Wszędzie tam, gdzie pojawia się jakaś myśl o rozpoczęciu ekologizacji wsi, gminy itp., jednym z naczelnych postulatów tego procesu jest chęć natychmiastowego propagowania rolnictwa ekologicznego. Myśl niewątpliwie piękna, ale nierealna i co tu dużo mówić - szkodliwa. Jeśli w gminie są np. trzy gospodarstwa ekologiczne (posiadające atest) i w wyniku ekologizacji zwiększymy ich liczbę jeszcze o trzy, to czy oznacza to, aż o 100% wzrósł nam stopień ekologizacji? Oczywiście nie i nie w dążeniu do przejścia na tzw. ekologiczne rolnictwo zawiera się sens ekologizacji wsi, gminy czy rolnictwa w ogóle.
Z drugiej strony nie wyobrażam sobie gminy ekologizującej się, która by nie podjęła problemu ekologizacji rolnictwa na szeroką skalę. Oczywiście podjęcie i rozwiązanie pozytywne któregokolwiek z wyżej wspomnianych problemów, już jest czynnikiem wpływając tym na poprawę sytuacji rolnictwa. To oczywiste. Zresztą bez rozwiązania dziesiątków takich problemów nie będzie mowy o sukcesie w samym rolnictwie.
Wariant ekologiczny rolnictwa nie jest jednak realną alternatywą dla dotychczasowego modelu rolnictwa - nawet w gminie ekologizującej się. Jest natomiast ważnym jej uzupełnieniem. Dzieje się tak z wielu względów:
Rolnictwo ekologiczne jest zatem kolejną (tym razem już świadomą) próbą ekologizacji bardziej pełnej (a nawet totalnej). Rolnictwo ekologiczne, nazywane tak w Niemczech i Polsce, we Francji określa się mianem rolnictwa biologicznego, a w krajach anglosaskich - organicznego. Pojawiło się na Zachodzie w szczytowym okresie triumfu rolnictwa tzw. nowoczesnego (lata 1920-te i 30-te) i było tam od samego początku traktowane jako wyzwanie dla - w jego przekonaniu absolutnie błędnego - trendu mechaniczno-agrochemicznego. Traktowane zawsze jako absolutny anachronizm, coś co godzi w paradygmat nowoczesności, uznawany za dogmat. Wielkie zainteresowanie rolnictwem ekologicznym obserwuje się na całym świecie mniej więcej od lat 1970-tych. Łatwo więc policzyć, że prawie pół wieku rolnictwo to egzystowało w formie jakby utajonej, w cieniu rolnictwa i przetwórstwa żywności coraz bardziej zdominowanego przez chemię i maszyny.
Nie mogło być zresztą inaczej; prawa obowiązujące w danej epoce tak długo obowiązują, jak tylko się da. Potem następuje zmiana paradygmatu. Czasem rolnicy ekologiczni zachowują się tak, jakby to tylko oni byli pionierami ochrony przyrody, ekologizacji itp. Jest to absolutnie nieprawda. Początki nowoczesnej ochrony przyrody, ochrony rezerwatowej i gatunkowej roślin i zwierząt sięgają XIX w. Pewne elementy ekologizacji "drugiego stopnia" w leśnictwie pojawiły się już w okresie międzywojennym itd. Nowoczesna ochrona środowiska to intelektualny produkt końca lat 1950-tych itd.
Dopiero totalny kryzys cywilizacji przemysłowej, zapoczątkowany najpierw wielkim kryzysem paliwowym (1974 r.), a potem wybuchem elektrowni atomowej w Czarnobylu (1986 r.), zrodził potrzebę integracji funkcjonujących dotychczas oddzielnie różnych przejawów działań proekologicznych w ochronie przyrody i ogólnie - środowiska, leśnictwa, rolnictwa, łowiectwa itd., itp., a także - co niemniej ważne - zwrócił powszechną uwagę społeczeństw zurbanizowanych na "ekologię". Co jeszcze ważniejsze proces ten zasiał wątpliwość co do możliwości dalszego beztroskiego korzystania z zasobów przyrody w świadomości ludzi, których dotychczas nic z ekologią nie łączyło.
