Wydawnictwo Zielone Brygady - dobre z natury

UWAGA!!! WYDAWNICTWO I PORTAL NIE PROWADZĄ DZIAŁALNOŚCI OD 2008 ROKU.

Dlaczego stworzenie lokalności potrzebuje ochrony?

Dlaczego ktokolwiek miałby chcieć płynąć naprzeciw czegoś, co zdaje się być falą historii, próbując odbudować systemy gospodarki lokalnej, które w ciągu ostatniego stulecia zostały prawie całkowicie zmiecione z powierzchni Ziemi? Czy małe państwa i regiony wewnątrz większych państw rzeczywiście nie mają żadnej alternatywy wobec pełnego zaangażowania w globalnej gospodarce? W niniejszym artykule rozważamy odpowiedzi na te pytania. Z pewnością odbudowywanie lokalnej gospodarki nie jest łatwym zadaniem, ale mam nadzieję pokazać, że jest to zadanie, dla którego realizacji zdecydowanie warto jest czynić wysiłki.

Niewielu z nas martwiłoby się o to, że regiony, w których żyjemy, są całkowicie pochłonięte przez globalną gospodarkę, gdyby system ten był sprawiedliwy pod względem społecznym (equitable), ekologicznie podtrzymywalnyi) oraz gdyby działał dobrze i niezawodnie. Lecz nie charakteryzuje się on żadną z tych cech, co jest powodem, dla którego potrzebujemy rozwijać zarówno lokalne alternatywy, jak również podejmować próby jego naprawy. Spójrzmy na te trzy obszary po kolei, by sprawdzić, w jakim stopniu globalny system ekonomiczny zawodzi. Po pierwsze: czy jest sprawiedliwy / równoprawny?

1. RÓWNOPRAWNOŚĆ (EQUITY)

Kilka lat temu w Westport, miejscowości, w której mieszkam, postanowiono starać się o przedłużenie sezonu turystycznego reklamując w Szwecji usługi związane z wakacjami dla miłośników golfa wiosną i jesienią. Dlaczego w Szwecji? Otóż Szwedzi uważani byli za bogatych, a więc za potencjalnie lukratywny rynek. Kilka lat plan działał i liczba turystów wzrastała. Jednak kiedy wakacje golfowe stały się czymś codziennym i popularnym, Westport zaczęło konkurować ze szkockimi i portugalskimi kurortami. W wyniku walki promocyjnej, która wywiązała się pomiędzy miejscowościami wypoczynkowymi, wszystkie ceny poszły w dół, obniżając przychody dostawców usług wypoczynkowych, de facto zwiększając dochody Szwedów, gdyż mogli oni teraz kupić te same wakacje za mniejszą ilość pieniędzy. Innymi słowy: bogaci się bogacili, a (stosunkowo) biedni ubożeli.

Tak właśnie prawie zawsze działa system globalny. W rzeczy samej, sprzedawanie czegokolwiek poza swoim obszarem, w konkurencji z innymi społecznościami, prawdopodobnie zwiększy względną zasobność docelowych klientów. Dobra i usługi nie muszą przekraczać granic kraju, w którym zostały wyprodukowane, aby nastąpił ten efekt. Jako przykład niech posłuży historia z mojego życia. Kiedyś spędziłem kilka dni w bardzo biednej wiosce w stanie Tamil Nadu w Indiach i naturalnie zacząłem myśleć o ulżeniu jej mieszkańcom w ubóstwie. Jedynym majątkiem, jakim rozporządzali, zdawały się być ich praca i ziemia. Czy ludzie ci mogliby uprawiać dodatkową ilość warzyw i utworzyć spółdzielnię w celu sprzedawania ich w najbliższym dużym mieście, Bangalore? Oczywiście byłoby to fizycznie możliwe, ale wówczas mieszkańcy sąsiednich wiosek poszliby ich śladem. Dodatkowe dostawy ziemniaków, piżmiana jadalnego i bakłażanów spowodowałoby spadek cen, polepszając nieznacznie warunki życia ludzi w Bangalore, jednocześnie dając rolnikom znacznie mniej za ich pracę. Najbardziej oczywista strategia dla tej wioski nie byłaby najbardziej korzystna długofalowo.

Zarówno bogatym państwom, jak i pojedynczym ludziom zależy na coraz bardziej wolnym handlu i lepszych połączeniach komunikacyjnych, ponieważ zwiększa to konkurencję, prowadząc do obniżenia cen produktów i w ten sposób czyni ich zamożniejszymi. W miarę jak będzie rozwijał się system dróg w Indiach, coraz więcej wiosek odkryje możliwość wysyłania łatwo psujących się produktów do odległych miast. To zniszczy częściowo chronione nisze, wewnątrz których istniejący producenci mogli otrzymywać skromne dochody. Naturalną konsekwencją będzie dążenie do zapewnienia bytu rodzinie poprzez redukcję własnych kosztów. Przeprowadzą cięcia na swoich listach płac (zmniejszając dochody innych rodzin) poprzez zakupywanie większej ilości nakładów przemysłowych dla rolnictwa, jak środki i maszyny do oprysków pestycydami. To zredukuje różnicę pomiędzy zyskami ze sprzedaży na zewnątrz, a brakującymi funduszami potrzebnymi na utrzymanie społeczności. Innymi słowy, jeśli całkowity utarg ze sprzedaży warzyw wzrasta o mniej niż koszty nakładów, to wolny handel i zwiększona konkurencja, którą przynosi, obniży poziom życia mieszkańców wioski.

Ten proces to jeden z czynników powiększających przepaść pomiędzy bogatymi i biednymi, zarówno wewnątrz państw, jak i pomiędzy nimi. Raport UNCTAD1) pokazuje, że w 9 z 10 badanych krajów Ameryki Łacińskiej różnica między zarobkami pracowników bardziej i mniej wykwalifikowanych znacząco powiększyła się w latach 1984-1995 właśnie jako rezultat procesu liberalizacji handlu. W większości przypadków realna siła nabywcza najmniej wykwalifikowanej warstwy faktycznie spadła, niekiedy nawet o 20%. Podobnie badania Międzynarodowego Biura Pracy (International Labour Office) dotyczące 30 państw w Afryce, Azji i Ameryce Łacińskiej ujawniły, że płace wszystkich robotników w 2/3 z tych państw obniżyły się między końcem lat 70-tych a końcem 80-tych XX w., przy czym pracowników najmniej wykwalifikowanych w najwyższym stopniu2). Natomiast według najnowszych badań Banku Światowego3), dane z 38 krajów pomiędzy rokiem 1965 a 1992 pokazują, że istotnie, większe otwarcie na handel zredukowało zarobki najbiedniejszych 40% populacji, a dochody pozostałych grup znacznie zwiększyło. „Koszty przystosowania do większej otwartości ponoszone są wyłącznie przez ubogich”, twierdzi Bank Światowy. Kursywa w zdaniu pozostała jak w oryginale.

Powiększanie przepaści pomiędzy najmniej zarabiającymi a pozostałymi grupami dochodowymi jest dokładnie tym, co przewiduje podstawowa teoria ekonomii. W latach 30-tych XX w. Eli Heckscher i Bertil Ohlin opracowali teoremat, nazwany ich imieniem, według którego każde państwo zmierza do eksportowania dóbr, do których produkcji wykorzystuje w największej części swój najobficiej występujący i stąd najtańszy rodzaj zasobów. Dla większości „rozwijających się” państw to źródło stanowią właśnie niewykwalifikowani robotnicy. W miarę wzrostu konkurencji gospodarczej pomiędzy tymi państwami, każde z nich będzie starało się obniżyć ceny towarów, kosztem zarobków owego taniego źródła pracy. Zarobki mniej wykwalifikowanych robotników zmaleją w większym stopniu niż zarobki robotników bardziej wykwalifikowanych, których konkurencja dotyczy w mniejszym stopniu. Dlatego wszyscy zatrudnieni w sektorach, których dotyka międzynarodowa konkurencja, mogą odczuć spadek swoich zarobków, spowodowany otwieraniem rynku, ale sytuacja ludzi wystawionych w największym stopniu na konkurencję pogorszy się najbardziej.

