Kilkakrotnie już wspominałem o tym, że niecelowe jest tworzenie odrębnego programu ochrony zwierząt dziko żyjących w gminie. Dzieje się tak z dwóch powodów:
Jeśli chodzi o pierwszy przypadek, to zdążył się już ukształtować jakiś jego model. I tak: bardzo rzadkie i ginące gatunki ptaków (orzeł przedni i orzeł bielik, rybołów, orlik krzykliwy i orlik grubodzioby, gadożer, orzełek włochaty, sokół wędrowny, puchacz i bocian czarny) oprócz tego, że są objęte ochroną gatunkową; specjalną ochroną objęto jeszcze ich gniazda. Rozporządzenie Ministra Leśnictwa i Przemysłu Drzewnego z 30.12.1983 w sprawie wprowadzenia gatunkowej ochrony zwierząt w ust. 8 pkt. 2. określa, że
"2. Ochrona stanowisk zwierząt gatunków chronionych polega na stosowaniu zakazów:
W niektórych województwach analogiczną ochroną objęto również inne gatunki ptaków (np. kania ruda i kania czarna). Np. w województwie olsztyńskim tą formą ochrony objęto 180 gniazd, co zajmuje 1 065 ha ścisłej strefy ochronnej i 6 585 ha strefy ochrony częściowej. Stanowi to np. 2/3 powierzchni zajmowanej przez rezerwaty przyrody w tym województwie (9 370 ha). Staje się to poważnym problemem gospodarczym. 6 585 ha lasów odpowiada powierzchni przeciętnego obrębu leśnego (dawnego nadleśnictwa). Dla lasów oznacza to praktycznie wyłączenie tych powierzchni z intensywnego użytkowania. Są więc podstawy, by obszary te wyłączyć z opodatkowania podatkiem leśnym: o tyle więc zmniejszą się wpływy finansowe do kas gminnych. Posiadanie rzadkich ptaków w wielu nadleśnictwach nie wzbudza wielkiego entuzjazmu niesie z sobą określone kłopoty. Stąd i proces wyszukiwania tych gniazd nie przebiega zbyt gorliwie. Przy szczupłości kadr konserwatorskich urzędów ochrony przyrody, głównymi informatorami o nowych odkryciach są nadleśnictwa i przyrodnicy-wolontariusze. Wobec daleko idącej rezerwy kadr wielu nadleśnictw ci ostatni mają niebagatelną rolę do spełnienia - wyszukiwanie nowych gniazd, kontrola skuteczności zakazów ochronnych.
Wyspecjalizowane grupy przyrodników-pasjonatów zajmują się bądź ochroną, bądź reintrodukcją ginących gatunków. Dotyczy to ochrony biotopów błotnych. Już dziś ekolodzy potrafią skutecznie blokować np. program regulacji i zagospodarowania Wisły ze względu na mieszczące się tam lęgowiska rzadkich ptaków siewkowatych. Inne grupy zajmują się reintrodukcją ptaków drapieżnych (np. sokoła wędrownego), dropia, kuraków leśnych. Są pasjonaci reintrodukcji żółwia błotnego. Znana jest historia polskiego sukcesu w odtworzeniowej po części hodowli żubra i tarpana - konika polskiego.
Łowiectwo intensywnie pracuje nad określeniem zasad gospodarki populacji takich reliktów krajobrazu pierwotnego, jak łoś i bóbr, które okazały się bardziej plastyczne, niż mógł przypuszczać najbardziej optymistyczny ekolog sprzed kilkudziesięciu lat. Duże drapieżniki również mają swoich rzeczników wśród zawodowych i amatorskich ekologów.
