Strona główna | Spis treści |
Szykuje się nam trudny rok. Oczekiwanie na dotację nie tylko, że doprowadziło do niespotykanych opóźnień, to jeszcze - okazuje się - trzeba po prostu uznać to za przerwę (zob. poniżej) w wydawaniu ZB - po raz pierwszy w ciągu tych 10 lat. NFOŚ - mając zbyt mało środków w porównaniu z ilością zgłoszeń o dotację - nie potrafił spośród licznych wniosków wybrać faktycznie najlepszych i nagrodzić ich taką dotacją, która umożliwiłaby sensowne wykorzystanie społecznych pieniędzy - takie, które rokowałoby dobrej jakości produkt, który mógłby nie tylko zyskać uznanie odbiorców, ale i sprzedać się, a więc spowodować odzyskanie znaczniejszej części środków (a zatem w perspektywie - uniezależnienie się, aby nie trzeba było wciąż prosić o kolejne dotacje, żyjąc z roku na rok, od projektu do projektu, tak jak to jest z takimi niepełnobudżetowymi, niedoinwestowanymi inicjatywami) - inaczej niż ma to miejsce w przypadku rzeczy robionych społecznie, "przy okazji", na marginesie innej działalności, a więc nie dość profesjonalnie. Oczywiście nie mam złudzeń, że w przypadku takiej selekcji ZB na pewno znalazłyby się wśród dotowanych, choć wiele autorytetów podkreśla niepowtarzalność ZB i znaczenie dla ruchu ekologicznego.
NFOŚ dając organizacji społecznej, niedochodowej (o ile wiem, nie tylko ZB mają takie "szczęście") mniej niż 1/3 dotacji, nie może liczyć na to, że nagle wyciągnie ona brakujący (do wnioskowanej dotacji, nie do całego budżetu!) miliard starych złotych. Zresztą i tak nie wnioskowaliśmy (bo nie ma takiej możliwości) o pełne finansowanie a jedynie o 50%, tak więc pieniądze, które mamy ze sprzedaży i darowizn były przeznaczone na uzupełnienie budżetu a nie brakującego kawałka dotacji. NFOŚ dając jakąkolwiek dotację jest "czysty" - przecież dał. Gdyby odmówił dotacji, to musiałby to mocno uzasadniać, bo według Pawła Głuszyńskiego - przedstawiciela NGO's-ów w radzie NFOŚ-u - odmowy muszą być solidniej umotywowane niż decyzje pozytywne (teoretycznie może to nawet oznaczać wydanie społecznych pieniędzy na bzdurę)!
Nie trzeba niczym innym prócz dużej ilości chętnych na dotację uzasadniać faktu obniżenia dotowania z dopuszczalnego pułapu 50% w przypadku prasy typu ZB do ok. 15% - zważywszy na dziwny pomysł połączenia dwóch naszych wniosków w jeden, to nawet mniej niż te 15%. To tak jakby wobec dużej ilości tekstów nie robić selekcji tylko drukować wszystko i "upychać", np. czcionka o połowę mniejsza, bez marginesów, ściśnięte poza granice czytelności. Pewne wydatki po prostu są konieczne i bez nich nie da się robić sensownych rzeczy. To tak jakby dla oszczędności w banku zrezygnować ze strażników, drzwi, zamków, alarmów. Komisja oceniająca wnioski miała w materiałach "dodatkowych" badania popularności prasy wykonane na zlecenie... jednego z wnioskodawców, za to nie znała możliwości finansowych (oceniała tylko merytoryczną wartość wniosków i czasopism). Taka socjalistyczna polityka "niedoboru" dla licznych, zamiast promowania najlepszych (oczywiście w różnych kategoriach - np. pismo ciekawe dla szewców może być nudne dla reszty społeczeństwa, jednak i tak warte jest drukowania) to niestety zgoda na bylejakość, brak perspektyw, pracę w warunkach niezadowolenia, stresu, przemęczenia.
Ciekawostką jest to, że z jednej strony pracownicy Funduszu (poprzez przedstawiciela NGO's-ów w swej radzie) proponują nam staranie o "list intencyjny" (zobowiązanie do wieloletniego sponsorowania), a z drugiej - "staż" w otrzymywaniu dotacji jest uznawany na niekorzyść w punktacji oceniającej wnioski. NFOŚ nie reaguje ani na sugestie prasowe (Cinka i moje wystąpienia w ZB), ani na listy - np. moja próba wyjaśnienia, czy faktycznie (jak wynika z rozmowy naszego przedstawiciela w radzie z odpowiednim departamentem NFOŚ-u) w ocenach wniosków NFOŚ kieruje się opiniami typu: ktoś narzeka na poziom i zarzuca publikowanie nieprawdy (prawo prasowe ostro zwalcza takie praktyki prasy i nie ma powodu do uciekania się do donosów do sponsora). Oczywiście są pracownicy NFOŚ-u, którzy wielokrotnie okazali życzliwą pomoc i zaangażowanie - dziękuję im serdecznie.
