Rozwiać mit o wielkich pieniądzach dla małych gospodarstw
ROZWIAĆ MIT O WIELKICH PIENIĄDZACH DLA MAŁYCH GOSPODARSTW
...Marnuje się nasz czas na biurokrację. Zamiast być w polu, spędzamy czas wypełniając dziesiątki papierów i jeżdżąc od biura do biura. Tracimy honor i godność rolnika...
Minęło tylko 7 miesięcy od wejścia Polski do Unii Europejskiej a już wydaje się, że propaganda z miesięcy poprzedzających wstąpienie została zużyta. Szczególnie w przypadku drobnych rolników, „deszcz pieniędzy” i obietnice lepszego życia dla wszystkich przełożyły się na fałszywy sen i wiele niepokoju.
Państwo Bochenek mają pięciohektarowe gospodarstwo ekologiczne o różnorodnej produkcji i hodowli. Starali się o dotacje bezpośrednie i rolnośrodowiskowe. W związku z tym musieli:
Papiery wypełniali w domu dwa razy z pomocą konsultanta z Wojewódzkiego Ośrodka Doradztwa Rolniczego. Widać jednak, że to nie wystarczyło, bo gospodarz musiał jeździć do miejscowej Agencji Restrukturyzacji Rolnictwa piętnaście razy w celu naniesienia różnych poprawek. Wydatki jakie ponieśli do tej pory, to około 1300 zł plus wiele straconych godzin i dużo stresu.
Ile dostali pieniędzy? Ciągle nic... Ale za to mieli już kontrolę pól, zapowiedziano im kontrolę obory, a przy odrobinie szczęścia mogą jeszcze mieć trzecią kontrolę – prowadzoną przez urzędników unijnych. Są bardzo zmęczeni. Mówią zgodnie: „Małym gospodarstwom to się nie opłaca, nas zlikwidują, a będą powstawać wielkie fabryki żywności o niskiej jakości. Jedyne, co „zyskaliśmy” to dużo wyższe ceny. Marnuje się nasz czas na biurokrację. Zamiast być w polu, spędzamy czas wypełniając dziesiątki papierów i jeżdżąc od biura do biura. Tracimy honor i godność rolnika...”
Szara rzeczywistość wygląda tak, że podstawy tradycyjnego i ekologicznego rolnictwa cały czas erodują z powodu mieszanki globalnego marketingu żywności, wspieranego przez Światową Organizację Handlu i niezreformowanych ambicji Wspólnej Polityki Rolnej Unii Europejskiej.
Mamy ponad 2 mln gospodarstw, z czego ok. 68% to małe gospodarstwa rodzinne do 8 ha. Najwspanialsza cecha małych polskich gospodarstw rodzinnych - ich samowystarczalność w połączeniu z lokalną sprzedażą wyprodukowanych nadwyżek - nie jest dobrze widziana przez Brukselę. Trzy lata temu na spotkaniu ICPPC1) z przedstawicielami Generalnego Dyrektoriatu UE do spraw rolnictwa dowiedzieliśmy się, że Komisja Europejska nie jest zainteresowana drobnymi gospodarstwami, oraz że generalnym celem jest pozbycie się około 1,5 miliona drobnych rolników w celu powiększenia i modernizacji pozostałych gospodarstw. Ten proces właśnie trwa i może największy niepokój budzi fakt, że większość rolników nie zdaje sobie sprawy, że to właśnie celowa polityka jest często powodem ich bieżących trudności.
Państwo Borowscy prowadzą swoje siedmiohektarowe gospodarstwo już ponad 15 lat metodami ekologicznymi. Główny profil produkcji to warzywa, ale są też zwierzęta. Pan Borowski mówi: „Po wejściu do UE znaleźliśmy się na rynku bardziej globalnym. Musimy konkurować z rolnikami, którzy mają dużo wyższe dopłaty. Rynek produktów ekologicznych jest w Polsce słabo rozwinięty. Nasza sprzedaż cały czas maleje. Związane jest to z jednej strony z ubożeniem społeczeństwa, a z drugiej z ogłupianiem i nachalnymi reklamami. Społeczeństwo jest uczone złych nawyków konsumpcyjnych. Promuje się niskiej jakości żywność globalną zamiast jakościowo dobrej żywności lokalnej. Lokalne targowiska i małe sklepy są wypierane przez masowo powstające supermarkety. Osobiście tracę coraz więcej stałych odbiorców. Teraz muszę szukać rynku zbytu coraz dalej od naszego gospodarstwa, zamiast sprzedawać lokalnie, jak robiłem to przez wiele lat.
