O TYM, JAK NIE ZOSTAŁEM PRZEKONANY O SZKODLIWOŚCI WZROSTU DEMOGRAFICZNEGO
Rozumiem, że prezentacja Klubu OK! dokonana przez Roberta Surmę w ZB*) stanowi dopiero preludium do bardziej, aby użyć będącej na czasie militarnej terminologii, zmasowanego ataku przeciwko propagandzie ciągłego wzrostu demograficznego. Jednak sądząc po przedstawionych argumentach, mamy do czynienia a limine z klęską owej, jak myślę ze szlachetnych pobudek wynikającej, kampanii informacyjnej.Trudno jest mi uwierzyć, że owe trzy wyliczone grupy rzeczywiście odnoszą korzyści z propagandy ciągłego wzrostu demograficznego (choć zdaje się, że chodzi tu nie o samą propagandę, lecz o wzrost demograficzny).
Politycy i administracja państwowa niekoniecznie muszą odnosić korzyści ze zwiększonego przyrostu naturalnego. Większa ilość podatników przekładać się może na większy budżet państwa, ale także na zwiększenie świadczeń ze strony państwa. Tym bardziej, że jak sam Robert Surma zauważa, wzrost demograficzny przyczynia się do wzrostu bezrobocia. Tych, którzy nie płacą podatków a czerpią korzyści z budżetu, jest więcej, choć dzisiaj jedynie należy żałować, że to, co zwykło się nazywać opieką społeczną jest jedynie jej karykaturą.
Świetlista kariera polityków niekoniecznie musi zależeć od większego budżetu, bowiem myśleć można o ograniczeniu administracji państwowej oraz o niefinansowaniu partii politycznych z budżetu. Co więcej, korzyści nie daje polityka jako taka, ale to, że łatwo władzę polityczną przełożyć jest na władzę ekonomiczną. Politycy czerpią korzyści nie z większej ilości podatników, a ze styku czy nakładania się na siebie sfery polityki i biznesu.
Jak donosi The Economist (za Forum 45/29.10.2001) tam, gdzie m.in. firmy farmaceutyczne odnoszą największe korzyści (poprzez sprzedaż np. tabletek antykoncepcyjnych, przeróżnych substancji hormonalnych, itd.) jest najniższy „całkowity współczynnik dzietności” (rozumiany jako ilość dzieci urodzonych przez kobietę w ciągu jej życia rozrodczego). I tak np. w USA, gdzie ok. 70% zamężnych kobiet stosuje „nowoczesne metody kontroli urodzeń” (a więc m.in. wymienione produkty firm farmaceutycznych) ów „całkowity współczynnik dzietności” wynosi 1,9, w Afryce, gdzie 20% kobiet korzysta z możliwości uwolnienia swej seksualności od ciężaru prokreacji, przeciętna kobieta urodzi ok. 5 dzieci (dokładnie 4,97). Łatwo jest wskazać na specyficzną zależność, mianowicie na relację pomiędzy wzrostem zamożności (a więc konsumpcji), a spadkiem ilości urodzin. Afryka, z jej wysokim przyrostem naturalnym, nie jest chyba najlepszym rynkiem zbytu. Zresztą ile pokemonów ma przeciętne amerykańskie czy europejskie dziecko, a ile dziecko afrykańskie?
Zyski wielkich korporacji są nie tylko konsekwencją sprzedaży swoich produktów, ale i spekulacji finansowych na giełdach, co ma raczej luźny związek z przyrostem naturalnym.
Ostatnią grupą jakoby zainteresowaną wzrostem demograficznym są religie. Należałoby chyba raczej powiedzieć, że chodzi o przedstawicieli tych religii, jako że trudno jest rozprawiać w taki antropomorfizujący sposób o bytach, jakimi są religie. Stwierdzenie, że przedstawiciele religii potrzebują wiernych, aby ci przez swoje datki utrzymywali klasę kapłanów jest swoistym uproszczeniem. Swoistym dlatego, że w swojej konstrukcji przypomina to spiskową teorią dziejów. Zdaje się, że za niechęcią np. Kościoła Katolickiego do antykoncepcji, przerywania życia, itd. (a więc opowiedzenie się za wzrostem demograficznym) stoi raczej określona wizja światopoglądowa dotycząca znaczenia życia, niż pobudki, jakie skłonny byłby przypisać „czarnym” redaktor naczelny tygodnika „Nie”.
Nie chcę twierdzić, że przyrost naturalny nie jest problemem, zapewne jego ciągłe trwanie jest czymś niebezpiecznym. Przypisywanie jednak mu wszelkich naszych kłopotów jest naiwnym tłumaczeniem rzeczywistości. Robert Surma pisze, że „im większa ilość ludzi, tym większa konsumpcja” – zgoda, ale przy pewnych założeniach, po które należy sięgnąć do rzeczywistości, a nie konstruować arbitralne konstrukty „logiczne”. Biedne południe pomimo swej liczebnej przewagi nad bogatą północą nie konsumuje od niej więcej, a zgodnie z cytowana tezą powinno.
Krzysztof Kędziora
krzysztofkedziora@poczta.wp.pl
PS
Dla całej polemiki jest to sprawa nieistotna, ale nie mogę się oprzeć poczynienia jeszcze jednej uwagi. Chciałbym się dowiedzieć, jakie to teksty Karola Marksa uprawniają do takiej, jaką przedstawił Robert Surma, interpretacji koncepcji alienacji?
*) Robert Surma, Przeludnienie stop!, ZB 8(166)/2001, s.58.