Strona główna | Spis treści |
(Paul Robien, 1910 r. - o jeziorze Świdwie koło Szczecina;
tłum. z niem. - Jerzy Giergielewicz)
Jestem oszołomem. Mam nadzieję, że nie ja jeden. Patrzę, a tu rzeczywiście wokół mnie też wariaci. Zaraz... Wszyscy powariowali z powodu jakiegoś tam rezerwatu? Zapytam, może jest ktoś normalny. Jest! Wojewódzki Konserwator Przyrody w Szczecinie, kierownik Szczecińskiej Stacji Ornitologicznej "Świdwie" (bracia) i dyrektor Parku Krajobrazowego Doliny Dolnej Odry, Cedyńskiego Parku Krajobrazowego i Zarządca Transgranicznego Rezerwatu "Świdwie-Gotteshaide" (to przypuszczalna nazwa jednej dziwacznej instytucji reprezentowanej przez jedna osobę).
W każdym razie ulżyło mi, bo mam już przynajmniej "pomroczność jasną". Normalni to ci, którzy wykonali w rezerwacie dwa projekty sponsorowane przez PHARE i Urząd Wojewódzki: sanację zlewni rzeki Gunicy i przyrodniczo-edukacyjne zagospodarowanie rezerwatu "Świdwie" (urzędnicy, prominenci, politycy, biznesmeni, hydrotechnicy).
A wariaci, frustraci i oszołomy, to ci, co nie mogą zrozumieć (tępoty jedne), jak dla "dobra przyrody" wjeżdżają do rezerwatu koparki, dźwigi, ciężarowki i brygady robotników czyniąc tu krajobraz jak po bitwie napoleońskiej. To ci, którzy nie rozumieją "ducha czasu" i zasad "zrównoważonego rozwoju". Ci wariaci nie mogą nawet zrozumieć tak oczywistej sprawy, że rezerwat jest dla ludzi (a myśleli, że dla ptaków...). No to ci, co to rozumieli, przepędzili ornitologów z ich Stacji "Świdwie". Aha, bo oni jeszcze nie mogli pojąć, jak ocenę oddziaływania inwestycji na środowisko mógł napisać kierownik Stacji (nie znający przecież rezerwatu - czego też nie mogli zrozumieć) i specjalista od... powietrza. Nie rozumieli bardzo wiele. Także braku opinii Wojewódzkiej Komisji Ochrony Przyrody. Myśleli, że Konstytucja gwarantuje im powszechny dostęp do informacji, ale do dziś nikt z nich nie widział żadnej dokumentacji dotyczącej tych projektów (jest nie do zdobycia, jeśli w ogóle istnieje). Wcześniej z naiwnością myśleli, że jak powołają Zachodniopomorskie Towarzystwo Ornitologiczne (ZTO), to będą mogli uczestniczyć w planach ochrony przyrody i pomóc podupadającej Stacji Ornitologicznej. Ale nie wiedzieli, że nikt ich pomocy nie potrzebuje. Co do ich Stacji plany były już od dawna. Jest ona teraz (lub niedługo będzie) pod opieką pani dyrektor ww. parków krajobrazowych. Dziwili się zdumiewającej karierze owej pani, która z lekarza weterynarii i urzędnika Urzędu Rejonowego w ciągu zaledwie kilku lat została dyrektorką dwóch parków krajobrazowych na Odrą, zarządza jednym z najważniejszych w Polsce rezerwatem ("Świdwie") i zamierza "zaopiekować" się kolejnym parkiem krajobrazowym - Szczecińskim. Natomiast ZTO w sprawach ochrony przyrody może co najwyżej... "[...] prowadzić na nich (terenach przy Świdwiu - przyp. aut.) gospodarkę rolną lub inne działania mające na celu zwiększenie różnorodności bazy pokarmowej, a przez to stworzenie jeszcze dogodniejszych warunków dla występującej tu awifauny" (fragment pisma Wojewody Zachodniopomorskiego do ZTO z 4.2.99).