Uważam, że to jest celowa strategia, aby zubożyć i zniszczyć polską wieś i doprowadzić do tego, abyśmy kupowali niskiej jakości żywność z bogatych krajów UE, gdzie są jej duże nadwyżki...”
Dalej Pan Borowski dodaje ze smutkiem: „Sprzedaliśmy krowę, bo nie warto dla niej jednej wypełniać stosów papierów. Do tego jeszcze wisi nad nami widmo GMO2)”.
Wielu było kuszonych by ubiegali się o dopłaty, które miały rzekomo być dla nich dostępne. Zobaczyli jednak, że proces ten jest bardzo skomplikowany, pochłania mnóstwo czasu i frustruje. Biurokracja, z którą się zetknęli, jest tylko początkiem systemu kontroli. W ten sposób, krok po kroku, zabierana jest rolnikom ich siła i przekazywana do Brukseli i Warszawy.
Pan Adam prowadzi trzyhektarowe gospodarstwo ekologiczne nastawione na produkcję owoców miękkich. Starał się o płatności bezpośrednie i z programu rolnośrodowiskowego. Jest przerażony tym, że zmuszono go do zrobienia pięcioletniego planu upraw. „To tak jak ślub na pięć lat z aneksem po trzech latach” – mówi. „Pytałem, co będzie jak dane uprawy nie wyjdą (np. bo będzie zaraza) i zaistnieje potrzeba zmiany upraw? Będę musiał marnować pole, bo odpowiedzieli, że zmiany mogę zrobić dopiero po trzech latach. Zaorać mi nie wolno, bo dostane karę za zmianę profilu uprawy na danej działce. Opryskać również nie wolno, bo odbiorą mi atest gospodarstwa ekologicznego...”
Pan Adam podsumowuje: „Papiery są dobijające. Urzędnicy niedoinformowani - jeden tak, drugi siak. Trudno powiedzieć, czy te pieniądze będę pomocą czy kulą u nogi.”
Dla kilkuset złotych rocznie rolnik musi zarejestrować swoją ziemię, zwierzęta i dostosować się do standardów Wspólnej Polityki Rolnej UE.
To te same standardy, które już spowodowały zamknięcie lokalnych mleczarni, rzeźni i masarni, ponieważ nie udało im się spełnić warunków higienicznych narzuconych przez Brukselę i nie zdołały znaleźć środków na wymagane zmiany. Kiedy już ziemia zostanie zarejestrowana, kontroler może przyjść do gospodarstwa i powiedzieć rolnikowi, że obora dla krów nie jest odpowiednia do dojenia i że zwierzęta przeznaczone do konsumpcji nie mogą być ubijane na miejscu, bowiem nie są spełnione przepisy. To jest sposób na zniszczenie tradycyjnej struktury rolnictwa. Dokładnie tak stało się w moim kraju (w Anglii) i w innych krajach starej UE przez ostatnie 30 lat.
Pan Andrzej jest jednym z pionierów rolnictwa ekologicznego. Z wielką pasją prowadzi swoje sześciohektarowe gospodarstwo o różnorodnej produkcji. Od wielu lat ma atest gospodarstwa ekologicznego. W tym roku zrezygnował ze starania się o atest, bo zostało to połączone z dotacjami rolnośrodowiskowymi. Pan Andrzej nie starał się o żadne dotacje. Uważa, że obecny system dotacji z UE to system kontroli rolników, który prowadzi do niszczenia małych, rodzinnych gospodarstw, różnorodności hodowli i produkcji. Pan Andrzej nie chce marnować swojego czasu na wypełnianie papierów i wizyty w urzędach. Chce być dobrym gospodarzem i produkować najwyższej jakości żywność.
Siedem miesięcy po przystąpieniu do WPR Polska dopiero startuje na tej drodze. Jednak sprawy posuwają się szybko. Będziemy nadal informować rolników o zagrożeniu przed którym stoją oraz zachęcać ich, by trzymali się wartości, które prowadziły ich do tej pory i które są tak ważne dla przyszłości. Tylko pozostając niezależnym, samowystarczalnym i silnym można zachować różnorodność polskich terenów wiejskich i jakość polskiej żywności. Czasami trzeba żyć poza prawem by być uczciwym; lepsze to niż stać się niewolnikiem.
...Marnuje się nasz czas na biurokrację. Zamiast być w polu, spędzamy czas wypełniając dziesiątki papierów i jeżdżąc od biura do biura. Tracimy honor i godność rolnika...
