Strona główna | Spis treści |
Można by rozpocząć stwierdzeniem, że niegdyś wszystkie społeczeństwa ludzkie były kulturami plemiennymi. Plemię to najbardziej pierwotna i naturalna forma ludzkiej egzystencji. Etnologowie wykazali, iż odmiany życia plemiennego i klanowego odnaleźć można już u zwierząt wyższych, na przykład małp, wilków, szczurów i gęsi, w których życiu natrafiamy na zjawiska terytorialności, "hierarchii dziobania" i walki o płodne samice. Niezależnie od indywidualnych odmian obyczajowych i tabu, praktycznie wszystkie plemiona ludzkie charakteryzują się ową wspólnotową łącznością, podejmowaniem decyzji w oparciu o zgodę wszystkich członków i poczuciem braterstwa, które przez społeczeństwa późniejsze i ich myślicieli uznawane są częstokroć za utracony ideał. Z drugiej strony plemiona potrafią prowadzić zażarte wojny z prawdziwymi i wyimaginowanymi wrogami, innymi plemionami, które choćby nieznacznie się od nich różnią, mimo że zdarza się, iż walki te przybierają "zrytualizowaną", mniej gwałtowną postać (obrzędów rozpoznania i poddania się). Wszechobecność agresji potwierdza Konrad Lorenz (O agresji - On Aggression), a zręcznie broni jej politolog Donald Atwell Zoll w swym wyśmienitym eseju pt. Przemoc i społeczeństwo cywilizowane (Violence and the Civilized Society).
Kultury plemienne mogą sprawiać wrażenie "dynamicznych" czy "postępowych" (np. wczesne fazy rozwoju islamu), lecz jest to dynamizm typowy dla kultur młodych, różny od etapów nadmiaru rozwoju technicznego. Kultury plemienne można podzielić na podstawie odmiennego położenia geograficznego, np.: kultury stepowe (polski historiozof Feliks Koneczny nazywa je despotyzmami stepowymi). Ze względu na swój organiczny charakter i ograniczone rozmiary, kultury plemienne często - choć nie zawsze - charakteryzują się tzw. "demokracją plemienną". Część badaczy - prawdopodobnie niesłusznie - uznaje ją za zwiastun miejskich demokracji polis i współczesnej demokracji masowej.
Cywilizacja hieratyczna bywała zazwyczaj efektem stuleci, nawet tysiącleci mieszania się i współoddziaływania organizacji plemiennych, plus ewentualnie jeszcze starszych cywilizacji hieratycznych. Jej cechami charakterystycznymi są niezwykła samodyscyplina i samokontrola, wynikające ze świadomej sakralizacji, przeprowadzanej za pomocą statycznych i sztywnych form, zrytualizowanie władzy, uniezależnionej od jasno wyrażanej zgody ogółu, oraz ponadczasowość. Mimo że przeżywa ona narodziny i upadki dynastii oraz wchłania wpływy obcych plemion, w zasadzie nie ulega drastycznym zmianom, zwłaszcza dogłębnym przekształceniom technicznym, które odrzuca odruchowo lub świadomie. Klasycznymi przykładami takiej cywilizacji są tradycyjne Chiny, Japonia, Indie i Egipt starożytny.
Cywilizacja polityczna, forma współczesnego Zachodu, narodziła się niejako przypadkowo po tysiącleciu plemiennych zaburzeń (oraz interakcji różnych kultur i cywilizacji) na ziemiach greckich. Tak zwana wspólnota przedpolityczna może zostać utożsamiona ze społeczeństwami przednowoczesnymi lub przedzachodnimi. Chodzi o to, że koncepcja obdarzonego prawami obywatela pociągająca za sobą powstanie życia miejskiego, masowego handlu, idei umowy społecznej, racjonalnego państwa, form demokratycznych, oddzielenia jednostki od społeczeństwa itp., jest zapewne najradykalniejszą koncepcją w dziejach świata. Właśnie ta idea zdominowała na pewien, krótki okres czasu życie w Grecji klasycznej, po czym - mimo że przez długie stulecia pozostawała niejako w cieniu - nieodmiennie fascynowała zachodni umysł, a być może stanowiła wręcz podstawę samoświadomości i definicji Zachodu jako takiego. Da się obronić tezę, iż Zachód powstał tak naprawdę w greckim mieście-państwie (polis), którego wartości i prawa, po niedługim interregnum hellenistycznym, zostały przejęte przez Rzymian (z dodatkiem ich swoistego, świadomego republikanizmu i anty-rojalizmu) w okresie grecko-rzymskim, po czym - po interregnum średniowiecznym (schyłek Cesarstwa Rzymskiego, bizantyjska cywilizacja hieratyczna i "powrót do struktury plemiennej" w Europie Zachodniej) - wysunęły się na czoło w Odrodzeniu, Oświeceniu i rodzących się Stanach Zjednoczonych.
Istnieje możliwość, że w czasach średniowiecza Zachód mógł stać się cywilizacją hieratyczną, lecz nie doszło do tego ze względu na różnorakie przeszkody, istniejące w tradycji klasycznej i chrześcijańskiej. Bardzo osobliwe było wówczas zachowanie Kościoła, który popadał w sprzeczność, jednocześnie zwalczając i starając się zachować filozofię klasyczną. Zwolennicy Oświecenia muszą głęboko zastanowić się, czy Kościół obciążył ludzi brzemieniem przesądów, czy też zachował - niejako wbrew samemu sobie - ziarna, z których Oświecenie mogło w ogóle wykiełkować. Można by założyć, że Tomasz z Akwinu, który w przenośni wyciągnął Arystotelesa zza mrocznej zasłony dziejów na scenę wieku trzynastego, z powodzeniem przejął zasady ścisłego racjonalizmu, które stały się dogmatami kościelnymi i odegrał rolę ojca Oświecenia. Ciągłe odrzucanie przez chrześcijaństwo tajemnicy i mistycyzmu, a z drugiej strony ciała i natury, sprawiło, że stało się ono religią niemożliwą do przyjęcia z psychologicznego punktu widzenia, wedle której jedyną dopuszczalną możliwością były nakazy moralne bez wsparcia w tajemnicy lub naturze. Można by posunąć się do stwierdzenia, iż "zracjonalizowany dualizm" chrześcijaństwa jest najgorszym z możliwych systemów religijnych - zawiera wszystkie błędy tak zwanego "manichejskiego", dualistycznego światopoglądu, przy czym za mało w nim "nieziemskości" i "mistycyzmu". Jest dualistyczne i racjonalistyczne, i antynaturalistyczne. (W odróżnieniu na przykład od pogańskiego monizmu, irracjonalizmu i naturalizmu.) Prawdziwi manichejczycy byli co prawda dualistami i antynaturalistami, lecz wierzyli z drugiej strony w irracjonalny stosunek do Boga, co nadawało ich poglądom pewną spójności. (Tj. materia jest zepsuta, duch dobry, znajomość Boga intuicyjna.) Z kolei ortodoksyjni chrześcijanie w podobny sposób podchodzili do "Świata, Ciała i Szatana", lecz utrzymywali, że możliwe jest ogarnięcie Boga rozumem, a pod koniec średniowiecza umieścili Arystotelesowski Rozum w samym centrum swojego systemu. W ten sposób stworzenie trwałej cywilizacji hieratycznej lub reżimu hierarchicznego w oparciu o Kościół okazało się psychologicznie i teoretycznie niewykonalne. Było to tym trudniejsze, że Kościół i Państwo były na stałe i głęboko rozdzielone, co z kolei wynikało z licznych czynników historycznych i religijnych.