Nie wiadomo co też dziwi tych oszołomów, że prawie przez środek rezerwatu zbudowano ścieżkę dydaktyczną (ostatnio jej nazwa brzmi: "trasa komunikacyjna"), przystań dla łodzi i długi pomost wychodzący na jezioro, ośmiometrową wieżę obserwacyjną tuż przy jeziorze (no bo przecież ptaki muszą ludzi widzieć), kompleks ogniskowy dla niedzielnych turystów (niegroźny dla przyrody, bo 400-500 osób i 50 samochodów w jednym miejscu to drobiazg) i nowoczesny "pawilon edukacyjny" (zwykle zamknięty na głucho, więc komu i po co tak naprawdę ma służyć?). A jakieś podejrzenia o rodzinny interes? Przecież całkiem przypadkiem kierownik SSO "Świdwie" mieszka 2 km od rezerwatu.
Ci frustraci myśleli, że ktoś przynajmniej uszanuje ich tradycję, wiedzę i zaangażowanie oraz szczerą chęć pomocy. Najpierw chcieli zasugerować, aby zmienić niektóre niebezpieczne zamiary wobec rezerwatu. Naiwniacy. Podpisali się pod jakimś protestem, bo myśleli, że dotrze on do ludzi kulturalnych. Ale Wojewódzki Konserwator Przyrody to też tylko człowiek. Chciał szybko pozbyć się kłopotu i rozesłał do podpisanych pod protestem osób (przesyłką poleconą) wezwania do osobistego stawienia się w jego biurze, pod groźbą kary i zastosowania środków przymusu bezpośredniego. A to numer! Witaj PRL!
Skoro cała sprawa stała się głośna (pikiety, prasa, radio i telewizja), no to ci normalni muszą jakieś pozory dobrej woli stworzyć. Dochodzi więc do groźnie brzmiącej rozprawy administracyjnej ws. Świdwia. I ci frustraci myśleli, że coś wskórają? Że zwyczajnie zostaną potraktowani poważnie i godnie? O, co to, to nie. WKP nie będzie przecież dyskutował z wariatami. Najpierw więc wyprosił z sali pracownika naukowego Uniwersytetu Szczecińskiego i przedstawiciela Wojewódzkiej Komisji Ochrony Przyrody. Rozprawa ta toczyła się potem o niczym, no bo jak w takiej atmosferze można się dogadać.
Skoro nie można kulturalnie, to frustraci wymyślili, że napiszą skargę do Wojewody na działalność WKP. Ale przecież Wojewoda nowy, a Konserwator jest już z 10 lat. Wojewoda nie zna się na ochronie przyrody, więc podpisuje listy pisane przez Konserwatora (dowodzą tego opisane w nich fakty znane tylko tej osobie i asygnowane symbolem pism WKP). Podobny list otrzymuje Podsekretarz Stanu w MOŚZNiL - Główny Konserwator Przyrody. Jest to korespondencja tylko obustronna, ale ZTO udaje się zdobyć jej kopię. Konserwator podpierając się podpisem Wojewody wymyśla w tej obszernej korespondencji niesłychane rzeczy na protestujących w sprawie Świdwia. Pisze m.in., że protestujący protestują, bo... stracili swoje przywileje w Stacji i rezerwacie. No, to Ministerstwo już wszystko wie. Pan Wojewoda w odpowiedzi na skargę stwierdza m.in., że "osobiście wizytował rezerwat" i oczywiście nie dopatrzył się niczego złego. Obrońcy przyrody - śpijcie spokojnie.
No, ale żeby już całkiem zadośćuczynić obawom mniej rozgarniętej części społeczeństwa, WKP organizuje wizytację z Ministerstwa. I jak myślicie? Pani z Warszawy, oprowadzona po rezerwacie w asyście inwestorów i projektodawców, wraca w pełni usatysfakcjonowana i pod wrażeniem wspaniałego przyjęcia, nie dopatrując się oczywiście niczego złego. A na co liczyli przeciwnicy tych inwestycji? Że urzędnik ma czas na rzetelna analizę i zapragnie ich towarzystwa w czasie wizytacji?