Minęło tylko 7 miesięcy od wejścia Polski do Unii Europejskiej a już wydaje się, że propaganda z miesięcy poprzedzających wstąpienie została zużyta. Szczególnie w przypadku drobnych rolników, „deszcz pieniędzy” i obietnice lepszego życia dla wszystkich przełożyły się na fałszywy sen i wiele niepokoju.
Państwo Bochenek mają pięciohektarowe gospodarstwo ekologiczne o różnorodnej produkcji i hodowli. Starali się o dotacje bezpośrednie i rolnośrodowiskowe. W związku z tym musieli:
- poddać się kontroli atestacyjnej – koszt 600 zł
- zakolczykować krowy (2 sztuki) – udało się tym razem bezpłatnie
- tatuować maciory (2 sztuki) – musieli zakupić tatuownicę za 400 zł (nikt nie ma takiej, która spełnia normy UE, nawet miejscowa Agencja Restrukturyzacji Rolnictwa)
- zakolczykować kozy (3 sztuki) – muszą zakupić kolczyki i kolczykownice, jeszcze nie znają ceny
- dostać specjalnie paszporty i opisy dla koni (2 sztuki). Mogą to zrobić tylko w mieście wojewódzkim, które jest oddalone o ok. 60 km - koszt 60 zł od sztuki.
Papiery wypełniali w domu dwa razy z pomocą konsultanta z Wojewódzkiego Ośrodka Doradztwa Rolniczego. Widać jednak, że to nie wystarczyło, bo gospodarz musiał jeździć do miejscowej Agencji Restrukturyzacji Rolnictwa piętnaście razy w celu naniesienia różnych poprawek. Wydatki jakie ponieśli do tej pory, to około 1300 zł plus wiele straconych godzin i dużo stresu.
Ile dostali pieniędzy? Ciągle nic... Ale za to mieli już kontrolę pól, zapowiedziano im kontrolę obory, a przy odrobinie szczęścia mogą jeszcze mieć trzecią kontrolę – prowadzoną przez urzędników unijnych. Są bardzo zmęczeni. Mówią zgodnie: „Małym gospodarstwom to się nie opłaca, nas zlikwidują, a będą powstawać wielkie fabryki żywności o niskiej jakości. Jedyne, co „zyskaliśmy” to dużo wyższe ceny. Marnuje się nasz czas na biurokrację. Zamiast być w polu, spędzamy czas wypełniając dziesiątki papierów i jeżdżąc od biura do biura. Tracimy honor i godność rolnika...”
Szara rzeczywistość wygląda tak, że podstawy tradycyjnego i ekologicznego rolnictwa cały czas erodują z powodu mieszanki globalnego marketingu żywności, wspieranego przez Światową Organizację Handlu i niezreformowanych ambicji Wspólnej Polityki Rolnej Unii Europejskiej.
Mamy ponad 2 mln gospodarstw, z czego ok. 68% to małe gospodarstwa rodzinne do 8 ha. Najwspanialsza cecha małych polskich gospodarstw rodzinnych - ich samowystarczalność w połączeniu z lokalną sprzedażą wyprodukowanych nadwyżek - nie jest dobrze widziana przez Brukselę. Trzy lata temu na spotkaniu ICPPC1) z przedstawicielami Generalnego Dyrektoriatu UE do spraw rolnictwa dowiedzieliśmy się, że Komisja Europejska nie jest zainteresowana drobnymi gospodarstwami, oraz że generalnym celem jest pozbycie się około 1,5 miliona drobnych rolników w celu powiększenia i modernizacji pozostałych gospodarstw. Ten proces właśnie trwa i może największy niepokój budzi fakt, że większość rolników nie zdaje sobie sprawy, że to właśnie celowa polityka jest często powodem ich bieżących trudności.
Państwo Borowscy prowadzą swoje siedmiohektarowe gospodarstwo już ponad 15 lat metodami ekologicznymi. Główny profil produkcji to warzywa, ale są też zwierzęta. Pan Borowski mówi: „Po wejściu do UE znaleźliśmy się na rynku bardziej globalnym. Musimy konkurować z rolnikami, którzy mają dużo wyższe dopłaty. Rynek produktów ekologicznych jest w Polsce słabo rozwinięty. Nasza sprzedaż cały czas maleje. Związane jest to z jednej strony z ubożeniem społeczeństwa, a z drugiej z ogłupianiem i nachalnymi reklamami. Społeczeństwo jest uczone złych nawyków konsumpcyjnych. Promuje się niskiej jakości żywność globalną zamiast jakościowo dobrej żywności lokalnej. Lokalne targowiska i małe sklepy są wypierane przez masowo powstające supermarkety. Osobiście tracę coraz więcej stałych odbiorców. Teraz muszę szukać rynku zbytu coraz dalej od naszego gospodarstwa, zamiast sprzedawać lokalnie, jak robiłem to przez wiele lat.
