Strona główna   Spis treści 

ZB nr 9(135)/99, 16-31.7.99
RECENZJE

KILKA UWAG O HERBERCIE MARCUSE WOBEC
NOWEGO, WSPANIAŁEGO ŚWIATA ALDOUSA HUXLEYA

Załóżmy, że Herbert Marcuse, teoretyk Szkoły Frankfurckiej, często uważany za jednego z intelektualnych przodków rewolucji lat sześćdziesiątych, znajduje się w Nowym, wspaniałym świecie Forda Naszego za kilkaset lat. Jaka byłaby jego analiza takiego społeczeństwa, i jak świadczyłoby to o koncepcjach Marcuse'a?

Jego analiza skupiałaby się na "zamaskowanym charakterze" społeczeństwa. Społeczeństwo na pierwszy rzut oka szczęśliwe i pełne miłości jest naprawdę wytworem ciągłego, skrupulatnego stosowania inżynierii genetycznej, które już od chwili (sztucznego) poczęcia narzuca różnice i bariery klasowe. Nie ma porządku sztywniejszego niż określona z góry hierarchia Nowego, Wspaniałego Świata. Nie sposób awansować nawet z klasy Beta do Alfa. Marcuse zarzuciłby prawdopodobnie takiej rzeczywistości "nieprawdziwość" - jest ona oparta na bioprodukcji ludzi i kompletnym "państwowym" nadzorze nad rozmnażaniem. Wszyscy uczestniczą we wszechobecnej "fałszywej świadomości". Zatem takie społeczeństwo nie jest prawdziwie naturalne i naprawdę nie pozwala na swobodę wyboru. Nierówność jest immanentną, nieodłączną częścią systemu. W świetle myśli Marcuse'a określenie społeczeństwa przez stuprocentowy determinizm biologiczny sprawia, iż traci ono rację bytu.

Z drugiej strony prócz ustroju kast genetycznych Marcuse'owi zapewne przypadłoby do gustu wiele innych cech takiego społeczeństwa. W tym świecie pozbyto się problemów głodu, biedy i chorób oraz lęku przed naturalną lub gwałtowną śmiercią. Jednostkom wolno przez całe życie "puszczać wodze seksualności", nie istnieją żadne inne zahamowania. Zniknęło pojęcie ojca, surowego, patriarchalnego tyrana, jak również matki, obydwa które (zdaniem niektórych teoretyków seksualności) nienaturalnie ujarzmia kobiety. Wobec braku ojca znikają wszystkie upiory świata przednowoczesnego - ani śladu wojen, agresji, konfliktów. Wizerunek wszechmocnego ojca faktycznie często utożsamiano z patriarchalnymi, autorytarnymi systemami ucisku - którymi było gros społeczeństw przednowoczesnych. W powietrzu rozpłynęło się także pojęcie rodziny - a myśliciele w rodzaju Marcuse'a sądzą, iż zwarta, autorytarna rodzina to wzorzec dla państwa totalitarnego - przepływu władzy z góry w dół oraz braku prawa do zadawania pytań. W Nowym, Wspaniałym Świecie wykorzeniono także "posiadanie", "wszyscy należą do wszystkich", co wydaje się naturalną konsekwencją prawa równości. A więc taki świat sprawia wrażenie doskonałej realizacji seksualnej utopii Marcuse'a.

Takie nieco ironiczne zestawienie idei Marcuse'a z Nowym, Wspaniałym Światem jest zabiegiem świadomym. Marcuse'owi zapewne nie pomieściłoby się w głowie, jakim sposobem społeczeństwo oparte na "słusznych" poglądach na seksualność nie miałoby wcielać w życie zasad równości i niehierarchiczności.

Dochodzimy więc po pierwsze do wniosku, że oparcie wizji idealnego społeczeństwa na analizie seksualności jest powierzchowne. Pomiędzy swobodą seksualną a hierarchicznością Nowego, Wspaniałego Świata nie ma żadnej sprzeczności. Co więcej, obydwa te elementy wzajemnie się wspierają. W teorii Marcuse'a nie można znaleźć uzasadnienia istnienia (lub możliwości powstania) tego typu społeczeństwa.

Po drugie nasuwa się pytanie, jak Marcuse pojmuje "hierarchię". W jego definicji nie ma najwyraźniej miejsca na "hierarchie" różnego rodzaju - "hierarchia", będąca przeciwieństwem "równości", jest "zła" ze swej natury, niezależnie od jej celów. Zresztą nie ma tu miejsca na rozważanie kwestii celów - jakakolwiek "hierarchia" jest zła, jej przeciwieństwo, "równość", dobra. Samo pojęcie "hierarchii" musiało budzić u Marcuse'a pewne konotacje wartościujące - faszystowskie lub faszyzujące skłonności do dominacji, itd. A więc jeżeli "hierarchia" stawia sobie cele postulowane przez Marcuse'a, jak może on ją krytykować? Nie może krytykować jej za cele, więc musi krytykować za środki.

Dziwnym zbiegiem okoliczności pewnego wyjaśnienia tego zjawiska dostarcza Jan Dzikus. W ramach tak zwanego eksperymentu cypryjskiego społeczeństwo Alfa Dwuplusów prowadzi krwawą wojnę domową, której powodem jest fakt, iż żaden Alfa Dwuplus nie podjąłby się pracy Epsilona Półgłówka. Huxley zdaje się zatem sugerować, że gdyby wszyscy byli równie inteligentni, piękni, itd., nie mogłoby istnieć społeczeństwo. Nasze społeczeństwo nie ucieka się co prawda do inżynierii genetycznej ludzi, lecz rodzą się oni ze zróżnicowanymi zdolnościami i możliwościami. Z czego wynika chyba, że nierówność jest niezbywalną częścią ludzkiej natury. W takim wypadku w Nowym, Wspaniałym Świecie w sposób nienaturalny tworzy się hierarchie i warstwy, które i tak istnieją w rzeczywistości.

Dlatego też odrzucenie Nowego, Wspaniałego Świata ze względu na jego hierarchiczność byłoby decyzją bardzo powierzchowną. Marcuse musiałby zająć się innymi rodzajami wpływów społeczeństwa na jednostkę: pod jakimi względami różni się ono na przykład od świata Anglii Wiktoriańskiej. Czy można by zaryzykować na przykład twierdzenie, iż społeczeństwo Nowego, Wspaniałego Świata jest POZBAWIONE GODNOŚCI?

Nowemu Wspaniałemu Światu nie sposób zarzucić, że panuje w nim nędza, choroby, rasizm, głód, itp. Jeżeli wszyscy są szczęśliwi, zdrowi, nakarmieni, to jakie oskarżenie mógłby wysunąć pod jego adresem marksista? A jeśli istnieje swoboda seksualna w najszerszym tego słowa znaczenia, co przeciw takiemu światu mógłby mieć lewicowy Freudysta? Rzuca się w oczy pozorny kontrast pomiędzy tak zwaną ideologią lub "zasadą organizującą" Nowy, Wspaniały Świat (nie kończące się zaspokajanie wszystkich żądzy) a jego hierarchiczną naturą - co nie jest tak w gruncie rzeczy sprzeczne. Jak ujmuje to Dyrektor Centralnej Wylęgarni, należy dążyć do dorosłości w pracy i dziecinności w zabawie.

Gdyby przez analogię zastanowić się nad światem współczesnym, zatrą się sprzeczności pomiędzy pożądaną funkcjonalnością człowieka w pracy i hedonizmem w domu. Najlepszym tego przykładem są tzw. "yuppies", za dnia energiczni maklerzy lub biznesmeni, nocą hedoniści. Uprawiają wolne stosunki seksualne, ograniczając się jedynie ze względów higieny i zważając na utrzymanie się w odpowiednim fizycznym zdrowiu i (płytkim) zadowoleniu z życia. Moralność, szlachetność, powinności rodzinne, jak i szalona pasja romantyczna są im obce.

Niemożliwość dosadnej krytyki Nowego, Wspaniałego Świata według kryteriów Marcuse'a może zaniepokoić wszystkich zwolenników tego typu teorii, którzy chcieliby oprzeć na nich swój opór wobec późnej nowoczesności i kultury konsumpcji.