"Na szczęście" strata 1/4 roku, który upłynął na oczekiwaniach (wcale nie jałowych - Wy napisaliście a my przygotowaliśmy teksty do druku na 6 kolejnych numerów!),1) spowodowała to, że podjęliśmy decyzję o niewydawaniu części zaległych numerów.2) Na szczęście jeden z naszych Czytelników postanowił... wpłacić 3 tys. zł, co umożliwi wydrukowanie jednego z tych zaległych numerów (stąd "dziwne" datowanie tego numeru jednak zgodne z prawem prasowym)! Jednak jeśli nikt nie pójdzie w jego ślady, to 5 numerów ZB przepadnie, co spowoduje zatory w publikowaniu Waszych materiałów. Rezygnacja ta pozwoli nam jednak przeznaczyć część dotacji na niezbędne płace - skład komputerowy. Podjęliśmy też drugą, jeszcze bardziej ryzykowną (bo mogłoby się okazać, że NFOŚ nie zaakceptuje takiej redukcji) decyzję - zmniejszenie nakładu ZB z 1500 do 1000 egz. (poniżej tej ilości NFOŚ nie finansuje), oznaczającą ograniczenie do niezbędnego minimum ilości gratisów, egzemplarzy promocyjnych, autorskich itd. (na szczęście mamy licznych Czytelników w Internecie - co najmniej kilkaset odwołań do numeru). Pozwoliłoby to oszczędzić jeszcze trochę dotacji na inne prace oraz na znaczki (i tu kryje się ryzyko, że Zarząd NFOŚ-u nie zaakceptuje takich przesunięć budżetowych i nikt nie może tego zagwarantować - wtedy "ofiara" w postaci rezygnacji z kilku numerów ZB byłaby daremna i oznaczałaby stratę co najmniej części dotacji - kto jednak nie ryzykuje ten nic nie osiąga). Odrzuciłem natomiast sugestię (równie ryzykowną ze względu na konieczność akceptacji przez sponsora) zaoszczędzenia poprzez zmniejszenie częstotliwości i objętości. Po pierwsze - skoro ktoś zapłacił po 2,5 zł na prenumeratę 64 stron, to czemu ma dostawać cieńszą publikację. Po drugie - zmiana na miesięcznik czy dwumiesięcznik kazałaby te opłacone po aktualnej cenie prenumeraty dwutygodnika rozciągnąć do końca roku 2000 czy dłużej, a przecież wszystko wskazuje na to, że cena ZB w kolejnych latach też będzie musiała wzrastać. Zmiany te spowodowałaby dodatkowo, że na druk swych tekstów musielibyście czekać jeszcze dłużej niż dotąd albo należałoby drastycznie zmienić profil ZB (np. albo tylko teksty stricte informacyjne, zapowiedzi, ogłoszenia, albo tylko programowo-teoretyczne). Czy chcielibyście tego? Z tych kilkudziesięciu ankiet wnoszę, że nie (tzn. wciąż nie ma jednoznacznej opcji czytelniczej, jedni chwalą to, co inni uważają za naszą podstawową słabość. Gusta czytelników ZB cechuje różnorodność - tak jak tematykę i formę ZB).