Uważam, że to jest celowa strategia, aby zubożyć i zniszczyć polską wieś i doprowadzić do tego, abyśmy kupowali niskiej jakości żywność z bogatych krajów UE, gdzie są jej duże nadwyżki...”
Dalej Pan Borowski dodaje ze smutkiem: „Sprzedaliśmy krowę, bo nie warto dla niej jednej wypełniać stosów papierów. Do tego jeszcze wisi nad nami widmo GMO2)”.
Wielu było kuszonych by ubiegali się o dopłaty, które miały rzekomo być dla nich dostępne. Zobaczyli jednak, że proces ten jest bardzo skomplikowany, pochłania mnóstwo czasu i frustruje. Biurokracja, z którą się zetknęli, jest tylko początkiem systemu kontroli. W ten sposób, krok po kroku, zabierana jest rolnikom ich siła i przekazywana do Brukseli i Warszawy.
Pan Adam prowadzi trzyhektarowe gospodarstwo ekologiczne nastawione na produkcję owoców miękkich. Starał się o płatności bezpośrednie i z programu rolnośrodowiskowego. Jest przerażony tym, że zmuszono go do zrobienia pięcioletniego planu upraw. „To tak jak ślub na pięć lat z aneksem po trzech latach” – mówi. „Pytałem, co będzie jak dane uprawy nie wyjdą (np. bo będzie zaraza) i zaistnieje potrzeba zmiany upraw? Będę musiał marnować pole, bo odpowiedzieli, że zmiany mogę zrobić dopiero po trzech latach. Zaorać mi nie wolno, bo dostane karę za zmianę profilu uprawy na danej działce. Opryskać również nie wolno, bo odbiorą mi atest gospodarstwa ekologicznego...”
Pan Adam podsumowuje: „Papiery są dobijające. Urzędnicy niedoinformowani - jeden tak, drugi siak. Trudno powiedzieć, czy te pieniądze będę pomocą czy kulą u nogi.”
Dla kilkuset złotych rocznie rolnik musi zarejestrować swoją ziemię, zwierzęta i dostosować się do standardów Wspólnej Polityki Rolnej UE.
To te same standardy, które już spowodowały zamknięcie lokalnych mleczarni, rzeźni i masarni, ponieważ nie udało im się spełnić warunków higienicznych narzuconych przez Brukselę i nie zdołały znaleźć środków na wymagane zmiany. Kiedy już ziemia zostanie zarejestrowana, kontroler może przyjść do gospodarstwa i powiedzieć rolnikowi, że obora dla krów nie jest odpowiednia do dojenia i że zwierzęta przeznaczone do konsumpcji nie mogą być ubijane na miejscu, bowiem nie są spełnione przepisy. To jest sposób na zniszczenie tradycyjnej struktury rolnictwa. Dokładnie tak stało się w moim kraju (w Anglii) i w innych krajach starej UE przez ostatnie 30 lat.
Pan Andrzej jest jednym z pionierów rolnictwa ekologicznego. Z wielką pasją prowadzi swoje sześciohektarowe gospodarstwo o różnorodnej produkcji. Od wielu lat ma atest gospodarstwa ekologicznego. W tym roku zrezygnował ze starania się o atest, bo zostało to połączone z dotacjami rolnośrodowiskowymi. Pan Andrzej nie starał się o żadne dotacje. Uważa, że obecny system dotacji z UE to system kontroli rolników, który prowadzi do niszczenia małych, rodzinnych gospodarstw, różnorodności hodowli i produkcji. Pan Andrzej nie chce marnować swojego czasu na wypełnianie papierów i wizyty w urzędach. Chce być dobrym gospodarzem i produkować najwyższej jakości żywność.
Siedem miesięcy po przystąpieniu do WPR Polska dopiero startuje na tej drodze. Jednak sprawy posuwają się szybko. Będziemy nadal informować rolników o zagrożeniu przed którym stoją oraz zachęcać ich, by trzymali się wartości, które prowadziły ich do tej pory i które są tak ważne dla przyszłości. Tylko pozostając niezależnym, samowystarczalnym i silnym można zachować różnorodność polskich terenów wiejskich i jakość polskiej żywności. Czasami trzeba żyć poza prawem by być uczciwym; lepsze to niż stać się niewolnikiem.