Ale ponieważ oponenci powariowali już zupełnie, to nie ma się co dziwić, że ZTO wniosło w końcu doniesienie do sądu o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez WKP. Sprawiedliwości! - krzyknęli zgodnie. Zapracowana Temida nie bardzo ma chyba ochotę na takie "łatwe" sprawy, bo pani Prokurator Sądu Rejonowego w Gryfinie konsultuje się ze... skarżonym, co wynika z uzasadnienia odmowy wszczęcia postępowania: "Opracowane wytyczne w tym przedmiocie zostały zaopiniowane pozytywnie tak przez Wojewódzkiego Konserwatora Przyrody w Szczecinie jak Wojewódzką Komisję Ochrony Przyrody w Szczecinie". Tymczasem jeśli nawet taka opinia WKOP była, to na pewno w trakcie lub po wykonaniu prac w rezerwacie. Co do WKOP, wątpliwości oponentów dotyczył ponadto jej składu, wytypowanego od nowa oficjalnie przez Wojewodę, a w rzeczywistości przecież przez Konserwatora, w której skład z każdą kadencją wchodzi coraz więcej urzędników i polityków, a coraz mniej biologów. A ponadto prokuratura stwierdza: "Brak informacji w tej sprawie sugerował, że prace wykonywane na terenie rezerwatu Świdwie - prowadzone są bez wymaganych prawem zezwoleń, co stanowi przestępstwo". Wyjaśniam, że w tym ostatnim cytacie chodzi o jeden z zarzutów - nie udostępnienia stronie (ZTO) dokumentacji dotyczącej prowadzonych w rezerwacie inwestycji. Ale ZTO nie rezygnuje. Wysyła zażalenie na postanowienie Prokuratury Rejonowej do Prokuratury Okręgowej w Szczecinie, w którym czytamy m.in.: "Przepisów prawa nie można interpretować w oderwaniu od celów ich ustanowienia. Skoro zarządzenie o rezerwacie Świdwie wydano aby chronić rzadkie i unikalne siedliska ptaków, nie można twierdzić, że budowa obiektów służących udostępnieniu rezerwatu ludziom, co związane jest z drastycznymi zmianami w tychże siedliskach, jest zgodna z celem powołania rezerwatu". Takie banialuki są dobre dla niewidomych, a przecież wszyscy normalni widzą, jak pięknie "uszczęśliwiono" rezerwat wycinaniem drzew, krzewów, rowami, kanałami, przepompowniami, jazami, drogami, ścieżkami dydaktycznymi, pomostem i przystanią, wybudowaniem i wzmocnieniem wałów, masą turystów i licznymi budowlami. Więc o co chodzi? Prokuratura Okręgowa podtrzymuje postanowienie. "Rozsądek" zwyciężył!
W międzyczasie podczas z jednej z pikiet przy rezerwacie (wtedy odwiedziła go WKOP) doszło niemal do szamotaniny protestujących z kierownikiem SSO "Świdwie" i jego kompanami. Kierownik oskarżył ich publicznie, o rzekome podpalenie wieży widokowej (potem okazało się, że było to osmolenie). Protestujący zawiązali już wcześniej Społeczny Komitet Obrony Rezerwatu "Świdwie" (SKORŚ). Byli potem pojedynczo wzywani na przesłuchania do Komendy Policji w Policach, ale SKORŚ w liście do Komendanta Policji oświadcza: "Z żalem musimy stwierdzić, że członków naszej organizacji społecznej próbuje się zastraszyć i wmanipulować w prowokację związaną z rzekomym podpaleniem wieży obserwacyjnej w rezerwacie Świdwie". Wielu świadków tego wydarzenia twierdziło również, że byli fotografowani z ukrycia przez... panią dyrektor nadodrzańskich parków krajobrazowych.
Ciekawe, ale przecież skoro udało się zrobić z protestujących wariatów, to czemu nie podpalaczy? Nie udało się.