Mam nadzieję, że wszyscy już rozumieją, że to nie jest tak, że sponsor daje określoną kwotę a od fantazji dotowanego zależy, na co ją wyda, czy na dwutygodnik czy na kwartalnik (to dla tych, który nie rozumieją, po co ten opóźniony dwutygodnik), na grafikę czy na papier. Takie rzeczy trzeba planować z dużym wyprzedzeniem, a nigdy dotąd nie było wiadomo, jaką politykę przyjmie sponsor i jakie będą jego możliwości finansowe. Zmiany - o ile to możliwe - wymagają przygotowania, akceptacji na kolejnych szczeblach NFOŚ-u, co niestety tylko przedłuża opóźnienia, na które my nie mamy wpływu. Poza tym nie możemy przebierać między "lepszymi" i "gorszymi" sponsorami. Nie jest również tak, że zmiana na dwutygodnik coś zmienia w naszych finansach. Ilość dotacji maleje w sposób bezwzględny, zresztą zwiększenie częstotliwości nie wpływa aż tak znacząco na wydatki Wydawnictwa, a przyspiesza czas ukazania się materiału w druku. Druk cieńszego zeszytu trwa krócej niż grubszego, tak więc ZB w 1998 mimo "dziwnych" dat (miesięcznik byłby równie opóźniony, to kwestia sponsorów a nie redakcji) były bardziej aktualne niż w 1997 r., gdyż od złożenia do druku do wydrukowania upływało mniej czasu. Ponadto mieściły więcej materiału, a niemal każdy z autorów chce, by właśnie jego drukować... ZB jako miesięcznik były już maksymalnie grube jak na szycie zeszytowe, a klejenie - grzbiet "książkowy" - tylko by przedłużyło introligatorkę. Drukowanie większej ilości materiału to albo zwiększenie formatu (czego większość czytelników nie chce), albo zmniejszenie czcionki, całkowite już wyeliminowanie grafiki (nonsens), albo właśnie zwiększenie częstotliwości. Zresztą pismo stricte informacyjne, biuletynowe, jak ZB, musi mieć jakieś dodatkowe atuty w porównaniu z innymi, kolorowymi, w pełni redagowanymi ekomagazynami. I musi choć trochę wyjść w kierunku mniejszego "odstawania" od coraz popularniejszego wśród zielonych medium, jakim jest Internet. W tym roku będzie mniej miejsca w ZB - nie dość, że straciliśmy ćwierć roku, to jeszcze zaplanowaliśmy "odchudzenie" ZB, aby zejść do niższej - tańszej taryfy pocztowej. Wymusi to większą selekcję materiałów. Autorzy muszą to zrozumieć. Czytelnicy zaś powinni zyskać.
W tym miejscu można zadać sobie pytanie: dlaczego właśnie NFOŚ, na który tu "narzekam"? Realnie rzecz biorąc - nie ma wielkich alternatyw, jeśli chodzi o sponsorów. Ponadto NFOŚ to środki publiczne przeznaczone właśnie na to, co robimy. Mamy więc pełne prawo, aby z nich korzystać i obowiązek dbać o ich dobre wykorzystanie (i tak należy rozumieć ten tekst, a nie jako narzekanie na dobroczyńcę). Oczywiście nie musimy dostawać dotacji - w końcu to zarząd NFOŚ-u odpowiada przed społeczeństwem za powierzone mu środki - ale kryteria winny być jasne a terminy rozpatrywania wniosków przestrzegane i realistyczne. Jak wydawać pismo przez 3/4 roku? Nawet gdybyśmy mieli środki na pokrycie kosztów druku w pierwszym kwartale roku, to potem byłoby trudno rozliczyć dotację. A wypadnięcie z rytmu, z "rynku" to utrata kolporterów, prenumeratorów, a nawet autorów! Tym samym pieniądze, które otrzymamy od drugiego kwartału, nie mogą zostać tak dobrze spożytkowane, jak pieniądze, które byłyby przyznane z wyprzedzeniem. Trudno więc unosić się honorem i odwracać od NFOŚ-u, trzeba raczej wspólnie starać się o bardziej przyjazne reguły finansowania edukacji ekologicznej. Kilku działaczy podjęło inicjatywę na rzecz polepszenia współpracy NGO's-y - NFOŚ (por. bieżące ZB s.17). Z przyjemnością stwierdzam, że zarząd NFOŚ-u jest życzliwie zainteresowany naszymi postulatami.
Natomiast samofinansowanie inicjatyw typu ZB rozbija się o proste fakty: ZB takie, jakie lubicie nie są pismem rynkowym a elitarnym, specjalistycznym, branżowym, by nie powiedzieć - hobbystycznym. Jednak według ankiet - większość z Was nie jest w stanie płacić za nie więcej niż teraz, choć je wysoko ceni. Niestety, także akcja zbierania wśród czytelników odpisów podatkowych przyniosła stosunkowo niewielkie efekty - raptem 3 osoby na łączną kwotę niecałych 3 000 PLN. Dziękuję Wam wszystkim i liczę, że Wasz przykład poruszy ekologiczne masy!