Według badań UNDP różnica zarobków przypadających na jedną osobę pomiędzy 20% najzamożniejszych i 20% najbiedniejszych członków populacji ludzkiej wynosiła 30 do 1 w 1960 roku, w 1994 wzrosła do 78 do 1, w 1999 nieco zmalała do stosunku 74 do 1. Udział najbiedniejszych 20% populacji w konsumpcji spadł z 2,3% do 1,4% w tym samym okresie.

Żyjemy w świecie, który staje się coraz bardziej spolaryzowany ekonomicznie, zarówno pomiędzy państwami, jak w ich obrębie. Jeśli obecne tendencje nie zostaną szybko skorygowane, nierówność ekonomiczna przemieni się wkrótce z niesprawiedliwej w nieludzką. W ponad 100 krajach dochód na osobę jest niższy niż 15 lat temu, a co za tym idzie, więcej niż 1/4 populacji ludzkiej, tj. 1,6 miliarda ludzi, żyje w coraz gorszych warunkach, głosił w 1996 r. James Speth, ówczesny administrator UNDP. Od tego czasu nic się nie zmieniło w znaczący sposób, a nawet, jak twierdzi prof. Robert Hunter Wade z London School of Economics, nierówność wzrosła4).

Oprócz wolnego handlu, czynnikiem powodującym wzrost przepaści między krajami zamożnymi a biedniejszymi jest to, że te pierwsze emitują waluty rezerwoweii) – dolara, euro, funta, szwajcarskiego franka i jena, których reszta świata używa w handlu i w celu trzymania oszczędności. Kiedy złoto było międzynarodową walutą, bogactwo powstawało tam, gdzie wydobywany był kruszec. Dziś bogactwo powstaje w państwach puszczających w obieg swoje środki płatnicze służące innym do gromadzenia rezerw – w USA, Wielkiej Brytanii, w strefie euro, Szwajcarii i Japonii – w momencie, gdy ich banki zatwierdzają kolejne pożyczki. Całkowita korzyść z emisji waluty rezerwowej (pojęciem technicznym jest tu seniorat) jest kumulacja deficytu w bilansie płatniczym w pozycji import-eksport, do którego powiększania się ma możliwość dopuścić państwo-emitent takiej waluty. Obecnie większość tych korzyści przypada w udziale Stanom Zjednoczonym, które przez ostatnie 20 lat, każdego roku, wyłączając r. 1991, importowały więcej niż eksportowały. W tych dwóch dekadach zgromadziły dług bez oprocentowania ze strony reszty świata w wysokości 2,5 biliona dolarów. Jest to wysokość całkowitych oszczędności połowy innych krajów świata i, ponieważ – jak wspominałem – USA importuje o połowę więcej niż eksportuje, zadłużenie USA wzrasta o 1,5 miliarda dolarów dziennie. Porównując, korzyści Wielkiej Brytanii są małe, a żaden z pozostałych państw-emitentów walut rezerwowych, nie korzysta ze swoich możliwości udzielania nieoprocentowanych kredytów.

Stany Zjednoczone mogą finansować swój deficyt handlowy bez kosztów, głównie dzięki sprzedaży rządowych obligacji i udziałów w firmach amerykańskich. Odsetki i dywidendy od tych papierów wartościowych są oczywiście płacone, więc nie można powiedzieć, że to zaciąganie pożyczek odbywa się bez kosztówa). Jednak pomija się te koszty, ponieważ płatności dokonywane są w dolarach, których ilość jest jedynie dodawana do całkowitej kwoty, którą winne są Stany Zjednoczone. Płatności będą obciążały USA jedynie, gdy dolary będą wydawane przez obcokrajowców, do których należą, aby kupować dobra i usługi od Amerykanów.

Emitowanie waluty rezerwowej o zasięgu światowym przyniosło szczególne korzyści Stanom Zjednoczonym, ponieważ im więcej dolarów to państwo tworzy i wydaje w pozostałych państwach, tym więcej reszta świata będzie chciała zainwestować w USA. Te dodatkowe dolary podnoszą ceny akcji na Wall Street, oferując obcokrajowcom, którzy już tam zainwestowali, atrakcyjny zysk kapitałowy – na papierze. Te zyski zachęcają do inwestycji jeszcze większych ilości dolarów posiadanych przez obcokrajowców, pozwalając USA jeszcze bardziej zwiększyć deficyt rachunku bieżącego.

Możemy mieć wyobrażenie ogromu sumy, o której mowa, czyli 2,5 biliona dolarów na podstawie szacunkowych wyliczeń dokonanych w 1998 r. przez Program Rozwoju Narodów Zjednoczonych (UNDP). Wydatek 1/6 tej sumy, czyli ok. 40 miliardów dolarów rocznie, umożliwiłby wszystkim ludziom na świecie dostęp do odpowiedniej diety, bezpiecznej, nieskażonej wody, podstawowego wykształcenia i opieki medycznej, warunków sanitarnych i opieki pre- i postnatalnej. To, że cały świat akceptuje dolary, powoduje, że Stany Zjednoczone, liczące 281 milionów mieszkańców, są jedynym na Ziemi supermocarstwem i mogą wydawać na zbrojenia tyle, co razem wziętych 20 kolejnych największych na liście kupujących uzbrojenie państw, o łącznej populacji 3,5 miliarda ludzi.

Nawet gdyby Stany Zjednoczone nie nadużywały swojej pozycji jako głównego dostarczyciela waluty świata, system waluty rezerwowej byłby niepożądany. Jego znaczenie polega na tym, że kiedy jedno ubogie państwo chce kupić coś od drugiego, musi sprzedać coś emitentowi waluty rezerwowej albo pożyczyć od takiego państwa pieniądze, żeby zdobyć fundusze. Dokładnie taka sama sytuacja ma miejsce w hinduskiej wiosce, kiedy dwóch sąsiadów handluje ze sobą. Jeden z nich musi najpierw zdobyć pieniądze pośrednio lub bezpośrednio z ośrodka miejskiego, do którego ktoś z terenów wiejskich coś dostarczył, lub w którym zapożyczył się. W obu przypadkach występuje mechanizm dodatniego sprzężenia zwrotnego. Biedniejsze obszary sprzedają bogatszym, ponieważ stamtąd biorą się pieniądze. Wtedy, jak widzieliśmy na przytoczonym przykładzie, narasta konkurencja pomiędzy producentami stosunkowo jednolitych towarów – minerałów, artykułów spożywczych, tekstyliów i obuwia – pochodzących z obszarów biedniejszych. Obniżają się ceny, które im przypadają, powiększając przepaść między wytwórcami a ich klientami. Pomimo tego jednakże, biedna część społeczeństwa nie ma innego wyjścia, jak tylko kontynuować sprzedaż bogatym, ponieważ inni biedni, którzy rozpaczliwie chcą rzeczy, które ci pierwsi wytwarzają, nie mają jednak pieniędzy by kupowaćb). Zarówno na arenie międzynarodowej, jak i wewnątrz państw, z natury występują nierówne stosunki, w których strona bogatsza zawsze wygrywa. Ten system jest zasadniczo niesprawiedliwy. Tylko tworzenie organizacji producentów, typu OPEC, może dostarczyć rozwiązania problemu nędzy, do której doprowadza znoszenie barier w handlu i rozwój transportu zwiększający konkurencję.

