Miejscem człowieka jest ziemia. Wykłady z ekofilozofii |
Twórca ekofilozofii Henryk Skolimowski jest wychowankiem szkoły filozofii analitycznej, do naszego kraju importowanej z Zachodu. Sama zaś ekofilozofia jest od analityczności jak najdalsza; jest po prostu filozofią duchową korzystającą z modnych u końca XX stulecia nurtów intelektualnych. Ten właśnie jej rys - potężnie nieścisłe pojęcia "rewerencji", "świata jako świątyni", "umysłu uczestniczącego" i innych, ochoczo używanych terminów - nakazuje zainteresować się słowiańską i polską, czy też szerzej - agrarną - proweniencją twórcy filozofii ekologicznej. Bo nie jest przypadkiem, że właśnie takie korzenie ma filozofia nauczająca miłości do Ziemi i wszelkiego na niej bytującego stworzenia.
Pomocne stanie się tu dobrze już zakorzenione w nauce rozróżnienie kultur koczowniczych-myśliwskich i agrarnych-osiadłych. Oba te sposoby funkcjonowania człowieka i społeczności przez niego stworzonej są komplementarne.
Znane z historii społeczności koczownicze żywiły się mięsem upolowanych zwierząt, a pomocniczą rolę w ich egzystencji odgrywała hodowla i handel. Centralną postacią takiej społeczności - jej żywicielem! - był myśliwy, na którego czyhało sporo niebezpieczeństw. Dlatego nie działał on w pojedynkę; potrzebował zorganizowania grupy polującej i niezbędnego w niej podziału ról. Grupa taka musiała mieć dowódcę, którego woli się w jakimś stopniu poddawała. Musiał to być ktoś o rzeczywiście nieprzeciętnych na tle grupy cechach, zdolny zapanować tak nad podległymi mu ludźmi, jak i nad samym procesem polowania. Wymagał bezwzględnego posłuszeństwa, pod rygorem nieudanego polowania, które oznaczało klęskę całej wspólnoty. Z czasem wytworzyła się w takich społecznościach swoista kasta zawodowych dowódców, którzy nie byli uczeni codziennych prac typowych dla danej społeczności, natomiast wychowywano ich w świadomości przywódcy, postawionego wysoko ponad tłumem. Najciekawszy zaś proces przebiegł w społecznościach koczowniczych, gdy już stały się one osiadłe, a dawne nawyki działały dalej. Wtedy to pierwotny przywódca społeczności uległ stopniowo zmitologizowaniu i stał się bogiem. Żyjący przywódca mógł być co najwyżej namiestnikiem tak uczynionego bóstwa. Bóstwa społeczności koczowniczych są zawsze "pozaświatowe", co wynika jasno z logiki mitologizowania i deifikacji osób kiedyś kierujących społecznością, a dziś pamiętanych. Są też surowe i nieprzyjazne, jak i same warunki życia pierwotnego koczownika, niepewnego jutra i przeważnie bezradnego wobec niepojętych sił przyrody.
Dzięki centralizacji władzy i ujednoliceniu wierzeń; dzięki stworzeniu w miarę jednolitego systemu mitologicznego, generującego porządek społeczny - kultury koczownicze wytworzyły scentralizowane struktury władzy, najpierw plemiennej, potem państwowej, a wreszcie imperialnej. Aby zachować ciągłość tradycji, potrzebna była najpierw instytucja "ludzi-kronik", potem pismo i na koniec historia. Jej uporządkowany przebieg wydarzeń wyznaczył też "obiektywny", linearny wzorzec odczuwania czasu, właściwy koczownikom po dziś dzień. Przenika on z historii do mitologii: teogonie koczownicze pełne są uporządkowanych chronologicznie opowieści o walkach bogów, zakończonej ostatecznym rozdzieleniem ról, jakie bóstwa pełnią już w czasach historycznych.
