Strona główna | Spis treści |
Do ingerencji w przyrodę niewątpliwie niepożądanych i niebezpiecznych należy prawie cała działalność myśliwska. Polega ona przede wszystkim na zabijaniu dzikich ssaków i ptaków dla rozrywki, dla zaspokojenia atawistycznych, krwiożerczych zapędów, oraz podporządkowanym tej pasji - dokarmianiu i introdukcji niektórych "obiektów" krwawego relaksu. Bo już dawno lasy przestały być głównym źródłem mięsa i skór. Rolnictwo zaspokaja z nadwyżką te potrzeby.
Dokarmianie i introdukcja także przynoszą szkodę przyrodzie, co starają się wykazać myśliwi w "Łowcu Polskim" 9/98.
Przy napełnianych pokarmem paśnikach gromadzą się licznie roślinożerne ssaki i ptaki, tak jak w młodej plantacji sosny założonej na zrębie. W sukurs za nimi, również jak do mięsnego paśnika ciągną drapieżniki - groźni konkurenci myśliwych i ucztują po uśmierceniu mniej czujnych roślinożerców. W zimie ma również odbywać się selekcja naturalna - zjawisko korzystne dla populacji zwierząt - ale jest ona zakłocana przez dokarmianie. Dokarmianie ma też i inne istotne wady - jest kosztowne i nie przynosi przyjemności polowania - mówią myśliwi. Zastanawiam się, czy panowie myśliwi zrezygnują również i z dokarmiania przy ambonach.
Introdukcja obcych naszej faunie zwierząt może nie przynieść pożądanych efektów, zakłócić równowagę dynamiczną w przyrodzie lub wyrugować słabszego konkurenta, jak np. zrobiła norka amerykańska z norką europejską. I przekonali się o tym myśliwi po wielu latach na własnej skórze (dobrze, że tylko na własnej), do tego stopnia, że postanawiają zrezygnować z hodowli bażanta i z "przyjemności" zabijania tego kuraka, bo najlepsza przeżywalność występująca w kolejnych latach u dorosłych ptaków wynosiła odpowiednio ok. 8% i 10%. ("Brać Łowiecka", lipiec '98) I dalej autor pisze, że problemem, dla którego nie znaleziono rozwiązania, jest utrzymanie dobrego stanu zdrowotnego, a w konsekwencji - przeżywalności "dzikich" bażantów po zabiegach wypuszczania w łowiska ptaków z hodowli fermowej, które są zapasożycone silniej niż osobniki tworzące naturalne populacje tego gatunku. Wyhodowane w sztucznych warunkach młode ptaki są w słabej kondycji oraz giną często w pazurach czworonożnych i skrzydlatych drapieżników. Dodam od siebie, że ptak ten częściej ginie w szponach mięsożerców latających, niż kuropatwa, bo nie potrafi tak jak ona ukryć się w śniegu, który dla bażanta - gatunku sprowadzonego z cieplejszego kraju - jest czymś obcym (ptak ten pochodzi z cieplejszej Kolchidy - historycznej krainy położonej na południowy wschód od Morza Czarnego). Myśliwi zaś ten problem pragną załatwić mordując drapieżne ssaki (sic!). To miało przynieść skutek. Ale nie dajmy się oszukać: tu najważniejszy był "relaks". Potwierdzeniem tego jest ta oto wypowiedź naukowca zamieszczona w "Przeglądzie Leśniczym" 2/99: Rzekome korzyści ekologiczne z polowań są największym przekłamaniem w myśliwskiej "ideologii" serwowanej społeczeństwu.
Myśliwych mamy w kraju ponad sto tysięcy. Rzesza ta dysponuje bronią o liczbie niemal dwa razy większej. Wyliczenie to wynika z tego, że zwykle innej broni używa się do zabijania "grubego zwierza" a innej - do "drobnego".
Gdy nastaje okres polowań ustalony przez prawo łowieckie, który trwa prawie cały rok, wyrusza na pola, nad zbiorniki wodne i do lasów zgraja ludzi uzbrojonych w dalekosiężną broń, ludzi dających o sobie znać złowrogimi i donośnymi kanonadami zagłuszającymi głosy natury, nie liczących się z prywatną własnością, siejących grozę i niepokój wśród ssaków, ptaków i miłośników przyrody i właścicieli gruntów. Niebezpieczeństwo to podnosi niewątpliwie fakt, że wśród nich mogą znaleźć się i tacy, którzy "skosztowali zakrapianych posiłków". Dowodów na mylenie homo sapiens z czworonożnymi stworzeniami dostarczają nam media. Ale są to jedynie donosy, których nie dało się zatuszować. A ile nie ujrzało światła dziennego?!