2. ZRÓWNOWAŻENIE EKOLOGICZNE (SUSTAINABILITY)

W wyniku globalizacji większość ludności świata spożywa ten sam rodzaj jedzenia, mieszka w domach zbudowanych z tych samych materiałów, prowadzi te same samochody żyje i pracuje w ten sam sposób. Ta jednolitość oznacza, że większa część ludzkości konkuruje na światowym rynku surowców – bawełny, stali, cementu, ropy – tym samym poddając ich zasoby znacznej, i w wielu przypadkach niezrównoważonej ekologicznie presji.

Jednak, co gorsze, globalizacja stwarza sprzężenie dodatnie nagradzające te państwa, które zużywają zasoby Ziemi najintensywniej i najszybciej, dochodami, które umożliwiają im dokonywanie coraz większych zakupów i zniszczeń. Burzy to także mechanizm ujemnego sprzężenia zwrotnego, który kiedyś ostrzegał społeczności, aby zeszły ze ścieżki niezrównoważonego ekologicznie postępowania. Obecnie, gdy dobra mogą być przywożone z jakiegokolwiek miejsca dla tych, którzy mają pieniądze, aby za to zapłacić. Zamożniejsi wiedzą, że jeśli żyzność lokalnej gleby zmaleje, lasy zostaną wycięte, zasoby kopalni wyczerpane, a w morzu nie będzie już więcej ryb, mogą zawsze zaimportować potrzebne produkty lub w razie konieczności przenieść się w inne miejsce.

Istnieje zatem silny związek pomiędzy przywróceniem lokalnej samowystarczalności (self-reliance) gospodarczej a osiągnięciem podtrzymywalności ekologicznej. Teoretycznie możliwy jest rozwój ogólnoświatowej kultury przemysłowej, która umożliwi ludzkości życie przy uznaniu ograniczoności świata, ale skala i złożoność tego zadania są ogromne. Prostszą, bardziej wykonalną alternatywą jest stworzenie systemu, który zachęcałby do większego zróżnicowania diety, ubioru, materiałów budowlanych i stylu życia. Zniesie to presję z nadmiernie wykorzystywanych zasobów, tak jak to się dzieje w świecie przyrody z różnymi gatunkami, z których każdy ma swoją niszę ekologiczną i unika bezpośredniej konkurencji z pozostałymi.

Różnorodność jest pożądana także z innych względów. Dla każdego, kto dorasta w pewnym miejscu, ważne jest, aby znaleźć tam zatrudnienie – pracę, w której będzie czuł się spełnionym. Bogata gama możliwych do podjęcia zawodów i zajęć jest niezbędna, ponieważ ludzie różnią się zainteresowaniami i uzdolnieniami. Duża różnorodność miejsc pracy wytwarza obfitość życia. Jest ona ważna także w sensie ekonomicznym, ponieważ jeśli społeczność lub państwo importuje wiele z produktów, których potrzebuje, zdobywając na nie fundusze z eksportu ograniczonego zakresu rodzajów dóbr i usług, aby zapłacić za te pierwsze, ryzykuje klęskę, jeśli sytuacja rozwinie się niepomyślnie, bądź rynek się zmieni. Na przykład Irlandia jest drugim co do wielkości producentem oprogramowania komputerowego. Ma także ogromne wpływy ze sprzedaży mleka, wołowiny oraz z turystyki. Przypuśćmy, że następuje strajk pracowników linii lotniczych, więc turyści nie mogą przybywać. Lub, że firmy programistyczne stwierdzają, że mogą produkować równie dobre programy po niższych kosztach w Bangalore. Lub, że wybucha epidemia pryszczycy dotykająca setek gospodarstw rolnych, czyniąc irlandzką wołowinę, ser i masło niezdatnymi do eksportu. Ekonomiczne i społeczne koszty którejkolwiek z tych sytuacji byłyby ogromne.

Różnorodność jest zatem istotnym warunkiem uzyskania zrównoważenia. Jednak światowy system handlu, dążąc niestety do wysokiego stopnia konkurencji, rozmyślnie usuwając każdą możliwą barierę w wolnym przepływie dóbr i usług, w tym ograniczenia związane z odległością oraz, jak w przypadku genetycznie modyfikowanej żywności, z preferencjami konsumentów, pozostawia niewiele nisz, w których może się zachować różnorodność. Częścią problemu jest to, że zróżnicowana gospodarka prawie nieuchronnie produkuje po kosztach wyższych od takiej, która specjalizuje się w bardzo niewielu produktach. Dzieje się tak, ponieważ wiele produktów stanowi przykład tego, co ekonomiści nazywają rosnącymi zwrotami na skali (increasing returns to scale). Innymi słowy, im więcej się ich produkuje, tym tańszymi się stają. Stworzenie pierwszego egzemplarza nowego modelu samochodu, jaki zejdzie z taśmy produkcyjnej, będzie kosztowało miliony. Egzemplarz wyprodukowany zaraz po nim będzie znacznie tańszy, a cena każdego następnego będzie coraz niższa, w miarę jak firma, jej dostawcy i pracownicy przesuwają się wzdłuż krzywej uczenia się. W skutek tego każdy, kto będzie produkował stosunkową małą ilość samochodów, będzie się znajdywał w niekorzystnej sytuacji pod względem cen, ponieważ koszty powstania pierwszego modelu produktu będą musiały być rozłożone na stosunkowo mniejszą liczbę następnych w linii produkcyjnej, uniemożliwiając przesunięcie się na krzywej uczenia się tak wysoko jak jego większych rywali.

Dokładnie to samo można powiedzieć o prawie każdym produkcie. Weźmy coś prostego jak buty. Żeby wyprodukować je przy wykorzystaniu nowoczesnych metod potrzeba rozwiniętej infrastruktury z wyspecjalizowanymi dostawcami (lub lepiej – producentami): skóry, materiałów na podeszwę, kleju, imadeł, noży, maszyn do szycia, nici i wielu innych. Niezbędni są także ludzie, którzy wiedzą, jak zaprojektować buty, inni, którzy potrafią wykorzystać wyspecjalizowany sprzęt do ich wytworzenia i jeszcze inni, którzy będą czuwali nad pracą delikatnych maszyn. Potrzeba znacznych inwestycji w pracowników, wyposażenie pomieszczenia oraz urządzeń, aby wyprodukować pierwszego buta. To z tego powodu każda gospodarka przemysłowa na świecie rozwijała się pod osłoną barier celnych.

Rząd niemiecki dobrze o tym wie. Głównym założeniem jego programu służącemu zamontowaniu paneli z ogniwami fotoelektrycznymi (POF) na 100 000 dachów w latach 1999 – 2004 zasadniczo nie jest wygenerowanie elektryczności. Mają one zapewnić niemieckim wytwórcom POF szansę na rozwinięcie produkcji w takim stopniu, obniżyć wystarczająco swoje ceny i podkopać dołki pod wszystkimi innymi producentami na świecie.

Problem z rosnącymi zwrotami na skali polega na tym, że – przy innych warunkach niezmienionych – najwięksi producenci, jak np. Microsoft, będą najtańsi, najbardziej rentowni i będą wypierali prawie wszystkich rywali z biznesu. To doprowadzi do koncentracji wytwórczości w kilku miejscach, podczas gdy teoretycznie mogłaby być ona podzielona między dużą ich liczbę. Bariery celne lub inny rodzaj ochrony jest potrzebny dla rozwoju i zachowania różnorodności regionu lub kraju i w ten sposób bardziej podtrzymywalnej gospodarki.