Kolejna ekologizacja rolnictwa, jaką było wprowadzenie płodozmianu czteropolowego (norfolskiego), była tyleż wynikiem pierwszej rewolucji przemysłowej, co i sama przyczyniła się do jej sukcesu (może raczej - przetrwania). Bez rewolucji agrarnej XIX i XX w., niemożliwa byłaby rewolucja przemysłowa i dynamiczny rozwój populacji ludzkiej. Inaczej, gdyby założyć, że pierwsza rewolucja przemysłowa rozwijała by się w warunkach płodozmianu trójpolowego, to wówczas jej absolutny kres nastąpiłby w okolicach końca XIX w. Istniało zresztą silne sprzężenie zwrotne między rewolucją przemysłową i agrarną.
Na sukces rolnictwa XIX i XX w. składa się:
Dziś obserwujemy powszechną krytykę ówczesnych osiągnięć. Na tej krytyce bazują dziś wszelkie ruchy ekologiczne, na niej też buduje swoją tożsamość tworzący się ruch rolnictwa ekologicznego. Jednym z jego argumentów jest ochrona przyrody, drugim popieranie i ochrona rodzinnych gospodarstw chłopskich. O ile bowiem pierwotne uprzemysłowienie wymagało dużej ilości siły roboczej, o tyle współczesna elektronizacja wytwarza powoli trend przeciwny - masową deglomerację miast na Zachodzie. Postulat proekologicznej gospodarki rodzinnej w rolnictwie ma więc niezłe umiejscowienie w tendencjach cywilizacyjnych współczesnego świata.
Czym więc chce być rolnictwo ekologiczne w swym dążeniu do "pełnej" ekologizacji rolnictwa? Przede wszystkim stanowi alternatywę dla "wielkiej" techniki rolniczej i agrochemii, odpowiedzialnych za skażenie środowiska, załamanie się mechanizmów biologicznej odporności biocenoz rolniczych i produkcję nadmiaru niepełnowartościowej biologicznie żywności nie gwarantującej zdrowia dla spożywających ją ludzi. Jest symbolem zachowania różnorodności przyrodniczej i społecznej, ujawniającej całe bogactwo związków przyrodniczych i społecznych. Zapewnia pracę i tworzy nową jakość życia. Wreszcie, wywiera zdecydowanie mniejszy wpływ na niekorzystne zmiany klimatyczne niż tzw. rolnictwo konwencjonalne.
Do charakterystycznych cech rolnictwa ekologicznego należy:
Reguły powyższe obowiązują tak w dużym, jak i w małym gospodarstwie lub nawet w ogródku działkowym. Wyklucza się też (a w każdym razie nie daje się atestu) dzielenie gospodarstwa na część "ekologiczną" i część "tradycyjną". Obecnie pojęcie rolnictwa ekologicznego wykracza poza relacje typu "rolnictwo - środowisko" i obejmuje problemy społeczne, energetyczne, żywnościowo-zdrowotne. Widać w tym dążeniu rodzenie się już nie koncepcji nierepresyjnego względem środowiska przyrodniczego rolnictwa, lecz stylu życiu, "sposobu na życie".
W samym rolnictwie ekologicznym wyróżnia się kilka kierunków mających swe źródła w różnych ośrodkach inicjujących jego tworzenie:
Rolnictwo ekologiczne w postaci dwóch podstawowych wariantów: biodynamicznego i biologicznego (organicznego), zdobyło w ciągu ostatnich dwóch dekad prawo obywatelstwa w świecie. Prawdopodobnie wielu słabo zorientowanych w problematyce rolnej mieszkańców miast przecenia jego zasięg, rolę i możliwości; jest to ciągle trudna droga dla nielicznych pasjonatów alternatywnego rolnictwa.
Pojawiających się tu i ówdzie gospodarstw ekologicznych nie należy jednak dyskredytować. Są one czymś ważnym w dotychczasowym, monotonnym krajobrazie wsi. Rzadko się zdarza w dziejach doktryn społecznych, by grupa ochotników praktykowała na sobie (właściwie bez żadnej taryfy ulgowej) zasadność tylu założeń teoretycznych naraz (aspekt gospodarczy, społeczny, ekologiczny, energetyczny itp.). Z reguły - systemy zorientowane ideologicznie - eksperymentują na całych społeczeństwach bez pytania o zgodę i... nawet bez wstępnego przetestowania swoich założeń przynajmniej na szczurach.
Bez względu na to, jak potoczą się dalsze losy "instytucjonalnego" rolnictwa ekologicznego, pozostanie ono bardzo ważnym doświadczeniem sprawdzającym możliwości odwrotu od dotychczasowego modelu rolnictwa uprzemysłowionego ("fabrycznego"). Względy społeczne - istnienie olbrzymiego "nawisu demograficznego" - w przypadku zrealizowania kolejnej utopii społecznej (farmeryzacji), nakazują uważną troskę o rozwój gospodarstw ekologicznych w każdej gminie. Ile to powinno być gospodarstw - jest rzeczą obojętną. Myślę, że przynajmniej kilka.