A media? Oj naiwniacy. I tu chcieli szukać niezależności? Oto cała historia. Zaczęła się 25.9.98. W tym dniu wraz z ekipą TV członek ZTO (z tych oszołomów oczywiście) udał się w okolice rezerwatu, aby wspólnie nakręcić materiał o dokonywanych inwestycjach. Jeszcze w tym samym dniu otrzymuje telefon od redaktorki prowadzącej, która roztrzęsionym głosem informuje go, że na skutek interwencji WKP u dyrektora TV Szczecin, reportaż został usunięty z programu! Później media będą najczęściej ukazywać sprawę tylko stronniczo lub w ogóle zaczną wycofywać się z jej rejestrowania. W zamian uprawiana będzie propaganda sukcesu z fałszywymi tytułami w rodzaju "Rezerwat Świdwie uratowany!", w których cytowane będą pełne zachwytu wypowiedzi zwolenników inwestycji. Stronę, która jest przeciwna, będzie się oczerniać i kompromitować.
Oj udziela się ludziom ta demokracja. Co oni sobie myślą? Zupełnie zbzikowali. I kto by się spodziewał, że przeciw inwestycjom w rezerwacie "Świdwie" będą protestować: znani naukowcy (w tym list protestacyjny 30 profesorów), Zbigniew Tracz (współtwórca rezerwatu i Stacji), Hartwig Ruthke (wnuk Paula Robiena - pioniera pomorskiej ornitologii i ochrony przyrody), całe (no, może prawie) środowisko szczecińskich ornitologów?
I pomyśleć, że wszystko wydawało się takie piękne. Nowy ustrój - nowe możliwości. Nowa ustawa o ochronie przyrody. Nowe rozporządzenie ministra o ochronie gatunkowej roślin i zwierząt. Ustawa o stowarzyszeniach. I w ogóle ta wspaniała demokracja! Dająca złudzenie, że społeczeństwo ma jakieś prawo do czegoś. Na przykład do ochrony przyrody. Nie ma. A już zupełnie nie wiadomo gdzie podziali się naukowcy!
Sprawa "Świdwia" to stek kłamstw, krętactw i hipokryzji. W żadnym piśmie urzędnicy odpowiedzialni za realizację owych projektów nigdy nie oparli się na żadnym szczegółowym dokumencie. Wszelkie argumenty nawet w oficjalnych pismach były zwykłym urzędniczym "laniem wody". ZTO ani SKORŚ, ani najwyraźniej Prokuratura nigdy nie widziały podstawowych projektów w tej sprawie, opinii WKOP, wyników kontroli z MOŚZNiL, z NIK-u, ani z Brukseli. Rzekomo pozytywnych - jak w telewizji publicznej twierdził Wojewódzki Konserwator Przyrody.
Powyższy artykuł opisano na podstawie pism i listów zgromadzonych przez ZTO na stronie internetowej (http://www.most.org.pl/zto), korespondencji udostępnionej przez Społeczny Komitet Obrony Rezerwatu "Świdwie" (SKORŚ), artykułów i notatek w prasie, programów telewizyjnych i własnych materiałów autora.
Artur Staszewski
Staw ten jest terenem szczególnie cennym przyrodniczo. Był planowany do objęcia ochroną jako pierwszy w woj. krakowskim użytek ekologiczny. Staw Dąbski (2,6 ha) jest częścią wyrobiska powstałego po eksploatacji gliny dla czynnej w okresie międzywojennym cegielni. Po zaprzestaniu produkcji wypełnione wodą wyrobisko zasiedliła spontanicznie roślinność wodna i błotna, zaś na jego zboczach wyrosły drzewa i krzewy związane z siedliskiem łęgowym. Flora zbiornika i jego otoczenia liczy ponad 170 gatunków roślin naczyniowych, w tym wymienić można grążel żółty - roślinę objętą ochroną gatunkową, oraz rzadkie rośliny wodne i błotne. Stwierdzono występowanie raka błotnego, licznych ślimaków wodnych, skójki zaostrzonej oraz objętej ochroną gatunkową szczeżui wielkiej. W zbiorniku występuje 9 gatunków ryb, w tym chroniona różanka. Staw jest miejscem rozrodu żaby trawnej i żab zielonych, występuje tu także zaskroniec. Nad stawem licznie pojawiają się ptaki wodno-błotne. Staw jest miejscem odpoczynku dla wędrownych kaczek (krzyżówki, czernicy, głowienki) oraz ptaków siewkowatych (brodziec leśny, sieweczka rzeczna). Pojawiają się także ptaki rzadsze jak rybitwa zwyczajna czy przebywający tu regularnie każdej jesieni zimorodek. Wokół stawu zauważyć można także kopciuszka, kwiczoła, kosa, pierwiosnka, bogatkę, srokę, szpaka, ziębę, łozówkę, cierniówkę. Teren stawu jest ważnym żerowiskiem dla wielu nietoperzy, m.in. borowca wielkiego.