Drugi wzorzec życia - agrarny - właściwy jest osiadłym społecznościom rolniczym, żyjącym z uprawy ziemi. Myślistwo, aczkolwiek społecznościom takim znane, odgrywało rolę marginalną, a handlu nauczyły się one dopiero pod wpływem kontaktów z szerszym światem. W dawnych czasach społeczności agrarne żyły właściwie niemal bez łączności ze światem spoza rolniczej wioski. Cała organizacja społeczna była ściśle lokalna, co bezcelowym czyniło budowę wyższych szczebli organizacji społecznej, takich jak choćby federacja gmin, czy państwo. Poczucie czasu jest tu cykliczne, związane nierozerwalnie z rocznym cyklem przyrodniczym. Nie ma też zapisu dziejów w dzisiejszym tego słowa rozumieniu, choć istnieje pamięć zbiorowa, przechowująca kiedyś nadane prawa. W związku z tym mniejszą rolę odgrywa historia i w ogóle przekaz. Tradycja brana jest wprost z sił natury: z wielkiego kręgu życia i przemijania. Nie ma w społecznościach typowo agrarnych wyspecjalizowanych kapłanów; rolę taką, jako zajęcie dodatkowe, przejmuje najczęściej przedstawiciel specyficznego "rzemiosła", jakim jest praktyczna magia, np. uzdrowiciel, szaman lub wróżbita. Podczas corocznych obrzędów kapłańska w swej istocie rola mistrza ceremonii nie jest, sądząc z zachowanych przekazów historycznych, przypisana na stałe do osoby, lecz powierzana, jako szczególny zaszczyt, komuś zasłużonemu dla społeczności - przeważnie któremuś z seniorów. Bóstwa agrarne to personifikacje sił przyrody; znane z historii społeczności agrarne nie wytworzyły pojęcia Boga-Stwórcy, który byłby rodzajem dowódcy świata; Absolut jest tu bliższy pojęciom bezosobowym, takim jak "brahman", czy "sangha". Przyroda pojmowana jest jako wieczna, zaś zarządzające nią siły niematerialne przechodzą w nieskończoność cykl przemian podobny do obserwowanego w naturze materialnej. Wydaje się, że wyobraźnia agrarna niespecjalnie rozdziela świat materialny i niematerialny; byty takie jak choćby słowiańskie kłobuki i płanetniki57 żyją blisko ludzi i podzielają ich codzienność. Można powiedzieć, że ze zdolności stwarzania bogów społeczności agrarne korzystają oszczędnie. Ciekawym rysem jest tu niemal całkowite zatarcie hierarchii bytów: człowiek jest wobec sił niematerialnych niemal równorzędnym partnerem, gdyż i on, i bogowie są jednako cząstką bezosobowego Absolutu i jednako korzystają z tych samych sił natury. Siły te są przez społeczności agrarne rozpoznane i wykorzystywane dużo lepiej niż w społeczeństwach koczowniczych, przez co nie stwarzają większego zagrożenia58. Silne też jest przywiązanie do ziemi w sensie bioenergetycznym, czego jaskrawym przykładem są choćby obrzędy o charakterze magicznym odprawiane na miejscach mocy, powszechne w kulturach agrarnych59.
Nietrudno zauważyć, że dzisiejsza cywilizacja zachodnia jest koczownicza do trzewi. Wszystkie jej żywotne korzenie - religia żydowska, kultura rzymska, filozofia grecka i pochodne od nich chrześcijaństwo - są tworem społeczności koczowniczych. Wraz z wynalezieniem środków szybkiej łączności i masowego komunikowania się zanikły te elementy lokalności, które jeszcze do połowy XVI stulecia były w kulturze Zachodu obecne. Ruszyła niepowstrzymanie machina zdobywczości, co z historii znane jest jako imperialistyczna faza rozwoju kultury zachodnioeuropejskiej. Gdy zaś po przeszło trzech stuleciach niepowstrzymanego pędu koczowników do gospodarczego i militarnego podboju reszty świata zorientowano się w rozmiarach zniszczeń, jakie pozostawiła po sobie ta zdobywczość - Ziemia była już potężnie zdewastowana. Z lęku przed zupełną utratą środowiska życia zrodził się ruch ekologiczny. Dopracował się on niezłych i rzeczywiście przyjaznych środowisku technologii, ale już filozofię musiał wziąć od kultur rolniczych. Dzisiejsi eko-nowinkarze chętnie sięgają do symboliki i mitologii agrarnych ze swej istoty kultur: celtyckiej, słowiańskiej, chińskiej, etruskiej czy kultur indiańskich. Ale już środki propagacji tych symbolik i mitów są stricte technologiczne: płyta CD, taśma video, coraz częściej także Internet.
