KONIEC MITU PRZELUDNIENIA
Zarówno w ZB, jak i w wielu innych publikacjach poświęconych tematyce ekologicznej możemy się często natknąć na stwierdzenie, że jedną z głównych (albo nawet główną) przyczyn kryzysu ekologicznego jest nadmierna liczba ludności zamieszkującej na Ziemi. Stąd biorą się później – serwowane jako rozwiązania ekologiczne – pomysły dotyczące ograniczenia liczby ludności i zmniejszenia tempa przyrostu naturalnego (doprowadzone niejednokrotnie do absurdu, jak np. w przypadku niemieckich Zielonych, którzy swe poparcie dla różnych praktyk aborcyjnych uzasadniają m.in. właśnie chęcią powstrzymania degradacji środowiska). O tym, że pogląd taki wydaje mi się zupełnie pozbawiony podstaw pisałem już tu i ówdzie wskazując, iż najbardziej istotna nie jest liczba konsumentów, lecz poziom konsumpcji, czyli innymi słowy: nie to, ilu nas jest na Ziemi, ale jakie są nasze nawyki konsumpcyjne. Ostatnio trafiłem na kilka ciekawych danych liczbowych, które tę tezę potwierdzają. Wskazują one na fakt, że znacznie większe zużycie surowców naturalnych i emisja zanieczyszczeń pochodzi z krajów najbogatszych, czyli tych, w których zarówno liczba ludności, jak i tempo przyrostu naturalnego są znacznie mniejsze niż w krajach ubogich. Oto kilka przykładów:• Przeciętny obywatel USA lub kraju zachodnioeuropejskiego w ciągu swojego życia zużyje ponad 50 (słownie: pięćdziesiąt) razy więcej surowców i przyczyni się do powstania o tyle razy większej ilości odpadów niż przeciętny mieszkaniec kraju rozwijającego się
• 86% (słownie: osiemdziesiąt sześć procent) światowej konsumpcji przypada na 20% (słownie: dwadzieścia procent) populacji Ziemi, na ogół mieszkańców krajów bogatych
• Wspomniane wyżej 20% ludności zamieszkującej kraje wysokorozwinięte zużywa 58% światowej produkcji energii oraz 87% światowej produkcji papieru, przypada też na nie 87% światowej liczby samochodów
• Kraje wysokorozwinięte stanowiąc ok. 20% światowej populacji wytwarzają 53% dwutlenku węgla
Przytoczone tu wybrane dane*) wskazują jednoznacznie, że twierdzenia o odpowiedzialności „przeludnienia” za kryzys ekologiczny są po prostu stekiem bzdur. Do tej pory niektóre z osób piszących do ZB mogły tłumaczyć swoje „antyprzeludnieniowe” stanowisko nieznajomością faktów. Od tej pory każdy z nich, który czytał powyższe słowa nie będzie się już mógł w taki sposób tłumaczyć, a wszelkie twierdzenia o „przeludnieniu” jako przyczynie kryzysu ekologicznego będzie można uznać za – mające na uwadze osiągnięcie takich czy innych celów – zwykłe kłamstwo.
Remigiusz Okraska
*) dane te przytaczam za artykułem Tomasza Gołąba pt. Raport o ekonomicznej przepaści, który został opublikowany na łamach Gościa Niedzielnego z 22.11.1998. Jeśli dla kogoś informacja ta może posłużyć do sformułowania tezy, iż jest to np. „wymysł klerykalnej propagandy” dodam, iż autor artykułu przytacza owe dane za „Raportem o Rozwoju Społecznym” przygotowywanym co roku przez Programu Narodów Zjednoczonych ds. Rozwoju (UNDP). Warto zwrócić przy tym uwagę, że autor nie podaje (nie wiadomo czy istnieją takie wyliczenia) czy dane liczbowe dotyczące poziomu zużycia surowców i emisji zanieczyszczeń przez kraje bogate dotyczą tylko ich działalności „bezpośredniej” (czyli obejmują wyłącznie towary, usługi oraz zanieczyszczenia wytwarzane w tych krajach), czy też obejmują także ich działalność „pośrednią” (czyli towary, usługi i zanieczyszczenia, które choć wytwarzane w krajach rozwijających się, wynikają z działalności na rzecz krajów bogatych – np. w postaci dóbr importowanych do nich, a zatem nie wynikają bezpośrednio z potrzeb krajów ubogich). Gdyby okazało się, że mamy do czynienia z tą pierwszą ewentualnością, wskazane wyżej dysproporcje w faktycznej eksploatacji środowiska między rzeszami ludności państw „przeludnionych” a garstką mieszkańców tych, które cieszą się „stabilizacją demograficzną”, byłyby jeszcze większe.