Wydawnictwo Zielone Brygady - dobre z natury

UWAGA!!! WYDAWNICTWO I PORTAL NIE PROWADZĄ DZIAŁALNOŚCI OD 2008 ROKU.

JESZCZE RAZ O DEMOGRAFII

Po przeczytaniu prezentacji Klubu OK! Roberta Surmy (Przeludnienie stop!)1) i polemiki Krzysztofa Kędziory2), poczułem nieodpartą pokusę przedstawienia własnej opinii na ten temat. Przykro to stwierdzić, ale autor prezentacji sprawił wrażenie osoby, która próbuje za wszelką cenę znaleźć sobie wrogów.

Taktyka ta nie jest nowa, bowiem każdy wie, że w celu łatwiejszego pozyskania poparcia, dobrze jest wskazać konkretnego wroga, na którego będzie można zrzucić odpowiedzialność za całe zło tego świata. Innymi słowy odniosłem wrażenie, jakbym czytał program przedwyborczy jakiejś partii politycznej. Od razu chciałbym zaznaczyć, że nie jestem przedstawicielem żadnej z wymienionych przez Roberta Surmę grup interesu (polityków, korporacji, religii). Chciałbym jednak przeciwstawić się takiemu przedstawianiu rzeczywistości. Autor prezentacji powinien odrzucić ten zbyt uproszczony, a przez to nieprawidłowy tok rozumowania.

Chciałbym zwrócić uwagę na to, iż problemy demograficzne są dużo bardziej skomplikowane, niż się to wydaje na pierwszy rzut oka. Jest to konsekwencją wzajemnego oddziaływania demografii i wielu dziedzin życia: kultury, gospodarki, polityki i in. Przedmiotem moich wywodów jest skrótowe uzupełnienie brakujących w tej dyskusji argumentów (za i przeciw uznaniu tychże wymienionych grup interesu za rzeczywiście zainteresowane szerzeniem propagandy wielodzietności).

W przypadku polityków brak jest związku między ilością podatników a finansowymi korzyściami elit politycznych. Trudno mi jest uwierzyć, że jeżeli w Polsce będzie 38,9 milionów obywateli, a nie 39 mln, to klasa polityczna poniesie stratę finansową. Tym bardziej, że podstawowym źródłem ich korzyści jest, jak słusznie zauważył Krzysztof Kędziora, połączenie polityki i biznesu.

Faktycznym problemem może się tu okazać sytuacja systemu emerytalnego i służby zdrowia. System emerytalny nadal oparty jest w naszym kraju na zasadzie utrzymywania emerytów przez osoby pracujące. W tej sytuacji potrzebne są następne liczne pokolenia, aby suma składek mogła pokryć zapotrzebowanie rosnącej armii emerytów, i żeby cały system jakoś się trzymał. I chociaż wprowadzona kilka lat temu jego reforma miała zmienić te relacje, to jednak wszyscy wiemy jak to teraz wygląda. W przypadku braku wystarczającej ilości płatników składek ubezpieczeniowych, pieniądze muszą być wyasygnowane z i tak już nadwyrężonego budżetu państwa. W służbie zdrowia natomiast zależności są takie, że przy starzejącym się społeczeństwie jej wydatki rosną. Powiększona przez to dziura budżetowa może spowodować wyraźną dezaprobatę społeczeństwa, co może przełożyć się bezpośrednio na wynik następnych wyborów parlamentarnych. Może to być rzeczywistym powodem niechęci polityków do podejmowania tego tematu. Wynika to jednak z krótkowzroczności klasy politycznej i może powodować gromadzenie się problemów w przypadku, gdy nie podejmuje się prób wprowadzania nowych, lepszych rozwiązań.