Marek Węgierski
tłum. Jacek Spólny
tekst był pisany w oryginalnej wersji na początku lat 90-tych


początek strony

TECHNOMANIA: ZDZIERANIE SKÓRY Z KULTURY

W poprzedzającym tę pracę wstępie filozof (z wykształceniem ścisłym) Christopher Dewdney, zajmujący się teorią mass mediów, twierdzi, iż Kerckhove ma prawdopodobnie najwięcej praw do spuścizny intelektualnej po Marshallu McLuhanie. Derrick de Kerckhove jest profesorem romanistyki i dyrektorem Programu Kultury i Techniki imienia McLuhana na uniwersytecie w Toronto, a przez całe lata siedemdziesiąte współpracował właśnie z McLuhanem.

Książka Kerckhove leży gdzieś na ambitnym i ambiwalentnym pograniczu dziedziny myśli spekulatywnej i czysto akademickiej. Mimo wszystko nie jest zbyt hermetyczna i czytelnik - niespecjalista może się przez nią, przy odrobinie wysiłku i dobrej woli, przedrzeć. Moim zdaniem jest to publikacja bardzo nierówna. Przebłyski prawdziwej intuicji zmieszane są z banałami, kliszami, podejrzanymi twierdzeniami i czystymi bzdurami. Oto przykład tych ostatnich: Dzieci, które dzięki grom wideo z joystickiem ćwiczą koordynację ręka - oko, w operowaniu zmysłem dotyku osiągają mistrzostwo równe pianiście! [wykrzyknik autora] (s. 97).

Całą pracę można uznać za nawiązanie do McLuhanowskiej teorii, że jako istoty ludzkie określamy swoje środki komunikacji, przez które sami jesteśmy z kolei określani. Wynalazek fonemicznego alfabetu greckiego uznano za jeden z przełomowych punktów w dziejach ludzkości. Alfabet w czystej formie miał nas oddzielić od kultury ustnej i uprzywilejowanej wizji świata, opartej na zmysłach pierwotnych, prowadząc do technicyzacji cywilizacji zachodniej. (Arbitralna manipulacja symbolami fonemicznymi skłania jednostkę do arbitralnego operowania przyrodą.) Z kolei teraz komputery mają wieść ludzkość ku reintegracji aparatu zmysłowego (a więc i życia społecznego).

Pod adresem tej megatezy Kerckhove'a można wystosować wiele zarzutów. Chciałoby się podać w wątpliwość jednorodne wytłumaczenie zachodniego dylematu / odchylenia. Są na przykład ludzie, którzy chcieliby przyczyn obecnego kryzysu dziejowego upatrywać w, ich zdaniem judeochrześcijańskim, nakazie czynienia sobie Ziemi poddaną oraz myśli, że człowiek jest istotą szczególną (czyli stojącą ponad i poza Naturą). Jeszcze inni woleliby źródła kryzysu światowego odnaleźć w nadmiernie zracjonalizowanej greckiej myśli filozoficznej i politycznej (powstałej pod koniec prawdziwie helleńskiego okresu dziejów Grecji) - i w zsekularyzowanym dziedzictwie filozofii moralnej i politycznej chrześcijaństwa. Niektórzy przyczyn kryzysu szukaliby w procesach późniejszych, takich jak Odrodzenie, reformacja, rewolucja naukowa lub Oświecenie. Inni za znacznie ważniejsze od teorii grupki uczonych uznaliby praktyczny tryumf rewolucji przemysłowej, narodziny nowej techniki, powszechne uprzemysłowienie i powstanie społeczeństwa masowego. Interpretatorzy o mniej abstrakcyjnym zacięciu powołaliby się na wydarzenia dwudziestowieczne, na przykład dwie wojny światowe z ich następstwami, zaburzenia lat sześćdziesiątych i szereg rewolucji społecznych.

Kolejna wątpliwość dotyczy bagatelizowania przez ogarniętego manią technofilii Kerckhove różnych współczesnych zjawisk masowych. Wygodnicki, kosmopolityczny i ultratechnologiczny światek, w którego obrębie porusza się autor, dostępny jest w dzisiejszych czasach zaledwie garstce ludzi na całej Ziemi. Kerckhove najwyraźniej należy do tej opisanej przez socjologa Christophera Lascha Nowej Klasy analityków symbolicznych (by użyć terminu Roberta Reicha) czy elity wiedzy, do ludzi, którzy - odrzuciwszy swoje tradycyjne korzenie religijne i narodowe - stali się członkami bardzo wąskiej i niezwykle uprzywilejowanej warstwy ludzkości. Kerckhove jakby umknęły tak groźne problemy jak występujące na skalę światową zagrożenia ładu społecznego, znaczone wszechobecnym wzrostem przestępczości, niekontrolowanym rozwojem burzliwych elementów społecznych oraz rozkwitem organizacji przestępczych. Nie zauważył globalnego kryzysu moralnego, najostrzej przejawiającego się w środowiskach miejskich USA i będącego zapewne odbiciem światowej entropii społeczeństw. Pomija milczeniem narastające przeludnienie, które grozi pogłębieniem przepaści między Południem a Północą, narażeniem krajów Południa na kryzys ekologiczny i rozprzestrzenieniem się klęski głodu. Kerckhove obiecuje co prawda ekonomiczny dobrobyt na całej Ziemi - zapewne dzięki coraz szybszemu rozwojowi techniki - nie zadaje sobie jednak trudu, by choćby skrótowo nakreślić narodziny takiej ery pomyślności.

Obraz elektroniki jako środka wiodącego ku reintegracji budzi poważne podejrzenia. Tymczasem na całej planecie daje się zauważyć niszczenie tradycyjnych, zakorzenionych trybów życia, zanikanie wszelkich horyzontów, zastępowanych czymś, co można by określić ogólnikowym mianem życia la Hollywood. Kerckhove nie zadaje sobie nawet pytania, czy narzucony przez technikę uniwersalizm i internacjonalizm nie są przypadkiem wmuszeniem całej ludzkości amerykańskiego kultu pieniądza i banału.

Trudno zgodzić się z twierdzeniem, że tak fundamentalne przemiany jak rozmywanie się trwałego ja, rozpad rzeczywistości itd., które są zdaniem Kerckhove typowe dla rewolucji elektronicznej, zaprowadzą człowieka z powrotem do stanu pierwotnej kultury ustnej, przeciwstawionej zupełnej anomii, poczuciu bezsensowności życia, wykorzenienia, wreszcie kompletnej zagładzie rodzaju ludzkiego, a przynajmniej społeczeństw (czy grup) zupełnie przesyconych impulsami elektronicznymi.

Trzeba jednak oddać sprawiedliwość analizie Kerckhove w odniesieniu do cywilizacji wschodnioazjatyckich, a zwłaszcza Japonii, którym udało się chyba uniknąć negatywnego wpływu techniki. Rodzący się bowiem model wschodnioazjatycki (popularyzowany dziś m.in. przez nową "szkołę z Singapuru") - przez niektórych teoretyków postrzegany jako jedyna poważna alternatywa wobec zachodniego / amerykańskiego stylu życia - kreśli wizję społeczeństwa jednocześnie dość stabilnego i technicznie zaawansowanego. Musimy jednak trochę odczekać, by przekonać się, czy wzór wschodnioazjatycki oprze się próbie czasu.

Chciałoby się, na znak protestu przeciw Nowemu, wspaniałemu światowi Kerckhove, wznieść sztandar z ideami prawdziwych związków pomiędzy kobietami i mężczyznami z krwi i kości; rodziny jako rodziny, a nie jakiejś formy sztuki; wyobraźni, mieszczącej się w ludzkim umyśle, w przeciwieństwie do jej nędznego odbicia w rzeczywistości wirtualnej; oraz głęboko przemyślanego nacjonalizmu / religii / partykularyzmu, zwróconych przeciwko późnonowoczesnej kombinacji wystawnego trybu życia i ziemi jałowej moralności i społeczeństwa.