Po okresie ignorowania i potępiania (zarzut konserwatyzmu technologicznego i wręcz - wstecznictwa) przez naukę, praktykę, a nawet politykę praktycznych osiągnięć rolnictwa ekologicznego przyszedł czas na intensywną obserwację jego doświadczeń. Widomym tego przykładem jest sytuacja wielu zapożyczeń od rolnictwa ekologicznego. Pozbawiło to go statusu alternatywy, ale jest też dowodem żywotności samej idei rolnictwa, chroniącego przyrodę i warsztat pracy rolnika.
Niewątpliwym zwycięstwem rolnictwa tego typu jest proponowany do stosowania na szeroką skalę system rolnictwa integrowanego. W rolnictwie integrowanym proponuje się zachowanie reguł poprawności ekologicznej przy wytwarzaniu żywności, przy jednoczesnym stosunkowo wysokim poziomie produkcji. Zakłada się umiarkowane stosowanie środków chemicznych, większy nacisk kładzie się na rozwiązania techniczne i organizacyjne. Przykładowo: chemiczne zwalczanie chorób i szkodników dopuszczalne jest tylko przy pomocy sprawnej aparatury (skalowanie dysz opryskiwaczy), przy pomocy pestycydów selektywnych i dopiero po przekroczeniu progu szkodliwości. W stosunku do "tradycyjnych" (?) pojęć jest to istotnie "mała rewolucja". Otóż z reguły i przemysł chemiczny i rolnictwo konwencjonalne wolą produkować i używać środki chemicznej obrony roślin mało selektywne, o szerokim spektrum szkodliwości ("na wszystko", hasło reklamowe: "Decis kup - owad trup!"). Stosowanie środków selektywnych wyraźnie zmniejsza spektrum szkód w populacjach np. pożytecznych z punktu widzenia ochrony roślin i organizmów. Proponuje się w metodzie integrowanej pozostawianie pasów lub "okien" nie opryskiwanych dla rozwoju owadów pożytecznych, podkreślając (postulatywnie) zalety biologicznej ochrony roślin. Bardzo ważną techniką ochrony roślin jest mechaniczne zwalczanie chwastów (np. bronowanie ozimin - nb. technika znana sprzed ery herbicydów). Ciekawe są propozycje dotyczące możliwości organizacyjnego i technologicznego zapobiegania chorobom i szkodnikom. Np. dbałość o prawidłowy płodozmian, stopień zmieszania upraw (mieszaniny międzyodmianowe i międzygatunkowe), właściwe zaopatrzenie roślin w potrzebne składniki odżywcze, przestrzeganie terminów zabiegów agrotechnicznych zmniejsza w sposób istotny zagrożenie przez patogeny. Podobnie jest z uprawianiem odmian odpornych na choroby. Już nie uprawy intensywne, nastawione na maksymalizację plonu, za cenę nieuniknionej ochrony chemicznej, a uprawy dostosowane do warunków.
Z innych zaleceń metody integrowanej należy wymienić stosowanie międzyplonów, pełne nawożenie organiczne, wapnowanie i nawożenie mineralne dostosowane do zasobności gleby i wymagań roślin. Służy temu sieć stacji gleboznawczych i co najważniejsze - organizowanie okresowych badań gleb pod kątem wymagań nawozowych. To ostatnie jest organizowane i częściowo opłacane przez gminę. Jak się okazuje jest to istotna technika ekologizacyjna. Wiadomo przecież, że przenawożenie lub nawożenie w niewłaściwych proporcjach składników mineralnych obniża biologiczną wartość żywności, a także jest nieustającą przyczyną większej podatności upraw na choroby i szkodniki.
W odróżnieniu od przechodzenia na metodę biodynamiczną lub biologiczno-organiczną, metoda integrowana nie jest "zamknięta", tzn. może się rozwijać w kierunku metod "ekologicznych" praktycznie bez ograniczeń. Nie wymaga też zrywania z czymkolwiek; na system zintegrowanego rolnictwa można przejść w dowolnym czasie i na dowolnym odcinku procesu technologicznego, nie wymaga więc żmudnej i czasochłonnej procedury przysposobienia gospodarstwa do gospodarowania "ekologicznego".