Prowadzenie dodatkowej działalności faktycznie gospodarczej - dochodowej - to świetny pomysł, który jednak wymaga znających się na tym ludzi, dobrych pomysłów i kapitału założycielskiego. Nie można tego robić "przy okazji" ZB. Tak się składa, że na pomysł Jana Szymańskiego (Pieniądze i życie [w:] ZB nr 22(124), ss.50-51) otrzymaliśmy... 3 deklaracje uczestnictwa finansowego: od niego samego na 1 000 zł, podobnie od Roberta Surmy, a od naszego wolontariusza Mirka z żoną na 200 zł (a także - co szczególnie ważne - gotowość podjęcia pracy w takiej firmie, Mirek kończy kierunek "finanse przedsiębiorstw" i właśnie bada dla nas polskie prawo pod kątem opisanych przez Jana holdingów, a raczej kapitałowych grup podatkowych czy konsorcjów - niestety nie wygląda to za ciekawie). Póki co prezentujemy projekt sieci dystrybucji książki niskonakładowej i niekomercyjnej - Libronet. Ufam, że chwyci!
Można by w tej sytuacji: niewielkie zainteresowanie dotowaniem ZB i udziałem w tworzeniu kapitału, fakt, że tylko kilka osób pomogło nawiązać kontakt z EMPiK-ami, opór przed podnoszeniem cen, niekorzystna proporcja pomiędzy ilością sprzedawanych i bezpłatnych ZB, niewielka ilość zwrotów ankiet (wciąż możecie je przysyłać - czekają na Was nagrody - bonusy z naszej oferty), nieczytanie Wstępniaków,3) wnioskować o niewielkim zainteresowaniu - zapotrzebowaniu na ZB. Ja jednak oprócz czynników ekonomicznych (ubóstwo polskiego społeczeństwa) jako wytłumaczenie dodam zwykłą niefrasobliwość. Większość społeczeństwa nie zdaje sobie sprawy, nie ma wiary w to, że ich decyzje o działaniu lub zaniechaniu mają na coś wpływ. Do tego dochodzi zwykły brak odpowiedzialności, odkładanie działania na potem - zaapelowałem na łamach ZB do osób, które pożyczyły książki do recenzji o ich zwrot, nawet grożąc "czarną listą". Tylko jedna z zalegających od dawna osób poczuła się do zwrotu.4) Podobnie było z naszym warsztatem dziennikarskim - końcowa ilość zainteresowanych przerosła możliwości, kilka osób odeszło z kwitkiem. Na miejscu natomiast okazało się, że... 1/4 zapowiedzianych uczestników nie przyjechała - do dziś tylko jedna z nich podała powód, dzwoniąc z przeprosinami zaraz po warsztacie. Podobna historia zdarzyła się niedawno pewnej, dużo bardziej niż my doświadczonej w organizowaniu imprez fundacji (nie jest to więc tak, że olewa się akurat ZB - raczej to taki "etos"). Czarnych list jednak nie będzie, za każdym takim brakiem kontaktu, odzewu może stać autentyczny powód, jakaś przykra życiowa sytuacja, która jeśli nie usprawiedliwia to przynajmniej tłumaczy takie a nie inne zachowanie. Szkoda miejsca na licytowanie się, kto miał ważniejsze usprawiedliwiania i czemu nie mógł wypełnić zobowiązań.
Czytelnicy rozczarowani przypisami 2) i 3) oczywiście mają prawo otrzymać zwrot opłaty na prenumeratę, choć - szczególnie teraz - nie jest to dla nas nic atrakcyjnego. Dotychczas jedna osoba tak postąpiła. Jeśli to konieczne, proszę, przysyłajcie wypełnione zwrotnie blankiety przekazów - przynajmniej oszczędzicie nam pracy.
Aby wynagrodzić Wam to oczekiwanie, możemy Wam wysłać bezpłatnie któryś ze wspomnianych w naszej ofercie bonusów (tak jak z ostatnim numerem zeszłego roku wysyłaliśmy Wam bezpłatnie "Asocjacje") - i znów prośba, jeśli poczuwacie się, to prześlijcie chociaż zaadresowaną zwrotnie kopertę A4 ze znaczkiem. Oferujemy też atrakcyjne zniżki na archiwalne ZB - zamawiając przynajmniej po 1 egzemplarzu każdego numeru z naszej oferty, otrzymujecie 50% zniżki! Taka sama zniżka przysługuje autorom danego numeru - prócz tradycyjnego jednego bezpłatnego egzemplarza możecie zamówić zniżkowo większą ilość tego numeru.
Zniżka przysługuje też przy łącznym zakupie BZB 29 (5 zł) + BZB 24 (2 zł) + BZB 20 (5 zł) + BZB 18 (2 zł) - razem tylko 10 a nie 14 zł!
Kolporterom zaś oferujemy nie 20 a 25% zniżki na nasze własne publikacje (w ofercie pogrubiony druk).