W tym punkcie bardzo przydatna może okazać się koncepcja pseudomorfozy społeczeństwa Oswalda Spenglera - otóż kultura europejska pozostawała pod przemożnym wpływem klasycyzmu sceptycznego, wątpiącego, legalistycznego i racjonalnego. W takim kontekście powoływanie się przez tradycjonalistów na Grecję klasyczną staje się mocno podejrzane. Należy przypomnieć, iż Spengler dostrzegał wyraźne różnice pomiędzy kulturą Zachodu a klasyczną Grecją, również plasując okres "Maga" - okres tzw. kultury "magijnej" (Magian, czyli "teokratyczno-kapłańskiej" - Magowie to byli ortodoksyjni kapłani późnego zoroastryzmu) w pierwszym tysiącleciu naszej ery. Wydaje się zatem, iż po rozbudzeniu tendencji plemiennych w wiekach średnich ludy Europy uległy pseudomorfozie form i śladów klasycyzmu.
Politolog Michael Oakeshott przedstawił tezę, że nasza cywilizacja wciąż tkwi w niewoli idei, które narodziły się u początków ery chrześcijańskiej - doktryn uniwersalizmu i powszechnego braterstwa, przewrotów doktrynalnych i dogmatycznych, itp. Należy na przykład zauważyć, iż stoicy okresu późnorzymskiego, często wychwalani przez tradycjonalistów o zacięciu filozoficznym, głosili idee niezwykle podobne do współczesnych koncepcji liberalnych (powszechny duch światowy, braterstwo, itp.).
Dla filozofa politycznego Thomasa Fleminga punktem kluczowym był upadek Rzymu i wprowadzenie przez klasycyzm do świata i myśli Zachodu poczucia nie kończącego się kryzysu. Jako znawca klasycyzmu, wykorzystuje triadę starożytność - średniowiecze - nowoczesność, która jest zapewne tworem myśli renesansowej i oświeceniowej. (Dla przykładu, termin "Renesans Karoliński".) Skrajnym przypadkiem takich tendencji jest artykuł politologa Stephena Tonsora, zatytułowany Równość w średniowieczu (Stephen Tonsor: Equality in the Middle Ages, "The Intercollegiate Review", vol. 24, no. 1 (Fall 1988), s. 29-38).
Edward Gibbon, który uważany jest za postać oświeceniową, uznawał upadek Rzymu za tryumf barbarzyństwa i religii (czyli chrześcijaństwa). Rzym był dla niego ustrojem racjonalnym i tolerancyjnym, który szczyt potęgi osiągnął za dynastii Antoninów. Poglądy Gibbona pozostają w wyraźnej niezgodzie z koncepcjami Spenglera, który uważa na przykład średniowiecze (czyli, wg jego terminologii, Gotyk) za kulminacyjny punkt rozwoju narodów Europy.
W. H. Auden jest autorem niezwykle zgryźliwego utworu, w którym chrześcijaństwo obserwowane jest z punktu widzenia króla Heroda Wielkiego, zastanawiającego się nad "rzezią niewiniątek" w czasie narodzin Chrystusa. Mimo że Herod zdaje sobie sprawę ze swego okrucieństwa, obawia się, że chrześcijaństwo zniszczy stary świat, gdzie dominują rozum filozoficzny i skuteczne sprawowanie władzy. Chrześcijaństwo na miejsce filozofii wprowadzi ślepą wiarę oraz zniesie władzę królów i mężów stanu i zastąpi ją wątpliwym zapałem i fanatyzmem przywódców sekt, co pogrąży świat w jeszcze większym nieszczęściu. Zarzuty Audena wobec chrześcijaństwa przypominają nieco krytykę pióra Gibbona.
Mimo że islam jest z całą pewnością dualistyczny oraz antymistyczny, zdołał on wznieść niemal niezdobytą (przynajmniej do późnej fazy nowoczesności) twierdzę zwyczajów i nie podawanej w wątpliwość wiary. Ma to ścisły związek z "plemiennym" utożsamieniem muzułmanów z Arabami, Turkami i Persami, oraz z wyraźnie "orientalnym" charakterem islamu i społeczeństw Bliskiego Wschodu, w których praktycznie nie istnieje pojęcie rozdziału Państwa i Kościoła. Poza tym islam był od samego początku "wyznaniem wojowników" - mało w nim elementów, które krytykujący chrześcijaństwo Nietzsche nazwał "moralnością niewolnika". Można by powiedzieć, iż islam jednoznacznie i w pełni poparł agresywną stronę dualizmu, dzięki czemu posiada pewną spójność, której raczej brakuje chrześcijaństwu.
Pora na ważną uwagę dotyczącą pojęć oświecenia i jemu pokrewnych, takich jak wyzwolenie. Przykładem mogą być teksty religijne w rodzaju Tybetańskiej księgi wielkiego wyzwolenia (Tybetańska księga umarłych). Obrazy związane z "momentem iluminacji", chwilą rozpoznania i mistycznego wglądu w naturę rzeczy, są stare jak świat i ludzkość. Korzeniami sięgają z pewnością naszej ewolucyjnej przeszłości i budowy mózgu. Wyobrażenie o fundamentalnej naturze tego obrazowania dają prace w rodzaju Początki świadomości ludzkiej w załamaniu dwuczęściowego mózgu (Julian Jaynes: The Origins of Consciousness in the Breakdown of the Bicameral Mind). Można by także zastanowić się nad rolą poszczególnych zmysłów w ludzkim poznaniu, biorąc na przykład takie wyrażenie jak "Dostrzegam w tym pewien sens". Oku w procesie poznania przypadła rola uprzywilejowana, której odzwierciedleniem są określenia w rodzaju "dalekowzroczny", "wizjoner", itp. Oświecenie osiemnastego wieku odniosło ogromny sukces semantyczny, przenosząc język poznania i doświadczenia religijnego na wąsko pojmowany akt rozumowania. (Podobno tzw. Illuminati czyli Oświeceni*) łączyli racjonalne i mistyczne poczucie Oświecenia w wolnomyślicielskich intuicjach, wywoływanych prawdopodobnie przez narkotyki.)
Doszło do zlania się koncepcji człowieka jako bytu wiedzącego i racjonalnego. Jak na ironię losu, Platon, Arystoteles i Tomasz z Akwinu, dopomogli w tym przedsięwzięciu myślicielom w rodzaju Woltera. Główną alternatywą dla pojęcia człowieka jako zwierzęcia rozumnego jest idea istoty stwarzającej wartości i używającej języka. Język jest nośnikiem wartości, a nie prawdy. Język przynosi Byt. Do zwolenników takiego logotetycznego poglądu zaliczają się filozofowie tak odmienni jak Joseph de Maistre i Martin Heidegger.
Istnieje cała interesująca, długowiekowa tradycja - od czasów późnorzymskich (Plotyn), przez średniowiecze, aż po czasy współczesne, włączając chrześcijański i neopogański neoplatonizm - postrzegania Platona jako mistyka, na co zasłużył sobie nieracjonalnym w sumie pojmowaniem Dobra Absolutnego i dialogiem Tymajos (opowieścią o dziejach stworzenia). W okresie średniowiecza w obiegu intelektualnym krążyło niewiele dzieł Platona, w tym właśnie Tymajos, umożliwiający widzenie filozofa jako eterycznego mistyka, którego przeciwstawiano "przyziemnemu" Arystotelesowi. Przykładem takiego stosunku do Platona jest głośny tekst Dionizjosa Pseudo-Aeropagity z przełomu okresów późnorzymskiego i wczesnośredniowiecznego.
W odpowiedzi na wizję Platona jako "irracjonalisty", niemiecki filozof Martin Heidegger krytykował całą "metafizykę zachodnią", włącznie z platonizmem i chrześcijaństwem. Sformułował on trudne do pełnego zrozumienia zarzuty wobec zachodniej formy duchowości, wraz z platonizmem i ortodoksyjnym chrześcijaństwem w jego najbardziej wysublimowanej postaci. Co najdziwniejsze, taka teoria prowadzi prosto do oskarżenia człowieka Zachodu o zbytnią "duchowość" lub "niebiańskość", nie zaś o zbytni materializm ("ziemskość" czy chtoniczność), wysuwanego także przez C. G. Junga i Josepha Campbella i równoznacznego z krytyką zachodniego dualizmu.