Jest to więc najbardziej przyszłościowa wizja rozwoju rolnictwa na szeroką skalę, a zgodnego z grubsza z wymogami ekologii. Tu pojawia się jednak drobna wątpliwość. Otóż jak nie można "zadekretować" powstania w gminie rolnictwa ekologicznego, tak i nie można "zadekretować" (np. uchwałą rady gminy) powstania rolnictwa integrowanego. W gminie ekologizującej się można jedynie uchwalić cel, jakim jest dążenie do powstania rolniczej gospodarki integrowanej. Dalej: można określić drogi, jakie naszym zdaniem do tego mogą doprowadzić. Pewną rolę odegrać może też intensywna kampania edukacyjno-szkoleniowa. Ale nie przeceniajmy jej zasięgu i wpływu. Dzieje się tak z powodu braku "premiowania" rolnika za płody rolne uzyskane w wyniku - co tu dużo mówić - bardziej kłopotliwej metody integrowanej. W rolnictwie nastawionym na ciągłą maksymalizację dochodów jest to bariera nie do przebycia. Postulat maksymalnej wydajności nie jest wynikiem "widzimisię" rolnika, względnie jego pazerności. Długo trwało, zanim udało się klasę chłopską zmusić do poddania się jego wymogom (w imię nowoczesności, w pewnym okresie pod przymusem politycznym i administracyjnym). "Nagrodą" jest w tym procesie większy zysk i w ogóle trwanie gospodarstwa, "karą" - bankructwo.
W sytuacji zagrożenia opłacalności produkcji i trwałości gospodarstwa rolnego (a stan taki staje się powoli stanem permanentnym rolnictwa), rolnik wybierający między sprawdzonym rolnictwem konwencjonalnym, a dyskusyjna metodą rolnictwa integrowanego - wybierze zawsze to pierwsze. Choćby ze względu na gwarantowany większy zysk. Mniejszy dochód z produkcji uzyskiwanej przy pomocy metody integrowanej nie jest argumentem przemawiającym na jej korzyść.
W artykule pt. "Rolnictwo ekologiczne, ekologizacja rolnictwa, czy... ekologizacja gmin?" (ODR Przysiek) opowiadam się wyraźnie za ekologizacją gmin. Przede wszystkim dlatego, że to właśnie w gminie zbiegają się nici urzędowych, prawnych i finansowych uzależnień, nieosiągalnych z punktu widzenia pojedynczego gospodarstwa. To gmina może wykreować taką "politykę ekologiczną", zgodnie z którą można będzie uzyskać np. zahamowanie degradacji już nawet nie ekologicznej, lecz gospodarczej i społecznej swojego terenu. Wiele procesów degradacyjnych osiągnęło lokalnie takie natężenie, że ich likwidacja nie leży już w gestii przeciętnego gospodarstwa. Dotyczy to np. nasilenia erozji wietrznej, przesuszenia gleb i klimatu, załamaniu się mechanizmów oporu biologicznego itp. Jeśli się upieramy przy "społecznym" wariancie ekologizacji, jeśli nie uważamy "wyjścia" farmerskiego (jako zdecydowanie antyekologicznego) za możliwe do przyjęcie, to trzeba sobie zdać sprawę z tego, że dotychczasowe, rozdrobnione i po części ekstensywne rolnictwo wymaga ochrony... przed nim samym. Pozbawione zdolności akumulacji jest na prostej drodze do skonsumowania resztek zasobów przyrodniczych, które decydują o zdolnościach produkcyjnych i homeostatycznych krajobrazu rolniczego. Tak grozi nam "skonsumowanie" resztek żyzności gleb (ubytek próchnicy, erozja, podeszwa płużna), tak już zdołano rozprawić się z zadrzewieniami. Dla garści opału, dla skiby ziemi wyeliminowano prawie całkowicie zadrzewienia z wpływu na łagodzenie klimatu, przeciwdziałanie erozji gleb, funkcje biocenotyczne. To samo zresztą dotyczy wód powierzchniowych i podziemnych, użytków ekologicznych itp.