Staw Dąbski jest tworem sztucznym o zaawansowanym stopniu naturalizacji. Masowe występowanie roślin zapewnia dużą zawartość tlenu w wodzie oraz siedliska dla urozmaiconej fauny stawowej. Wysoka różnorodność roślin i zwierząt świadczy o dobrej kondycji biologicznej. Potwierdza ją również brak zakwitów wody i śniętych ryb oraz występowanie dużych małży. Woda odpowiada I klasie czystości i - jak stwierdza Wojewódzka Stacja Sanitarno-Epidemiologiczna - może być wykorzystana do organizowania kąpieliska i miejsc rekreacji wodnej. Dlatego też staw służy jako kąpielisko oraz jest wykorzystywany przez wędkarzy. Do tej pory takie wykorzystywanie stawu nie wpływało w znaczącym stopniu na jego przyrodę. Staw Dąbski jest także idealnym miejscem do prowadzenia edukacji ekologicznej.
Wysokie walory przyrodnicze Stawu Dąbskiego oraz niedostateczna ilość czystych zbiorników wodnych na terenie Krakowa kwalifikują teren do objęcia go ochroną w formie użytku ekologicznego. Duże zainteresowanie utworzeniem użytku ekologicznego i kąpieliska wykazała poprzednia rada dzielnicy. Radni skontaktowali się m.in. z Ministerstwem Ochrony Środowiska aby skonsultować możliwość połączenia funkcji kąpieliska z utworzeniem użytku ekologicznego i otrzymali pozytywną odpowiedź, że jest możliwe połączenie tych dwóch funkcji. Realizacja tej koncepcji pozwoliłaby ochronić cenną przyrodę stawu, a jednocześnie byłaby wzorem do naśladowania przez inne dzielnice igminy. Towarzystwo Rozwoju Ziem Górskich opracowało 2-tomową dokumentację dotyczącą "Użytku ekologicznego Staw Dąbski" oraz "Projektu technicznego kąpieliska Staw Dąbski". Koncepcja uzyskała akceptację Wojewódzkiego Konserwatora Przyrody i wszystko wskazywało na to że powstanie tu pierwszy w woj. krakowskim użytek ekologiczny.
Nagle, w bardzo niejasnych okolicznościach gmina Kraków przekazała należący do niej teren w ręce prywatne. Pierwszą rzeczą którą zrobiła właścicielka działki, było pismo do Urzędu Miasta Krakowa o zgodę na zasypanie stawu. Zgody, na szczęście, nie otrzymała. Niestety, ostatnio Prezydent Miasta Krakowa wydał decyzję o ustaleniu warunków zabudowy i zagospodarowania terenu dla inwestycji budowy centrum handlowo-rozrywkowego. Holendersko-izraelska firma Plaza Center zamierza w bezpośrednim otoczeniu stawu wybudować centrum o powierzchni ponad 40 000 m2, w tym 150 sklepów, supermarket (4 200 m2), dom towarowy (3 500 m2), kino z 11 salami projekcyjnymi, salon gier wideo, kręgielnię, salę bilardową, kawiarnie, bary i restauracje (m.in. Mc Donald's). Planowany jest parking na 1 500 samochodów. Aby zrealizować swoje zamierzenie firma zamierza zasypać 22% powierzchni stawu (w tym część najcenniejszą przyrodniczo - miejsce największego skupiska grążela żółtego oraz miejsca godowe płazów) oraz poprowadzić drogę dojazdową przez teren stawu. Koncepcję tę zaakceptował Dyrektor Wydziału Ochrony Środowiska Małopolskiego Urzędu Wojewódzkiego! Towarzystwo na Rzecz Ochrony Przyrody składa odwołanie od tej decyzji do Ministra Środowiska.