Taka też osobliwa mieszanka obyczajów dociera i do nas. Co ciekawe, traktowana jest jak zupełna nowość. Tymczasem właśnie zagubiona cząstka Słowiańszczyzny, jaką jest agraryzm i kontemplatywność leżą u podłoża ekofilozofii. Wielką ironią historii jest zatem fakt, że prace Henryka Skolimowskiego ukazały się najpierw po angielsku, najpierw zyskały uznanie na koczowniczym Zachodzie, a dopiero za jego pośrednictwem docierają do miejsca, z którego de facto wyszły...60
Agraryzm, a dokładniej jego ziemiańska odmiana, legł u podłoża największego sukcesu w naszych dziejach, jakim był bez wątpienia "złoty wiek" czasów jagiellońskich. Wszelkie do dziś z sentymentem wspominane cechy tamtych czasów: potęga polityczna, siła gospodarcza, sprawnie funkcjonująca demokracja szlachecka, wysoki poziom wykształcenia, duża świadomość obywatelska - u podłoża mają właśnie agrarną z ducha swego wizję świata. Najwybitniejsze ówczesne dzieła, czyli poezja Jana Kochanowskiego, publicystyka polityczna Andrzeja Frycza Modrzewskiego, historiografia Marcina Kromera i Marcina Bielskiego, wreszcie dzieło Macieja Miechowity61 - wszystkie one rolnicze życie blisko natury, czerpanie wiedzy z życiowej praktyki a nie z mętnawych "objawień", uznają za wartość najwyższą. I - cóż za ironia Historii! - wszystkie ukazują się w chwili, gdy świat koczowniczy otaczający agrarną Polskę zbroi się na potęgę i szykuje do swej zwycięskiej ekspansji. Temu wyzwaniu, jak wiadomo, nie sprostaliśmy, a idee agrarne, przejęte i zniekształcone przez koczowniczych z ducha swego jezuitów szybko zdegenerowały się do imentu, fundując równie kompletną degenerację mitu sarmackiego62. Ale też jezuiccy okupanci nie byli w najmniejszym stopniu zainteresowani jakimkolwiek rozwojem świadomości agrarnej ani w ogóle rodzimej; byli sprawnymi i bezwzględnymi wykonawcami uchwał niesławnej pamięci soboru trydenckiego. I tak to agrarna radość życia, umiłowanie prostoty i natury, ciekawość świata (polska młodzież szlachecka czasów Renesansu podróżowała sporo po Europie) zamieniły się w degenerację, której skutki widoczne są do dziś63. Polska, zdobywcza i misjonarska, z narzuconym, koczowniczym wzorcem życia zdecydowanie się historycznie nie sprawdziła.
Wzorzec życia najpierw pogańskich Słowian, a potem niemal do połowy XVI w. chrześcijańskiej już Polski mocno rymuje się z tym, co stanowiło istotę przesłania Renesansu: z bezpieczeństwem egzystencjalnym, w kulturach agrarnych istniejącym jako coś oczywistego. Nic dziwnego, że właśnie w okresie Odrodzenia duchowość polska rozkwita najpiękniej na skalę nigdy potem w naszej historii nie notowanej - i nic dziwnego, że wmawiająca grzech od poczęcia i odbierająca to bezpieczeństwo nauka katolicka tak fatalnych narobiła tu spustoszeń. Zdjęcie z polskiej psychiki zbiorowej naleciałości koczowniczych (to różne przeświadczenia o "misjach" i "przedmurzach") pozwoliłoby odzyskać głębię duchowości utraconą przed wiekami, bez rozmywania jej w bezsensownych sporach ideologicznych i gorszących praktykach politycznych.