Szeroko pojęta ekologizacja gminy to nie tyle naiwne nawoływanie do przechodzenia rolników na gospodarowanie metodą integrowaną, co tworzenie takich warunków, by ta metoda miała szanse realizacji. Przy metodzie integrowanej mamy zawsze niższy plon. Przy jednakowych cenach za płody rolne z gospodarstw intensywnych i integrowanych, jedynym argumentem za tymi ostatnimi może być tylko większa efektywność produkcji. By to osiągnąć, potrzebne jest znaczące obniżenie nakładów na produkcję rolną, czy ogólniej - obniżenie "kosztów bytowania na wsi". Przykładowo program odbudowy i tworzenia systemowych zadrzewień jest tu modelowym rozwiązaniem. Przede wszystkim przez zapewnienie wystarczalności opałowej dla domów, ochronę gleby przed erozją i bezproduktywnymi stratami wilgoci, korzyści biocenotyczne. Chcąc np. zmniejszyć nakłady na chemiczną walkę ze szkodnikami, potrzebne są nie tylko odporne odmiany, czy specyficzne formy zmieszania upraw, właściwy płodozmian itd. Potrzebny jest rezerwuar pożytecznej fauny i flory. Taki rezerwuar stanowią przede wszystkim zadrzewienia i niedrzewne użytki ekologiczne, mniej pobliskie, starsze i bogate przyrodniczo lasy.
Poprzednio rozpatrywaliśmy znaczenie roślinności marginalnej dla istnienia bogatej kolekcji gatunków pasożytniczych gąsienicznikowatych i rączycowatych. Spróbujmy prześledzić ten sam problem na przykładzie mszyc i ich wrogów naturalnych: biedronek, złotooków i bzygowatych (muchówki przypominające wyglądem osy). Nadmierny rozwój mszyc to obecnie plaga intensywnego rolnictwa i zmora wielu rolników. Nieznane dawniej zjawisko w uprawach zbóż, dzisiaj powoduje, że prawie corocznie zboża wymagają oprysków przeciw mszycom. Winę ponosi tutaj przede wszystkim błędna agrotechnika. Stosowanie wyższych dawek azotu niż wynoszą potrzeby roślin prowadzi do wylegania zbóż. Aby temu zaradzić stosuje się antywylegacze. To z kolei powoduje, że rośliny te są o wiele łatwiej opanowywane przez mszyce. Zaszłe w nich zmiany biochemiczne sprawiają, że są o wiele "smaczniejsze" niż rośliny nawożone w sposób optymalny. Główni drapieżcy mszyc potrzebują odpowiednich roślin żywicielskich. Bzygowate jako owady żywią się nektarem roślin dziko rosnących. Z powodu braku użytków ekologicznych i wytrucia przez chemię, ich znaczenie jest znikome. Mszycami żywią się larwy bzygowatych, jest ich jednak za mało, by mogły skutecznie zlikwidować gradację mszyc. A te nieliczne, które się pojawiają na polu zostaną wkrótce wytrute w czasie zabiegu przeciw mszycom. O wiele liczniejsze są różne gatunki biedronek - drapieżnych, powszechnie znanych chrząszczy, których larwy i postaci dorosłe odżywiają się mszycami, jajami motyli, młodymi gąsienicami itp. Z reguły dają dwie generacje w ciągu roku, byłyby więc idealnym wrogiem naturalnym mszyc. To, że tak się nie dzieje jest winą braku zadrzewień. Większość biedronek podejmuje dalekie często wędrówki na przezimowanie do lasów iglastych. Znajdują tam schronienie w ściółce, a z chwilą stopienia się śniegu - pożywienie. Biedronki wychodzą z ukrycia często już w marcu, czasem w kwietniu i natychmiast rozpoczynają żerowanie. W tym czasie mszyce występują tylko na drzewach i krzewach, w uprawach rolnych nie ma ich nawet jak na przysłowiowe lekarstwo!
Widzimy więc, że biedronki postąpiły całkiem "racjonalnie". Gdyby pozostały na przezimowanie na terenach rolniczych - niechybnie zginęłyby z głodu. Dopiero latem, gdy ich populacja jest bardzo liczna, podejmują ekspansję na zasobne w mszyce tereny rolnicze, gdzie są wówczas powszechnie obserwowane. Z reguły jest już za późno na zahamowanie gradacji mszyc. Wiele upraw (np. zboża) zdążono już zresztą opryskać chemicznie przeciwko mszycom. Z nadejściem zimy populacja biedronek przenosi się znów tam, gdzie są drzewa. Dzięki przyjęciu takiej strategii, biedronki są wciąż liczną i potencjalnie liczącą się grupą naturalnych wrogów mszyc. Przede wszystkim strategia ta pozwala im na pełny rozwój populacji wiosną i na "minięcie się" z okresem nasilonych oprysków przeciwko mszycom.