C. G. Jung wysunął wobec mistycyzmu zachodniego, szczególnie jego współczesnych wcieleń, ciekawy zarzut o skłonność do "mistografii" - czyli, w uproszczeniu, do spisywania opasłych tomów pseudomistycznych bzdur o Atlantydach i temu podobnych nonsensach, bez proponowania jakiejś prawdziwej filozofii życiowej. Poczucie tajemnicy jest w dużym stopniu irracjonalne i niewyrażalne, dlatego też sążniste pisma na jego temat pozbawione są raczej sensu. (Jung zestawia to z owocną i bardzo praktyczną filozofią Wschodu.)
Często zapomina się, iż klasyczny, ateński okres dziejów Grecji przypada pod koniec "prawdziwej" historii tego kraju. Etapy historyczne, jakie Platon przedstawia w swym Państwie, należały już wówczas do przeszłości: arystokracja / timokracja, oligarchia i demokracja. Pierwsza faza ustroju platońskiego, społeczeństwo "idealne", odpowiada mniej więcej wczesnej epoce wspólnotowej lub organiczno-plemiennej. Można ją również utożsamić z pierwszymi, "sprawiedliwymi" królestwami greckimi. (Platon wyraźnie tęskni za królem-filozofem; I. F. Stone uważa, iż Platon pragnął przywrócić najbardziej "reakcyjną" formę ustroju Grecji i popierał Spartę właśnie dlatego, że pozostawała ona praktycznie jedynym poważnym państwem greckim, gdzie jeszcze istniała jakaś postać monarchii, mimo że w formie mocno złagodzonej). Te same, platońskie etapy rozwoju można dostrzec w przejściu myśli zachodniej od średniowiecza, przez "demokrację burżuazyjną" ku "demokracji egalitarnej". Tak więc pierwszemu etapowi Platona mogłyby odpowiadać wieki średnie oraz jeszcze wcześniejsza, plemienna era dziejów ludów Europy, okres legend o tworzeniu narodów (np.: Siegfried, Artur, Roland, Lech).
Platońskie określenie "tyranii" - ostatni etap jego schematu - można utożsamić z państwem, w którym każdy dba wyłącznie o własne interesy i niszczy wszystkich innych, czyli z czymś w rodzaju Hobbesowskiej "wojny wszystkich przeciwko wszystkim". Oznacza to, iż "tyrania" Platona nie odnosi się do stereotypowej "dyktatury jednostki", lecz do całkowicie egoistycznego, rozczłonkowanego i nieorganicznego społeczeństwa. Mówiąc krótko, Platońska tyrania nie oznacza "reżimu faszystowskiego", lecz coś zbliżonego do obecnego liberalizmu. Można by też zaryzykować tezę, że tyran nie jest przywódcą politycznym lecz na przykład idolem rockowym. To prawda, iż Platon opisuje tyranię jako "dyktaturę jednostki", lecz leżąca u jej podstaw charakterystyka psychologiczna społeczeństwa w pewnym stopniu przypomina współczesny liberalizm. (Platon wyobrażał sobie "najgorsze z możliwych społeczeństw", lecz nie był w stanie przewidzieć narastanie zła, spowodowane przez technikę, biurokrację i naukę.)
Warto zestawić "historiozofię" Platona z koncepcjami Vico. Dla Włocha wszystko zaczyna się od "stanu zwierzęcego". Później następuje "Wiek Bohaterski", odpowiadający dwóm pierwszym etapom teorii Platona. Potem mamy "Wiek Oligarchii" oraz "Wiek Ludzi" (zwany również "Wiekiem Prawa", tj. legalizmu), przypominający "demokrację egalitarną". Wreszcie, zdaniem Vico, życie w kamiennych miastach staje się nie do zniesienia, w miarę jak rozkładają się ostatnie więzi szlachetności i powraca "stan zezwierzęcenia".
Podobne poglądy prezentuje Northrop Frye, opisujący cykliczną ewolucję gatunków literackich. Pierwszym z nich jest mit, którego przedmiotem są głównie bogowie. Następnie powstaje epopeja, biorąca sobie za temat bohaterów o nadludzkich cechach. Później rodzi się "romans wysoki", którego bohaterowie stają się odrobinę bardziej prozaiczni. Ewolucja wiedzie ku "romansowi niskiemu", a cykl literacki i cywilizacyjny kończy dominacja komedii i satyry.
Gdy weźmiemy pod uwagę przemiany poglądów "religijnych" ludzkości, da się zauważyć przejście od magii, przez religię i technologię, po filozofię. Z tej ostatniej rodzą się współczesna nauka i ideologia. Trudno powiedzieć, co następuje potem. Być może nauka lub ideologia będą w stanie powrócić do "utraconego świata magii"? (Warto zwrócić uwagę na Tao fizyki i temu podobne koncepcje fizyczne po Einsteinie, jak również czynione przez część ideologii próby przywrócenia społeczeństwu charakteru organicznego, czyli "przywrócenia sensu światu".)
Samym dyskusjom na temat Państwa nie ma rzecz jasna końca. Gra toczy się między innymi o to, czy zawarta tam propozycja jest poważna, czy ironiczna. Należy zwrócić uwagę, że wszystkie niezwykłe i na pierwszy rzut oka nienaturalne środki mają być wedle Platona użyte przeciwko kaście rządzącej. W większości społeczeństw przednowoczesnych członkowie takiej klasy stanowiliby mniej niż 1% społeczeństwa, a jej służący stanowiliby co najwyżej 5%. Rozwiązanie platońskie są nie bardziej nienaturalne niż dyscyplina w większości stanów kapłańskich, a zwłaszcza nakładana na kler katolicki. Arystokracja w krajach takich jak Anglia czy Francja, rządząca przez wiele wieków, stanowiła zaledwie ułamek procenta społeczeństwa.
Zdaniem autora debatę na temat Platona można, w dużym uproszczeniu, podsumować w następujący sposób. Czy był "zdesperowanym konserwatystą", pogrążonym w rozpaczy na widok upadku Aten i cywilizacji greckiej, szukającym "radykalnych", "nienaturalnych" i sztucznych sposobów przywrócenia czegoś w rodzaju społeczeństwa organicznego? Czy też radykalnym "Oświecającym", pragnącym pozahistorycznej, abstrakcyjnej "utopii" (zgodnie z opisami Nietzschego i Heideggera)? Możliwe, że Platon naprawdę był "zdesperowanym konserwatystą", lecz jego próby przywrócenia dawnego stanu społeczeństwa nie tylko nie powiodły się w warunkach ówczesnych, lecz również spowodowały inwazję "oświecenia" na całym świecie. (Można zapewne zaryzykować twierdzenie, iż częstokroć najistotniejsze są NIEZAMIERZONE skutki czyichś myśli i czynów.)
Eric Voegelin utrzymywał, że współczesna ideologia jest swego rodzaju "gnostycyzmem", wyrażającym pretensje niewielkiej grupki wybrańców do "specjalnej intuicji". Wspomina o ostrym, czarno-białym obrazowaniu manicheistycznym - udając, że ortodoksyjne chrześcijaństwo nie jest dualistyczne. Z upodobaniem podkreśla, że chrześcijaństwo obejmuje zdroworozsądkowe obszary "szarości", miejsc "gdzieś pomiędzy", nie zaś oślepiające światło i nieprzeniknione ciemności manicheizmu. Dziwnym zbiegiem okoliczności, do złudzenia przypomina to klasyczne zarzuty liberałów przeciw wszelkiego rodzaju fanatyzmowi, zelotyzmowi i zbiorowym maniom (częste oskarżenie pod adresem "prostych, biało-czarnych rozróżnień").