Trudno zgodzić się z tezami Kerckhove (i innych, np. Douglasa Rushkoffa), iż cyberprzestrzeń jest odpowiednikiem krainy Boga, której poszukiwaniu oddawało się wielu mistyków różnych szkół. Mistrzowie owych tradycji zawsze przestrzegali przed dążeniem do Boga przy pomocy sztucznych środków i ersatzów. W świetle radykalnych teorii ewolucyjnych Teilharda de Chardin tak zwana noosfera, którą można uznać za coś w rodzaju wszechświatowego umysłu elektronicznego, miała stać się kresem rozwoju ludzkości, zjednoczeniem z Bogiem. Jednak taka fizykalna wizja wydaje się prowadzić do skarlenia Opatrzności, zaś dążenie ku elektronizacji człowieka wygląda na dzieło zupełnie innej siły ...

Pewnym promykiem nadziei jest fakt, iż Kerckhove postanowił rozpowszechniać swe tezy o podstawowym znaczeniu Internetu i rewolucji komputerowej za pomocą druku i formy książkowej. Czy fani techniki nie powinni policzyć mu tego za schlebianie gustom zwolenników reakcyjnego paradygmatu literackiego? Czy ktoś zdążył już zwrócić uwagę na uderzającą głupotę i banalność lwiej części internetowych dyskusji?

Znaczną część swej pracy poświęca Kerckhove rozważaniom na temat sztuki. Należałoby przyznać mu rację, iż sztuka bywa często środkiem służącym do rozwiązywania problemów tego świata, ale sztuka w jego mniemaniu awangardowa wydaje się być niczym więcej jak sposobem uskuteczniania technicznej szarlatanerii. Problematyka rodzaju sztuki, która mogłaby zaistnieć w dobie późnej nowoczesności - stając w opozycji do manieryzmu, kiczu i sztuki jako towaru - sięga znacznie głębiej niż dociera Kerckhove.

Sporo miejsca poświęca on także kwestii "projektowania" i architektury, które przez długi czas pozostawały jakby na marginesie analizy socjologicznej. Faktycznie mają one podstawowe znaczenie w świecie, w jakim żyjemy, czy też pragnęlibyśmy żyć. Uważnemu obserwatorowi współczesnego krajobrazu miasta musi nasunąć się uwaga o wszechobecności barbarzyńskich innowacji. Kerckhove odnajduje w architekturze styl postmodernistyczny, podkreślając przy tym jego aspekt ironiczny, przez co łagodzi nieco powagę krytyki tak zwanego Stylu Międzynarodowego i znaczenie podejmowanych przez styl postmodernistyczny prób złączenia najlepszych elementów tradycyjnych i nowości w bardziej ludzką całość.

Na koniec warto zauważyć osobliwość ilustracji na okładce książki, której celem jest pochwała techniki. Być może jest to znak oporu wydawcy, któremu nie może się wszak w stu procentach podobać wizja zaniku kultury literackiej - i związanych z nią dochodów. Ilustracja mówi o skutkach hipertechnologii więcej chyba niż treść tej publikacji: rysunek przedstawia Ziemię, obieraną ze skórki kontynentów i oceanów niczym pomarańcza. Pojawiająca się pod spodem planeta przypomina układ elektroniczny, poprzecinany przewodami jak płytka tranzystorowa. Kultury ludzkie zostają oto obdarte ze skóry, o której mowa w tytule książki.

Marek Węgierski
tłum. Jacek Spólny
tekst był pisany w oryginalnej wersji ok. r. 1996



Derrick de Kerckhove, The Skin of Culture: Investigating the New Electronic Reality (Skóra kultury: badania w nowej elektronicznej rzeczywistości), Christopher Dewdney (redaktor), "A Patrick Crean Book" (seria), Somerville House Publishing, Toronto 1995, 226 s., CAN$19.95.

początek strony

NIEŚWIADOMA CYWILIZACJA JOHNA RALSTONA SAULA

John Ralston Saul, który jak rzadko kto łączy w sobie umiejętności myśliciela politycznego i pisarza, jest autorem głośnego dzieła Bękarty Woltera: dyktatura racjonalizmu w zachodnich społeczeństwach (Voltaire's Bastards: The Dictatorship of Reason in the West, 1992) i nieco mniej znanego Podręcznik wątpiącego: słownik agresywnego zdrowego rozsądku (The Doubter's Companion: A Dictionary of Aggressive Common Sense, 1994). Spod jego pióra wyszły także znane na całym świecie powieści. Jego dzieła tłumaczono na wiele języków, a i on sam ma na koncie powieść po francusku. Za The Unconscious Civilization (Nieświadoma cywilizacja), która z początku miała postać szeregu wykładów na uniwersytecie w Toronto w listopadzie 1995 r., otrzymał nagrodę Gubernatora Kanady w dziedzinie literatury naukowej i literatury faktu w języku angielskim. Filozoficzna książka Saula wyróżniała się na tle innych kandydatów, których treść poświęcona była głównie sportowi i wspomnieniom.

Praca ta jest zakrojoną na szeroką skalę interpretacją dziejów świata i naszego obecnego położenia, wpisując się w gatunek, który w obliczu nadchodzącego milenium zdobywa coraz większą popularność. Poczucie głębokiego kryzysu - doby późnej nowoczesności zazwyczaj wychodzi autorom na dobre, choćbyśmy nawet nie zgadzali się ze szczegółami ich analiz. W pracy Saula obecni są, w myśl popularnego powiedzenia, i Platon, i NATO. Według Saula stojący u początków cywilizacji zachodniej Sokrates, ten sceptyk i wolnomyśliciel, jest postacią pozytywną, podczas gdy jego uczeń i następca, Platon - od chwili, gdy przestaje ograniczać się do wiernego zapisu nauk mistrza i zagłębia się w utopię, ideologię i przesadny racjonalizm (leżący u podwalin prawdziwej racjonalności) - reprezentuje tendencje negatywne. Saul jest surowym krytykiem tradycyjnej religii (zwłaszcza katolicyzmu i kalwinizmu), które jego zdaniem stoją na przeszkodzie wolności i indywidualizmowi. Dlatego też spycha je na margines swojego określenia cywilizacji zachodniej.

Stwierdziwszy, że jedynymi instancjami legitymizacji są w społeczeństwie bogowie, królowie, grupy i jednostki (trzy pierwsze elementy ściśle się ze sobą wiążą, zaś najwyżej ceni autor jednostkę), Saul stwierdza, iż nasze społeczeństwo popadło w zależność od grup neokorporacyjnych, do których zaliczają się nie tylko korporacje gospodarcze, lecz także wszelkiego rodzaju ugrupowania technokratyczne i specjalistyczne (np. naukowcy, prawnicy), dopuszczające do głosu wyłącznie jednostki popierające interes grupy i izolujące się od reszty społeczeństwa przy pomocy celowo zawikłanego języka. Demokracja staje się parodią, która ogranicza się do negocjacji pomiędzy poszczególnymi grupami. Nasza cywilizacja pozwoliła się wprząc w jarzmo nowej ideologii, korporacjonizmu (...) która odmawia jednostce prawa obywatelstwa demokracji. Występujące w tej ideologii znaczne zachwianie proporcji prowadzi do kultu interesu prywatnego i odwrócenia się od dobra publicznego. Cechą, którą przypisuje się korporacjonizmowi, jest racjonalność. W praktyce wygląda to tak, że jednostka staje się pasywnym konformistą w najważniejszych dziedzinach życia, non-konformistycznie zachowując się w sferach mało istotnych.

Krytykując neokorporacjonizm, Saul negatywnie ocenia również współczesny, tak przez niego nazwany, fałszywy kapitalizm, tzn. megaholdingi, spekulacje na rynkach pieniężnych, wyzysk wielkich banków, itd. Wobec przewagi interesów olbrzymich korporacji kapitalizm przestał być ustrojem indywidualistycznym; co więcej, działa na niekorzyść interesu publicznego. Saul utrzymuje, że tendencja do obcinania budżetu rządowego jest ideologią popieraną przez korporacje i powiązanych z nimi ekspertów. Pomimo większej subtelności, rozumowanie autora przypomina typowe argumenty liberalnej lewicy, broniącej rozrostu państwa opiekuńczego. Uzasadnia to tym, iż sektor prywatny jest mniej wydajny i bardziej obciążony biurokracją niż sektor państwowy.