Myśliwi skutki swoich poczynań - zapełnianie kart "Czerwonej Księgi" ssakami i ptakami - najczęściej zrzucają na karb cywilizacji, innych ludzi i drapieżników. Niewiele jest w tym prawdy. Dowodami na to są np. udane ponowne wprowadzenia łosi i bobrów, które to przecież zostały wymordowane w przeszłości głównie przez panów amatorów zabijania dzikich ssaków i ptaków.
Taki sposób spędzania wolnego czasu, czyli krwawy relaks, upodobali sobie ludzie z mocno zakorzenionym krwiożerczym atawizmem - cechą odziedziczoną po prymitywnych przodkach. Na łonie Matki Natury uśmiercają niemal każde większe zwierzę, które znajdzie się w zasięgu strzału. Mordują zwierzęta dla przyjemności, bo taką mają wewnętrzną potrzebę. Organizują kampanie przeciwko swoim konkurentom - ssakom i ptakom drapieżnym. Wyolbrzymiają szkody wyrządzane przez zwierzęta, które są obiektami ich śmiercionośnych zainteresowań. Dokarmiają je tylko dlatego, aby zapewnić sobie ciągłość "pozyskiwania" swoich "ulubieńców". Wprowadzają obce naszej faunie zwierzęta, czego nie akceptują biolodzy z uwagi na nieprzewidywalne tego następstwa grożące przyrodzie i rolnictwu. Jakże silny jest ten atawizm. Czy aż tak potrafi zawładnąć? Tym gorzej, że człowiekiem wysoko ucywilizowanym. Nieprawdopodobne?!
Krwawi hobbyści wszystkiemu co robią nakładają piękną maskę - ochronę przyrody jako szlachetny cel ich misji.
Właśnie ci ludzie zawładnęli ochroną przyrody w kraju, zajmując prawie wszystkie kluczowe stanowiska w instytucjach powołanych dla niej. To woła o pomstę do nieba.
Myśliwi od niedawna chęć zabijania dzikich zwierząt usprawiedliwiają również zapotrzebowaniem ludzi na zdrowe mięso. Czyż nie wiedzą, że u nas obok gospodarstw stosujących w chowie zwierząt przeznaczanych na mięso szkodliwe chemikalia, są takie, którym prawie obce są te "nowości" i są gospodarstwa ekologiczne, których mamy coraz więcej. Należy wiedzieć również, że my - Polacy - spożywamy za dużo mięsa; słyniemy z tego w Europie.
Usunięcie z działalności łowieckiej dokarmiania i introdukcji zwierząt tzw. łownych byłoby bowiem krokiem w dobrą stronę. Ale czy myśliwi zrezygnują z przyjemności uśmiercania dzikich ssaków i ptaków?
O ile to nastąpi, to spotkanie w czasie spaceru po lesie dużego drapieżnika czy roślinożercę nie będzie graniczyło z cudem. Miejmy tą nadzieję.
Krzysztof Pawłowski
Obawa przed wilkiem, a zarazem fascynacja nim sprawiły, że na przestrzeni wielu lat obrósł legendą. Stał się stałym elementem wierzeń, opowieści, wreszcie przesądów. Zazwyczaj jego odwzorowanie było groźne, nienawistne, niosące zło i... nieprawdziwe. Powszechnie "znana była" krwiożerczość tych "bestii". Rzeczywiście może to dosyć makabrycznie wyglądać, gdy wilk pożera żyjącą jeszcze, krwawiącą i drgającą (jeszcze) ofiarę. Wcale nie krwiożerczość decyduje, że tak właśnie to się odbywa, lecz to, iż drapieżnik inaczej nie potrafi. Większy i bardziej masywny drapieżca po prostu łamie kark swojej "potrawie", natomiast wilki nie mają odpowiednich uwarunkowań, by tak rozwiązać problem. Z powodu braku wiedzy przypisano mu takie właśnie krwawe brzemię. W rzeczywistości należy do jednych z najbardziej inteligentnych zwierząt, ma wspaniałe umiejętności adaptacyjne, które odznaczają się ściśle określonymi dla danej sytuacji (m.in. zastanego rodzaju środowiska, ingerencji człowieka, warunków pokarmowych i innych) przystosowaniami.