"W cieniu" tych spektakularnych programów, za które tak chętnie biorą się przyrodnicy i działacze ruchów ekologicznych, nie ma zbyt wiele do zrobienia siłami samej gminy. Dla niej pozostaje ogrom pracy nad poprawą sytuacji całego środowiska przyrodniczego gminy. Jest to praca żmudna i niewdzięczna. Nie przyniesie też gminie specjalnych splendorów. Dziś wystarczy być "nawiedzonym" ornitologiem, osiedlić kilka par sokołów wędrownych, by wiedział o tym cały świat. I to jest piękne! Broń Boże, nie mam zamiaru dyskredytować wagi tej pracy. Robią to wspaniali ludzie... obyśmy takich mieli więcej. Być może, w miarę krystalizowania się sytuacji politycznej i ekonomicznej, ekologizująca się gmina potrafi zdyskontować sukcesy tych ludzi. Rozwijająca się na całym świecie turystyka ekologiczna jest być może szansą i naszych gmin. Ma szansę przecież stać się źródłem sporych dochodów. Rzadkie zwierzęta, naturalne biocenozy stają się magnesem przyciągających ludzi z całej Europy.
W moim przekonaniu, takim samym magnesem może być gmina przeciętna, o dużym stopniu zaawansowania ekologizacji. Mnóstwo tych technik, które prezentowałem na kartkach tej książki, stwarza wspaniałe warunki dla wielu gatunków zwierząt. Zbudowanie subtelnej równowagi, gdzie w krajobrazie rolniczym może bytować znaczny odsetek ludności i nieprzeliczalne gromady dzikich zwierząt (włączonych w system gospodarczy jakby mimochodem), jest w moim przekonaniu o wiele bardziej cennym doświadczeniem ekologicznym niż np. ochrona żubra. Przykładowy żubr jest absolutnym reliktem krajobrazu pierwotnego Europy, ale w końcu może bytować w zupełnie nie naturalnym środowisku. Wystarczy dać mu spokój i... dużo jedzenia. Nie chcę ośmieszać wysiłku włożonego w ochronę i restytucję żubra: chcę tylko pokazać, że gmina wiejska ma do rozwiązania problem o kilka rzędów bardziej złożony. Aby przeprowadzić udaną reintrodukcję, choćby i przykładowego żubra, wystarczy mieć oprócz zespołu zaangażowanych specjalistów konkretnie na ten cel przeznaczone pieniądze. Nic takiego nie mamy w zwykłej gminie - ani ludzi, ani pieniędzy. Musimy bardzo uważać na dodatek, by przez nieprzemyślane działania proekologiczne nie uszczuplić i tak ubogiego budżetu gminy. Nie tylko dlatego, że sama ekologizacja kosztuje większe lub mniejsze pieniądze, ale przede wszystkim dlatego, że obiekty chronione musimy wyłączyć z opodatkowania. Budżet gminy jest ściśle zależny od dopływu pieniędzy, a ten zależy od gospodarczej pomyślności płatników podatków. Można np. zwiększyć udział gospodarstw proekologicznych w gminie, prowadzących gospodarowanie metodą integrowaną (obniżającą wydajność) za cenę ulg podatkowych. Z czego jednak wówczas zbudować budżet gminy? Która komisja budżetowa na to się zgodzi?
Dlatego o niebo łatwiej jest prowadzić proekologiczny program ochrony jakiegoś rzadkiego gatunku zwierząt, mając do dyspozycji powierzone pieniądze, niż prowadzić mało efektowny program "prozwierzęcy", ryzykując w konsekwencji załamaniem się budżetu gminy.
Powie ktoś, że przecież gmina odzyska włożone pieniądze np. z wpływów z turystyki. Być może i odzyska, ale... w następnym dziesięcioleciu. Do tego czasu najbliższe wybory samorządowe zmiotą ze świecznika wójta i lekkomyślną radę gminy, która uwierzyła w realność ekologicznych marzeń. Scena polityczna gminy, to nie jest miejsce dla ekologicznych marzycieli.