Globalna ekonomia staje się coraz mniej zrównoważona z jeszcze jednego powodu. Jak już wykazaliśmy, tani transport jest jednym z jej filarów – jeśli go odjąć, automatycznie powróci lokalność (re-localisation). Z kolei tani transport zależy od dostępu do taniej ropy naftowej, do statków, samolotów i pojazdów drogowych. A więc na jak długo wystarczy taniej ropy? Odpowiedź brzmi: zasoby ropy samej w sobie nigdy nie wyczerpią się, ale taniej ropy zabraknie, ponieważ pola roponośne na terenach wielu państw już się wyczerpują. W rezultacie światowa produkcja osiągnie szczyt za jakieś 5 – 6 lat, a następnie zacznie się trwały jej spadek tak, że do r. 2050 będzie nie wyższa niż połowa obecnej. Zasoby gazu naturalnego, spalanego w niektórych pojazdach, także staną się deficytowe. Jego wydobycie ma wzrastać do 2040 r., a później gwałtownie spadać. Pomimo iż wodór i prąd z elektrowni wiatrowych czy substytuty ropy produkowane z węgla są jakąś alternatywą, stworzenie nowych systemów potrzebnych do zastąpienia obu dotychczas wykorzystywanych rodzajów paliw wymagałoby ogromu kapitału i środków. Innymi słowy substytuty nie mogą być tanie, co z kolei oznacza, że przepływ towarów surowcowych o niskiej wartości oraz dóbr o ograniczonej trwałości zmniejszy się. To stworzy nowe szanse dla lokalnych producentów.

Podsumowując, pomimo iż globalna gospodarka zawsze będzie istniała, nie jest ona podtrzymywalna w swoim obecnym rozmiarze, ponieważ niszczy zarówno potrzebną jej do stabilności różnorodność jak i źródła energii, na których się opiera. Dlatego lokalna produkcja na lokalne potrzeby stanie się o wiele ważniejsza.

3. NIEZAWODNOŚĆ (RELIABILITY)

Czy można polegać na światowej gospodarce w produkcji dla zaspokajania zasadniczych potrzeb życiowych? I czy może ona niezawodnie zapewniać zarobek, który umożliwi kupowanie tej produkcji? Kiedy o tym piszę, coraz więcej ludzi stwierdza, że zawodzi ona ich w tej drugiej sprawie. Zwolnienia i upadki przedsiębiorstw stają się coraz powszechniejsze w Europie i Ameryce Północnej, a kryzys w gospodarce może stać się tak głęboki i długotrwały jak ten w latach 30.

Oczywiście w wielu krajach światowy system zawiódł już jakiś czas temu. Wszystkie subsaharyjskie kraje afrykańskie są w stanie kryzysu, a jednak – pomimo że ceny towarów surowcowych, które – w realnym ujęciu – są często niższe niż w latach 30. – ludzie nie widzą innego rozwiązania, jak tylko zwiększać eksport. Lesotho najwyraźniej ma najwyższy procent bezrobocia na świecie5) – 39,3%, Afryka Południowa (23,3%) zajmuje czwarte miejsce, a Botswana (21,5%) szóste, ale mogą być i gorsze miejsca, gdzie rządy załamały się i władze nie prowadzą statystyk. W Azji poziom zatrudnienia nie polepszył się, odkąd najsilniejsze gospodarki załamały się w 1997 r. i gwałtowność konkurencji pomiędzy nimi sprawia, że nastała deflacja. Na przykład japońskie ceny spadły średnio o 2% w 2002 r. W Ameryce Łacińskiej kryzys walutowy w Argentynie podwoił bezrobocie w ciągu ostatnich dwóch lat. Obecnie wynosi ono ok. 24%. Nawet bogata w ropę Wenezuela ma siedemnaste miejsce na świecie pod względem bezrobocia. Czy jest w takim razie jakieś miejsce na Ziemi, gdzie można powiedzieć, że system pracuje naprawdę dobrze?

Nadchodzi kryzys, ponieważ wszystkie pieniądze, jakich używamy (oprócz banknotów i monet), są kreowane dzięki powstawaniu długów. Pieniądze w tym przypadku powstają, kiedy ktoś wypisze czek w ciężar kredytu udzielonego mu przez bank lub uruchomi debet na swojej karcie kredytowej. Pieniądz znika kiedy dług zostaje spłacony. Więc jeśli nie masz kredytu hipotetycznego, jakichkolwiek długów i masz dodatni bilans w banku, to masz te pieniądze tylko dlatego, że ktoś gdzieś je pożyczył i płaci od nich odsetki.

Problem z kreowaniem pieniądza polega na tym, że jest ono zależne od zaufania i jeśli zmniejszy się optymizm co do przyszłych wydarzeń, tak samo stanie się z podażą pieniądza, a w konsekwencji z wielkością handlu, który będzie mógł być prowadzony. Jeśli więc wystarczająco dużo ludzi powie sobie: „Może nie będę brał teraz tego kredytu na samochód. Mojej firmie nie wiedzie się zbyt dobrze i mogą przeprowadzić zwolnienia. Poczekam trochę i zobaczę, jak się sprawy ułożą”, to ich obawy mogą się spełnić. Otóż im mniej ludzi zechce pożyczyć od banku, tym mniej pieniędzy zostanie wydanych i będzie to oznaczać tym mniej pracy dla ich pracodawców. Zbiorowa ostrożność może pozbawić ich pracy.

Z drugiej strony jednak, jeśli ludzie zaciągają pożyczki, tworzą zapotrzebowanie na dużą ilość pracy i stymulują dalsze zaciąganie pożyczek. Dodatkowe pożyczki są potrzebne, ponieważ wyższe ceny nieruchomości wymagają od ludzi wykupywania wyższych zastawów hipotecznych, a przedsiębiorstwa odkrywają, że muszą zwiększyć możliwości produkcyjne, by nadążyć za popytem. Jedna runda pożyczek wywołuje potrzebę zaciągania następnych i tworzy się błędne koło. Rozwinie się wysoka koniunktura do momentu, gdy ostudzi ją jakiś czynnik zewnętrzny bądź bank centralny najdzie troska o inflację i podniesie stopy procentowe, by zniechęcić ludzi do pożyczania na większą skalę. Niebezpieczeństwo jest w tym, że bank przedobrzy z podwyżką, nastroje opadną i poziom udzielanych pożyczek skurczy się zbyt mocno, co wpędzi gospodarkę w recesję. Dlatego nasze narodowe systemy gospodarcze są fundamentalnie niestabilne. Gwałtownie balansują między ożywieniem a załamaniem koniunktury i prawie niemożliwe jest utrzymanie ich ruchu trwale, bez wahań.

Do niedawna światowa gospodarka była bardziej stabilna niż gospodarki narodowe, które się na nią składają, ponieważ – kiedy jedne gospodarki zwalniały, inne przyspieszały. Teraz jednak globalizacja zsynchronizowała je i wszystkie razem zwalniają, nawet takie jak japońska, która przeżywała chorobę i tak już od jakiegoś czasu. W sytuacji kryzysu jakiejś gospodarki narodowej nie ma już innej gospodarki, która utrzymując się na powierzchni, mogłaby wchłonąć jej wolumen eksportu, podając w ten sposób pomocną dłoń.