Uczeń Voegelina, Stephen McKnight, podjął jego koncepcję w pracach na temat renesansowego mistycyzmu i neoplatonizmu (reprezentowanego m.in. przez Ficino), które dały jego zdaniem początek współczesnej rewolucji technicznej. McKnight określa ten proces nieco paradoksalnym mianem sakralizacji sfery świeckiej. W tym ujęciu teorie neoplatońskie, mistyczne i alchemiczne stały się "pomostem" prowadzącym ku technicznej manipulacji naturą. W tym kontekście siedemnastowieczny "empirysta" Francis Bacon staje się postacią przejściową. Szczególnie znaczące jest jego sławne powiedzenie, że Natura jest kobietą, którą należy przyprzeć do muru i wydobyć z niej wszystkie tajemnice. Metody eksperymentalne uważa za swego rodzaju tortury Natury, co jest poglądem typowym dla postawy ujarzmienia i "uprzedmiotowienia" Natury, charakterystycznej dla współczesnej myśli Zachodu.
W swym Ponownym zaczarowaniu świata (Reenchanment of the World) Morris Berman twierdzi, iż alchemia i jej podobne systemy zostały (przez ludzi w rodzaju jezuity Mersinne'a) zracjonalizowane i zintegrowane ze strukturami Rewolucji Naukowej, stając się zwykłymi eksperymentami przyrodniczymi, wspierając popularny w tamtych czasach "mechanistyczny absolutyzm". Przytacza przykład marzyciela Newtona, który miał w sobie więcej z mistyka niźli z naukowca, przeciwstawiając go powstałemu później, wepchniętemu w ciasne ramy establishmentu wzorcowi przyrodnika. W takim kontekście utworzenie Królewskiego Towarzystwa Naukowego i tym podobnych instytucji zostaje uznane za coś negatywnego, służącego wprzęgnięciu nieuchwytnej spekulacji filozoficznej alchemików w służbę imperium, podboju świata i ujarzmieniu Natury.
Rzymski legalizm znajduje swoje odzwierciedlenie w aforyzmie Niech prawu stanie się zadość choć upadną niebiosa - Let justice be done, THOUGH the heavens may fall co oznacza cenienie legalistycznych form prawa, ponad religie (Nawiasem mówiąc, błędnie zacytowanym w JFK Olivera Stone'a w postaci Niech prawu stanie się zadość, bo jeśli nie, to upadną niebiosa - Let justice be done, OR the heavens may fall co oznacza, że utrzymanie prawa jest potrzebne do utrzymania sensu znaczenia i religii w świecie - przez co nabiera zupełnie odmiennego sensu.) Maksyma to doskonale oddaje narodziny nowoczesności na legalistycznych podstawach i jej wpływ na więzi społeczne - niebiosa zwaliły się, metaforycznie rzecz ujmując.
Rzymski republikanizm, często uważany za korzystny dla struktur społeczeństwa, zdaje się zanadto koncentrować na pojęciach "wolności" i "swobody" oraz obawie przed "królami" i "tyranami". Rzym określił swą istotę, podobnie jak Stany Zjednoczone, poprzez "zabicie króla" i odrzucenie tego, co później nazwano "orientalnym despotyzmem" w imię "wolnego ludu". Chociaż "republikanizm obywatelski" można uważać za potężne narzędzie integracji społecznej (jak robił to na przykład Rousseau), jest on diametralnie różny od "autokratycznego" społeczeństwa hieratycznego "góra - dół", w którym istniejący porządek uznaje się za święty, naturalny i niepodważalny, w przeciwieństwie do ustroju opartego na społecznej zgodzie lub quasi-ugodzie. Nawet w średniowieczu bardzo popularna była koncepcja miasta jako jednostki autonomicznej - co nigdy nie było częścią orientalnej teorii miasta. Określenie "starożytnych swobód" kojarzy się z Grecją klasyczną i republikańskim Rzymem, nawiązując do czasów grecko-rzymskich jako okresu "wolności". Odnajdujemy w nim również ślady zachodniego paradoksu, w myśl którego "tradycja" to wolność. Warto także przypomnieć średniowieczne powiedzenie z Niemiec: miejskie powietrze daje wolność.
Oskarżenie "polityki" i "cywilizacji politycznej", w której się ona rozwija, opiera się na zarzucie, że sprzyja ona starciu opinii i rozpadowi społeczeństwa, w przeciwieństwie do jedności "idealnej" tak zwanej "wspólnoty przedpolitycznej". Duch "polityki" to duch "dyskusji" (por. Donoso Cortes i jego określenie liberałów jako elit discutadora); parlamentaryzmu; wynikającego ze słabości kompromisu; sztuczności, nie zwyczaju. Można by postawić tezę, iż "cywilizacja polityczna", niezależnie od jej pozornej "reakcyjności", z góry zakłada, że ludzie są istotami z natury racjonalnymi, które mogą się spokojnie spierać, dopóki nie załagodzą dzielących ich różnic. Polityka jest nieorganiczna i wywołuje podziały. Politykę uprawia się na forum, na mównicy, agorze, w środowisku miejskim, na "rynku idei", gdzie każdy - nawet łotr - ma prawo do przedstawienia swoich poglądów, a wygrywają argumenty "najlepsze", nie zaś najsłuszniejsze. Z takiego punktu widzenia różnice pomiędzy starożytną Grecją czy Rzymem a współczesną Ameryką są rzeczywiście nieznaczne. Perykles, Cyceron i Clinton odwołują się do podobnych założeń "politycznych", w odróżnieniu do hieratycznych lub plemiennych systemów "kosmologicznych". Można by zaryzykować tezę, iż "polityka" spowodowała niemal trwałe pęknięcie w społeczeństwach Zachodu. Ponadto zagadnienia "polityki" i Oświecenia lub "racjonalizmu" są pod pewnym względem powiązane - demokracja i filozofia Zachodu narodziły się mniej więcej w tym samym okresie dziejów starożytnej Grecji. Sugerowano różnorakie "lekarstwa" na "polityczne pęknięcie" społeczeństw zachodnich. Należą do nich m.in. tzw. republikanizm obywatelski - jedna z lepszych prób syntezy braterstwa plemiennego, autorytarności społeczeństwa hieratycznego i opartych na ugodzie rządów w demokratycznym / republikańskim polis - oraz "republikanizm arystokratyczny" czy też "demokracja kastowa", których najlepszymi przykładami są starożytna Sparta, republikański Rzym, Polska Rzeczpospolita szlachecka, początki Stanów Zjednoczonych i amerykańskie Południe sprzed Wojny Secesyjnej. Do bliższych współczesności prób usunięcia tej rysy należą socjalizm, komunizm, faszyzm, demokracja liberalna i inne.