Mając w pamięci te ograniczenia, przyjrzyjmy się co jednak można w typowej gminie zrobić dla ochrony zwierząt. Wszędzie na świecie udane programy ochrony zwierząt są magnesem przyciągającym tłumy turystów i niezłym źródłem dochodów dla miejscowej ludności i kasy komunalnej. O wiele łatwiej jednak taką sytuację sprowokować tam, gdzie mamy albo większe "gabarytowo" zwierzęta (np. żubry i inna zwierzyna leśna), albo większe obszary chronione z reliktami chronionej fauny, przyciągającymi turystykę wykwalifikowaną (np. ostoje ptactwa wodnego). W gminie ekologicznej (czy raczej - ekologizującej się) początkiem wszystkiego może być szeroko rozbudowany program ochrony i uprawy użytków ekologicznych oraz retencjonowania wody. Programy takie, podejmowane z myślą o celach przede wszystkim gospodarczych, stają się siłą rzeczy sprzyjające rozwojowi fauny. Nawet nie musimy tego określać jako nasz cel. Sukces wielu gatunków zwierząt nastąpi jakby mimowolnie.
Dopiero na tej podstawowej i absolutnie niezbędnej bazie możemy wprowadzać liczne korekty, np. powołać zespół do opracowania programu kolonizacji bocianów. Wcześniej nie warto, gdyż z reguły w suche lata nasze bociany (o ile zresztą w ogóle się osiedlą) będą cierpiały głód i nie zrealizują nawet reprodukcji prostej przyrostu naturalnego. Cała para pójdzie więc w gwizdek.
Wszędzie tam, gdzie powstaną systemowe zadrzewienia, czy to w formie pasów wiatrochronnych, czy to w formie zadrzewień przydrożnych, gdzie zaistnieją większe obszary użytków ekologicznych, można rozpocząć systematyczną kolonizację ptaków, np. gnieżdzących się w stosach chrustu i w skrzynkach lęgowych - z braku drzew zakładanych na słupach wkopanych w ziemię. Prowadzę taki eksperyment na swojej szkółce zadrzewieniowej, gdzie 50 pierwszych skrzynek przez kolejne 2 lata jest bez wyjątku zajętych wielokrotnie w ciągu roku przez ptaki. Planuję dalsze zagęszczanie sieci skrzynek34. Doniesienia naukowe z terenów leśnych mówią o górnej granicy, jaką udało się uzyskać, sięgającej do 200 par ptaków lęgnących się w dziuplach na każde 10 ha powierzchni. Co prawda dotyczy to zróżnicowanych lasów mieszanych. Na terenach polnych takiej granicy prawie że nie ma ze względu na mogące rozmnażać się do olbrzymich stad - wróble i mazurki oraz szpaki. Tak się dziwnie składa, że te trzy gatunki nie wzbudzają entuzjazmu rolników, traktowane są jako ewidentne szkodniki. Problem to stary, ale wart jest rozpatrzenia na nowo.
Otóż ja bardzo cenię sobie biocenotyczną rolę tych gatunków. Dzięki tym ptakom udało mi się w szkółce uzyskać stan, w którym właściwie niepotrzebna się stała chemiczna walka z owadami - w początkach mojej kariery szkółkarskiej, nieustające źródło kłopotów i rozterek. Trzeba też pamiętać, że wróble i mazurki w okresie lęgowym nie korzystają z ziarna (bo go w tym czasie po prostu nie ma); karmią pisklęta głównie owadami. Wobec tego, że zboża dzisiaj błyskawicznie znikają z pól po ich dojrzewaniu ptaki te nie mają wielkich szans na uszczuplenie naszych plonów. A jeśli z kolei będą zbierać ziarno ze ściernisk - to pytam się - komu to przeszkadza? To nawet lepiej, jako że zmniejsza się w ten sposób bazę pokarmową uznawanych za większe szkodniki myszy polnych i nornic.
Duże stado wróbli przyciąga z kolei polującego na nie krogulca (który rolnikowi też nie wadzi, bo kur przecież nie bierze) i puszczyka - wspaniałą pożyteczną sowę, polującą również na myszy.
