< <  |  STRONA GŁÓWNA  |  SPIS TREŚCI  |  > >

Miejscem człowieka jest ziemia. Wykłady z ekofilozofii

WYKŁAD DWUNASTY

Sukces duchowy

Współczesny świat jest - jak łatwo zauważyć - ogarnięty pasją osiągnięcia sukcesu. Słowo to jest odmieniane na wszystkie sposoby. Powstała nawet całkiem porządnie pomyślana "filozofia sukcesu" i "psychologia sukcesu". Wygląda na to, że przeznaczeniem człowieka jest sukces - przynajmniej według wyznawców tej filozofii. Jako sukces rozumie się jednak niemal wyłącznie sukces materialny: wysokie zarobki umożliwiające dużą konsumpcję, możliwości awansu, stan posiadania, możliwość zabezpieczenia życiowego dzieci. Jeśli gdziekolwiek pojawia się czynnik niematerialny, jest on pochodną możliwości bogacenia się. Modelowy "człowiek sukcesu", to ktoś, kto własną pracą i zdolnościami dorobił się pieniędzy i prestiżu z posiadania pieniędzy wynikającego. Jako mitologiczne rekwizyty kogoś takiego służą wszelkie przedmioty ekskluzywne, produkowane w małych seriach, a przez to kosztowne.

Filozofia taka, jak powyżej naszkicowana, zrodziła się w czasach kapitalizmu wolnokonkurencyjnego, kiedy rzeczywiście istniało proste przełożenie między zdolnościami i pracowitością człowieka, a jego dochodami i zadowoleniem z życia, jakie te dochody zapewniały. Pamiętać też trzeba, że wtedy nie było potrzeb, których zaspokojenie powodować by miało ruinę środowiska - nie było tak rozbudowanego przemysłu, a i ludzi osiągających kosztowny sukces było zdecydowanie mniej. Na fali umasowienia konsumpcjonizmu, jaka przyszła po I wojnie światowej, także moda na sukces stała się powszechna i wciąż potężnieje. W latach 60-tych i 70-tych XX stulecia wydawało się, że powszechność sukcesu materialnego jest w zasięgu ręki, nawet w relatywnie biednych krajach bloku sowieckiego. Jednak już u początku lat 80-tych wizja "sukcesu dla każdego" zaczęła się oddalać. Stało się tak za sprawą gwałtownego wyścigu między rozbudzonymi aspiracjami, a koncentracją kapitału w rękach potężnych ponadnarodowych konsorcjów. Globalizacja gospodarki w latach 90-tych rozziew między oczekiwaniami, a możliwościami tylko pogłębiła. Wprawdzie w krajach bogatych nie ma na masową skalę skrajnej nędzy, ale też i aspiracje społeczeństw tych krajów sięgają wysoko ponad zaspokojenie potrzeb podstawowych. Jednocześnie od czasu sformułowania założeń "filozofii sukcesu" liczba ludności Ziemi wzrosła dwukrotnie i nic nie zapowiada spadku tempa wzrostu. Już widać na horyzoncie drastyczne kurczenie się zasobów naszej niewielkiej w końcu planety - a sukces życiowy wszedł w świadomość i zaczyna być traktowany coraz bardziej jak dobro należne człowiekowi z urodzenia. Jednocześnie dookoła kultu sukcesu wyrosły zjawiska niepokojące - przede wszystkim mierzenie wartości człowieka niemal wyłącznie osiągniętym sukcesem materialnym. Powoduje to szybką (i rozpędzającą się dopiero, zwłaszcza w krajach "na dorobku") brutalizację walki o sukces, bo zrozumiałe jest, że nikt nie chce czuć się gorszy. Ta walka, wymagająca zdobywania, a raczej wydzierania, coraz to nowych, coraz to kosztowniejszych dóbr z sukcesem kojarzonych nie jest obojętna i dla naszego szeroko pojmowanego środowiska. Niszczy ona środowisko społeczne, rujnując więzi międzyludzkie; ofiarą jej pada i środowisko przyrodnicze, eksploatowane bez miłosierdzia; także najpowszechniejsze nasze środowisko - technosfera - jest w wyniku pośpiesznego wprowadzania nie do końca przetestowanych technologii55, mniej zhumanizowane, niżby należało.

Tymczasem na brutalną i coraz brutalniejszą walkę o sukces materialny jest coraz mniej miejsca, więc i krąg "ludzi sukcesu" jest siłą rzeczy coraz mniejszy, coraz lepiej strzeżony. Coraz więcej wymagań trzeba spełniać, by ta elita wpuściła kogoś nowego do swego grona. Można wręcz zaryzykować twierdzenie, że sukces lub jego brak stał się dziedziczny.

Jednocześnie jednak każdy człowiek czuje niezbywalne prawo do jakiejś dającej satysfakcję realizacji swych pragnień i potrzeb. Taką możliwość oferuje właśnie ekofilozofia, oferując pojęcie "sukcesu duchowego", który może bez wielkiego stresu i skazanej w większości na przegraną wyniszczającej walki przynieść satysfakcję właściwie każdej jednostce ludzkiej, a nie wymaga brutalizacji życia.