Będzie bardzo trudno naprawić tą sytuację. W protekcjonistycznym świecie lat trzydziestych XX wieku, znakomity brytyjski ekonomista Maynard Keynes pokazał, że rządy państw mogą podnieść gospodarkę z kryzysu wywołanego przez spadek zaciągania pożyczek przez przedsiębiorstwa i konsumentów kompensując to poprzez zaciąganie pożyczek w większej ilości i wprowadzanie pieniędzy do obiegu poprzez ich wydawaniec). To dodatkowe wydatkowanie przez rząd, zwane wtedy „zalewaniem pompy”, tworzyło miejsca pracy, co z kolei umożliwiało zwiększenie wydatków konsumentów i dzięki temu tworzenie kolejnych miejsc pracy, przywracając dzięki temu koło pozytywnego sprzężenia zwrotnego.

Niestety tym razem rządy państw nie mogą skorzystać z metod keynesowskich. Załóżmy, że jedno z nich zaciągnęło pożyczki, aby móc zatrudnić mnóstwo ludzi przy robotach publicznych. Kiedy pracownicy wydadzą swoje pensje, duża ich część wypłynie z gospodarki krajowej, tworząc nowe miejsca pracy za granicą, i bardzo niewiele z wynikającego stąd dodatkowego wydatkowania pieniędzy przez zagranicznych pracowników znajdzie kiedykolwiek drogę powrotną do rozpatrywanego przez nas kraju, by stworzyć następną porcję miejsc pracy. W konsekwencji, aby wyciągnąć gospodarkę kraju z kryzysu w dzisiejszym zglobalizowanym świecie, należy albo przywrócić ochronę (protekcjonizm) przez ponowne wprowadzenie barier handlowych i kontroli zagranicznej wymiany handlowej, albo doprowadzić na całym świecie do reflacjiiii)

Przeprowadzenie reflacji na całym świecie wymagałaby przyjęcia polityki keynesowskiej równocześnie przez wszystkie kraje. Samo to byłoby trudne do osiągnięcia, lecz kraje muszą również uzgodnić budżety z deficytami w odpowiedniej wysokości. Dzieje się tak, ponieważ jeśli wydatki państwa są zbyt wysokie, jego zwiększony wolumen importu przewyższy wolumen dodatkowego eksportu i jego deficyt handlowy wzrośnie. Z drugiej strony jeśli wydaje za mało, dzięki większemu wolumenowi eksportu zarobi więcej niż ucieka pieniędzy za granicę z powodu importu i jego rezerwy walutowe wzrosną. Druga sytuacja przynosi korzystny rezultat, natomiast pierwsza nie, więc każde państwo będzie narażone na pokusę, aby wydawać mniej w nadziei poprawy swojego bilansu handlowego.

Do przeprowadzenia reflacji na całym świecie byłyby konieczne ogromne sumy zaciąganych długów publicznych. W połączeniu z naturalną tendencją państw do ograniczania swoich wydatków publicznych w celu kontrolowania wolumenu importu i swojego deficytu, może spowodować, że całkowity wzrost popytu światowego będzie niewystarczający do włączenia bezczynnych mocy wytwórczych sektora przedsiębiorstw z powrotem do produkcji. W tym wypadku firmy nie wznowią zaciągania pożyczek pod inwestycje, dopóki nie pojawi się potrzeba wytwarzania nowych produktów. W Wielkiej Brytanii w latach trzydziestych, kiedy tradycyjne sektory przemysłu eksportowego jak węgiel, bawełna i przemysł stoczniowy podupadły, jedyne znaczące inwestycje dotyczyły produktów opartych na nowych technologiach albo wychodzących naprzeciw nowym potrzebom, jak fabryka odkurzaczy Hoover w zachodnim Londynie czy fabryka Forda w Dagenham, która na początku zatrudniła 15 000 robotników. Kryzys zakończył się tylko dzięki wybuchowi wojny, w związku z którą pojawił się popyt na ogromną gamę nowych produktów jak samoloty i czołgi. Bez równie surowego kryzysu wydaje się nieprawdopodobne, by rządy odważyły się wydawać wystarczającą ilość pieniędzy. Dlatego wysoki poziom bezrobocia może trwać dalej.

Podsumowując, światowa gospodarka ma się ku upadkowi, a gdy już się załamie, bardzo trudno będzie ją odbudować. Dlatego nie można na niej polegać w kwestii zapewniania przez nią wszystkim dóbr i usług pozwalających każdemu żyć na zadowalającym poziomie.

PRZYWRACAJĄC LOKALNOŚĆ

Są dwie możliwe odpowiedzi na niesprawiedliwość (inequity), niezrównoważenie (unsustainability) i zawodność globalnej gospodarki. Jedna z nich to starania o zmianę sposobu jej działania, druga to stworzenie lokalnych alternatyw. Obie muszą być realizowane jednocześnie, ponieważ tak jak nie można sobie wyobrazić globalnego systemu bez problemów, które zostały omówione, tak samo nie można – dopóty ludzie rzeczywiście nie będą gotowi żyć w prosty sposób – wyobrazić sobie świata bez skomplikowanych produktów jak komputery i samoloty, dla których najlepiej, z racji rosnących zwrotów na skali, gdy są produkowane przez kilka firm działających na skalę międzynarodową. Tak więc gospodarki lokalne i globalna wzajemnie się uzupełniają. Naszym celem musi być utrzymanie równowagi pomiędzy jednymi i drugimi. Obecnie dominuje gospodarka globalna, więc należy przeważyć szalę w stronę lokalnej.

Reformy wymagane dla ulepszenia działania światowego systemu gospodarczego są poza zakresem niniejszego artykułu, ale chciałbym zasygnalizować kilka sposobów odbudowy lokalnych kultur (a nie tylko ich składnika, jakim jest lokalna gospodarka). Lokalna kultura to po prostu sposób, w jaki ludzie – metodą prób i błędów – przez wiele pokoleń wynaleźli sposoby na życie radosne, w poczuciu ufności, umożliwiające godne korzystanie z zasobów swojego obszaru. Rozwinęli charakterystyczną kuchnię, sposób ubierania i architekturę, więc importować potrzebowali zaskakująco niewiele. Miasta sąsiadujące handlowały ze sobą tak niewielką ilością towarów, że jeden wóz z zaprzężonym osłem był w stanie podołać całemu transportowi, a nawet ten jeden, co było zrozumiałe, wyruszał raz w tygodniu i to pod warunkiem, że dostał wystarczająco dużo zamówień, by opłacało mu się odbyć podróż, pisze Walter Rose w swojej książce Dobrzy sąsiedzi6), rozprawie o życiu na wsi ok. 30 mil od Londynu, gdzie urodził się w 1871 r. Również George Bourne, pisarz znany najbardziej dzięki Warsztatowi kołodzieja – klasycznego opisu interesów swojego ojca prowadzonych w Farnham, w Surrey do 1884 r., podkreśla, w utworze Zmiana we wsi, fascynującej relacji na temat malejącej samowystarczalności regionów rolniczych, opublikowanej pierwszy raz w r. 1912, jak niewiele przywożone było z zewnątrz:

To naprawdę zadziwiające, jak niewiele było materiałów czy nawet gotowych towarów importowanych w owym czasie (lata 50-te XIX w.) były to głównie części garderoby i metale. […] Oczywiście sklepikarze (wtedy jeszcze nie zaopatrzeniowcy) sprzedawali trochę cukru i kawy, herbaty i przypraw; były też sklepy z wyrobami blaszanymi, żelaznymi, winiarnie i wszystkie one musiały być zaopatrywane z zewnątrz. Z drugiej jednak strony, żadne zagraniczne produkty mięsne, czy mąka, albo siano, słoma, czy drewno nie trafiały do miasta, natomiast produktów wytwarzanych w innych częściach Anglii stosunkowo niewiele. Stolarze wciąż używali drewna dębowego, jesionu i wiązu z sąsiedztwa, piłowanego dla nich przez lokalnych pilarzy; kołodziej, ponieważ żelazo było drogie, oprawiał koła na wielkich osiach zaprojektowanych przez niego samego z najmocniejszego brzozowego drewna; kowal podkuwając konie lub zakładając opony na koła, najpierw sam przygotowywał sobie potrzebne gwoździe wyklepując je na własnym kowadle. Tak działo się też z wieloma innymi rzeczami. Buty, szczotki, wyroby ceramiczne, masło i smalec, świece, cegły – wszystkie były lokalnym wyrobem; ser był przywożony z targu w Weyhill wagonami, które przewoziły także chmiel; krótko mówiąc, w stopniu, który trudno sobie obecnie wyobrazić, miasto było niezależne od handlu, takiego z jakim mamy do czynienia teraz, a polegało na zaopatrzeniu z pobliskich gospodarstw, lasów, glinianek i zagajników. Niespieszny, lecz o stałym natężeniu handel produktami pochodzącymi z obszarów wiejskich przetaczał się wzdłuż ulic, gdyż miasto było centrum życia, sercem swoich wiejskich okolic.7)

Każdy obszar świata odznacza się unikalną kombinacją zasobów ludzkich i naturalnych. Jeśli nie ma zewnętrznej konkurencji, unikalne będą także względne koszty produktów, które wytwarza. Produkty opierające się na najobfitszych źródłach będą na ogół tańsze niż te, które wykorzystują rzadziej spotykane źródła. Niestety celem światowej gospodarki jest stworzenie jednolitej, światowej struktury cenowej, odzwierciedlającej globalną, a nie lokalną: obfitość bądź niedobór. W konsekwencji, jeśli jakiś obszar jest zmuszony zaakceptować relacje cenowe dyktowane przez globalną gospodarkę, zamiast narzucić swoje, dużo produktów, które mógłby wytworzyć używając deficytowych zasobów, nie zostanie wytworzone, ponieważ nie może ich produkować po konkurencyjnych cenach z wykorzystaniem zjawiska oszczędności ze skali. Zaowocuje to sytuacją, w której np. mały areał z idealnymi warunkami do uprawy śliwek, zostanie obsadzony czymś innym, mniej dla niego odpowiednim, ale przynoszącym więcej zysków po cenie na rynku światowym a na lokalnym rynku będą sprzedawane śliwki z importu.

Każda lokalna gospodarka i idąca z nią w parze kultura musi być zdolna do chronienia siebie przed zewnętrzną konkurencją. Jeśli nie ma tej ochrony, jej różnorodność, a przez to jej równowaga, znikają. Oczywiście, jak już wspomnieliśmy, niepoważnym byłoby wymagać od jakiegoś regionu, aby wytwarzał sobie wszystko, czego mieszkańcom potrzeba, wyłącznie na bazie zasobów posiadanych dzięki trafowi i w wyniku procesów historycznych. Potrzebna jest równowaga pomiędzy tymi potrzebami, które dany region zaspokaja z własnych zasobów, a tymi potrzebami, które zaspokaja pośrednio, poprzez eksportowanie swojej obfitości, a następnie importowanie do siebie produktów pochodzących z obfitości innych krajów. Każdy region powinien sam decydować, gdzie znajduje się ta równowaga, ale według mnie, wszystkie one powinny móc w pełni zaspokajać podstawowe potrzeby żywieniowe, energetyczne i mieszkaniowe ze swoich własnych zasobów tak, żeby żaden nigdy nie mógł być eksploatowany i zmuszany do działań wbrew środowisku w celu zaspokajania podstawowych potrzeb życiowych. O braku równowagi w gospodarce świadczy (i może do niego doprowadzić) raczej konieczość handlu a nie dobrowolny wybór. Dla każdego systemu gospodarczego dążącego do równowagi ekologicznej najlepszym motywem handlu jest zwiększenie możliwości dokonywania przez konsumenta wyboru przez zamienianie, np. jabłek na pomarańcze.

Opcjonalny charakter takiego handlu pozostawiłby lokalnym gospodarkom, które by go przyjęły, wolną rękę w sprawie zakazu stosowania pewnych technologii uznanych za mające niepożądane skutki uboczne na ów region, niezależnie od tego, czy inne regiony również by to zrobiły. To przyspieszyłoby tempo, w jakim świat mógłby reagować na kryzys związany z niezrównoważonym rozwojem. W obecnym systemie potrzeba bycia konkurencyjnym oznacza, że często pojedyncze narody nie mogą jednostronnie podejmować działań w walce z palącymi problemami. Co więcej, za każdym razem, kiedy kraj lub region poddaje się stałemu naciskowi konkurencji, aby obniżyć standardy środowiskowe i społeczne na rzecz zysków i zatrudnienia, globalny brak zrównoważenia zwiększa się.

Fakt, że regionalna gospodarka nie byłaby zmuszona do prowadzenia handlu, nie znaczy oczywiście, że nie miałaby żadnych problemów, a gdyby chciała zachować zrównoważenie, musiałaby być w stanie obronić się militarnie i ekonomicznie przed terytoriami, które zniszczyły własne zasoby i chciałyby dostępu do zasobów, którymi do tej pory dobrze zarządzano. Problem z zapewnieniem zbrojnej ochrony, która obejmowałaby uszczelnienie granic w celu powstrzymania niszczenia zrównoważenia w wyniku napływu uchodźców ekologicznych (environmental refugees), jest czymś, z czym musimy się liczyć. Jedyne co możemy w tym miejscu zrobić, to zwrócić uwagę na fakt, że jeśli wyścig zbrojeń rozwinąłby się pomiędzy częścią świata kierującą się w stronę zrównoważenia a częścią świata nie spełniającego tych zasad, potrzeba wykorzystania zasobów w celu nabywania lub produkcji broni mogłaby zburzyć równowagę krajów z pierwszej grupy.

Dla gospodarczej ochrony siebie, obszar podążający za zrównoważeniem potrzebowałby własnej niezależnej waluty i systemu bankowego. Jednym z powodów dla takiego posunięcia jest to, że z momentem wprowadzenia własnej waluty na jakimś terytorium, jego mieszkańcy nie muszą już handlować ze światem zewnętrznym w celu gromadzenia środków wymiany służących do handlowania między sobą. Innymi słowy, wielkość handlu, który mogą poprowadzić pomiędzy sobą, staje się niezależny od wpływów i wypływów narodowych lub międzynarodowych walut. Jeśli region musi zapewnić dostępność wystarczającej ilości pieniędzy z zewnątrz dla utrzymania lokalnego handlu na optymalnym poziomie, bardzo trudno jest mu stać się zrównoważonym. Co więcej, jeśli emituje własną walutę, może uniknąć tworzenia jej w oparciu o zadłużenie. Jego własne pieniądze mogą być wprowadzane w obieg poprzez wydawanie ich przez rząd. O ile rząd zachowywałby się odpowiedzialnie, zapewniłoby to stabilny i przewidywalny poziom aktywności gospodarczej oraz usunęłoby zależność od bezustannego wzrostu gospodarczego.

Podobnie, jeśli terytorium ma własny system bankowy, może zapewnić, aby stopy procentowe byłe związane ze stopą zysku możliwą do uzyskania z przedsięwzięć prowadzonych na danym obszarze, zamiast z najwyższą stopą zwrotu możliwą do osiągnięcia gdziekolwiek na świecie. To oznaczałoby dużo mniejszą presję na niezrównoważone zużycie zasobów danego terytorium, mające generować dochody angażowane w fundusze służące rozpoczęciu projektów inwestycyjnych.