Przeciwko budowie Centrum zgodnie protestują organizacje ekologiczne, mieszkańcy (powstał Komitet Obrony Stawu Dąbskiego, który zebrał 800 podpisów mieszkańców dzielnicy II protestujących przeciwko inwestycji), Komitet Obywatelski, okoliczni kupcy. Przeciwko inwestycji jest też część radnych dzielnicy (niestety w radzie dzielnicy są zwolennicy inwestycji, którzy jednym głosem przegłosowali poparcie dla budowy). Pierwszą rundę starcia wygrali ekolodzy, którzy doprowadzili do uchylenia decyzji o ustaleniu warunków zabudowy i zagospodarowania terenu dla inwestycji oraz do uchylenia decyzji Wojewody Małopolskiego o uzgodnieniu inwestycji. Niestety, ponownej decyzji o ustaleniu warunków WZiZT nie udało się uchylić przed Samorządowym Kolegium Odwoławczym, w związku z czym Towarzystwo na Rzecz Ochrony Przyrody zaskarżyło decyzję do Naczelnego Sądu Administracyjnego.
Niezależnie od działań prawnych potrzebne są również naciski na urzędy wydające decyzje oraz na inwestora. Wiemy, że firma Plaza Center planuje podobne inwestycje w innych miastach Polski. Ostrzegamy, że firma jest wyjątkowo antyekologiczna i nieuczciwa. Przestrzegamy przed tzw. konsultacjami firmy z organizacjami ekologicznymi, a zwłaszcza przed podpisywaniem jakichkolwiek notatek ze spotkań (próbują je potem przedstawiać w urzędach jako uzgodnienia projektów z organizacjami ekologicznymi!).
Prosimy o pomoc w postaci kierowania pism protestacyjnych do siedziby firmy (najlepiej do firmy macierzystej w Amsterdamie):
Plaza Centers (Europe) B. V. Parnassustoren, Locatellikade 1 10 76 AZ Amsterdam |
Kraków Plaza sp. z o.o. Wenecja 3/6 31-117 Kraków fax 0-12/413 74 88 |
Mariusz Waszkiewicz
Towarzystwo na Rzecz Ochrony Przyrody
Kasztelańska 45, 30-116 Kraków, tel. 427 22 52 (środa 1630-1730)
Od chwili, gdy odeszły w niepamięć Mazury dzikie, gdzie pływało kilkuset żeglarzy przez cały sezon, gdy wszyscy oni znali się osobiście i nawiązywali przyjazne kontakty z mieszkańcami mazurskich wiosek - na problematykę ekologiczną mało kto zwracał uwagę. Traktowano te ziemie raczej jako kolejne "zagłębie turystyczne", mające ugruntowywać niesławnej pamięci "drugą Polskę". Pojawiło się sporo nowoczesnych na owe czasy plastykowych jachtów, pobudowano pory jachtowe, senne miasta - Giżycko, Mikołajki, Węgorzewo, Ruciane-Nida - ożywiły się nie do poznania. Niestety, nie poszły w ślad za tym żadne działania zachowujące unikatowe środowisko wodne i lądowe Mazur. Wręcz przeciwnie - zwiększone zapotrzebowanie na ryby słodkowodne doprowadziło do sporych spustoszeń w wodach Niegocina, Kisjana, Mamr, Bełdanów i innych jezior. Dołożyli się na równi legalni rybacy i kłusownicy. Równie nieprzemyślane, wręcz skandaliczne okazały się decyzje dotyczące rozwoju turystyki: np. liczące 20000 mieszkańców stałych Giżycko, w sezonie goszczące do 100000 ludzi (!), mające zakład mleczarski, sporo smażalni, jadłodajni itp. zakładów - nie miało mieć oczyszczalni ścieków! Wszystko spływało wprost do Niegocina! Rezultaty nie dały na siebie długo czekać: u początku lat 80-tych Niegocin stał się praktycznie jednym wielkim ściekiem. Woda z okolicznych jezior (Boczne, Jagodne, nawet odległe Tałty) stała się trująca a ekolodzy alarmowali, że w organizmach ryb łowionych w tych jeziorach przekroczone są wszelkie możliwe normy stężeń substancji szkodliwych. A przecież jeszcze ja pamiętam czasy, gdy woda z tychże jezior nadawała się do picia... Rolnictwo regionu zdominowane było przez PGR-y, w których od lat 70-tych stosowano sporo sztucznych nawozów, wymywanych przez deszcze z lichej gleby wprost do jezior...