Szczególnie interesująca i dająca szerokie pole oceny inteligencji wilków jest obserwowana przez nas scena ich polowania. Potrafią one tak je "rozplanować", że kilka osobników napędza zdobycz w kierunku ukrytych np. w krzakach swoich pobratymców. Umieją wykorzystać warunki panujące w terenie, przykładowo wpędzając zwierzęta, na które akurat polują, na zamarznięty zbiornik wodny, gdzie ślizgają się ich kopyta, a wtedy łatwo je dopaść.
Wypada dodać rzecz, która wydaje się oczywistą, a takową nie jest. Wilki zazwyczaj nie zabijają większej ilości zwierząt, niż tyle by starczyło im do zaspokojenia potrzeb życiowych. Pełnią dodatkowo rolę selekcjonera naturalnego, najczęściej giną osobniki stare i... młode - równowaga w przyrodzie pozostaje oczywiście niezachwiana.
Rzeczywistość dalece odbiega od mitów, wilk w warunkach naturalnych i jeżeli jest osobnikiem zdrowym unika człowieka. Pozostaje względem niego, delikatnie mówiąc, w stosunkach wielce ostrożnych.
Jan Andrukiewicz
Dworcowa 5/2, 68-300 Lubsko
W ZB 8(134)/99 ukazał się, z pewnym opóźnieniem, mój artykulik Podcinanie własnych korzeni (chodziło o podanie kilku adresów, na które można wysyłać protesty przeciwko projektowi olimpiady). "Najśmieszniejsze" jest to, że nie stracił on wcale na aktualności, a wręcz przeciwnie - należy już dzisiaj chyba wysyłać protesty przeciwko kolejnej planowanej olimpiadzie, której "polskie wcielenie" miałoby odbywać się w Tatrzańskim Parku Narodowym.
Jaskrawych dowodów dostarcza nam wędkarstwo. W Polsce jest to sportowo - amatorska forma "gospodarki" pozbawiona odpowiednich przepisów etycznych oraz gospodarczo - ochronnych. Określane stosownymi rozporządzeniami wymiary ryb limitujące dolną granicę połowu to za mało. Konieczne jest wprowadzenie wymiarów ochronnych określających górną granicę połowu. W ten sposób zabezpieczone by były osobniki nadzwyczaj okazałe, a zależnie od ustawienia "górnej poprzeczki" także przyszłościowe ze względu na rozwój gatunku. Prócz tego wymiar "dolny" i "górny" powinien być ustalany przez specjalistów - ichtiologów odmiennie dla populacji żyjących w odmiennych siedliskach z uwzględnieniem regionalizacji przyrodniczej kraju. Jest to o tyle ważne, że populacje ryb tego samego gatunku w różnych ciekach charakteryzują się niejednakowym wzrostem i osiąganymi rozmiarami.
Jak wskazują doniesienia lokalnej prasy i telewizji okazałe ryby nader często padają ofiarą wędkarzy np. w lokalnym tygodniku "Głos Milicza" (nr 28(133)/99, s. 1 oraz 11) w artykule Złowiony rekord dowiadujemy się ile "taaakich ryb" złowili członkowie jednego tylko koła wędkarskiego i tylko w miesiącu lipcu. Były to: amur biały o wadze 19,60 kg, dł. 1,10 m i jak stwierdzono był to największy okaz wyłowiony w tym regionie w powojennej historii milickiego wędkarstwa - 10 kg karp, 3 kg węgorz o dł. ponad 1 metra oraz dwa sumy o wadze 9 kg każdy. Ponadto w nr 33(138)/99 na s. 10 wspomnianej gazety ukazała się wzmianka o złowieniu suma ważącego 16,5 kg i dł. 1,23 m. Oczywiście żadna z ryb nie przeżyła filmowania, fotografowania i idących w ślad za tym tortur.
Należy szanować wieloletnią tradycję PZW jako organizacji społecznej dzierżawiącej wiele cieków i akwenów. Powinna ona nadal sprawować nad nimi kontrolę, bo lepsze to niż prywatyzacja i komercjalizacja wód. Z niepokojem natomiast obserwować należy zmiany jak np. coraz słabszą ochronę polskich środowisk wodnych przed kłusownictwem i zanieczyszczaniem. Na dodatek wielka armia ludzi zrzeszonych w PZW powinna przeciwstawiać się niepotrzebnym i szkodliwym planom melioracji i prywatyzacji wód oraz niszczeniu rzek poprzez ich prostowanie i ogroblowywanie.
To czy wędkarze będą postrzegani jako wykorzystujący zasoby środowisk wodnych i nic poza tym, zależeć będzie od nich samych. Pora na nowo przemyśleć rolę i zadania Polskiego Związku Wędkarskiego!
Cezary Tajer
Olsza 13, 56-306 Sułów