Saul wyraźnie nie docenia egoizmu biurokracji rządowej. Trudno uwierzyć w wizję rozbudowanej machiny rządowej oddanej pracy na rzecz dobra publicznego. Oprócz ogólnych założeń ideowych pozostaje ona bowiem w równym stopniu na usługach pewnych grup interesów (nie związanych z korporacjami), które nieodmiennie pojawiają się w łonie demokratycznych większości. Dziwaczna wydaje się również teza o skuteczności służb rządowych. Broniąc szkolnictwa państwowego zakłada, że nic nie zmieniło się w nim co najmniej od lat pięćdziesiątych naszego stulecia. Najzwyczajniej w świecie nie dostrzega w tych dziedzinach życia żadnej ideologii, która byłaby wyznawana przez kogoś spoza korporacji.

Nie do końca słuszne jest również wyłączne skupienie się Saula na przeroście interesu grupowego jako głównym problemie trapiącym nasze czasy. To prawda, że ponadnarodowe korporacje i grupy specjalistyczne nie służą życiu społecznemu, podobnie jak interesy mniejszości - które Saul pomija praktycznie milczeniem - wyraźnie określających się w opozycji do większości społeczeństwa (i otrzymujących hojne dotacje rządowe). Z drugiej strony Saul nie zwraca również uwagi na to, co konserwatyści określają mianem instytucji pośredniczących, które mogą stanowić źródło pozytywnej tożsamości grupowej. Owe instytucje, zwane także lokalnymi stowarzyszeniami, przeciwstawia się zarówno wykorzenionej jednostce, jak i wszechobecnemu państwu, siedlisku skłonności dyktatorskich. Saul expressis verbis lub milcząco odrzuca wiele tradycyjnych podpór życia społecznego - religię, rodzinę, dobrze przemyślaną identyfikację z własnym narodem czy regionem, itp.

Saul nie dostrzega żadnych niuansów w znaczeniu pojęcia korporacji. Tradycyjni katolicy od dawna używają tego terminu na określenie społeczeństwa organicznego, postrzeganego jako żywy organizm. I chociaż siłą rzeczy oznaczało to zróżnicowanie poszczególnych części ciała, z drugiej strony każdy organ - przynajmniej w teorii - zobowiązany był do troski o cały organizm społeczny. Autor nie rozróżnia również instytucji pośredniczących, z natury organicznych i tradycyjnych (czy też funkcjonujących w takim kontekście) i mechanicznych (lub egzystujących w takim właśnie kontekście). Współczesna korporacja ponadnarodowa nie żywi żadnego rodzaju organicznych poglądów - jej kierownicy i pracownicy, jej otoczenie są czysto mechanicznym zbiorem części, które można w razie potrzeby skonfigurować na nowo, odrzucić, itd. Dlatego też określenie społeczeństwo korporacyjne może funkcjonować w dwóch zupełnie różnych znaczeniach, które Saul jakimś sposobem złączył w jedno.

Trzecia z najważniejszych definicji tej nazwy odnosi się do instytucji w ustrojach takich jak włoski faszyzm, gdzie elementy organiczne i mechaniczne pozostawały w pełnej napięcia równowadze. Nie ulega wątpliwości, iż Saul świadomie nie precyzuje sensu pojęcia neokorporacjonizm. Wielu sympatyków lewicy mogłoby uznać jego dzieło za krytykę podobno wiecznie podnoszącego głowę neofaszyzmu oraz hydry korporacji, które łączą się w jedną gigantyczną strukturę ucisku. Tacy ludzie nie dostrzegają prawdziwego zagrożenia człowieczeństwa, które nadchodzi z zupełnie innej strony ...

Terminu korporacyjny częstokroć używa się dla nazwania ustroju gospodarczego niektórych krajów Europy Zachodniej, zwłaszcza Francji i Niemiec. Są to państwa o rozbudowanym sektorze publicznym i znacznej interwencji państwa, koordynującego stosunki między pracodawcami a robotnikami (w przeciwieństwie do konfliktowego systemu amerykańskiego). Jako że są to społeczeństwa o rozbudowanej opiece społecznej (która z pewnością przypadłaby Saulowi do gustu), trudno byłoby pogodzić tę definicję słowa korporacyjny z intencjami autora pracy.

Saul ma rację, twierdząc, że poparcia dla późnonowoczesnego, globalnego i konsumpcyjnego kapitalizmu nie da się pogodzić z cnotami małomiasteczkowymi - jedno wyraźnie wyklucza drugie. Słuszna jest jego krytyka prymitywnej technofilli jakiegoś, dajmy na to, Newta Gingricha (który na przewodników duchowych obrał sobie magików technokracji) i powierzchownej koncentracji neokonserwatystów na gospodarce, skojarzonej z krótkowzroczną pochwałą homo economicus. Łatwo zauważyć, iż tego rodzaju pozbawiony moralnego kręgosłupa kapitalizm prowadzi prosto do wybujałej dekadencji, tworzy podatny grunt dla rozkwitu najbardziej wystawnego trybu życia, po których pozostanie tylko ziemia jałowa zbiorowej moralności.

Nie sposób nie zgodzić się z tezą, że demokracje na Zachodzie powinny przejść z powrotem w ręce ludu. Z pewnością równałoby się to przywróceniu dominacji jakiegoś rodzaju dobra publicznego nad niczym nieskrępowanymi interesami handlowymi. Wyniki takiego procesu nie poszłyby zapewne w smak lewicowym liberałom i socjalistom. Stali się oni bowiem propagatorami -- w stopniu co najmniej takim samym jak ponadnarodowe korporacje i technokraci o zawężonych horyzontach - idei internacjonalizmu i globalizacji, doprowadzając do niemal zupełnej zagłady prawdziwych religii, rodziny i narodu. Wszystko wskazuje na to, że decydujący spór toczy się obecnie pomiędzy zakorzenionym, popartym świadomą refleksją partykularyzmem (którego interesy muszą się wcześniej czy później utożsamić z celami grupowymi czy zbiorowymi) a uniwersalnym państwem wyalienowanych jednostek i różnorakimi pseudozbiorowościami.

Marek Węgierski
tłum. Jacek Spólny
tekst był pisany w oryginalnej wersji w r. 1996



John Ralston Saul, The Unconscious Civilization (Nieświadoma cywilizacja), CBC Massey Lecture Series (Seria Komemoratywnych Odczytów im. Vincenta Masseya, pod egidą Kanadyjskiej Korporacji Rozgłośnieniowej - Canadian Broadcasting Corporation - CBC), House of Anansi Press, Concord, Ontario, 1995, 201 s. w miękkiej oprawie, CAN$13.95.

początek strony

OŚWIECENIA I KONTROŚWIECENIE

Książka ta stanowi szereg refleksji na temat idei oświeceniowych, dzisiejszego wobec nich sprzeciwu i ogólnej przyszłości człowieka. Na początku miała ona postać wykładu na uniwersytecie w Toronto w r. 1994. Conor Cruise O'Brien jest czołowym irlandzkim pisarzem, uczonym i mężem stanu, znanym zwłaszcza dzięki nowemu odczytaniu Edmunda Burke'a, współpracy z ONZ i energicznej krytyce Irlandzkiej Republikańskiej Armii.

O'Brien dzieli swą pracę na pięć części. Ton całości nadaje sławny wiersz Williama Butlera Yeatsa, The Second Coming, pełen przeczuć apokalipsy: things fall apart; the centre cannot hold; (...) the blood-dimmed tide is loosed (...) the ceremony of innocence is drowned / The best lack all conviction, while the worst / Are full of passionate intensity (wszystko się rozpada; środek ciężkości nie wytrzymał (...) rozlewa się krwawy potop (...) tonie święta radość z niewinności / Najlepsi tracą siłę przekonania, zaś najgorszych / Przepełnia namiętny entuzjazm). (O'Brien na s. 3-4 cytuje cały utwór, nawiązując doń w trakcie swej książki.)

