Strona główna | Spis treści |
Podane koszty zewnętrzne (ponad 100 zł na pasażero-km i tono-km dla samochodu, a ok. 10 razy mniejsze dla kolei) wydają się zawyżone o kilka rzędów wielkości, więc prawdopodobnie odnoszą się do 1000 pasażero-km i tono-km. Gdyby były jak podano, nie byłoby problemu wykazać szkodliwość transportu samochodowego w rachunku ekonomicznych kosztów-korzyści. Np. koszty pojazdu i czasu podróży w przeliczeniu na 1 km wynoszą od kilkudziesięciu groszy dla aut w podróży niesłużbowej do paru złotych dla dużych ciężarówek.
Urszula Pająk2) słusznie wskazuje na wzrastające koszty skutków zmian w środowisku, ale przytoczony przykład powodzi '97 może być niewłaściwy dla tematu. Ruch ekologiczny powinien uważać, aby nie zapędzić się za daleko w stwierdzeniach, bo może dać sceptykom powód do krytyki. Na pewno zmiana klimatu wywoła zaostrzenie skrajności warunków atmosferycznych w stronę sezonowego ocieplenia, jak i oziębienia miejscowych klimatów. Naukowcy nie mogą jednak jeszcze dociec, czy bieżące upały, susze, śnieżyce i powodzie są wynikiem długotrwałej zmiany spowodowanej przez człowieka, czy nie. Z badań zmienności klimatu prowadzonych różnymi metodami3) (np. analiza mułów na dnie jezior, czy pyłków i drewna z wykopalisk) wiadomo, że obecnie występujące skrajności są możliwe w przyrodzie bez udziału człowieka.
Czytelnik nie zaznajomiony z ekonomią może też mylnie interpretować cytat o transporcie wrocławskim pod artykułami pań Pająk. Cytat opisuje brak równowagi między wydatkami a wpływami miasta w dziedzinie transportu. Miasto dysponuje środkami zebranymi z podatków i podejmuje decyzje nie pytając każdego mieszkańca o aprobatę transportu indywidualnego. Jeśli więcej środków poszłoby w komunikację zbiorową i transport niezmotoryzowany, zaprotestowaliby właściciele aut, a jest to grupa bardziej wpływowa politycznie, bo na ogół bogatsza.
Z licznych przykładów wynika, że jedynie środki przewozu masowego mają szansę doprowadzić transport do równowagi ekologicznej.4) Mało znany jest też fakt, że do ilości paliwa zużytego w życiu przeciętnego auta trzeba dodać ok. 40%, które konsumuje się na wyprodukowanie i dostawę paliwa i pojazdu, od wydobycia surowców po transport do salonu samochodowego.
Pojęcie kosztów zewnętrznych jest dziwolągiem zważywszy, że najpoważniejsze skutki zanieczyszczenia biosfery są niewymierne, a więc nawet najzdolniejsi ekonomiści nie są w stanie ich określić i oszacować. Ekonomiści nie wiedzą, jak wycenić bioróżnorodność i jej uszczerbek, ciągle debatują wartość pieniężną życia ludzkiego, a utrata jakości codziennego bytu jest najczęściej przemilczana, bo "jak to się je?". Rachunek ekonomiczny jest najczęściej oficjalną podstawą decyzji o rozwoju społecznym i gospodarczym. Autostrady i betonowanie koryt rzek wchodzą na rolnicze i dziewicze tereny, bo tak uzasadnia rachunek ekonomiczny. Prawdziwym motorem są względy polityczne, czynniki za którymi stoi walka o utrzymanie lub wywalczenie pozycji wpływu na decyzje społeczeństwa. W wielu wypadkach niestety walka i pozycja uwarunkowane są dążeniem jednostek i grup do materialnego bytu lepszego niż mają inni. Potęga zysków bezpośrednio z budowy autostrad i spekulacji ziemią na trasie oraz pośrednio z produkcji większej ilości samochodów, paliw i opon nasyła lobbystów na decydentów, którzy często czerpią również osobiste korzyści z inwestycji. Tym, którzy korzystają nie zależy na ulepszeniu systemu decyzji. Wręcz przeciwnie. Analiza wielokryteriowa, ocena oddziaływań na środowisko, konsultacje społeczne i wszelkie inne systemy decyzji bardziej demokratycznych to kość w oku dla tych grup. Po przykłady rozejrzyj się Czytelniku wokół siebie.