Marek Węgierski
tłum. Jacek Spólny
tekst był pisany w oryginalnej wersji na początku lat 90-tych
Warto zastanowić się nad pytaniem, czy tak zwany "koniec historii" (czyli okres późnej nowoczesności) wiąże się ze "śmiercią polityki", czy też jej nienaturalnym ożywieniem. Z jednej strony daje się zauważyć "rozwiązanie" wszelkiego typu ludzkich problemów w postaci społeczeństwa rodem z Nowego, wspaniałego świata, choć z drugiej strony widoczne jest dążenie do prezentowania "politycznie poprawnych" poglądów i zachowań. Najmniejsze nawet odchylenia od tego rodzaju poglądów spotykają się często z gwałtownymi atakami. Najcięższym przestępstwem i grzechem jest dziś zostać "rasistą", "seksistą", "homofobem", "faszystą", czy "antysemitą" (to najczęstsze obelgi). Zadziwia ścisła kontrola nad ludźmi należącymi do czegoś, co C. S. Lewis nazwał Wewnętrznym Kręgiem, do kół władzy. Zarówno szeregi "politycznie poprawnych", jak i (w miarę możliwości) całe społeczeństwo poddawane jest stałemu nadzorowi, mającemu wykorzenić choćby zalążek "niepoprawnych" poglądów. Przytoczmy jedno z bardziej udanych powiedzeń Donalda Atwella Zolla, iż współczesna doktryna i jej surowość zdumiałyby nawet takiego de Maistre'a lub Torquemadę! Doktryna ta coraz wyraźniej skupia się na zinternalizowanych przekonaniach, nie zaś na zewnętrznym przystosowaniu. Dąży się do czegoś, co George Orwell w Roku 1984 nazwał czuciem w kościach - nie do formalnych obrzędów posłuszeństwa, lecz do szczerej, pochodzącej z głębi serca, bezkrytycznej aprobaty dla panującej ideologii, połączonej z pragnieniem unicestwienia wszystkich przeciwników. Pod tym względem żyjemy zatem w bardzo "politycznym" społeczeństwie.
Współczesny, lewicowy liberalizm zaprzecza sam sobie, krytykując "tradycyjną moralność", a sam będąc systemem niezwykle "moralizatorskim". Nasuwa się pytanie, czy przeciwnicy obecnych dogmatów i tabu nie są traktowani na wzór chrześcijańskich "heretyków" i "czarownic".
Można jednak również opowiadać się za polityką. Człowiek apolityczny jest przeważnie człowiekiem ekonomicznym lub liberalnym. Przedkładanie polityki nad ekonomię jest bardzo zdrową tendencją. Do społeczeństwa organicznego ("wspólnoty przedpolitycznej") można obecnie powrócić tylko dzięki świadomym wysiłkom politycznym, poprzez zwycięstwo określonego stronnictwa na arenie lub "rynku idei".
Istnieją argumenty na poparcie tezy, iż "polityka" to po prostu zachodni sposób na życie, a "walka polityczna" to fakt, z którym trzeba liczyć się przy podejmowaniu każdej próby przekształceń społecznych; można określić to zjawisko mianem konieczności pierwszeństwa ideologii i walki politycznej.
We współczesnym społeczeństwie funkcjonują różne definicje polityki. Określa się ją na przykład jako podejrzany i pogardzany zawód dla wąskiej elity zawodowców. Spotyka się nieco szlachetniejszą definicję "wymachiwania sztandarami" i uroczystości społecznych. Słowo "polityczny" bywa synonimem określeń "samolubny" lub "arbitralny". "Polityka" oznacza czasami strategię lub manewrowanie polityczne, np. podczas zjazdów partii. Tego rodzaju politykę obdarza się często określeniem "makiaweliczna". Wyrażenie "czynny politycznie" odnosi się z reguły do działalności lewicowej, w odróżnieniu od "kapitalistycznej" strefy ekonomii. Kapitalistycznej prawicy "polityka" kojarzy się z "irrracjonalizmem", "nieskutecznością" i "wymuszaniem podatków" (jak w dziwacznie nazwanej "teorii wyboru publicznego"). Istnieje także tak zwana ideologia lub polityka "przez duże P". Trafia się również twierdzenie, że "wszystko jest polityką", głoszone przez najbardziej przenikliwych obserwatorów ideologii. Lenin jest autorem kilku szczególnie celnych uwag o tym, że teoretyk ideologii musi być jednocześnie zdolnym strategiem i taktykiem.
Niektórzy sądzą, że społeczeństwo tak czy inaczej musi wyrazić się poprzez jakiegoś rodzaju formy polityczne, a dotyczy to nawet "społeczności przedpolitycznych", choć nie musi to być "polityka w stylu polis".
Planeta nasza stoi m.in. w obliczu megakryzysu technicznego. Zdaniem autora najtrafniejszą krytykę współczesnej techniki (którą można w skrócie utożsamić z kapitalizmem i demokracją liberalną) stworzyli Martin Heidegger, kanadyjski filozof George Parkin Grant, a zwłaszcza Jacques Ellul, autor Blefu techniki (The Technological Bluff, 1990); ich zdaniem efektem postępów techniki jest powstanie nieludzkiej, totalistycznej struktury świata, w której nie ma miejsca na żadne inne światopoglądy i punkty widzenia.
Warto zauważyć, iż francuskie słowo technique konotuje "nowoczesny sposób robienia czegoś", zaś technologie oznacza "części maszyn", itp. Kanadyjski politolog, George Parkin Grant, używa angielskiego słowa technology (technique + ideology) w sensie zbliżonym do francuskiego technique.
W pracy Bliźniacze siły: Polityka i sacrum (Twin Powers: Politics and the Sacred) Thomas Molnar zarysowuje, nie podejmując jej w pełni, koncepcję, iż nacjonalizm stanowi próbę odzyskania "świętości" w czasach powszechnej desakralizacji. Dzieje zbiorowe, charakter narodowy, pieśni ludowe, itd. "zinternalizowane" poprzez imponujące obrzędy i powtarzane na przestrzeni dziejów narodu, jak również zjawiska w rodzaju pieśni patriotycznych, stanowią jedyny bastion oporu wobec racjonalizmu i indywidualizmu liberalnej hipernowoczesności. Można wręcz zaryzykować aforyzm, że jedynie zjazd nacjonalistów może zagrozić koncertowi rockowemu. Plemię, naród, czy lud - oraz rodzina, stanowiąca jądro narodu albo plemienia - to obecnie jedyne znaczące zbiorowości, z którymi można się utożsamić. Świadomy "etnista" uważa, że wszystkie narody winny zachować swoje cechy szczególne, odrębności i sposoby bycia, tym samym - o ile to możliwe i na możliwie najwięcej sposobów - oddzielając się od siebie.
Można wysunąć tezę, że istnienie, dzieje i rozwój Ameryki, jedynego chyba w dziejach narodu, który nigdy nie był ludem, "narodu" stworzonego na fundamencie sympatii do zbioru "abstrakcyjnych powszechników"; którego powstanie zbiegło się w czasie z narodzinami nowoczesności, że wszystko to jest przekleństwem dla wszystkich prawdziwych nacjonalistów i zagrożeniem dla wszystkich istniejących dziś ludów, plemion i narodowości.
To, co faszystowskie Niemcy zrobiły w czasie II wojny światowej z Polską, można nazwać najokropniejszą postacią "zagrożenia z prawicy"; to, co stalinowski Związek Radziecki wyprawiał w Polsce w latach 1939-41 i 1944-56 stanowiło najstraszliwsze wcielenie "zagrożenia z lewa"; zaś to, co Stany Zjednoczone robią dziś z wszystkimi odrębnymi kulturami na Ziemi jest urzeczywistnieniem największego współczesnego niebezpieczeństwa dla wszystkich narodów, "groźby z centrum", czego najskrajniejszym chyba przykładem jest Kanada.
Szanujący się socjolog mógłby porównać do praktyk faszystowskich bezsensowną przemoc kultury amerykańskiej reprezentowaną przez zjawisko zabijanek dla młodzieży i strzelania dookoła z przejeżdżającego samochodu w stylu American Psycho (wstrętne powieścidło Bret Easton Ellisa) czy Urodzeni mordercy (Natural Born Killers - film Olivera Stone'a) czy ostatnio (1999 r.) wypuszczonego filmu Summer of Sam (fundowanego przez studio Disneya (!), reżyser Spike Lee, Son of Sam z 1977 r. był jednym z pierwszych z notorycznych seryjnych morderców, którzy rozogniają amerykańską wyobraźnię). Osobliwym zbiegiem okoliczności społeczeństwo głoszące prymat praw człowieka doszło do szczytów cynizmu i pogardy dla ludzkiego życia i przyzwoitości. Jeśli uznać bezduszny egoizm i sadystyczne zaspokajanie własnych zachcianek za istotę nazizmu, to dzisiejsze Stany Zjednoczone dorównują w swym faszyzmie hitlerowskim Niemcom.