O'Brien używa nazwy Oświecenie dla określenia ogólnie rzecz biorąc liberalnej tradycji filozoficznej, wywodzącej się z myśli Locke'a, Woltera, Johna Stuarta Milla i innych - wychwalających swobodne wykorzystanie przez autonomiczne jednostki rozumu dla rozwiązywania różnych problemów - tradycji, która, przynajmniej w sferze możliwości, może znaleźć powszechne zastosowanie. Jednak O'Brien, myśliciel żyjący w wieku dwudziestym, który był świadkiem wielu tragedii, wzywa do subtelności w interpretacji tak ogólnej doktryny: Oświecenie, jakiego nam potrzeba, zdaje sobie sprawę z istnienia ciemności, szczególnie strefy mroku w nas samych (...) strzeże się pychy (...) szanuje wyobrażenia religijne (...) wie, że nawet oświeceni muszą kiedyś zasnąć, a nasze sny niekoniecznie doznają oświecenia (s. 30).

Część I, zatytułowana Oświecenie i jego wrogowie, jest polemiką skierowaną przede wszystkim przeciwko Janowi Pawłowi II, zwanemu Papieżem Kontroświecenia, krytykowanym zwłaszcza za sięganie do tradycji fundamentalistycznego islamu, które O'Brien samowolnie wyjaskrawia. Retoryka autora, określającego papieża mianem największego ajatollaha Zachodu, może być tylko wynikiem zupełnego niezrozumienia różnic pomiędzy chrześcijaństwem a islamem (w tym pierwszym, przynajmniej teoretycznie, Kościół i Państwo zostają od samego początku ostro rozdzielone) i niezauważania kompletnego ześwieczczenia cywilizacji zachodniej.

Część II, Demokracja i popularność, zawiera dość oczywiste stwierdzenia na temat demokracji sprowadzonej do serii konkursów popularności. Na poparcie swej tezy o konieczności silnego przywództwa w państwie demokracji liberalnej O'Brien przytacza przykład sprzeciwu Eisenhowera wobec angielsko-francuskiej interwencji w Egipcie w 1956 r., kiedy to zdecydowana większość społeczeństwa amerykańskiego interwencję popierała. Niepowodzenie akcji w Suezie było sygnałem kresu imperium kolonialnego Anglii i Francji. Zdaniem O'Briena instytucja Narodowej Modlitwy Porannej (zaprowadzona przez Eisenhowera) także jest posunięciem antyoświeceniowym.

W części III, Wszystko się rozpada, O'Brien umieszcza wyśmienite koncepcje na temat polemicznej i zbawczej roli sztuki, oraz polityki jako sztuki scenicznej. Nawiązanie do Orestei Ajschylosa, jednego z najjaśniejszych punktów w dziejach sztuki i cywilizacji, mogłoby wydawać się nieporozumieniem w epoce Mapplethorpe'a i Serrano; tu sama cisnęłaby się na usta uwaga o powszechnym spadku rangi dzisiejszej sztuki i jej (niemal) zupełnym utożsamieniu z (kontr)kulturową Lewicą. Zdaniem O'Briena z Orestei można wyciągnąć naukę o konieczności powstrzymywania się od przemocy w życiu społecznym. Unikanie, ograniczanie, powstrzymywanie się: tylko dzięki temu można przetrwać. Unikać pogarszania sytuacji (...) Unikać nadmiaru, w tym nadmiaru zaludnienia (wreszcie unikać obrzędu unikania). O ile to możliwe, trzymać na wodzy siły zniszczenia w naszej duszy. Powstrzymywać się, a nie tworzyć utopijne projekty eliminacji takich sił: realizacja tego typu projektów prowadziła narody szlakiem od jednego Gułagu do drugiego (s. 91). Ale czyż koncepcja powstrzymywania się nie trąci postawą religijną - w przeciwieństwie do świeckiego dążenia do utopii?

W Części IV, Komisji Milenijnej (nazwa organu, powołanego w Wielkiej Brytanii w r. 1994, a złożonego z dziesięciu członków o bynajmniej nie filozoficznych skłonnościach), O'Brien stwierdza powierzchowność i brak prawdziwego zrozumienia procesów dziejowych u współczesnych elit Zachodu, sugerując przy tym, iż brytyjska monarchia (którą poważa) wkrótce upadnie, a to m.in. ze względu na narodziny pornografii, która stała się politycznym narzędziem destrukcji w rękach brukowców. Broni ONZ jako sposobu ekspresji sztuki scenicznej, dzięki któremu zapobiega się wielu innym, być może o wiele gorszym możliwościom. Podaje przy tym dość osobliwy przykład sytuacji z r. 1956, kiedy to obecność ONZ zapobiegła konieczności udzielenia przez Stany Zjednoczone wymiernej poważnej pomocy Węgrom. Według politologa Jamesa Burnhama, autora Suicide of the West, zarówno stanowcze potępienie przez USA interwencji Anglii i Francji w Suezie i ograniczające się do kiepskiej retoryki poparcie dla Powstania Węgierskiego (którego zarzewiem były między innymi amerykańskie audycje radiowe i obietnice wsparcia) stały się klęskami Zachodu.

W części V, Strzeżonym pałacu, znalazło się miejsce dla różnej jakości intuicji. Świat wysoko rozwinięty przypomina zamknięty i dobrze strzeżonym pałac, położony w ogarniętym zarazą mieście (s. 132). O'Brien dostrzega wybuchowy potencjał stale rosnącego zaludnienia krajów rozwijających się oraz niski przyrost i starzenie się ludności Zachodu. Za to myli się twierdząc, że od r. 1970 Zachód wprowadza faszystowskie niemal metody powstrzymywania napływu biedaków (s. 141). Krytykując tak zwaną polityczną poprawność i doktrynę wielokulturowości jako trendy antyoświeceniowe, będące jednocześnie produktem tradycji Oświecenia i populizmu bez ludu, skupione na elitarnych akademiach amerykańskich (s. 158-159), wysuwa dość naiwną tezę, że murzyński feminizm powściągnie co skrajniejsze tendencje PP.

Na wzór licznych analiz przyszłości, pracę tę kończy krytyczny rzut oka na Nietzschego - Trzeba niestety przyznać, iż faszyzm, tak jak i jego przodek, nietzscheanizm, jest ideologią odpowiednią dla strzeżonego pałacu (s. 163). Czy diabeł nie jest przypadkiem aż taki straszny, jak go malują? Dziwnym zbiegiem okoliczności, po oskarżeniu Ojca Świętego O'Brienowi wyrywa się na koniec okrzyk tęsknoty za chrześcijańskim Bogiem, który zapobiegnie powrotowi surowego, Nietzscheańskiego reżimu panów i sług.

Naprawdę warto sięgnąć po dzieło O'Briena. Z pewnością opłaca się zastanowić nad jego wiarą w poparte głębszą refleksją Oświecenie - choć z drugiej strony jaki pożytek z wrzucania papieża, fundamentalistycznego islamu, Nietzschego, nacjonalizmu, faszyzmu i politycznej poprawności do jednego worka, opatrzonego etykietą Kontroświecenia? Co ciekawsze, współcześni postmoderniści i dekonstrukcjoniści uważają samą doktrynę Oświecenia za wsteczną. Przydałoby się odmienne, ogólne wyjaśnienie obecnych we współczesnym świecie sił społecznych, politycznych, kulturowych, religijnych i ekonomicznych.