Region zrównoważony ekologicznie musi także móc zapobiegać wypływom pieniężnym netto przez swoje granice wprowadzając w życie prawa niesprzyjające temu, bądź stwarzając społeczny klimat powodujący, że inwestowanie za granicą odbierane jest jako niesława. Dlaczego? Rozważmy, co się stanie, kiedy zrównoważona ekologicznie gospodarka dojrzeje, przez co rozumiem, że choć jej budynki są wyremontowane i główne wyposażenie jest wymieniane po zużyciu, nie są wznoszone żadne nowe budynki i nie jest instalowane żadne nowe wyposażenie, ponieważ korzyści z tego są tak niewielkie, że nie warto tego robić. Innymi słowy, nastała sytuacja, w której wszystkie nienaruszające równowagi ekologicznej danego obszaru projekty, które dają rozsądną stopę zwrotu, zostały zrealizowane, a gospodarka przestała znacząco rosnąć (z wyjątkiem momentów, kiedy od czasu do czasu pojawiały się nowe technologie, które powodują, że dodatkowa produkcja jest możliwa bez naruszania równowagi zwiększaniem zużycia surowców i produkowaniem większej ilości odpadów lub niszczeniem jego tkanki społecznej). Niska stopa zwrotu w dojrzałej, zrównoważonej gospodarce oznacza, że posiadacze kapitału będą zawsze kuszeni do przeniesienia swoich środków pieniężnych do gospodarki mniej dojrzałej lub naruszającej równowagę ekologiczną, aby uzyskać wyższe stopy zwrotu. Jeśli te przepływy kapitału będą miały miejsce, dojrzała gospodarka osłabi się, ponieważ środki, które zostałyby zużyte do odnawiania budynków lub wymiany zużytego wyposażenia, zostaną zainwestowane gdzie indziej. Wynikły niedobór powoduje wzrost bezrobocia, wzmagając konkurencję o miejsca pracy i obniżając poziom płac. Co więcej, produkowanych będzie mniej dóbr i usług, co powoduje podnoszenie ich cen. Obie te zmiany umożliwiają przedsiębiorcom czerpanie dodatkowych zysków i w ten sposób płacenie wyższych stóp procentowych, a kiedy wyrównają się one z stopami procentowymi dostępnymi w innym miejscu, odpływ kapitału ustanie.

Dlatego wypływ kapitału z gospodarek zrównoważonych zmniejsza wielkość całkowitej produkcji na ich terytorium i przekazuje większą część zysków z tej zmniejszonej produkcji właścicielom kapitału, którzy ponadto czerpią zyski z udziału w inwestycjach na terytoriach zewnętrznych (w innych gospodarkach). Inaczej ujmując, pozwalanie na przemieszczanie kapitału maksymalizuje zwrot na jednostkę kapitału, lecz nie na mieszkańca. Oznacza to, że żadne terytorium nie może stać się dojrzałe w kategoriach zrównoważoności, dopóki nie stanie się to ze wszystkimi innymi obszarami na świecie.

Może się wydawać, że pozwalanie inwestorom z zewnątrz na inwestowanie w spełniające zasadę zrównoważoności projekty realizowane w niedojrzałych gospodarkach, pozwoli tym gospodarkom osiągnąć dojrzałość szybciej. To jednak złudzenie, ponieważ odsetki od tego kapitału muszą być płacone w walucie obcej, zarobionej na sprzedaży dóbr i usług na rynkach zewnętrznych, w konkurencji z produkcją gospodarek, które subsydiują swoje ceny (na co mogą sobie pozwolić dzięki zyskom osiągniętym poprzez wykorzystanie nie gospodarek niezrównoważonych). Tak więc potrzeba handlowania w celu zdobycia waluty obcej, podkopałaby podtrzymywalność tego terytorium.

Nawet jeśli udział mógłby być płacony w walucie, którą zarabiałoby się na handlu towarami produkowanymi w sposób zrównoważony, są dwa powody, dla których przepływ kapitału między terytoriami lub nawet częściami tych samych terytoriów są niepożądane. Pierwszym powodem jest to, że kapitał powoduje pracę w miejscu, w którym jest wydawany. W Irlandii, po uzyskaniu niepodległości, system bankowy zgromadził oszczędności z obszarów rolniczych i pożyczał je obszarom zurbanizowanym, umożliwiając budowę fabryk, pawilonów handlowych, kin i domów. Ta praca przyciągnęła do miast młodych mężczyzn z terenów wiejskich, którzy potrzebowali zakwaterowania, sklepów, pubów i miejsc rozrywki, zwłaszcza jeśli poślubiali dziewczyny także pochodzące ze wsi. Potrzeby te stworzyły dalsze zapotrzebowanie na kredyty i na więcej pracy w branży budowlanej. W tym czasie gospodarstwa rolne podupadały, ponieważ młodzi wyjechali. Wobec malejącej liczebności populacji bardzo trudne stało się dla banków znalezienie projektów, które wytrzymałyby wymaganą przez nie stopę zwrotu. Tak więc wobec mniejszych możliwości na wsi, migracja do miast trwała dalej i pustoszały całe wsie. Przemieszczanie kapitału jest zatem destabilizujące i niepożądane nawet w obrębie tego samego terytorium, jeśli wchodzi w grę więcej niż, powiedzmy, 20 mil.

Drugi powód odrzucenia inwestycji zewnętrznych jest nawet ważniejszy. Ludzie inwestujący poza obszarami swojego zamieszkania mogą być zainteresowani tylko jednym – stopą zwrotu, jaką uzyskają ze swoich pieniędzy. Pozostałe dochody wszystkich innych uczestników projektu wchodzą w skład nakładów inwestycyjnych, jak np. płatności dla pracowników i dostawców. Postrzegane są one jako czynniki pomniejszające zyski inwestorów i podejmowane są wszelkie możliwe wysiłki w celu ich minimalizowania. Jednak jeśli ktoś inwestuje w projekt we własnej społeczności, to poza otrzymywanym zyskiem pieniężnym ze swojego udziału w inwestycji ma wiele innych korzyści ze swoich pieniędzy. W istocie te niezwiązane z bezpośrednimi udziałami w zyskach korzyści mogą być tak ważne, że ci, którzy finansują projekt, mogliby być gotowi do nie nakładania żadnych odsetek, a nawet do ponoszenia ciężaru ewentualnych rocznych strat, aby mieć pewność, że projekt będzie realizowany dalej. Motywem dla takiego postępowania może być to, że projekt zapewnia zatrudnienie im samym bądź ich dzieciom. Albo ponieważ zwiększa dochody ludzi w okolicy i wspomaga lokalne firmy. Bądź dlatego że zmniejsza bezrobocie, ograniczając w ten sposób zjawisko rozkładu rodzin i przestępczość.

Dlatego własne projekty inwestycyjne społeczności są odmienne niż projekty realizowane dla korzyści inwestorów z zewnątrz. Po pierwsze starają się maksymalizować wszystkie strumienie korzyści, które generuje projekt, nie tylko element zysku finansowego. Będąc całkiem daleko od postrzegania zarobków pracowników jako kosztów, które należy minimalizować, uważają je za jedną z najważniejszych korzyści projektu. Także postawa wobec pracy jest inna. Inwestorzy z zewnątrz dążą do „odkwalifikowania” pracy mającej miejsce w danej fabryce (zakładzie pracy) tak, aby mogli najmować najtańszą możliwie siłę roboczą. Spółka w rękach społeczności, szczególnie w rękach jej własnych pracowników, starałaby się zorganizować pracę tak, aby jej wykonawcy postrzegali ją jako interesującą i umożliwiającą ich samorealizację.

