Wydawnictwo "ZB" | Okładka | Spis treści ]

RAPORTY - RELACJE - SPRAWOZDANIA - ZB nr 7(165)/2001, wrzesień 2001

"NIE ODDALI NAM ANI PATYKA"
XIX ŁEMKOWSKA WATRA W ZDYNI K. GORLIC

U Łemków wszystkiego jest po dwa: dwie, zrzeszające ich organizacje - Stowarzyszenie Łemków i Zjednoczenie Łemków; dwie kultury- polska i łemkowska; dwie propozycje organizowania życia małego narodu - w oparciu o Polskę i Ukrainę; dwie cerkwie - unicka i prawosławna; dwa miejsca zamieszkania - to z meldunku w dowodzie osobistym, najczęściej na Ziemiach Odzyskanych i drugie, niemal mityczne, w Karpatach; dwie Watry - jedna prawdziwsza od drugiej. Ta ze Zdyni k. Gorlic, nazywana ukraińską oraz z Michałowa na Dolnym Śląsku, zwana łemkowską.

Na XIX Łemkowskiej Watrze, święcie kultury łemkowskiej, organizowanym corocznie od kilkunastu lat w Beskidzie Niskim, spotkało się kilka tysięcy Łemków. Pojawili się też emigranci z Kanady, USA i Chorwacji. Większość przyjechała z zachodu Polski, Słowacji, Ukrainy. "To przede wszystkim jest święto naszej kultury. Czas, podczas którego możemy być razem" - mówi Julia Doszna, łemkowska pieśniarka.

Przed wejściem na Watrę gości wita szpaler ukraińskich handlarzy. Oferują głównie "horiłkę za groszi" i papierosy. Wśród nich stoją osoby sprzedające ukraińskie symbole narodowe: flagi, chusty, proporce. Następnie przechodzimy obok stoisk, gdzie można zakupić rękodzieło, nośniki z muzyką ludową, literaturę w językach narodowych. Nad straganami dominują ogromne namioty browarów. Tu skupia się młodzież. Pije tanie słowackie piwo. Czeka na wieczorne koncerty zespołów rockowych i zabawę. - Mnie ten folklor nie rusza - mówi Iwan, młody Łemko z Ukrainy. To dobre dla dziadka. On ciągle puszcza dumki i gada o Akcji "Wisła". Nie widzi, że żyć nie ma za co. I jest tak, jak w wierszu Władysława Grabana: "a oni nie czytają księgi lasu (...) wolą nowe futerka/i futerał z piwem".

Tonąc w błocie po kostki podchodzę pod scenę. W przemówieniach rozpoczynających oficjalnie święto przewijają się pytania o termin zwrotu zabranych ziem. Pada zapewnienie, że następne watry rozpalone zostaną na odzyskanych polanach. Występują kolejne zespoły prezentujące folklor ludowy.

- Ta Watra - mówi Władysław Graban (organizował przez dziesięć lat pierwsze spotkania z kulturą łemkowską) daje możliwość spotkania się rodaków ze wszystkich stron świata. Dodaje, że impreza ta przypomina piknik, nie pełni już roli kulturotwórczej, przede wszystkim w stosunku do młodzieży. A taka miała być Watra w jego założeniach.