Marek Węgierski
tłum. Jacek Spólny
tekst był pisany w oryginalnej wersji w r. 1996



Conor Cruise O'Brien, On the Eve of the Millennium (Na progu millennium), CBC Massey Lecture Series (Seria Komemoratywnych Odczytów im. Vincenta Masseya, pod egidą Kanadyskiej Korporacji Rozgłośnieniowej - Canadian Broadcasting Corporation - CBC), House of Anansi Press, Concord, Ontario, 1994, 167 s. w miękkiej oprawie, CAN$12.95.

początek strony

PENTURBIA*):
ROZKWIT HANDLU NIERUCHOMOŚCIAMI NA PROWINCJI
PO UPADKU PRZEDMIEŚCIA

Praca ta, autorstwa samozwańczego specjalisty od pracy w zespole, stanowi próbę uporządkowania dziejów Ameryki jako historii pięciu postaw socjoekonomicznych. I tak, kolejno następują po sobie: Kupiecki Arystokrata, Kolonialny Kapitalista, Kolos, Królewiątko (przedmieścia), wreszcie Troskliwy Konserwator, przedstawiciel penturbii. Penturbia to rodzący się region rozwoju i szans kariery (...) złożony z miast i miasteczek (...) z rozsianymi tu i ówdzie gospodarstwami, lasami, rzekami i jeziorami (...) penturbii trzeba szukać poza obszarami, skąd ludzie dojeżdżają do pracy w największych miastach. Lessinger zamierza nakreślić obraz powstającej na naszych oczach utopii dwudziestego pierwszego wieku. Opracował także obszerny indeks oparty przeważnie na jego własnej, dość osobliwej terminologii.

Książka ta jest właściwie wariacją na temat koncepcji zawartych chociażby w Trzeciej fali (Third Wave) Alvina Tofflera, w myśl których w następnym stuleciu Amerykę czeka idylla: ludzie będą mieszkać na wsi, w tak zwanych elektronicznych chatach i pracować za pośrednictwem komputerów, troszcząc się o naturalne środowisko. Jednym z wielu ciekawszych momentów publikacji Lessingera jest punkt, w którym osią analizy staje się powiat (county), co ma zapewne sugerować nadzieję na powrót do prawdziwie lokalnego samorządu.

Sęk w tym, że książka Lessingera skierowana jest przede wszystkim do ludzi na lub tuż przed emeryturą oraz do tak zwanych DDBD-ów (dwa dochody, bez dzieci). Nie ulega wątpliwości, iż wielu emerytów będzie stać na osiedlenie się w małych miasteczkach lub na wsiach i że dzięki temu unikną licznych trudności, charakterystycznych dla wielkich miast i rozprzestrzeniających się stopniowo także na przedmieścia. Emeryci rzeczywiście będą stanowić coraz większą część społeczeństwa, lecz wielu z nich nie ma niestety dzieci, które w przyszłości by ich zastąpiły. To z kolei oznacza, że penturbię, o ile w ogóle taki twór powstanie, czeka dość krótki żywot.

Idea penturbii wiąże się - czy Lessinger tego chce, czy nie - z obrazem społeczności za bramami (jak na przykład Green Valley w Newadzie, w niekorzystnym świetle przedstawiona w marcowo-kwietniowym wydaniu "Utne Reader" z 1993 r., s. 62-67) lub tak zwanymi fortecami Hollywood na wzgórzach Los Angeles. Ludzie, którzy mogą przeprowadzić się do penturbii, mają do dyspozycji odpowiednie środki i najprawdopodobniej nie dadzą życia kolejnym pokoleniom. Ponadto typowe problemy miast potrafią przeniknąć nawet w obręb tego rodzaju społeczności. Na ten przykład garstka rodzin z dziećmi przekona się, że ich potomstwo w podobnym stopniu co przedtem wystawione jest na pokusy MTV i innych środków masowego przekazu, nie mówiąc już o najróżniejszej maści wielkomiejskich występkach. Co stanie się z ludźmi, którzy pozostaną w konglomeracjach? Tysiące biedniejszych członków klasy średniej i robotników będą zdane na łaskę i niełaskę przemocy, zanieczyszczenia i pogarszających się usług miejskich.

Nie sposób pójść w ślady autora tej utopii i nałożyć różowe okulary. Zbawienne skutki mogłoby przynieść choćby poważne zastanowienie się nad perspektywą antyutopii - przedstawioną na przykład w takich filmach jak Łowca androidów, RoboCop, czy Mechaniczna pomarańcza.

Marek Węgierski
tłum. Jacek Spólny
tekst był pisany w oryginalnej wersji w r. 1994



Jack Lessinger, Ph.D., Penturbia: Where Real Estate Will Boom After The Crash Of Suburbia (Penturbia: Gdzie rynek nieruchomości będzie kwitnął po załamaniu w rejonach podmiejskich), SocioEconomics Inc., Bellingham, Washington, 1991, 340 s.
*) Słowo "Penturbia" pochodzi od słów znaczących "pięć" i "miejsce zamieszkania". "Penturbia" to właśnie PIĄTY rodzaj życia w Ameryce

początek strony

KAPITALIZM A TRADYCJA

Cechą szczególną tej książki są podejmowane na serio próby wskrzeszenia tzw. klasycznego marksizmu (mimo że określenie to nie pojawia się na jej kartach) i wynikającej z niego, zręcznej (i częstokroć przekonującej) wizji końca wieku dwudziestego (i reszty dziejów ludzkości) z takiego właśnie punktu widzenia. Czytelnik może wręcz odnieść wrażenie, iż czyta poprawione wydanie Manifestu komunistycznego. Laxer zarysowuje sprzeciw opozycji lewicowo-demokratycznej wobec światowej hegemonii kapitalizmu amerykańskiego, wyrażając myśli podobne do idei Williama Greidera i Noama Chomsky'ego. Niektóre elementy tej krytyki są bardzo przekonujące, przypominają po prostu sprawozdanie z zachodzących na świecie wydarzeń (globalizacja itp.), zaś niektóre inne zdradzają lewicowy światopogląd Laxera.

Trudno nie zgodzić się ze stwierdzeniem, iż globalizacja sieje spustoszenie w społeczeństwach bardziej tradycyjnych, że popkultura amerykańska podbija świat, czy że status sztuki w dobie późnej współczesności jest mocno wątpliwy. W odniesieniu do Kanady znaczna część analizy Laxera nie do końca pokrywa się z rzeczywistością.

Prawdę mówiąc Kanada stanowi pewien wyjątek. Cały szereg czynników sprawił, iż stała się ona społeczeństwem najbardziej "postmodernistycznym". W związku z tym nie ma co marzyć o tym, by Kanada naśladowała poziom społeczny europejskich państw opiekuńczych. Wielu teoretyków socjaldemokratycznych, którzy bagatelizują rolę kultury, historii i etniczności, zdaje się nie zauważać dość znacznej jednorodności kultorowej i etnicznej państw Europy, mających za sobą co najmniej kilkaset lat wspólnej historii. Na przykład w Szwecji, wychwalanej przez Laxera i innych kanadyjskich postępowców, mniejszości etniczne stanowią zaledwie 3% ludności! Gwałtowny napływ fali różnorodnych imigrantów wywołał w Europie zajadłe reakcje skrajnej prawicy, nie mające żadnego odpowiednika w Kanadzie. Marzenia o kanadyjskim państwie opiekuńczym na modłę europejską w kraju, który staje się coraz bardziej różnorodny etnicznie (imigracja na głowę mieszkańca jest pięciokrotnie wyższa niż w Stanach Zjednoczonych), są po prostu nierealne.

Z drugiej strony Kanada znajduje się w orbicie coraz wyraźniejszych wpływów amerykańskich, a odnosi się to nie tylko do wspomnianych przez Laxera, licznych nurtów prawicowych, lecz również do tendencji przeciwnych. Przez to w Kanadzie zjawiska takie jak wielokulturowość, polityka tożsamości, itp. są przejęte bezpośrednio (i pogłębione) z USA.

Z drugiej strony "kultura publiczna" Kanady, ze swym oficjalnym "nacjonalizmem kanadyjskim", ulega licznym zniekształceniom i nie jest w stanie oprzeć się amerykanizacji, jak czyni to na przykład Francja. Kanada zawsze oznaczała "Brytyjską Amerykę Północną" - brytyjskie były zarówno instytucje polityczne, jak i większość mieszkańców oraz kultura. Przeciwwagą tych zjawisk był francuski Quebec, który zapoczątkował rozpad tradycyjnej koncepcji narodowości kanadyjskiej.