Żyjemy w czasie przez wielu myślicieli uważanym za przejściowy. Stara kultura i jej mity przestały działać, a nowe się jeszcze nie skrystalizowały, jeszcze nie wzięły świadomości społecznej w swe karby. W takich okresach (znanych zresztą dobrze z historii) stabilne struktury społeczne, takie, jak rodzina, autorytet starszych, szacunek dla nauczycieli, ulegają erozji, odsłaniając pierwotniejszą, biologiczną warstwę człowieczeństwa. Nie jest ona zdolna tworzyć poważniejszych wartości w sensie aksjologicznym, ale umożliwia przetrwanie w bardzo nawet niesprzyjających warunkach środowiskowych. Z czasem do tej pierwotnej i na pewno nie najwyższej potrzeby dobudowuje się filozofię i etykę, oczywiście opartą na przekonaniu o konieczności bezwzględnej walki o byt i jego jakość. Taka filozofia i taka etyka są wnioskami wyciągniętymi z obserwacji przyrody, w której rzeczywiście osobniki i gatunki gorzej przystosowane giną, lub mają mniejsze szanse na powielenie swego genotypu. I - podobnie jak wśród ludzi - ilość osobników odnoszących sukces (przekazujących geny) jest znikoma w stosunku do ogólnej ilości osobników próbujących swych sił. To samo dotyczy gatunków. Ogromna różnorodność życia dzisiejszego i znanego z badań paleontologicznych jest niewielką cząstką jeszcze większego bogactwa gatunków, które jakiś czas istniały, ale sukcesu ewolucyjnego nie odniosły.

W ramach nieznanych przyrodzie stabilnych struktur społecznych, filozoficznych i etycznych, jakie jeszcze do niedawna istniały, ludzie słabsi społecznie, obdarzeni mniejszą siłą przebicia - mieli jakieś miejsce, które, choć bywało nader poślednie, nie skazywało na zupełny społeczny niebyt i zagrożenia z tego tytułu płynące. Takie było np. społeczeństwo stanowe.

W sytuacji obecnej, gdy osoby o mentalności i możliwościach drapieżników narzuciły swój punkt widzenia reszcie pobratymców - owa reszta w swojej masie raczej nie dostosuje się do nich, przez co ich sukces będzie iluzoryczny.

Jest nas coraz więcej, a Ziemia i jej zasoby nie powiększają się. Żyjemy przeważnie w sprzyjających agresji skupiskach miejskich. I każdy mieszkaniec takiego skupiska jest atakowany bodźcami uświadamiającymi mu rozziew między jego rozbudzonymi aspiracjami, a posiadanymi możliwościami. W takiej to sytuacji "filozofia sukcesu" jest czynnikiem poważnie przyczyniającym się do wzrostu zjawisk i nastrojów społecznie niepożądanych.

Samego pędu do sukcesu najpewniej nie da się zatrzymać, a wizje w rodzaju popularnej koncepcji "społeczeństwa 20:80"56 są po prostu nieludzkie i wskazują tylko, jak naiwni i nieodpowiedzialni są ich wyznawcy. Ciekawe, że wszyscy piewcy "wizji 20:80" sami są święcie przekonani, że już należą do owej wąskiej elity, więc radzi by resztę odepchnąć od tortu, którego i tak dla wszystkich nie wystarczy.

Obraz jest pesymistyczny, a co na to ekofilozofia?

Proponowane rozwiązanie jest - jak zwykle w ekologizmie - niestandardowe. Nie proponujemy nowej wizji społeczeństwa sprawiedliwości powszechnej, bo po doświadczeniach z prometejską w założeniach, a zbrodniczą w praktyce ideą komunizmu wiadomo już, że albo ludzkość do takich idei nie dorosła, albo sama idea jest z gruntu swego poroniona; proponujemy natomiast - częściową przynajmniej rezygnację z poszukiwania sukcesu w świecie zewnętrznym, a poszukanie go w sobie przez każdego człowieka z osobna. Oznacza to znaczącą redefinicję pojęcia "sukces". Dla ekofilozofa ów "sukces" zdefiniujemy jako "osiągnięcie stanu zgody człowieka z samym sobą i z własnym losem". Oczywiście nie może być komukolwiek przeznaczonym losem bezustanne cierpienie zagrożenia i beznadziei; wspomnieliśmy już, że dzisiejsze bogactwo świata umożliwia, przy odpowiedniej alokacji, rozprawienie się raz na zawsze z problemem skrajnej biedy. Mamy na myśli raczej fakt, iż w micie Ziemi-Gai każda jednostka jest częścią większego, holistycznego porządku świata, w który nic i nikt nie może jej zastąpić. I że nie rodzimy się ze świadomością tego miejsca, że życie na Ziemi w materialnym ciele to czas między innymi na jej zdobycie. W tym rozumieniu sukces zatem osiąga ktoś, kto własną pracą, doświadczeniami lub dzięki darom losu wspomnianą świadomość zdobył.