Pani J. T., etnolog z Wrocławia, mówi, że urodziła się w Skwiertnem, polsko-łemkowskiej wsi. "Połowa rusińskich mieszkańców wyjechała do ZSRR w 1945 r. Uwierzyli, że nie ma tam kto pszenicy kosić. A tu w górach to zboże nie rosło. Resztę Łemków wywieziono w 1947 r., w czasie Akcji "Wisła", mimo, że z całej osady nikt nie przyłączył się do UPA. Dom rodziców sprzedano na pniu góralowi z Podhala. Dotychczas się to za nami ciągnie" - wzdycha. "Wozem drabiniastym, za całym dobytkiem jechaliśmy z innymi do Grybowa. Ogromny płacz ludzi tkwi we mnie dotychczas. Stamtąd pociągiem towarowym do Oświęcimia. Ojciec na przystankach wychodził i kosił trawę po rowach, żeby zwierzęta miały co jeść. Polacy przynosili chleb. Najstraszniejszy przystanek był w Oświęcimu. Pamiętam wielki strach w oczach ludzi" - ociera łzy. "Syna stryja funkcjonariusze UB wzięli na przesłuchanie do starostwa. Wrócił tak pobity, że nie mógł mówić. W Jaworznie zabierano młodych ludzi do Centralnego Obozu Pracy. Reszta pojechała na osiedlenie. Zamieszkaliśmy w Kątach Wołoskich. Ojciec wybrał wieś ze szkołą. Chciał, żeby dzieci się uczyły. Mieszkaliśmy w strasznych warunkach. Dwoje rodzeństwa umarło. Niemiec, zarządca, który przez jakiś czas tam mieszkał, chwalił naszą pracowitość. Mieszkali tam już Polacy, przesiedleni z Kresów. Ci ze Stryja byli w porządku. Biłyśmy się za to do krwi z chłopakami z Wołynia. Uważali nas za Ukraińców. Później wyjechaliśmy do Wrocławia. Skończyłyśmy z siostrą studia. Polacy, którzy utracili Kresy i zbudowali wokół tego mitologię powinni zrozumieć, że czekamy na ustawę reprywatyzacyjną. Gdy wreszcie wejdzie w życie, wystąpimy o zwrot ziem."

Problemem jest przynależność tych ziem do różnych parków narodowych, w tym Magurskiego Parku Narodowego. Jest to temat tak delikatny, że na razie nikt woli się nie wypowiadać.

Przytakuje ustawie Jan Rubisz, ostatni maziarz z Łosia, jedynej maziarskiej wsi na Łemkowszczyźnie. Jeszcze w latach sześćdziesiątych jeździł ze smarem aż pod Kraków. Było to zabronione przez ówczesne władze, oficjalnie więc handlował szmatami. Podczas wywózki w 1947 r. na Ziemie Wygnane jego rodzice wszystko zostawili w domu. Wierzyli, że wrócą. Jego siedemnastoletnia siostra siedziała również w obozie w Jaworznie. Podejrzewano ją o współpracę z UPA. Nic jej nie udowodnili i wypuścili po roku. Pozwolili wrócić do rodzinnej wsi. A tam wszystko było rozkradzione. Nawet dziesięć tysięcy, które miała przygotowane na budowę domu, cegieł wyniesiono z szopy. I jak tu się nie domagać swojego?

Zdarzenia sprzed kilkudziesięciu lat są dla Łemków niczym przeżycia z wczorajszego dnia. Będą do nich wracać w każdej rozmowie, dociekliwie pytając - czy pan to rozumie?

Inaczej myślą Łemkowie zamieszkali na Słowacji. Ich nie dotknęły represje w latach 1944-1947. Możemy pielęgnować swoją kulturę - mówi Ihor. Nie ma też wrogości pomiędzy cerkwiami, jak w Polsce. Problemem dla nas jest powolna słowakizacja, której ulega młodzież. Próbujemy zatrzymać ten proces poprzez rozwój regionalnej obyczajowości.

Inaczej czują się Łemkowie na Ukrainie. "Nie puszczają nas do Polski. Tyle, co uda nam się tu przyjechać - mówi Bohdan z Iwano-Frankowska - i zahandlować, żeby podróż się zwróciła. Ukraińcy z nas kpią. Śmieją się, że mówimy po "chachłacku", gwarowym językiem ukraińskim. Watry są dla nas ważne. Spowodowały, że Łemkowie na Ukrainie zaczęli myśleć po łemkowsku. Niektóre zespoły ludowe powstawały na potrzeby Watry. Później już działały w swoim środowisku. Takie to nasze życie."

Rolę Watry w kształtowaniu narodowej świadomości Łemków podkreśla też Jan Zwoliński z Florynki. Obecnie mieszka w Koszalinie, jest autorem pięciu książek o historii Rusinów. W Zdyni nabiera sił do pracy na cały rok. Twierdzi, że Łemkowie przez ostatnie dziesięć lat zrobili tyle, czego nie dokonali przez minione wieki. Napisano dziesiątki książek. To zostanie i będzie owocować.