Pojęcie kosztów zewnętrznych i sama nazwa odcinająca człowieka od tego, co niezbędne dla jego życia i przetrwania, są symptomem odejścia współczesnego społeczeństwa od natury i zapatrzenia w pieniądz, konsumpcję i gospodarkę jako naczelne wartości. Pojęcie to jest przyznaniem się "nauk" ekonomicznych do braku narzędzi analizy bilansu zasobów ekologicznych, w odróżnieniu od zasobów gospodarczych. "Ekologia" pochodzi z greckiego "nauka o gospodarstwie przyrody", natomiast "ekonomia" jest zawężona do gospodarki człowieka. Ekologia koncentruje się na przepływach materii i energii na różnych poziomach życia biologicznego (od komórki po ekosystemy i biosferę) i na metodach gospodarowania tymi zasobami przez różne formy życia dla przetrwania. Tak jak zasadniczą krytyką w stosunku do ekonomii jest zignorowanie ekologii, tak ekologia ignoruje specjalne miejsce człowieka w biosferze, jako jedynego gatunku odpiłowującego gałąź na której siedzi. Trudno spodziewać się, aby narzędzia ekonomii mogły sprostać zadaniom stawianym przez naukę o procesach środowiska naturalnego i trudno oczekiwać od ekologii rozwiązania dylematu cywilizacji przemysłowej.
Ekonomiści traktują gospodarkę człowieka jako sferę o nieograniczonych możliwościach wzrostu. Każde ograniczenie zasobów naturalnych i przyrodniczych - udowadniają ekonomiści abstrakcyjną matematyką - można pokonać przyrostem kapitału wytworzonego przez człowieka (pieniądze, maszyny, sztuczne materiały o wspaniałych własnościach, handel, informacja, organizacja). Dlatego nie ma granic wzrostu gospodarczego, a przyrost ludności nie jest tragiczny w skutkach jeszcze przez następne kilkanaście mld ludzi. Wszelkie zasoby naturalne można bezkarnie konsumować, bo prowadzi to do wzrostu kapitału. Gdy ich zabraknie w jednym miejscu globu, handel międzynarodowy wypełni powstałą lukę. Emisje i zanieczyszczenia z produkcji i konsumpcji można do woli wydalać do "środowiska", bo nie ma ono nawet realistycznej definicji w ekonomii. Nawet powierzchnia lądów nie stoi na przeszkodzie, bo są przecież ogromne oceany i jeszcze większa przestrzeń kosmiczna. Star Trek i inne filmy futurystyczne są wcieleniem filozofii ekonomistów o potencjale umysłu, pracy i kapitału ludzkiego.
Neoliberałowie, opierając się na teorii i demagogii nauk ekonomicznych, widzą świat różowo za ileś tam dziesięcioleci. Zniesienie systemu regulacji prawnej, rynki globalne i wolny handel międzynarodowy udoskonalą sprawność gospodarczą i przyczynią się do większej sprawiedliwości społecznej i bezpieczeństwa międzynarodowego przez wzrost krajowych produktów brutto (PKB) we wszystkich krajach. Sceptycy tacy jak ekonomiści ekologiczni uważają, że rzeczywiście światowa suma PKB będzie rosnąć, ale przy istniejących założeniach i uwarunkowaniach handlu zagranicznego oznacza to wzrost przepaści między krajami bogatymi i biednymi oraz między grupami społecznymi w poszczególnych krajach.
Ekonomiści ekologiczni stoją na pograniczu ekonomii i ekologii. Jest to grupa bardziej postępowa od poprzedników, ale też para się z podstawowymi problemami nadania monetarnej wartości rzeczom niewymiernym i mało znanym. Wg ekonomistów ekologicznych istnieją poważne granice biofizyczne, które wyznaczają pułap wzrostu ludności i konsumpcji. Ludzkość musi nauczyć się żyć z "procentów" corocznej produkcji natury, a nie szafować kapitałem przyrody jakby spadał z gwiazd. Wyczerpywanie i niszczenie zasobów natury będzie przyspieszone, co bardziej zagrozi stabilności ekologicznej i politycznej świata, a nie pomoże tak jak myślą neoliberalni globaliści.