Na sukces duchowy składa się kilka elementów, z których pierwszy jest w najwyższym stopniu materialny: jest to stabilna i w miarę bezpieczna sytuacja ekonomiczna, uwalniająca od ciągłego lęku o byt. Taką sytuację przy dzisiejszym poziomie technologii i globalnego dobrobytu można stworzyć zwalniając środki dziś przeznaczane między innymi na obłędną "walkę o sukces".

Następnym piętrem jest rozeznanie siebie samego - poziomu swoich potrzeb, swoich możliwości i własnej przydatności społecznej. To ostatnie jest ważne, bowiem choć w każdym społeczeństwie jest pewna ilość osób w żaden sposób nieproduktywnych, jednak nie może ona być zbyt wielka. Można nawet zaryzykować twierdzenie, że głównym składnikiem sukcesu życiowego jest poziom samooceny, wypływający z akceptacji społecznej codziennych zachowań i przekonań człowieka.

Do tak rozumianego sukcesu trzeba człowieka przygotować odpowiednio wcześnie: uczyć rewerencji, poczucia własnej wartości i przede wszystkim - tolerancji i akceptacji sposobu egzystencji innego niż własny. Dotyczy to nie tylko zrozumienia osób słabszych ekonomicznie czy psychicznie, ale także zdolności do równoprawnego bycia z osobami o wiele potężniejszymi, bez natychmiastowej chęci dorównania im. Tolerancja musiałaby wyrażać się w bezpiecznym i wolnym od ideologicznej agresji współżyciu z osobami realizującymi inny, nieraz dla nas niepojęty model życia - jeśli nie stanowi on bezpośredniego zagrożenia dla otoczenia. Potrzebny jest zatem kanon nienaruszalnych, a przez to wspólnych wszystkim razem żyjącym ludziom wartości i norm. Rewerencja, kontemplatywność, samorozwój, doskonalenie siebie poszanowanie natury i studiowanie praw duchowości jako cel i sens egzystencji - to na pewno solidne podstawy do stworzenia takiego systemu.

Sukces duchowy mógłby się stać dość łatwo dostępny. Co prawda nie każdy człowiek dysponuje mocą umysłu wystarczającą do pełnego zrozumienia duchowości, ale można wzorować się np. na klasycznym hinduizmie, gdzie realizacją duchowości dla człowieka prostego jest np. obsługa świątyni, a dla bramina - wymagające niemałych kwalifikacji interpretowanie świętych pism. Na użytek europejski można by dodać możliwość nieskrępowanej realizacji wielu wzorców duchowości (w tym obowiązkowo świeckiego, stworzonego w czasach Oświecenia), a usunąć skojarzoną z hinduizmem ciasnotę systemu kast, dla Europejczyka nie do przyjęcia. Do takiej przeróbki nadawałyby się dzisiejsze wielkie religie popularne w euroamerykańskim kręgu kulturowym (katolicyzm, protestantyzm, prawosławie, coraz silniej obecne u nas islam i buddyzm, przetworzony etos mieszczański i proletariacki), a wskaźnik osiągania sukcesu duchowego, czyli stanu, gdy człowiek jest zadowolony z życia i zadowolenie to powstaje bez rujnowania jakiegokolwiek środowiska (przyrodniczego, kulturowego, technicznego) mógłby z powodzeniem służyć jako jeden z mierników rozwoju społecznego jako takiego.

Rozwój oparty o sukces duchowy jest bez wątpienia bliższy wizji rozwoju zrównoważonego, będącego strategicznym celem ekonomii ekologicznej, niż model dzisiejszy wymagający coraz potężniejszych wysiłków ludzkich i coraz większego marnotrawstwa dla podsycania coraz mniej realnych nadziei na sukces dla coraz mniejszej grupki wybrańców losu.


55. Raczej wątpliwe, czy będą to jakieś agendy ONZ, która dziś jest bardziej workiem bez dna, marnotrawiącym ogromne ilości pieniędzy, niż nadzieją ludzkości.
56. Przykładem mogą tu być choćby manipulacje genetyczne i klonowanie - bez wątpienia mogą być pożyteczne, lecz nie oceniono jeszcze wszystkich konsekwencji ich stosowania, a pęd do "bycia lepszym" powoduje ekspansję tych technologii, ze skutkami trudnymi dziś do przewidzenia. Takie społeczeństwo miałoby się składać z 20% ludzi kreatywnych, mających pracę i perspektywy oraz reszty "ludzi zbędnych", którzy dorywczo żyliby z obsługi dwudziestoprocentowej elity, a przeważnie byliby na jej garnuszku. Wizję naszkicował po raz pierwszy H. G. Wells i jest ona mniej lub bardziej jawnie obecna w niemal całej zachodniej myśli społecznej drugiej połowy XX stulecia. Mało kto zauważa, że odtrącone 80% może zwyczajnie pozazdrościć elicie, zapragnąć przejąć jej beneficja, a wtedy zacznie siać spustoszenie bez granic.


Miejscem człowieka jest ziemia. Wykłady z ekofilozofii
< <  |  POCZĄTEK STRONY  |  > >