Jest tylko jeden sposób na zatrzymanie populacji biedronek na terenach rolniczych. Tym sposobem są w miarę możliwości równomiernie rozmieszczone zadrzewienia, złożone m.in. z gatunków iglastych (sosna, modrzew). Już w kilka lat po posadzeniu drzewek iglastych zimują w nich olbrzymie ilości tych owadów. Jeśli ich nie wytrujemy przy pierwszym pojawieniu się mszyc, możemy być pewni, że biedronki szybko i skutecznie je zlikwidują.
Nie oznacza to jednak, że jest to możliwe przy intensywnej agrotechnice. Sytuacja, w której przenawożenie azotem będzie normą, nigdy nie gwarantuje pełnej równowagi biologicznej. Biedronki są wystarczającym "argumentem" w układach względnie zrównoważonych.
Proponowany w rolnictwie ekologicznym i integrowanym system upraw mieszanych polega na wykorzystaniu kilku znanych z teoretycznej ekologii reguł. Może to być np. odstraszający wpływ jednej rośliny na szkodniki drugiej, czasem jest to wpływ dezorientujący (szkodnik "traci głowę"). Innym razem mieszanka pozwala pełniej wykorzystać dostępną przestrzeń biologiczną, przez co stwarza wybitnie niekorzystne warunki środowiskowe dla szkodnika (np. większe zacienienie, czego dany gatunek może nie znosić itp.). Wreszcie - jak każda - choćby szczątkowa różnorodność, sprzyja iluś tam gatunkom wrogów naturalnych więcej, niż byłoby to osiągalne w monokulturze.
Jak się rzekło - ekologizacja rolnictwa, to coś zdecydowanie więcej niż postulowanie proekologicznych technik w samym rolnictwie, czy wręcz w uprawie roślin. To przede wszystkim zespół zabiegów o utrzymanie jej rolniczego charakteru i zmniejszenie nakładów na produkcję żywności. Jak już pisałem, nie będzie żadnym ekologicznym sukcesem chaotyczne jej zalesianie. Będzie ono nie tylko dowodem klęski rolnictwa, ale i dowodem braku polityki ekologicznej w gminie. Uwaga ta nie dotyczy gruntów słabych, wylesionych najczęściej w ciągu ostatnich 100 latach, przewidzianych do zalesień kompleksowych.
Tam, gdzie sobie lasu zdecydowanie nie życzymy, możliwe jest uprawianie tzw. płodozmianów alternatywnych. Składają się na nie:
Uważam, że oprócz znanych technik ekologizacyjnych w uprawie i ochronie roślin niezwykłe możliwości tkwią w przyszłych badaniach naukowych. Np. w lasach opracowano metody skutecznego kontrolowania i likwidacji kilku szkodników owadzich przy pomocy feromonów, tj. hormonów płciowych, pozwalających na odszukanie i identyfikację płci w okresie godowym. Duże możliwości ma przed sobą nauka w poszukiwaniu i hodowli nowych odmian odpornych na szkodniki i choroby. Weryfikacji i sprawdzenia wymagają różne techniki ochrony roślin metodami biodynamiki. Niektóre wydają się być bardzo obiecujące i aż wierzyć się nie chce, że żadna z nich (jeśli rzeczywiście jest skuteczna) nie nadaje się przynajmniej dla rolnictwa integrowanego. A przecież są to metody bardzo tanie.
Znaczący sukces ekologizacji rolnictwa w gminie będzie więc wypadkową docierania i szybkiej adaptacji najnowszych osiągnięć rolnictwa ekologicznego i integrowanego do praktyki i działań lokalnych, których możliwości są praktycznie nieograniczone.
Upływ czasu niczego nie nauczył rządzących i dyrygentów zbiorowej wyobraźni, dalej mówi się o farmeryzacji, intensyfikacji rolnictwa itp. Ostatnie lata przyniosły jednak inne niebezpieczeństwo, przy którym całe gadanie o ekologizacji odpowiada sytuacji opisanej przy okazji lasów niepaństwowych. Nieopłacalność wielu upraw powoduje, że zupełnie załamał się płodozmian. Kiedyś narzekało się na zniknięcie z płodozmiany upraw motylkowych, ale nikt nie przypuszczał, że za nimi zabraknie w krajobrazie ziemniaków, buraków, rzepaku. Mówi się o "trójpolówce wieku atomu", gdzie w uprawie przeważają zboża. Upadek hodowli bydła to wypadnięcie z nawożenia cennego obornika a z uprawy wielu roślin pastewnych itp.
Czyżby ekologizacji rolnictwa przyszło zaczynać
od powrotu do płodozmianu (wynalezionego w XVIII - XIX w.)?