Ze względu na prawie nieustanne poparcie Quebecu dla Partii Liberalnej, Kanada od końca ubiegłego stulecia, od r. 1896, pozostaje pod rządami tego właśnie ugrupowania.

Istnienie Cooperative Commonwealth Federation - CCF (Spółdzielczej Federacji Dobra Ogólnego) i później Partii Nowo-Demokratycznej (NDP - partii socjaldemokratycznych) zmuszało Liberałów do realizacji ich postulatów albo pod groźba przegranej w wyborach, albo za kadencji rządów mniejszościowych. Czasami to były dobre postulaty, czasami - zwłaszcza w ostatnich latach - niedobre. Ciągła dominacja liberałów spowodowała w okresie rządów Pearsona (1963-68) i Trudeau (1968-84) diametralne przewartościowanie tożsamości kanadyjskiej, tak że w efekcie kanadyjskie "narodowe instytucje publiczne" nie mają praktycznie żadnego związku z tradycyjną rzeczywistością społeczną tego państwa. Co więcej, tradycje społeczne są często zaciekle atakowane.

Owe "narodowe instytucje publiczne" są obecnie finansowane lepiej niż w zdecydowanej większości państw na świecie (z wyjątkiem kilku krajów europejskich). Wypadałoby zadać Laxerowi pytanie, jaki poziom ingerencji państwa w gospodarkę uznałby za przesadę. (W Kanadzie kontrola państwowa dotyczy 50%, w USA - 34% gospodarki.)

Jako że "narodowe instytucje publiczne" nie odzwierciedlają poglądów większości Kanadyjczyków, można pokusić się o twierdzenie, iż nie ma znaczących powodów, by je nadal utrzymywać lub chronić przed działaniem sił rynku. Wiele z nich szczyci się stuprocentowym odrzuceniem poglądów uważanych za "niepoprawne". Warto byłoby przejrzeć budżety federalne, prowincjonalne i wielkomiejskie, ażeby dowiedzieć się, ile z tych funduszy idzie na cele, które możnaby uznać za "polityczno-kulturalne" (to znaczy, dla mniejszościowych grup interesu i sił "politycznie poprawnych"). Jak ma się do tak zwanych programów uniwersalnych, to znaczy pensje starcze, fundusze bezrobocia, itp., z których mogą korzystać wszyscy obywatele?

Często można się w Kanadzie spotkać ze zjawiskiem, że to, co gdzie indziej uznaje się za umiarkowane, tu uważane jest za skrajnie prawicowe. Przekonanie o istnieniu znaczącej wspólnej kultury, pragnienie ciągłości dziejowej, dążenie do stworzenia w miarę jednorodnego społeczeństwa, wyznawanie wysokich wzorców moralnych i kulturowych, uznanie publicznej funkcji religii w społeczeństwie, itp. to tylko kilka z licznych pojęć "prawicowych". I właśnie zanikaniu tych aspektów życia społecznego w późnej nowoczesności poświęcone są prace "lewicowych konserwatystów społecznych" w rodzaju Christophera Lascha.

Z drugiej jednak strony nie sposób zaprzeczyć, iż tak nazwany przez Edwarda N. Luttwaka "turbokapitalizm" powoduje rozpad społeczeństw tradycyjnych i naturalnych systemów Ziemi. Już Marks postrzegał kapitalizm jako niszczyciela tradycji, popierając dążenie naprzód pod warunkiem, że doprowadzi ono do narodzin socjalizmu.

George Parkin Grant, czołowy kanadyjski filozof polityczny, stworzył powiedzenie, że dyrektorzy General Motors i zwolennicy profesora Marcuse płyną w dół tej samej rzeki, tyle że w innych łodziach. Korzystając z kolei ze sformułowań Aldousa Huxleya w Nowym, wspaniałym świecie, można powiedzieć, iż przedsięwzięcie późnonowoczesne to połączenie hołdowaniu zasadom "Forda Naszego" i "Freuda Naszego".

W strukturach panujących w dobie późnej nowoczesności przenikają się wątki kapitalistyczne i lewicowo-liberalne, tworzące w sumie tzw. reżim dyrektorsko - terapeutyczny. A zatem, niezależnie od pozornego radykalizmu i gruntowności krytyki Laxera (pod wieloma względami bardzo przekonującej), jest to wybiórczy atak na dominujący, niemal antyutopijny ustrój, który może się w sumie okazać atakiem nie dosyć radykalnym i gruntownym.

Marek Węgierski
tłum. Jacek Spólny
tekst był pisany w oryginalnej wersji w r. 1998



James Laxer, The Undeclared War: Class Conflict in the Age of Cyber Capitalism (Niewypowiedziana wojna: Konflikty klasowe w dobie cyberkapitalizmu), Viking / Penguin Toronto, 1998, 278 s., CAN$32.00.

początek strony

MUZYKA:

KU NOWEJ KRYTYCE KULTURY:
RECENZJA RETROSPEKTYWNA: PET SHOP BOYS, PLEASE

Do ciekawych wniosków można dojść, zastanawiając się nad pierwotnymi źródłami niektórych prądów, zwłaszcza w modzie, muzyce i filmie. Czy ich kierunek dyktują wielcy przemysłu muzycznego i filmowego oraz projektanci mody, czy też ich początki leżą gdzieś głębiej?

Wróćmy do niezwykle udanego, debiutanckiego albumu Pet Shop Boys Please. Warto zapamiętać, iż Neil Tennant, wyraźny lider tego duetu, był poprzednio redaktorem "Smash Hits", jednego z najpopularniejszych brytyjskich czasopism poświęconych muzyce popularnej. Można założyć, iż dzięki temu bliżej zapoznał się z pewnymi elementami kultury masowej i warunkującymi je warstwami podświadomości. Bo jak inaczej wytłumaczyć niesamowitą popularność płyty, z której piosenki Opportunities, a zwłaszcza West End Girls (które zostały wydane jeszcze w 1985 r.) stały się utworami kultowymi w klubach Kanady i innych krajów, przy czym nie były specjalnie promowane? Popularność Pet Shop Boys - których twórczość może nam się dzisiaj wydawać banalna - opierała się na masach młodzieży, nie była tworzona metodami odgórnymi, zbiorowymi. Świadczyć to może o tym, że poruszyli pewną głęboką strunę we wrażliwości słuchaczy.

Skąd wzięła się taka olbrzymia popularność Pet Shop Boys? Gdyby można było określić jej przyczyny, umożliwiłoby to głębsze poznanie charakteru dużej części społeczeństwa lat osiemdziesiątych (i być może następnej dekady).

Należy z góry zaznaczyć, iż recenzent dostrzega homoseksualne podteksty muzyki i tekstów zespołu i możliwość ich interpretacji w takim świetle, w pełni świadomie rezygnuje z analizy pod tym kątem. Moim zdaniem podtekst gejowski był wyraźnie czytelny jedynie w Wielkiej Brytanii (na przykład West End Girls może oznaczać męskie prostytutki, które skupiają się w okolicach Piccadilly). Istota powodzenia Pet Shop Boys polegała na przełamywaniu barier seksualnych (i politycznych) i na odwoływaniu się do bardzo różnorodnej publiczności. Rzecz jasna moje interpretacje piosenek i tekstów są czysto subiektywne.

Muzykę Pet Shop Boys można zaklasyfikować jako elektropop / technopop / Nową Falę. Często wykorzystuje się w niej syntezatory i efekty elektroniczne, teksty raczej melodeklamuje się niż śpiewa, ich recytacja przerywana jest elektronicznymi piskami i innymi efektami. Podstawą melodii są efekty syntezatorów. Słuchając takiej muzyki, można wyobrazić sobie świat elektroniczny, pełen ekranów komputerowych, konsolet, sprawnej komunikacji i sieci satelitarnych, w którym władzę wyznaczają łącza telekomunikacyjne i obrazy na ekranach telewizyjnych. Jest to dynamiczny i intrygujący świat, diametralnie różny od rzeczywistości pełnej nudnych, wścibskich biurokratów i urzędników, którzy pełnią nadzór nad rozpadającym się państwem opiekuńczym i gnijącym miastem.