Przewidywanie przyszłych losów Zachodu bynajmniej nie napawa optymizmem. Tak czy inaczej, Zachód jest w dziejach świata zjawiskiem wyjątkowym. Nazywając współczesną zachodnią cywilizację techniczną swego rodzaju "rakiem" na historii świata, raczej nie miniemy się za bardzo z prawdą, jeżeli określimy przy tym najbardziej negatywne cechy współczesnego społeczeństwa zachodniego. Należy przy tym powtórzyć, iż pierwszymi ofiarami powszechnego pędu ku racjonalizacji i technice padły tradycyjne społeczeństwa europejskie.
Coraz wyraźniej rysuje się perspektywa, że w ciągu najbliższych mniej więcej pięćdziesięciu lat społeczeństwa zwane dziś "zachodnimi" albo będą musiały znaleźć sobie niezłomnych obrońców, na wzór legionu Rosemary Suthcliff (autorka popularnych powieści z czasów późnorzymskich podkreślających wagę trwania przy obowiązku i szlachetnych zasadach), albo grozi im biologiczne wymarcie. (Gołym okiem widać takie zjawiska społeczne jak prądy imigracyjne, spadającą liczbę urodzin i rosnące zastępy ludzi starych.) Zdaje się nie ulegać również wątpliwości, że nowe pokolenia będą w coraz większym stopniu pozbawione "humanitaryzmu" i "współczucia", które niegdyś stanowiły spore osiągnięcie etyczne, a teraz zmienią się zapewne w plagę Zachodu. Ludzie starsi, chorzy lub niepełnosprawni raczej nie mają co spodziewać się troski i opieki ze strony obcych, wyznających odmienne systemy wartości.
Pozostaje nadzieja, że gdy USA staną się w końcu krajem Trzeciego Świata, światowemu postępowi technicznemu i mdłej papce amerykańskiej popkultury zostanie zadany poważny cios. Możliwe, że w pełnym przemocy i zalanym chaosem świecie pozostaną ostatnie ojczyzny, Europa i Rosja, i w ten sposób sprawdzą się prognozy Pierre'a Lellouche'a, wyrażone w pracy Nowy światowy porządek od Jałty do chaosu narodów (Le nouveau monde de l'ordre Yalta au chaos des nations).
Neotradycjonalistyczna analiza okresu późnej nowoczesności zawiera pewną widoczną sprzeczność. Jej zwolennicy opłakują tak zwany "koniec historii', lecz z drugiej strony pocieszają i zapewniają nas, że na arenie dziejów powrócą kwestie narodowe, moralne i religijne. Można uznać takie obietnice za pobożne życzenia, nic nie kosztujący optymizm, niechęć do stanięcia twarzą w twarz ze współczesnymi tryumfami techniki i racjonalizmu, które sprawiają, iż wszelkie "starania o lepszy świat" różnej maści idealistów przestają mieć jakiekolwiek znaczenie.
Powstaje pytanie, czy w ogóle możliwa jest "wspólnota postpolityczna" i jak miałaby ona wyglądać. Może będzie to połączone w obrębie sieci elektronicznej społeczeństwo "politerackie"?
W następnej części numeru ZB autor zajmie się strukturami głębokimi współczesnego megakryzysu.
Marek Węgierski
tłum. Jacek Spólny
tekst był pisany w oryginalnej wersji na początku lat 90-tych
Ludzkości nie potrzeba doskonałego systemu filozoficznego. Najgłębsze piętno odcisnęły na historii nie doskonałe "systemy", lecz "niedokładne przybliżenia". Zwolenników zdobywa się nie precyzją filozofii, lecz odwoływaniem się do emocjonalnych aspektów duszy.
Niektórzy są sympatykami dualizmu, gdyż pociąga on za sobą "zapał i walkę". Inni dowodzą jednak, że jeśli dana kultura zbyt mocno zwiąże się z elementami męskimi i zapragnie podporządkować sobie Naturę, koniec końców zniszczy sama siebie. Jedynym spójnym rozumowaniem, które może przypaść do gustu tradycjonaliście, odrzucającemu jednak elementy "kobiece" i "naturalne", jest niestety technofaszyzm, obecny na przykład we wczesnej myśli Ernsta Jungera.
Czy w całej historii tak zwanego Człowieka Faustowskiego nie daje się zauważyć owej tendencji do wznoszenia potężnych budowli i struktur myślowych oraz technicznych, projektowania własnej osoby na świat, by następnie być świadkiem zwalenia się wszystkiego w gruzy? Można by powiedzieć, iż cały świat późnonowoczesny, razem ze wszystkimi trapiącymi go trudnościami i groźbą zagłady człowieka Zachodu, jest dziełem (projekcją) tegoż człowieka. Trudno powiedzieć, czy Zachód ma jakieś szanse powrotu do wcześniejszych etapów cyklu (czyli pełnego pewności siebie fizycznego panowania nad ludami obcymi) i czy należy odrzucać cały paradygmat zachodni. Być może da się osiągnąć jakiś kompromis pomiędzy "pragnieniem władzy" a powrotem do naturalistycznego, "kobiecego" świata. Czy wedle słów Heideggera, "pragnienie władzy" i "pragnienie prawdy" nie są jedną i tą samą cechą osobowości zachodniej? Czy zbyt radykalne jest stwierdzenie, iż obydwa te pragnienia są dwoma biegunami lub ogniskami jednego paradygmatu, w gruncie rzeczy bardzo podobnymi i nie istniejącymi poza tymże paradygmatem zachodnim?
Które grupy w dziejach Europy reprezentują najbardziej "zachodni" światopogląd? Wydaje się, że Niemcy i Anglo-Sasi (tj. główni germańscy sprawcy najazdu na Wyspy Brytyjskie) doprowadzili Faustianizm do skrajności, czyniąc to na dwa odmienne sposoby: angielski (anglosaski) bardziej handlowy, praktyczny i liberalno-imperialistyczny, niemiecki - idealistyczny, uznający technikę za rzemiosło i romantyczno-nacjonalistyczny. Z kolei Celtowie, Słowianie i ludy romańskie (które najczęściej padały ofiarę germańskiej agresji) są bardziej naturalistyczne i "kobiece". W całych dziejach Zachodu łatwo dostrzec germańską wolę dominacji: atak plemion germańskich na cesarstwo rzymskie, zepchnięcie Celtów na obrzeża Wysp Brytyjskich i Galii (w tym drugim wypadku nie przyjęło to aż tak ekstremalnych form), niemieckie Drang nach Osten (utworzenie przez Krzyżaków Prus Wschodnich), itd. Tym sposobem Celtowie, Słowianie i ludy romańskie mogłyby stanowić "obcego" dla Germanów, czy też tworzyć "drugą Europę". Nasuwa się pytanie, czy to właśnie Niemcy i Anglosasi są tymi stuprocentowymi Faustami, ludźmi Zachodu. Co ciekawsze, znaczna część Niemiec leży w strefie wpływów ludów romańskich i Celtów, np. Bawaria (która od wieków prowadzi politykę profrancuską), Nadrenia (niegdyś część Cesarstwa Rzymskiego, obecnie panuje tu katolicyzm; por. oświadczenie Carla Schmidta, że czuje się po części Rzymianinem) i Austria. Mimo że większość ludów niegermańskich jest bardziej naturalistyczna i "kobieca" niż Germanie, to znacznie ustępują pod tym względem ludom spoza Zachodu. Innym ciekawym zjawiskiem jest fakt, że narody celtyckie, słowiańskie i romańskie wydały na świat znaczną część największych poetów (można czasem odnieść wrażenie, iż wszyscy poeci angielscy są Celtami!), zaś Germanie mogą się pochwalić największą liczba filozofów i systematycznych myślicieli. Z kolei jednak ludy romańskie okazywały w toku swej wcześniejszej historii bardzo dużo agresji i spore zacięcie filozoficzne.