Podstawa organizacji społeczeństwa agrarnej, przedchrześcijańskiej Słowiańszczyzny - samorządna i samodzielna społeczność lokalna zwana opolem - z powodzeniem mogłaby być wzorcem i dla dzisiejszych wyznawców lokalności jako podstawy zdrowia gospodarczego i społecznego. Można zatem, upraszczając nieco problem, powiedzieć, że ekologiczność noszą Słowianie "w genach", więc nie ma potrzeby specjalnego importowania wzorców z Zachodu64. Koczowniczo-militarnej z ducha swego kulturze Zachodu ekologizm jest zasadniczo obcy i nic dziwnego, że ekofilozofię stworzył i propaguje Polak. Ekofilozofia i propagowany przez nią rozwój zrównoważony to szansa mniej dla Zachodu, lecz przede wszystkim dla krajów upośledzonych w przeszłości przez komunizm. Bo żywe w tych krajach marzenia o "dogonieniu Zachodu" są - powiedzmy to sobie szczerze i otwarcie - mrzonką. Inny jest u nas stosunek do pracy, inny model konsumpcji, no i przede wszystkim zupełnie różny model duchowości - agrarny właśnie. Mniej zwracający uwagę na konkurencyjność i wydajność, a bardziej na współdziałanie człowieka i przyrody. Eksperyment z liberalizmem gospodarczym ostatnich lat dziesięciu, gdy ilość ludzi o mentalności koczowniczego zdobywcy okazała się za mała, by pociągnąć resztę ku wymarzonemu dobrobytowi, a za to szybko rośnie obszar beznadziejnej nędzy, powinien dać mocno do myślenia dogmatykom zapatrzonym w Zachód. Równie twórcza może być refleksja nad szybką degeneracją społeczeństwa w okresie komunizmu. Takie zdegenerowanie, wyrażające się dziś w postawach roszczeniowych i potężnym braku odpowiedzialności społecznej też wyrosło na gruncie agrarnym - z szybkiego wtopienia się w bezpieczeństwo socjalne, jakie dawał komunizm i pomylenie go z naturalnym w agrarności bezpieczeństwem egzystencjalnym.
Można zaryzykować stwierdzenie, że duchowość agrarna - bliska, niewymagająca, dostępna bez ograniczeń każdemu członkowi żyjącej w rytmie przyrody społeczności - jest wymarzonym wręcz podarunkiem dla światopoglądu ekologicznego. Agrarność z jej refleksyjnością, z eksponowaniem bezpośredniego doznania Natury, z brakiem agresywności, a za to przekonaniem, że Matka-Ziemia jest ojczyzną wszystkich ludzi, z organicznie wbudowaną w światopogląd i praktykę życiową lokalnością, z rewerencją i światem jako świątynią u podłoża refleksji globalnej, to bez wątpienia najpiękniejszy podarunek, jaki możemy dać dzisiejszemu napiętemu do granic możliwości światu. Nie oznacza to oczywiście, jak chcieliby tego otumanieni wojującym religianctwem, katolickim i niekatolickim, narodowcy, odrzucenia dorobku myśli i cywilizacji zachodniej; oznacza jednak nieco krytyczne podejście do agresywnie propagowanego przez Zachód skrajnie utylitarystycznego i wyjaławiającego stylu życia. Chodzi o to, by nie rezygnując z dobrodziejstw demokracji i technologii, nie stać się ich kapłanami i więźniami jednocześnie.
Jeśli tylko odkryjemy w sobie tę nutę; jeśli uwolnimy się od zniewolenia religijnego, obcego naszej naturze; jeśli zrozumiemy przesłanie, jakie zniszczona, lecz wciąż żyjąca Ziemia nam przekazuje - okazać się może, iż nie jest to mały wkład w kulturę świata jako całości. Że jest to coś, co lecząc narosłe kompleksy i resentymenty, przywraca nam godność i dostojeństwo utracone przed stuleciami.