne" przyszłości - dziś nie wiadomo,
a naszkicowane przez nas problemy to zaledwie wierzchołek
góry lodowej z tą problematyką związanej.
Ale jest to już jakiś drogowskaz, jakiś punkt zaczepienia,
jakieś wyjście w przyszłość. Miejmy
nadzieję, że będzie to przyszłość
jaśniejsza od rzeczywistości znanej z dzisiejszych doniesień
medialnych.