Jednak nie każdy Łemko czuje się w tej wsi dobrze. Jan Fudziak z Jasła mówi: - Żyję w Polsce jak niechciane dziecko złej macochy. Ukraińcy ciągną w swoją stronę. Polacy w swoją. A ja z moich dziesięciu hektarów w Mystowej nie mogę podnieść ani patyka, bo mnie wsadzą do więzienia za kradzież z państwowego. Od trzydziestu lat walczę o zwrot swoich gruntów. I nic. Dlatego każdy Łemko na tej Watrze, pomimo dzielących nas różnic, widzi coś dla siebie. Tyle naszego, co podczas tych dorocznych spotkań, na kawałku naszej ziemi.

Robert Drobysz



Artykuł ten ukazał się w zmienionej wersji w "Gazecie Krakowskiej/Nowosądeckiej" z 30.7.2001.

SPRAWOZDANIE Z DZIAŁALNOŚCI FZ WARSZAWA
(STOWARZYSZENIE KULTURALNO-EKOLOGICZNE
"ZIELONE MAZOWSZE") W 2000 R.

foto 1
Uliczna konferencja prasowa FZ

1. ROWERY

2. TRANSPORT

foto 2
50 km/h - lobbyści PKE i FZ w Sejmie.

3. ZIELEŃ

4. ODPADY

5. UDZIAŁ W IMPREZACH, SZKOLENIACH, WYJAZDACH

6. MEDIA

foto 3
Prezydent Warszawy i FZ przed sesją Rady.

7. RÓŻNOŚCI

8. SPRAWY ORGANIZACYJNE

Krzysztof Rytel, Aleksander Buczyński

REFLEKSJE POURLOPOWE

Rok temu (ZB nr 9, sierpień 2000) napisałam o pobycie w pięknej Niedzicy. W tym roku byliśmy - ja, mój mąż i nasze koty: Pimpuś i Tygryś też w Niedzicy.

Pogoda, wiadomo, jak w całej Polsce, jednego dnia upał 35 stopni, drugiego burza i ulewa albo wichura, zdawało się, że zerwie dach i tak w koło. Na szczęście nie było powodzi.

Jak to zwykle w życiu bywa, miłe chwile przeplatały się ze smutnymi.

Zacznę od najsmutniejszej "Szukał pomocy - znalazł śmierć". Opowiedziano mi, że mały rudy lisek pokazał się na osiedlu i schronił się w willi, przy samym lesie, (powyżej "Osiedla Pod Taborem" znajdują się dwa piękne drewniane domki.) Właścicielka, kiedy zobaczyła na swojej posesji lisa, przeraziła się. Po długim poszukiwaniu udało się jej sprowadzić pomoc, która odłowiła lisa. Przeżyła makabryczną noc, ponieważ powiedziano jej, że prawdopodobnie czeka ją seria bolesnych zastrzyków, a jej psa i okoliczne zwierzęta uśpienie. Na szczęście okazało się, że lisek nie był wściekły, tylko zraniony i szukał pomocy. Nie został opatrzony, a uśpiony.

Nie wiem, zupełnie na tym się nie znam, ale czy nie można było zbadać żywego lisa? A kiedy okazało się, że nie ma wścieklizny, opatrzyć skaleczenie i wypuścić do lasu?

Mieliśmy kłopot z zakupami, dwa sklepy we wsi, niedaleko, ale zaopatrzenie w jarzyny i owoce fatalne, to znaczy nie było: fasoli, fasolki szparagowej, bobu, szczypiorku, kabaczka, cukini, sałaty ani rzodkiewki. Po wszystkie tego rodzaju zakupy trzeba jeździć do Krościenka albo Nowego Targu, duże utrudnienie, ponieważ tym razem nie mieliśmy auta, a będąc wegetarianami żywimy się głównie właśnie owocami i jarzynami.