Mniej więcej wyjaśniła się sprawa Społecznego Zespołu Ekspertów ds. Finansowania Edukacji Ekologicznej przez MOŚ. Zarekomendowałem do niej Ryśka Skrzypca, został zaakceptowany. Wiem, nie tylko z własnej z nim współpracy, że to doskonały kandydat: wcześniej poparło jego kandydaturę do NFOŚ-owskiej komisji oceniającej wnioski o dotowanie prasy kilka organizacji i pism ekologicznych i pozazarządowych. Jednak NFOŚ odrzucił go, argumentując, że nie może oceniać prasy ekologicznej osoba związana z wnioskowanymi redakcjami. Inna rzecz, że trudno sobie wyobrazić ocenianie wniosków przez komisję, w której nie ma nikogo, kto bezpośrednio zna realia dotowanych instytucji. Prócz tego uczestnicy warsztatu poparli kandydaturę Piotra Szkudlarka do Rady Prasowej przy Premierze RP. Kolejni premierzy od dłuższego czasu zaniedbują powołanie takiej rady.
Pseudosponsor Edward M. został ujęty przez krakowską policję, gdy usiłował nawiązać "współpracę" z "Domem Harcerza", podając się za prawosławnego biskupa z Ukrainy. Przy okazji refleksja, jak działa policja: podany w gazetach numer ws. "sponsora" nie działał przez kolejne dwa dni po ogłoszeniu (ani rano, ani wieczorem), pod 997 nie potrafili mnie przełączyć do Komisariatu Grzegórzki zajmującego się tą sprawą, a pod uzyskanym pod 997 numerem nie chciano przyjąć zgłoszenia ani nawet zanotować mojego numeru i przekazać prośby o kontakt! Ostatecznie udało mi się skontaktować z prowadzącymi dochodzenie. I tu ciekawostka obyczajowa - gdy powiedziałem, z jakiej jestem instytucji, usłyszałem: a, ze Sławkowskiej! Upewniłem się, czy to "a" stąd, że może pan Edward oszukiwał też jako nasz przedstawiciel, ale nie. Odpowiedziano mi żartem: Panie, tu jest policja a nie mleczarnia. Czyli jesteśmy znani tam, gdzie trzeba. Gwoli ścisłości, gdy podałem nazwy organizacji, które pan "biskup" próbował też naciągać, to już policjant nie powiedział "a". :-)))
Odnowił kontakt z nami Andrzej Balas - jego list z więzienia drukowaliśmy w ZB nr 10(100)/97, s.104 (Czekam na pomoc), potem (Wstępniak ZB 1(103)/98, s.2) okazało się, że w innych gazetach ukazują się apele poszkodowanego powodzianina... podpisane tym samym nazwiskiem i adresem. Pan Andrzej utrzymuje, że "ktoś" zrobił mu to na złość - za jego aktywność w więzieniu. Następnie w tychże gazetach został przedstawiony przez naczelnika więzienia jako oszust, złożył więc doniesienie do prokuratury o naruszeniu dóbr osobistych. Obecnie, po chorobie, przebywa w innym wiezieniu. Osoby zainteresowane mogą pisać pod nowym adresem:
Andrzej Balas Ząbkowicka 53 Areszt Śledczy - ZK 58-200 Dzierżoniów |
Kończąc ten przydługi wstęp, jak zwykle dziękuję licznym wolontariuszom i mam prośbę do Czytelników z Krakowa: być może dysponujecie bezpłatnymi noclegami - czasem chcą do nas przyjechać pomóc wolontariusze spoza Krakowa, ale nie zawsze jest gdzie ich przenocować.
Do "zobaczenia" - ufam, że za 2 tygodnie!
Andrzej Żwawa
Powiązania całkowicie dowolne pomiędzy ogniwami (miastami). Zakładamy obsługę jednego punktu handlowego na 100 tys. mieszkańców (małe ośrodki inaczej).
Wstępna zasada wynagradzania (wynagrodzenie po sprzedaży):
Masa towarowa jest pozyskiwana i wprowadzana do obrotu na zasadzie komisu.
Osoba w mieście X pozyskuje np. książkę doliczając 12% swojej marży, wysyła pocztą, a w perspektywie - spedycją kolejową do miast Y, Z itd. W miastach Y, Z itd. inni uczestnicy sieci doliczają sobie 20% marży i dostarczają książkę do sklepu. Z kolei uczestnik sieci z miasta Y pozyskuje i wysyła książki do X i Z na powyższych zasadach.
Człowieka płci dowolnej o następujących cechach:
Prosimy o odpowiedź w ciągu 14 dni.
Andrzej Żwawa