Teksty utworów mówią o bezsensowności życia w dzisiejszym społeczeństwie, podsuwając przy tym pewną alternatywę, to znaczy pełną samorealizację dla tych, których na nią stać.

Pierwsza piosenka na płycie, Two Divided By Zero (Dwa dzielone przez zero) mówi o przygodzie, jaką można przeżyć, porzuciwszy konwencjonalność i miałkość życia klasy średniej. W piosence mowa jest o jakiejś fascynującej intrydze, związanej z ogromnymi sumami pieniędzy. Pragnienie ucieczki z nudnej wegetacji ilustrują linijki takie jak:

We'll catch a plane to New York (...) And a cab going down, 'cross the bridges and tunnels, straight into town (...) Tomorrow morning, we'll be miles away, On another continent and another day (Złapiemy samolot do Nowego Jorku (...) I taksówka pojedzie przez mosty i tunele prosto do miasta (...) Jutro rano będziemy już daleko stąd, Na innym kontynencie i w kolejnym dniu).

West End Girls, utwór o wiele bardziej ponury, można odczytać jako krytykę bezwartościowej, jałowej pod względem duchowym cywilizacji materialistycznej:

Too many shadows, whispering voices, faces on posters, too many choices (...) If, when, why, what, how much how you've got? (Za dużo cieni, szepczące głosy, twarze na plakatach, za duży wybór (...) Czy, kiedy, dlaczego, co, ile masz?)

Pojawia się również pewna interesująca wzmianka geograficzna, "od Jeziora Genewskiego do Stacji Finlandia", którą to drogę przebył pociąg wiozący Lenina na Rewolucję Październikową. Jest to zapewne zabieg ironiczny, oznaczający obecne wyczerpanie się energii rewolucyjnej na świecie.

W Opportunities: (Let's Make Lots of Money) (Szanse: Zróbmy kupę pieniędzy) pojawia się wezwanie do samorealizacji. W piosence chodzi o to, że mnóstwo pieniędzy może zarobić pierwszy lepszy kretyn. Jeżeli jest to prawda, osobnik inteligentny również powinien być do tego zdolny: There's a lot of opportunities, if you know when to take them (...) if there aren't you can make them (...) make or break them (...) (Jest tyle szans, starczy wiedzieć, kiedy z nich skorzystać (...) a jak nie ma, to można je stworzyć (...) stworzyć lub zniweczyć (...))

Nie ma powodu, żeby dość przyzwoity i inteligentny człowiek pozostawał w cieniu i dawał sobą pomiatać. Za pomocą siły swojego intelektu i mocy wizerunku własnej osoby może on wejść do elity władzy. Zamiast dać się zniewalać obrazom innych, mogą tworzyć je sami.

Następna piosenka przypomina, iż taka osoba nie powinna zapominać o lepszej stronie swej natury. Love Comes Quickly (Miłość przychodzi szybko) do kogoś, kto żyje lonely, heavy as stone (...) learning and working alone (samotnie, tocząc życie ciężkie jak kamień (...) uczy się, żyje sam), oraz do człowieka, który żyje a life of luxury, tast[ing] the bitter pleasures (w luksusie, smakując gorzkie rozkosze). Najważniejsza jest jednak miłość: You can fly right to the end of the world, but where does it get you to? (Możesz polecieć na sam koniec świata, ale dokąd to prowadzi?) Rozkosze materialne szczęścia nie dają.

Zatem w sumie miłość wydaje się istotniejsza od techniki oraz zdobytej dzięki niej władzy. Jednak w pełni zrealizowana osoba potrafi połączyć obydwie strony egzystencji.

Suburbia to protest przeciw jałowości i beznadziejności życia w mieście (i naturalnie na przedmieściach). Niewielu dostrzega płytkość i głupotę tego wszystkiego. I only wanted something else to do but hang around (Chciałem znaleźć coś do roboty, byle tylko nie włóczyć się bez celu). Jednym z przedstawionych rozwiązań jest zapewne zainicjowanie gwałtownej rewolucji (jak wskazują wybuchy na końcu utworu), gdy anomia i bezmyślność nieludzkich przedmieść kończą się eksplozją przemocy. Jest to oczywiście przemoc nieopanowana i nieukierunkowana, której nie można wykorzystać do zniszczenia pierwotnych przyczyn tych problemów.

Drugą stronę płyty rozpoczyna piosenka Tonight is Forever (Ten wieczór to wieczność), zachwalająca przyjemności nocnego życia z perspektywą dość pesymistycznej przyszłości - chyba że komuś udaje się uzyskać niewyczerpany kredyt. Jest to piosenka o miłości, wyrażająca nadzieję na długotrwały związek z wybranym człowiekiem, niezależny od ponurych widoków na przyszłość.

Violence (Przemoc), utwór na pierwszy rzut oka skierowany przeciw straży obywatelskiej, w gruncie rzeczy podkreśla bezsiłę społeczeństwa wobec agresji, widoczną w wojnach gangów i rosnącej w zatrważającym tempie przestępczości w amerykańskich miastach.

I Want a Lover (Potrzebuję kochanki) wyraża punkt widzenia samotnego mężczyzny, który wychodzi do baru w nadziei na przeżycie krótkiego romansu bez żadnych zobowiązań. Later Tonight (Późnym wieczorem) to jakby uzupełnienie utworu poprzedniego: oddaje się tu głos kobiecie z baru, która czeka na wyidealizowanego (i nieistniejącego) chłopaka. Why Don't We Live Together? (Może byśmy ze sobą zamieszkali?) zawiera ewentualne rozwiązanie wszystkich kłopotów, ujęte co prawda w nowoczesne sformułowania - idealistyczny, sensowny i długotrwały związek. Jest to ostatnia piosenka na płycie, można więc wyciągnąć stąd wniosek, iż prawdziwa miłość jest lepsza od rozwiązłości i ostentacyjnego dobrobytu.

Można jednak zrozumieć ten album trochę inaczej: otóż w miarę przyzwoici i inteligentni ludzie są w stanie osiągnąć prawdziwy sukces i zdobyć władzę, gdyż lepiej pojmują charakter społeczeństwa elektronicznych środków przekazu. Siła intelektualna i zdrowsze odruchy życiowe muszą posłużyć im do odwołania się, za pomocą mediów elektronicznych, do ludzkiej wyobraźni i głębszych uczuć. Tylko tacy jak oni mogą obalić rządy wścibskich biurokratów, urzędników i kontrolerów, którzy chcą ująć ludzką naturę w sztywne ramy automatów.

Z płyty Pet Shop Boys przebija wołanie o narodziny nowej, niejako postmodernistycznej świadomości. Ludzkość stała się niewolnikiem maszyny, systemu drobiazgowych aparatczyków i biurokratów, wreszcie samej techniki. Ludzi dążących do wielkości paraliżuje się i skuwa łańcuchami w każdej praktycznie dziedzinie życia. Z drugiej strony tylko oni potrafią rozbudzić ludzką wyobraźnię i wyłamać się ze struktur maszyny dzięki czemu winna powstać nowa synteza, w której obrębie technika służyć będzie prawdziwie twórczym, ludzkim celom.

Jako że nawet najbardziej banalna i pospolita muzyka bywa odbiciem pewnych głębokich uczuć i przemian w ludzkiej nieświadomości, możemy stwierdzić, że popularność Pet Shop Boys sięgała swymi korzeniami bardzo głębokich, archetypalnych potrzeb młodzieży, których nie zaspokajały socjopolityczne ustroje lat osiemdziesiątych (co odnosi się również do czasów obecnych.) Przy czym cały czas nie wiadomo, jak je zaspokoić.

Marek Węgierski
tłum. Jacek Spólny
pierwsze szkice tej pracy datują się na r. 1986



Pet Shop Boys, Please, 1986, EMI America (Capitol Records - EMI w Kanadzie).



ZB nr 9(135)/99, 16-31.7.99

Początek strony