Poglądy na szkodliwość wróbli i mazurków ukształtowały się w czasie, gdy lęgły się one masowo w strzechach (wróble) i w dziuplach licznych wówczas wierzb (mazurki), a zboża musiały dłużej stać na pniu, w sztygach i później w stogach i stodołach. No i wtedy nikogo nie interesowała biologiczna walka ze szkodnikami. Pamiętam, jak jakieś 30 lat temu jako fantastę potraktowano człowieka, który dowodził, że karmiąca pisklęta para wróbli zebrała wszystkie gąsienice z bardzo cennej gruszy, a której groziło całkowite pozbawienie liści. Wierzono, że odżywiają się tylko ziarnem, którego przecież jeszcze nie było (dopiero kwitły zboża)! Te stereotypy obowiązują do dzisiaj, choć minęło przeszło ćwierć wieku i przeminęli ludzie, których poglądy kształtowała inna epoka i inne warunki. Wiemy dzisiaj bodajże więcej o życiu afrykańskiej sawanny, niż o naszym najbliższym współlokatorze, związanym z rolnictwem od kilku wieków.
Zniknęły bezpowrotnie stada wróbli i mazurków, na które się polowało... dla sportu. Pamiętam - brało się silną elektryczną latarkę, kilka kotów i szło do stodoły, gdzie pod słomianym dachem nocowały setki tych ptaków. Wystarczyło je postraszyć, by wyćwiczone koty miały niezłą zabawę i... kolację. Niech mi tamte wróble wybaczą, było ich zresztą tak dużo...Dziś ptaki te podlegają całorocznej ochronie.
Kolejny ptak, uważany za szkodnika sadów wiśniowych i czereśniowych - szpak wymaga nieco innego podejścia. Nie należy go kolonizować w pobliżu domów i sadów z tymi owocami. Nie na wiele to się jednak zdaje, jako że moje wiśnie dojrzewają wtedy, gdy w lasach wyrosły akurat młode szpaki na tyle, że są w stanie przelecieć kilka kilometrów na wiśnie. Robią tak jednak z konieczności; w lasach prawie nie spotyka się dzikiej czereśni. Może więc gmina ekologiczna uwzględni w swoich planach zadrzewieniowych potrzeby tych niezwykle pięknych (mimo wszystko) ptaków i zacznie sadzić dzikie czereśnie?
Biocenotyczna rola szpaka, jako tępiciela szkodliwych owadów jest w zasadzie znana i - gdyby nie te nieszczęsne wiśnie - byłby chętniej widziany w pobliżu osad ludzkich jako lubiany z powodu miłego śpiewu. Są jednak okolice, gdzie ostatnie czereśnie i wiśnie zmarzły kilka lat temu, gdzie wreszcie są kilkukilometrowe przestrzenie bezludne, poprzecinane łąkami i pastwiskami. Takie tereny są szczególnie ulubionym miejscem żerowania olbrzymich stad szpaków. Tam kolonizacja ich w sztucznych skrzynkach lęgowych może przynieść tylko korzyści.
W taki sposób mogą się gnieździć i inne gatunki ptaków: sikory, kowaliki, pełzacze, muchołówki, pleszki, dudki, dzięcioły, nawet sowy i gołębie siniaki. Ich udział wzrasta w miarę zwiększenia stopnia zadrzewienia terenu, ponieważ pnie i korony drzew są głównym miejscem zdobywania pożywienia. Szczególnie sikory są niezmiernie cennym sprzymierzeńcem w biologicznej walce ze szkodnikami drzew owocowych. Jeśli tylko mają wystarczającą bazę pokarmową, ich możliwości zwiększania liczebności są wręcz niezwykłe.
Niezmiernie ważne jest kolonizowanie nietoperzy w skrzynkach z trocinobetonu. Nietoperze łowią głównie motyle nocne (wiele z nich jest szkodnikami rolniczymi), nieosiągalne dla ptaków polujących w dzień. Skrzynki lęgowe z trocinobetonu można również zawieszać na słupkach nawet w krajobrazie bezdrzewnym. Wiele gatunków nietoperzy odbywa dalekie wędrówki do jaskiń na przezimowanie, czasem funkcję taką spełniają jakieś ruiny, stare bunkry, opuszczone piwnice. Pamiętajmy, takie miejsca można śmiało nazwać jak chcemy: pomnikami przyrody, użytkami ekologicznymi, ale na pewno zasługują na ochronę i opiekę z naszej strony. Można nie lubić nietoperzy, ale z pewnością nic nie zastąpi ich funkcji biocenotycznej.