Jadwiga Łopata i Julian Rose, ICPPC
Jadwiga Łopata - inicjatorka Międzynarodowej Koalicji dla Ochrony Polskiej Wsi (ICPPC), założycielka i wieloletnia Prezes Stowarzyszenia ECEAT-Poland (European Center for Ecological Agriculture and Tourism), członek organizacji Innowatorów dla Dobra Publicznego - Ashoka, właścicielka małego gospodarstwo ekologicznego.
Sir Julian Rose - ekolog, właściciel gospodarstwa ekologicznego Hardwick Estate, wieloletni członek Zarządu stowarzyszenia „Soil”, współzałożyciel Stowarzyszenia Konsumentów i Producentów Niepasteryzowanego Mleka, ekspert Brytyjskiej Agencji Rozwoju Wsi.
1.ICPPC – International Coalition to Protect the Polish Countryside, Międzynarodowa Koalicja dla Ochrony Polskiej Wsi, www.icppc.pl, www.eko-cel.pl, www.gmo.icppc.pl, 34-146 Stryszów 156, tel./fax 0-33 8797114, e-mail: biuro@icppc.pl. W 2002 r. ICPPC zostało uhonorowane Nagrodą Goldmana – Noblem Ekologicznym, a siedzibę ICPPC odwiedził brytyjski następca tronu Książę Karol. ICPPC realizuje różne projekty, a wśród nich: Międzynarodowa Kampania dla Ochrony Polskiej Wsi, Grupa Ekoproducentów „Urodzaj”, Ginące Zawody, Stop dla GMO w Polsce, EKOCENTRUM ICPPC, które jest członkiem międzynarodowej sieci ECOSIDE. Jest jedynym w Polsce miejscem, gdzie można zobaczyć, jak w sposób kompleksowy działają ekologiczne rozwiązania techniczne. Tutaj wszystkie urządzenia pracują w zgodzie z naturą, np. produkując prąd, ogrzewając wodę i pomieszczenia lub oczyszczając ścieki. EKOCENTRUM ma na celu przekonanie do ekologicznych technologii i pokazanie, że działają one również w Polsce i w miejscowych warunkach, a ich stosowanie jest opłacalne.
2.GMO – Genetycznie zModyfikowane Organizmy. Więcej o GMO w art. Marii Humy, Otwarte drzwi dla GMO i opór oraz dr Zbigniewa Hałata Zdrowie środowiskowe w Polsce poakcesyjnej.
Sir Julian Rose - ekolog, właściciel gospodarstwa ekologicznego Hardwick Estate, wieloletni członek Zarządu stowarzyszenia „Soil”, współzałożyciel Stowarzyszenia Konsumentów i Producentów Niepasteryzowanego Mleka, ekspert Brytyjskiej Agencji Rozwoju Wsi.
1.ICPPC – International Coalition to Protect the Polish Countryside, Międzynarodowa Koalicja dla Ochrony Polskiej Wsi, www.icppc.pl, www.eko-cel.pl, www.gmo.icppc.pl, 34-146 Stryszów 156, tel./fax 0-33 8797114, e-mail: biuro@icppc.pl. W 2002 r. ICPPC zostało uhonorowane Nagrodą Goldmana – Noblem Ekologicznym, a siedzibę ICPPC odwiedził brytyjski następca tronu Książę Karol. ICPPC realizuje różne projekty, a wśród nich: Międzynarodowa Kampania dla Ochrony Polskiej Wsi, Grupa Ekoproducentów „Urodzaj”, Ginące Zawody, Stop dla GMO w Polsce, EKOCENTRUM ICPPC, które jest członkiem międzynarodowej sieci ECOSIDE. Jest jedynym w Polsce miejscem, gdzie można zobaczyć, jak w sposób kompleksowy działają ekologiczne rozwiązania techniczne. Tutaj wszystkie urządzenia pracują w zgodzie z naturą, np. produkując prąd, ogrzewając wodę i pomieszczenia lub oczyszczając ścieki. EKOCENTRUM ma na celu przekonanie do ekologicznych technologii i pokazanie, że działają one również w Polsce i w miejscowych warunkach, a ich stosowanie jest opłacalne.
2.GMO – Genetycznie zModyfikowane Organizmy. Więcej o GMO w art. Marii Humy, Otwarte drzwi dla GMO i opór oraz dr Zbigniewa Hałata Zdrowie środowiskowe w Polsce poakcesyjnej.