Nie należy mylić ekonomii ekologicznej (EE) z ekonomią środowiska i ekonomią zasobów naturalnych, które po prostu stosują tradycyjną ekonomię na polu zasobów naturalnych objętych działalnością gospodarczą - leśnictwo, rybołówstwo, rolnictwo, parki narodowe, techniki ochrony środowiska, itp. Nie znajdziesz tam narzędzi do pełnej wyceny szkód wskutek utraty powłoki ozonowej czy zmiany klimatu. Typowe koszty szkód klimatycznych figurują jako cena zadrzewienia o zawartości pierwiastka węgla równoważnej emisjom węgla w gazach cieplarnianych. Klapki na oczach ekonomistów nie-ekologicznych przeszkadzają im dojrzeć, że emisje gazów cieplarnianych są kilkakrotnie wyższe niż można by zaabsorbować zalesiając wszystkie nieużytki, z pustyniami włącznie. Bioróżnorodność wycenia się potencjałem zawartości gatunków leczniczych, a wartość przyrody często wynika z odpowiedzi na pytanie: Ile Pan/Pani gotowa jest zapłacić za utrzymanie widoku X lub gatunku Y?
Nic dziwnego więc, że wartość przyrody, np. w analizach wiodących ekonomistów zmiany klimatu (a tak, nawet tacy już są!), wynosi śmieszne paręset złotych rocznie na każdego mieszkańca Planety. Tyle co rower, zegarek albo wycieczka do Międzyzdrojów. W rachunku ekonomicznych korzyści i kosztów projektów ulepszania świata wartość taka jest porównywana z kosztem stali i betonu. Nawet wyższa wycena wartości ekologicznych, oparta na zasadzie ostrożności i innych zabiegów nieznanych ekonomistom nie gwarantuje przewagi względów przyrody w rachunku. Np. w projektach drogowych uwzględnia się koszty eksploatacyjne pojazdów i wartość pieniężną czasu spędzonego w podróży. Wobec ogromnej ilości przejechanych km planowanych w życiorysie inwestycji, wartość monetarna wytrzebionego zagajnika, ujarzmionego strumienia, czy zasypanego moczaru niknie w porównaniu z miliardami złotych oszczędności w kosztach wypadków, eksploatacji aut i czasu podróży.
Ekonomiści ekologiczni nie mają odpowiedzi i wątpię, że ją znajdą w oparciu o wartość pieniężną. W głośnej parę lat temu pracy zbiorowej5) wycenili, że roczna wartość usług świadczonych ludzkości przez światowe środowisko przyrodnicze jest porównywalna do łącznego PKB wszystkich państw. Posługując się danymi jednego ze współautorów tamtej pracy wykazałem,6) że mylą się o parę rzędów wielkości. Innymi słowy, gospodarka człowieka jest znikoma w porównaniu z gospodarką przyrody i wszelkie monetarne porównania są groteskowe.
Potrzeba nowej etyki w stosunku do przyrody. Wartości ekologiczne powinny być tak zakorzenione w świadomości człowieka, że systemy decyzyjne nawet nie dopuszczą myśli o odcinaniu gałęzi, na której siedzi społeczeństwo. Droga do tego daleka i kto wie czy sama natura nie da człowiekowi bolesnej lekcji wyboru decyzji właściwych dla naszego własnego przetrwania.
Piotr Bein
Jan Bocheński
Prezes Stowarzyszenia Zwyczajnego "Dosyć Dymu..."
W odpowiedzi na Państwa pismo z dn. 13.11.98 Departament Reprywatyzacji i Rekompensat w Ministerstwie Skarbu Państwa uprzejmie informuje, iż w opracowanym projekcie ustawy o reprywatyzacji nieruchomości i niektórych ruchomości osób fizycznych przejętych przez Państwo lub gminę miasta stołecznego Warszawy oraz o rekompensatach, nie przewiduje się zwrotu w naturze zwartych kompleksów leśnych oraz części takich kompleksów, a tym bardziej włączenia ich do katalogu mienia zamiennego. Projekt zakłada jedynie możliwość zwrotu osobom uprawnionym niewielkie (do 5 ha) grunty zalesione.
Takie uregulowanie ustawowe ma na celu uhonorowanie szczególnej roli ekologicznej, przyrodniczej i gospodarczej lasów jako dobra ogólnonarodowego, które są w zarządzie PGL-Lasy Państwowe.
Ponadto pragniemy poinformować Państwa, że ww. projekt ustawy będzie w dn. 25.1.99 rozpatrywany przez Komitet Ekonomiczny Rady Ministrów.
Z poważaniem
Dyrektor Departamentu Reprywatyzacji i Rekompensat
Ryszard ... (podpis nieczytelny)