Jeśli chodzi o korporacje to sprawa jest zupełnie inna. Ta grupa interesu jest dużo bardziej elastyczna od pozostałych. Przy zmieniającej się strukturze wiekowej społeczeństwa, następuje tu szybkie przeorientowanie podmiotów gospodarczych na inny typ klienta. W dodatku ta grupa interesu jest paradoksalnie jedną z głównych przyczyn spadku przyrostu ludności w krajach Europy Zachodniej, przyczyniając się pośrednio do wykreowania modelu rodziny nastawionej na ciągły głód sukcesu zawodowego i finansowego, w której nie ma czasu na życie rodzinne. W przypadku świadomego działania byłby to niewybaczalny błąd korporacji lub chęć ich samo destrukcji. Trudno jest więc się tu doszukać spisku dziejowego przejawiającego się w świadomym działaniu na rzecz większego zaludniania Ziemi.

„To ludzie potrzebują religii, a nie religie ludzi” – to pierwsza myśl jaka mi się nasunęła w tej sprawie. Dowodem tego jest chociażby fakt czczenia jakiegoś wyimaginowanego bożka przez liczne (często odizolowane od siebie) pierwotne plemiona, społeczności od Ameryki po Australię. Potrzeba oddawania hołdu jakiemuś sacrum tkwi głęboko w naturze ludzkiej.

Jeśli jednak chodzi o przedstawicieli religii (jak zasugerował to Krzysztof Kędziora) to nie dziwi mnie, że zostali oni umieszczeni na „czarnej liście”. Jest to bowiem wdzięczny i łatwy obiekt krytyki, niezależnie od jej wartości merytorycznej. Trudno mi jednak znaleźć istotne korzyści, jakie kościół katolicki mógłby czerpać w związku z rosnącą liczbą wiernych. Myślę, że sprawy te należy rozpatrywać w tym przypadku nieco inaczej.

Mimo, iż rzeczywiście nie można utożsamiać walki o zachowanie życia poczętego z propagandą na rzecz wielodzietności (gdyż są to sprawy innego kalibru), to jednak każdy z nas intuicyjnie wyczuwa jakie jest stanowisko Kościoła w tej sprawie. Wiąże się to z dobrze nam znanym i kodowanym przez pokolenia modelem rodziny wielodzietnej utożsamianej z silną wiarą w Boga, szczęściem, może wyrzeczeniami, a na pewno z miłością. Taki model dobrze się sprawdzał aż do czasów, w których na wychowanie wielu potomków mogli sobie pozwolić jedynie zamożni ludzie, a rosnące zaludnienie Ziemi zaczęło powodować jej powolną agonię. Niezmienne jednak stanowisko Kościoła opiera się na poglądzie, który przeczy potrzebie podejmowania drastycznych środków w celu zlikwidowania problemu przeludnienia Ziemi. Rozwiązanie nadchodzi samo w formie samoistnej stabilizacji poziomu zaludnienia na określonym, bezpiecznym poziomie, które dokonuje się już w krajach bogatych3).

Problemy ekologiczne należą do najtrudniejszych w dzisiejszych czasach i wymagają rozmów, dyskusji, nawet takich jak ta, która wychodzi poza sedno problemu, skupiając się na pozornie mniej istotnych sprawach. Źródłem nieporozumień może być inne rozumienie samego przeludnienia. Czy zaczyna się ono w momencie, gdy nie jesteśmy w stanie zapewnić wszystkim ludziom wyżywienia i mieszkania, czy może już wtedy gdy presja na środowisko przyrodnicze i jego fragmentaryzacja jest tak duża, że gatunki znikają jeden za drugim? Czy Polska jest krajem przeludnionym? Uważam, że tak. Dlatego krzyczę OK! Walczmy z przeludnieniem, ale nie w taki sposób.

Daniel Klich


1. Surma R, Przeludnienie stop!, ZB, 8(166)/2001, s. 58.
2. Kędziora K, O tym jak nie zostałem przekonany o szkodliwości ..., ZB, 1(169)/2002 s. 54-55.
3. Łapiński J, „Homo faber” a demografia. Szanse i zagrożenia, „Człowiek i Przyroda” 5/1996 s. 115-122.
Daniel Klich