Wszelkie skarpy na piaskowniach i żwirowniach są miejscem lęgowym dla zimorodków i jaskółek brzegówek, budujących gniazda w norkach wykopanych w ścianach skarp. Pamiętajmy i o nich.
Z punktu widzenia ochrony zwierząt niezmiernie cennym elementem jest każde działanie zwiększające zasoby wodne. Szczególnie na terenach ubogich w wodę, niezwykłe wrażenie robią koncerty żab, ropuch, kumaków i rzekotek, gdy w mokre lata uda się zgromadzić więcej wody w zagłębieniach terenowych. A przecież nie na tym polega rola tych płazów. Zresztą, koncerty żab możemy sprzedawać turystom; dla nas obfitość płazów, to źródło biologicznej stabilności naszych upraw.
W ramach umów kontraktowych powinniśmy chronić okazałe stosy kamieni przy polach. Może wręcz kupić je od rolnika? Tam też toczy się ciekawe życie.
Niewątpliwie powinniśmy poświęcić maksimum uwagi ochronie i kolonizacji owadów zapylających (np. trzmiele i pszczoły samotnice). Sprawa się niejako sama rozwiąże wraz z tworzeniem bogatych przyrodniczo użytków ekologicznych, choć nie do końca rozwiązuje problem. Sztuczna hodowla trzmieli i innych dzikich pszczołowatych jest dzisiaj technicznie możliwa i byłaby tyleż zabiegiem gospodarczym, co aktem sakralnej uwagi poświęconej tym owadom. Wyobrażam to sobie w ten sposób, że powstanie grupa całkiem bezinteresownych pasjonatów, którzy "dla sztuki" poświęcą się tym owadom, tak jak kiedyś bartnicy - pszczołom. Utopia? Społeczeństwo poprzemysłowe ma dość czasu i ludzi, by większym utopiom poświęcać mnóstwo czasu. Dlaczego by nie mogło poświęcić trochę czasu owadom zapylającym? Tych parę uwag nie wyczerpuje rzecz jasna problemu i nie taki jest ich cel. Od naszej zdolności obserwacji, wręcz "uważności" zależy, czy w ogóle zobaczymy cokolwiek ciekawego w naszej gminie. Trzeba umieć to "coś" wyodrębnić z całej masy jemu podobnych, poznać i zrozumieć. W ekologizacji ważne jest, by znaleźć dla gatunku XYZ jakieś zastosowanie. Bo to, że on gdzieś tam żyje o niczym jeszcze nie świadczy. Dziś jest, jutro może go nie być. Jeśli uznamy, że jakiś gatunek zwierząt może się nam "przydać", spróbujmy jakoś go do tego zaangażować. Najczęściej skutek będzie całkiem niezły. Będą i kompromitujące wpadki, ale nie one będą decydować o ostatecznym obrazie ekologizacji.
Największą nagrodą za nasz wysiłek będzie
jakaś "korzyść": większa równowaga
biologiczna, większe plony, ciekawszy krajobraz, dla którego
ktoś inny gotów będzie wydać pieniądze
aby go zobaczyć. Ale to nie wszystko, zmienimy się
i my sami, już nie będziemy zadufanymi w sobie panami
stworzenia, rozpychającymi się łokciami, po trupach
dążącymi do coraz większego zysku. Obok nas
żyją tysiące gatunków zwierząt, które
nie dość, że chcą żyć, to dadzą
się wprzęgnąć w nasze gospodarcze zamiary.
Dadzą się wprzęgnąć i przede wszystkim
ułatwią nam życie i pracę. To pewnik, z którego
zdają sobie sprawę coraz większe grupy ludzi.
Człowiekowi będzie bardzo smutno na świecie, gdy
zostanie na nim zupełnie sam. Wiemy też, że nie
będzie umiał na nim gospodarować bez zwierzęcych
współmieszkańców Globu.