Istnieje pogląd, że cywilizacja zachodnia wzięła się z Grecji starożytnej. Czy ówcześni Grecy byli ludźmi najbardziej "zachodnimi" i "faustowskimi"? Według Spenglera klasyczna cywilizacja grecka i grecko-rzymska znacznie różnią się od faustowskiej. Wyróżnia również kulturę "magiczną", występującą w okresie 0 - 1000 n.e., z głównymi nurtami w postaci chrześcijaństwa, cywilizacji bizantyjskiej i islamu. Wysuwa również dziwaczną dość tezę, iż cesarz Aurelian, rządzący w pogańskim (Kult Zwycięskiego Słońca) Państwie-"Kościele", był kimś w rodzaju pierwszego "kalifa". (Ciekawym argumentem na poparcie tego twierdzenia jest typowo "magiczna" krągłość architektury głównej świątyni tego okresu, Panteonu.)
Można sprzeciwiać się wyłącznemu przypisywaniu Zachodowi "męskości" i "agresji", zwracając uwagę na kultury w rodzaju Azteków, Inków, Mongołów i Turków Ottomańskich, które sprawiają wrażenie i męskich, i agresywnych (choć może zarazem naturalistycznych?). Co począć z islamem?
Można wysunąć przeciw analizie faustowskiej argument, iż wszystkie kultury plemienne Germanów, Celtów i Słowian były w zasadzie pozytywne - dopóki nie przyjęły światopoglądu grecko-rzymskiego i judeochrześcijańskiego. Joseph Campbell uważał na przykład, iż dualizm Zoroastra przeniknął do pogańskiej Europy dzięki chrześcijaństwu. Z kolei pojawił się także pogląd, że zoroastryzm był religią charakterystyczną dla ludów indoeuropejskich, w czym przypominał wierzenia greckie i rzymskie. Mogłoby się faktycznie zdawać, iż ludy indoeuropejskie były w istocie dualistyczne, a zatem i faustowskie, dlatego też dla tzw. Zachodu nie ma żadnego ratunku, zaś tzw. dialektyka pan - niewolnik musi obrócić się przeciw niemu.
Spotykało się też teorie o z natury demokratycznym charakterze plemion germańskich - już w lasach Germanii można było odnaleźć zarysy Deklaracji Niepodległości. Z miejsca nasuwa się kontrargument, iż życie wszystkich kultur plemiennych opiera się na powszechnej ugodzie, a twierdzenie o proto-liberalno-demokratycznym charakterze plemion jest anachronizmem.
Który z odziedziczonych zespołów idei doprowadził Zachód do kryzysu późnej nowoczesności? Od Greków przejęliśmy tradycję bezbożnej filozofii i demokrację; od Rzymian - pojęcie ścisłego legalizmu i republikanizm; od Zoroastra - fundamentalną koncepcję dualizmu; od Hebrajczyków - monoteizm i izolacyjny uniwersalizm religijny (odrzucenie bogów miejscowych); od chrześcijaństwa - ugruntowanie moralności dualistycznej, znajdującej swój dialektyczny wyraz zarówno w fanatycznych prześladowaniach jak i niezwykłej słabości zdającej się prowadzić do samo-unicestwienia.
Mentalność dualistycza waha się pomiędzy nadmierną surowością i niezwykłą słabością. Być może tu leży przekonujące wyjaśnienie, dlaczego chrześcijaństwo oskarża się o to, że jest jednocześnie "zbyt silne" i "zbyt słabe".
Należy w tym miejscu zwrócić uwagę na znaczenie koncepcji niesprzeczności. Podobno cała zachodnia racjonalność, nauka i technika opierają się na tej właśnie zasadzie, wyłuszczonej po raz pierwszy przez Arystotelesa - "P i Nie-P" i "Tak lub Nie". Zdecydowanie opowiedział się za nią Tomasz z Akwinu, twierdzący, że musi jej być posłuszny nawet sam Bóg. Być może właśnie tutaj należy upatrywać korzeni (a przynajmniej podstaw) zachodniego dualizmu - gdyż niezachodni / Wschodni / pogański światopogląd nie jest dualistyczny i nie boi się metafor (co po grecku oznacza bodajże "bez zrozumienia"). Joseph Campbell podał kiedyś przykład metafory: myśliwy jest jeleniem, z którą nie mógł pogodzić się, powodowany zdrowym rozsądkiem, dziennikarz przeprowadzający z nim wywiad. Pojęcie metafory może mieć również związek z teorią Marshalla McLuhana, iż alfabet fonetyczny niszczy jedność symbolu i znaczenia, co powoduje załamanie mimezys, czyli jednolitej świadomości poetyckiej, która była zastąpiona naukową analizą języka. "Tak lub Nie" można także powiązać z zachodnią świadomością jaźni, rozróżnieniem na podmiot i przedmiot oraz indywidualizmem - podczas gdy człowiek Wschodu pragnie rozpłynięcia się w Atmanie, zaś poganin szuka istoty zwierząt, bogów i bohaterów. Wykroczenie poza jaźń lub jej rozmycie - "wyłom" w racjonalności - może okazać się najistotniejszą z ludzkich umiejętności, która łączy nas z czymś większym niż my sami, np. z wielkimi zbiorowościami (rodzina, plemię, wspólnota religijna, naród, itd.)
Pierwszym krokiem na drodze do odzyskania świętości jest odrzucenie zasady (nie) sprzeczności, tym bardziej, że istnieje wiele sposobów na jej "obejście" - na przykład poezja i metafora. Być może od bardzo dawna trwa bitwa pomiędzy filozofią a poezją, zaś postacie takie jak Nietzsche, Heidegger, czy Schopenhauer można uznać za "filozofów antyfilozoficznych", którzy wysuwają racjonalne argumenty za nie- lub irracjonalnością. Należy zwrócić uwagę, że jakby echem wschodniej skłonności do rozpadu ego, do jedności, itp. jest pewien szeroki nurt w obrębie filozofii niemieckiej. (Teoretyk libertarianizmu, Leonard Peikoff, atakuje filozofię niemiecką za to, że - jak to ujmuje - usiłowała postawić znak równości między A i Nie-A, co nie zgadzało się z zasadami arystotelesowskimi. Przedstawia absurdalną tezę, że takie zrównanie udało się osiągnąć w koszmarze-państwie faszystowskim, którego punktem szczytowym był Oświęcim.) Co ciekawe, Hegel (jeden z "diabłów" Peikoffa), którego można by pod pewnymi względami uznać za liberała (pragnącego tryumfu Rozumu i Wolności w historii), prezentował pogląd celowo monistyczny, dość zbliżony do orientalnego. Głośny fragment z Hegla o "sowie Minerwy" jest jakby zapowiedzią Weberowskiego pojęcia "odczarowania świata" (u Hegla ustęp rozpoczyna się słowami: swego czasu człowiek miał niebo ...). Czy rozumowanie przeciw zasadzie (nie) sprzeczności mogłoby się opierać na "podwójnym nelsonie Batesona", omówionym przez Morrisa Bermana w Ponownym oczarowaniu świata? Z owego "podwójnego nelsona" wynika m.in. teza, że rzeczywistość jest zawsze "niejasna", a my jesteśmy w życiu zmuszani do udzielania wielowartościowych odpowiedzi, w których nie sposób rozróżnić rozumu i uczucia.