Inwestorzy z zewnątrz operują także bardzo krótkimi horyzontami czasowymi dla swoich projektów, chcąc zwrotu kapitału po 3 – 4 latach. Po tym okresie, w razie potrzeby mogą zamknąć zakład i przenieść się gdzieś indziej. Z drugiej strony społeczności potrzebują długofalowych korzyści z długookresowych przedsięwzięć, jak wychowywanie dzieci, a wytwórnia czy zakład należąca do danej społeczności chciałaby produkować bardziej dla rynków stabilnych, bezpiecznych, zlokalizowanych najprawdopodobniej w okolicy, niż rynków o najwyższej natychmiastowej stopie zwrotu. Podobnie inwestorzy z zewnątrz zapewniają zaledwie, że emisje z ich fabryk pozostają najwyżej tuż poniżej prawnie dopuszczanego poziomu, ponieważ jakiekolwiek polepszenie tych wyników kosztowałby ich więcej. Z kolei jest większe prawdopodobieństwo, że spółka należąca do społeczności dążyłaby do znacznie wyższych standardów nie chcąc kalać własnego gniazda.

Światowy system gospodarczy, który miałby być ekologicznie podtrzymywalny, musiałby być dokładnym przeciwieństwem obecnego. Byłby raczej oparty na lokalności (localised) niż globalizacji. Nie miałyby miejsca przepływy pieniężne netto. Zewnętrzny handel ograniczałby się do mało ważnych produktów luksusowych, a nie dotyczyłby rzeczy niezbędnych.

Każdy zależny sam od siebie region rozwinąłby się do pewnego momentu i zatrzymałby się zamiast rosnąć bezustannie. Decyzje inwestycyjne podejmowane byłyby blisko miejsca, którego dotyczą, a zasoby majątkowe należałyby do ludzi z obszaru, w którym byłyby zlokalizowane.

Nie ma tu miejsca na dyskusję, jak taka zrównoważona ekologicznie, samowystarczalna gospodarka regionalna mogłaby być zainicjowana i zbudowana, lub jak musiałaby być zorganizowana, aby jedna część populacji nie wykorzystywała innej. Próbowałem zmierzyć się z tym zadaniem w swojej książce z 1996 r. Short Circuitiv), która jest teraz dostępna na stronie www.feasta.org. Jedyne, co mogę zrobić w tym miejscu, to streścić najistotniejsze cechy obszaru podtrzymywalnego:

• Ma stabilny poziom populacji

• Zaspokaja podstawowe potrzeby mieszkańców przy wykorzystaniu odnawialnych źródeł pozostających pod jego własną kontrolą i spodziewa się kontynuować tę ścieżkę bez nadmiernego tempa zużywania lub degradacji tych zasobów przez następne tysiąc lat. Dlatego może prowadzić wymianę handlową ze światem zewnętrznym raczej z wyboru niż z konieczności. To uwalnia go od potrzeby podejmowania działań niemoralnych lub niezrównoważonych, umożliwiających konkurowanie z innymi regionami, takich jak stosowanie potencjalnie niebezpiecznych technologii lub ograniczanie świadczeń socjalnych.

• Jest w stanie chronić zasoby odnawialne i swoją ludność zarówno zbrojnie jak i ekonomicznie. Jego zbiór narzędzi ochrony gospodarczej zawiera niezależny system walutowy i bankowy. Nie ma długów u zewnętrznych pożyczkodawców i przepływów pieniężnych netto przez granice, pozwalając jego stopie procentowej opaść do poziomu bliskiego zeru, w miarę jak gospodarka osiąga dojrzałość.

• W zapobieganiu zapaści ekonomicznej nie jest uzależniony od ciągłego wzrostu gospodarczego. Jego gospodarka rośnie bardzo wolno, jeśli w ogóle.

Czynienie swojego regionu ekologicznie zrównoważonym, według tych zasad, zdawałoby się wymagać obrócenia go w ponure, restrykcyjne miejsce, ale myślę, że to niesłuszne obawy, gdyż stanie się ono miejscem radosnym i dającym swobodę. Z pewnością jedynym sposobem dla obszaru, aby uniknąć systemu, który bezustannie zuboża peryferie, zabierając zasoby do centrum, gdziekolwiek to centrum się znajduje, jest zbudowanie niszy ochronnej, w której lokalny system gospodarczy może rozwijać różnorodność i stać się zrównoważonym. Obecnie niszczymy różnorodność i wspieramy rozwój centralizacji, ponieważ całe nasze pojęcie nt. tego, czym jest rozwój, sprowadza się do znajdowania sposobów, w jakie część pieniędzy krążących w oazach dobrobytu może być przechwycona przez społeczeństwa spoza nich. Studia Banku Światowego, ILO i UNCTAD, które omówiliśmy, wyraźnie pokazały, że kiedykolwiek uboższe państwo lub region stara się zaspokoić potrzeby bardziej zamożnego zamiast zająć się swoimi, jego zależność i słabość rosną. Jeśli uznamy ten stan rzeczy, zaczniemy myśleć o naturze rozwoju i o tym jak chronić nasze społeczności w radykalnie odmienny sposób.

Richard Douthwaite,
Cloona, Westport, Co. Mayo, Ireland
richard@douthwaite.net
tłumaczył Marcin Harembski z wykorzystaniem
tłumaczenia Aleksandry Magdziarek

PRZYPISY AUTORA

1. UNCTAD (1997), część druga, rozdział IV, paragraf B. 1.
2. ILO, 1996, tabela 5, 9 i odnośny tekst.
3. Lundberg, M. i L. Squire, The simultaneous evolution of growth and inequality (Rozwój zjawiska jednoczesnego występowania wzrostu i nierówności), grudzień 1999.
4. The Rising Inequality of World Income Distribution (Wzrastająca dysproporcja w podziale światowego dochodu), Finance & Development, IMF, Washington, Vol. 38, No. 4, grudzień 2001.
5. „The Economist”, Pocket World in Figures, Londyn, 2003.
6. Cambridge University Press, 1942.
7. Cytat za wydaniem opublikowanym przez Augustusa M. Kelleya, Nowy Jork 1969,s. 103.

PRZYPISY TŁUMACZA

i) Sustainable – trwałość pod względem społecznym, ekologicznym i ekonomicznym.
ii) Reserve currencies – waluty będące dla pozostałych krajów środkiem gromadzenia rezerw finansowych; w praktyce mocne waluty trzymane przez kraje biedne w celu wsparcia ich własnych słabych walut.
iii) Wzrostu popytu i ożywienia działalności gospodarczej oraz zwiększenia zatrudnienia.
iv)
Termin oznaczający spięcie elektryczne, lecz dosłownie można go odczytywać jako „krótki obieg”.

PRZYPISY REDAKCJI

a) Por. Romilly Greenhill i Ann Pettifor, Stany Zjednoczone jako HIPC. Jak biedni opłacają bogatych. Raport Jubilee Research z New Economic Foundation, ZB 5 – 6 (195 – 196)/2004 s. 1, http://www.zb.eco.pl/zb/195-196/pdf/ekonomia.pdf
b) Chyba, że sami coś sprzedadzą bogatym.
c)
Np. na roboty publiczne.
d)
Albo rząd musiałby za roboty publiczne wypłacać w lokalnej, niewymienialnej walucie czy wręcz w talonach, za które można kupować tylko produkty krajowe, lecz trudno dziś o produkty stricte krajowe, gdy większość produkcji odbywa się w przedsiębiorstwach mocno umiędzynarodowionych.
Richard Douthwaite