Paradoksalnie, biedne lata 80-te, gdy tempo industrializacji mocno osłabło, a wielu ludzi nie mogąc się dorabiać, zainteresowało się swoim wnętrzem - bardzo pomogły Mazurom i w ogóle rodzącej się wówczas polskiej świadomości ekologicznej. Zapaść gospodarcza spowolniła tempo "przemysłowej" dewastacji jezior, a mniejsza ilość turystów to były, owszem, mniejsze zyski miejscowych ośrodków, ale i bezcenny czas dla przyrody. A gdy w latach 1991 - 1993 odradzała się masowa turystyka żeglarska, trafiła już na ograniczenia w postaci świadomości ekologicznej mieszkańców Mazur. Do tego stopnia, że w latach 1992-93 trwał istny wyścig o wykup ziemi między ekologami, którzy urządzali tam rezerwaty a inwestorami, którzy radzi by wszystko zabetonować i na tym betonie stawiać ekskluzywne hotele. Jaskrawym przykładem takiej inwestycji jest "Hotel Gołębiewski" w Mikołajkach.
Z czasem okazało się, że jeśli trochę powstrzymać pazerność inwestorów, którzy chcieliby się szybko i tanio dorobić na naiwnych, interesy turystyki i środowiska nie muszą być ostro skonfliktowane. Pięknym przykładem tego jest historia masztu telewizyjnego nad brzegiem jeziora Wojnowo w gminie Miłki. Gdy wójt zaproponował postawienie go, posypały się, a jakże, protesty obrońców środowiska. Jednak, gdy za pieniądze uzyskane z dzierżawy terenu zbudowano we wsi kanalizację i oczyszczalnię ścieków, protesty ucichły. Sam zaś maszt okazał się nie aż tak bardzo uciążliwy, ma bowiem nowoczesną konstrukcję, ograniczającą do minimum skażenia elektromagnetyczne*).
Przed trzema laty oczyszczalni dorobiło się Giżycko i skutki tego już są widoczne - do Niegocina wróciły ryby a zanieczyszczeń tak biologicznych, jak chemicznych jest wyraźnie mniej.
Przedstawione przykłady są b. charakterystyczne, bowiem na Mazurach świadomość ekologiczna narasta "od góry", od poziomu władz samorządowych i administracyjnych, które zaczynają rozumieć, że dobry stan środowiska przyrodniczego jest najważniejszym atutem terenów turystycznych. Często przybiera to formy trochę zabawne: np. agresywna kampania reklamująca benzynowe silniki przyczepne firmy Toyota odbywa się ni mniej ni więcej tylko pod hasłami ekologicznymi. Rzeczywiście, w porównaniu z przyczepnymi silnikami starego typu (głównie produkcji radzieckiej z lat 70-tych) motory Toyoty (zwłaszcza te mniejsze, używane jako pomocnicze na jachtach żaglowych) są niemal bezgłośne i bezwonne, ale czy to jest wielka propaganda ekologiczna, czy tylko sprytne wykorzystanie mody na ekologię? Bo jakby na to nie patrzeć łódź żaglowa jest czystsza od najlepiej nawet skonstruowanego silnika benzynowego... a po jeziorach z hukiem słyszalnym w promieniu kilku kilometrów przewalają się potężne motorówki o wiele mówiącej nazwie INVADER (Najeźdźca). I nie pomaga tu fakt, że napędzane są one nowoczesnymi "ekologicznymi" silnikami - motor spalinowy o mocy 250 KM nie może być ani cichy ani czysty.