Możliwe jest wskazanie na jeden z ewentualnych związków pomiędzy językami indoeuropejskimi, teoriami McLuhana i filozofią arystotelesowską; naturalna gramatyka języków indoeuropejskich wyraźnie podkreśla rozróżnienie pomiędzy podmiotem i przedmiotem, podczas gdy przeciw uniwersalizmowi zasady Arystotelesa można wysunąć zastrzeżenie, iż w niektórych niezachodnich językach taka różnica nie istnieje (a więc nie może być zrozumiana). Jest to być może argument przemawiający za specyficzną interpretacją rzeczywistości.
Miłośnicy Grecji mogą na przykład przedkładać Homera i Wiek Heroiczny nad Platona i Arystotelesa (którzy pojawili się na samym końcu prawdziwie greckich dziejów). Warto zastanowić się, czy Platon był "radykalnym konserwatystą", szukającym dróg wyjścia z katastrofalnej sytuacji swej epoki (w świetle rozumowania I. F. Stone'a "reakcjonistą"), czy też "radykalnym oświecającym", pragnącym stworzyć ponadhistoryczną ("abstrakcyjno-uniwersalną") filozofię / utopię. (Por. Prawa, dzieło o zacięciu nieco bardziej praktycznym.) Być może niezamierzoną konsekwencją idei Platona było Oświecenie. Czy jest możliwe rozróżnienie Platona i Sokratesa? Nie należy zapominać, iż oryginały większości pism platońskich pojawiły się w obiegu dopiero w epoce Odrodzenia. Również niejakiemu zbiegowi okoliczności zawdzięczamy znajomość oryginałów dzieł Arystotelesa. (Najprawdopodobniej ok. III w p.n.e. natrafił na nie w jakiejś jaskini rzymski wódz.) Platon żył co prawda pod koniec poważnej greckiej historii, lecz zarazem u początków filozofii i dziejów Zachodu. Podsumowaniem może być maksyma: "mój początek bierze się z końca" lub "w początku tkwi mój koniec".
Kulturę starożytnej Grecji częstokroć przedstawiano w jak najkorzystniejszym świetle, mówiąc na przykład, że wszystko, co greckie, jest piękne, albo że w religii Greków nie istniał przesąd i prześladowanie. W takiej perspektywie starożytna Grecja jawi się raczej jako "Apollińska" niż "Dionizyjska". Również w Grecji narodził się teatr. Jedno z najsławniejszych dzieł Nietzschego nosi tytuł O narodzinach tragedii greckiej. (Co ciekawsze, słowo "tragedia" oznacza "pieśń kozłów".) Teatr tragiczny i komiczny pojawiły się przy okazji uroczystości ku czci śmierci i zmartwychwstania Dionizosa. (Tragedia rozgrywała się, gdy bóg był rozdzierany na kawałki, komedia - gdy odbywał się jego tryumfalny ślub, zaś tradycyjne "komedie" kończą się z reguły ślubem.) To między innymi Northrop Frye wykazał różnice budowy fabularnej komedii i tragedii. Struktura tragedii przypomina odwrócone U, czyli wspinanie się na szczyty hubris i "tragiczny upadek"; z kolei komedia ma kształt "U", gdzie po stanie szczęścia i licznych perypetiach wszystko wraca do uprzedniego ładu.
Osobliwym zbiegiem okoliczności naziści, pomimo całego swego hiperirracjonalizmu, byli zapalonymi klasycystami, choć na swój przesadzony i bombastyczny sposób. Byli zwolennikami estetyki klasycyzmu, mieli upodobanie w wielkich posągach bohaterów (i nordyckich heroin) z brązu, oraz świąt sportu i radości życia, które odnajdowali w starożytnej Grecji. Pod względem politycznym sympatyzowali ze Spartą i Rzymem.
Jednak zwolennicy estetycznego klasycyzmu byli w całej Europie przełomu wieków całkiem liczni. Szkoły średnie nazywano liceami, gimnazjami i ateneami. Upragnionym ideałem było skończone piękno duszy i ciała. W tym to okresie ożywiono tradycję igrzysk olimpijskich. Powstawały tzw. "Towarzystwa gimnastyczne" młodzieńców, którzy poświęcali się staraniom o "piękno", trenowali na sposób Greków nago i pilnie studiowali filozofię klasyczną.
Założyciele Stanów Zjednoczonych Ameryki również byli zagorzałymi klasycystami. Klasycyzm był dla nich raczej pewnego rodzaju tradycją polityczną. Nawiązywali do Aten, przede wszystkim jednak do republiki rzymskiej. (Po dwóch tysiącleciach zjawia się ona na nowym kontynencie!)
Jak na ironię losu, architektura faszystowskiego Berlina i Waszyngtonu były do złudzenia podobne (tzn. neoklasyczne).
Stąd wynika zatem, iż klasycyzm jest tradycją niezwykle wielowartościową. Pod ściślejszym, bardziej filozoficznym względem, należy utożsamić go jednak z Sokratesem, Platonem i Arystotelesem. (Myśl przedsokratyczna nie należy do okresu klasycznego dziejów greckich.)
Niektórzy twierdzą, iż symbolem Rzymu były fasces, wiązka gałązek i topór, oznaczające suwerenną władzę karania i wykonywania egzekucji. Lecz czy faktycznie była to istota Rzymu? Czy jego ucieleśnieniem nie była idea obdarzonego prawami obywatela, republikanizmu i legalizmu (lex non rex). Rzec by można, że rzymska władza suwerenna w niczym nie odbiegała od innych modeli przednowoczesnych, zaś Zachód przejął elementy różniące Rzym od innych społeczeństw tamtych czasów. Analogicznie, w całej Grecji starożytnej - z demokracją ateńską - dość rozpowszechniona była solidarność społeczna, podczas gdy Zachód odziedziczył po tradycji klasycystycznej demokrację i bezbożną filozofię - czyli to, co różniło Grecję od innych społeczeństw przednowoczesnych. Czy to samo da się powiedzieć o wpływach chrześcijańskich, hebrajskich i zoroastryjskich?
Możliwe, iż niektóre jednostki - Sokrates / Platon, Arystoteles, Zoroaster, Mojżesz, Chrystus, Brutus Starszy, Locke, Kant itp. - zaprowadziły nas wprost do późnej nowoczesności, z której nie ma już wyjścia. Być może żadna jednostka, społeczeństwo czy nurt myśli nie może zapobiec powstaniu ujednoliconego państwa światowego. Może chodzi właśnie o to. Tok dziejów przypomina aż nadto szybkie staczanie się w otchłań zapomnienia, oddalanie od niegdyś niewinnego, pierwotnego, naturalistycznego raju.
Jeśli chcemy mówić o potędze jednostek i idei, których nie może zdusić żaden system, nie wolno zapominać, iż owa teoria o "potędze" jednostek i idei jest nie tylko pokrewna liberalizmowi, lecz że posłużyła także do doprowadzenia świata do dzisiejszej skrajności. Mało pociechy niesie potęga jednostek i idei, dzięki którym świat coraz wyraźniej nabiera kształtów antyutopii.
Przy założeniu, iż korzenie obecnego kryzysu Zachodu sięgają bardzo głęboko, niewielkie rysują się szanse na uniknięcie powszechnej katastrofy, jaka spotka ludy Europy i reszty Ziemi.
Jedynymi drogami wyjścia z tego megakryzysu mogą okazać się wszelkiej maści tradycje alternatywne - "druga Europa" Celtów, Słowian i ludów romańskich; pogaństwo, tradycja alchemiczna (zwłaszcza w ujęciu C. G. Junga); wreszcie ogólnie rzecz biorąc myśl "skupiona na "kobiecości"" i naturalizmie.
Marek Węgierski
tłum. Jacek Spólny
tekst był pisany w oryginalnej wersji na początku lat 90-tych