Ciekawe, że poważniejszej świadomości ekologicznej nie mają jeszcze ani miejscowi gospodarze, ani tym bardziej turyści, dla których Mazury to tylko teren za którego wykorzystanie zapłacili i nic poza tym. Zdarza się co prawda, że właściciel pola biwakowego nie pozwala myć samochodów nad brzegiem jeziora, wskazując myjnię przy pobliskiej drodze - ale to raczej wyjątki. Częściej widuje się, niestety, rybaków wożących turystów motorowymi łodziami w strefach ciszy (!), albo nagminne gwałcenie spokoju rezerwatów ptactwa na wyspach, przy pełnej obojętności policji wodnej. Równie często "sławojki" na biwakach są zamknięte na kłódkę a w okolicy pełno jest nieczystości. O takich "drobiazgach", jak walające się po lasach nabrzeżnych butelki i puszki po napojach, nawet wspominać nie warto. Gdy zapytałem, czy wielkim problemem byłby obowiązek umieszczenia na każdym polu biwakowym kontenera na śmieci, łatwego do opróżniania co jakiś czas, nieraz słyszałem w odpowiedzi: "a po co, interes i tak się kręci".
Turyści zresztą wcale nie są lepsi: nie raz i nie dwa widziałem... psy, wyrzucane na noc z luksusowych łodzi; z wielu takich jednostek dobiega głośna muzyka, w niczym nie kojarząca się z relaksem wśród przyrody, a za to słyszalna aż nadto dobrze nieraz i całą dobę. Poziom wyszkolenia żeglarskiego załóg tych jachtów nakazuje podejrzewać, że o żeglarstwie wiedzą niewiele a o kulturze bycia wśród przyrody jeszcze mniej. Ot, arogancja wielkich pieniędzy.
Mam jednak nadzieję, że zapoczątkowana odgórnie świadomość przyrodniczej wartości Mazur wymusi w końcu odpowiednie zachowania także użytkowników tych terenów. Zwłaszcza, że atrakcyjne one zaczynają być również zimą. Pofałdowany teren, z łagodnymi wzgórzami to ponoć wymarzone miejsce na szkółki narciarskie. Zawody ślizgów lodowych (bojerów) na zmarzniętych jeziorach też mogłyby przyciągnąć sporo chętnych, zwłaszcza gdyby powstały masowo niezbyt drogie szkółki takiego zimowego żeglarstwa.
Bardzo chciałbym, aby moje ukochane Mazury, nie rezygnując z atrakcji turystycznych, zachowały piękno i dostojeństwo nieskażonej przyrody, jakie jeszcze pamiętam z moich pierwszych wakacyjnych rejsów.
Włodzimierz H. Zylbertal
Istnieje kilka koncepcji budowy linii. Wg jednej, kolejka biegłaby z Kowańca na Turbacz. Inny projekt mówi o sieci kolejek, które połączyłyby Nowy Targ, poprzez Gorce, z Zalewem Czorsztyńskim. Przewodniczący Komisji Promocji Urzędu Miasta Nowego Targu chce aby budowa kolei gondolowej została zapisana jako jeden z priorytetów w strategii rozwoju miasta. "W końcu udałoby się nam zatrzymać turystów - mówi - Goście pojawiają się w Nowym Targu tylko, przejazdem, w drodze do Zakopanego"*). W celu budowy kolejki gondolowej gmina chce wejść w spółkę z inwestorem zagranicznym. Gmina wniosłaby do spółki grunt pod budowę, a inwestor pieniądze.
Przeciwny inwestycji jest dyrektor Gorczańskiego Parku Narodowego. Wesprzyjmy Go w tym proteście!
Mariusz Waszkiewicz