Dobra nowina, już jest jeden karmnik dla ptaszków. W zeszłym roku użalałam się na brak karmników, przy dużej ilości różnych ptaków. Podobno pierwsza jaskółka wiosny nie czyni, ale przemiła pani Renia (ta, na której balkonie jest już karmnik) dała słowo, że zimą będzie ich dużo. Ja jej wierzę, ponieważ kocha zwierzęta, ma psa, znajdę, wyrzuconego z auta przez ludzi bez serca.

Telewizji prawie nie oglądałam, poza wiadomościami, nic mnie nie interesowało, same seriale i powtórki, podobno nawet sięgniemy po "wspaniałą" Niewolnicę Isaurę, ponoć na życzenie widzów. No cóż, o gustach się nie dyskutuje.

Właściwie byłam zadowolona z tego, że nie ma nic ciekawego w telewizji, miałam więcej czasu na czytanie.

Przeczytałam: dwa tomy J. Rowling Harry Potter: "Potter i Kamień filozoficzny" oraz "Potter i Komnata tajemnic".

Sięgnęłam po te książki, ponieważ słyszałam krańcowo różne opinie, na zachodzie jest to bestseller, a u nas potępione jako szkodliwe, źle wpływające na młodzież. Nie rozumiem zupełnie, co w tych książkach jest szkodliwego, nie ma nic ordynarnego, walka dobra ze złem, świat czarodziejski, świetnie napisane. Mnie np. bajki Grimma mniej odpowiadają, ponieważ są pełne okrucieństwa.

Z wielką przyjemnością przeczytałam Vitusa B. Dröschera "Krokodyl na śniadanie". Zadziwiające opowiadania o zachowaniu zwierząt. Dowcipne, czasem bardzo śmieszne. Przełożyła Anna Czapik.

Następna pozycja to Jane Goodall "Przez dziurkę od klucza".

Książka popularnonaukowa. Od 1960 r. przez 30 lat Jane Goodall obserwowała szympansy w sercu Afryki. Jej badania udowodniły, że szympansy myślą, kochają i nienawidzą, rozwiązują różne problemy. To istoty bardzo bliskie ludziom.

W rozdziale zatytułowanym - "Nasza hańba" Jane Goodall opisuje wstrząsające, pełne bezwzględnego, wręcz szokującego okrucieństwa badania w laboratoriach prowadzone na szympansach.

"...naukowcy, którzy planują badania zapominają, że mają do czynienia z żywymi, wrażliwymi istotami ... Z punktu widzenia moralności trudno jest uzasadnić używanie jakiegokolwiek szympansa jako żywej probówki doświadczalnej... To, że tolerujemy stałe ich wykorzystywanie w takich warunkach laboratoryjnych, jak opisałam wyżej, dyskwalifikuje wartości etyczne naszych czasów".

Tym którzy uważają zwierzęta za nieczułe istoty, za rzecz, radzę przeczytać tę książkę i zwrócić szczególną uwagę na ostatnie rozdziały: "Nasza hańba" i "Uwagi o wyzysku zwierząt".

Polecam też dwie inne książki: "Viva! Wegetarianizm" Juliet Gellatley i Prorok "Zwierzęta się skarżą - prorok oskarża."

Na pewno nie są to lekkie pozycje, ale naprawdę warte poznania.

Przeczytałam też Dalajlamy "Wolność na wygnaniu". Autobiografia. Dalajlama to wspaniały człowiek, obrońca Tybetu, dzięki niemu cały świat dowiedział się o tragedii, która trwa od wielu, wielu lat, o okrucieństwach tych, którzy pragną totalnego wyniszczenia całego narodu. Dalajlama broni nie tylko Tybetu, ale całą naszą planetę.

Pozdrowienia dla wszystkich czytelniczek i czytelników ZB.

Renata Fiałkowska
sierpień 2001

PS

Przypominam, że od 9 lat istnieje w Krakowie Klub Wegetarian "Żyj i pozwól żyć innym".

Spotkania odbywają się dwa razy w miesiącu, zwykle w pierwszą niedzielę miesiąca o 11-ej w Śródmiejskim Ośrodku Kultury, ul. Mikołajska 2 i w trzeci wtorek o godz. 17-ej w Klubie Zaułek, ul. Poselska 9.

Najbliższe spotkania:

Bliższe informacje: telefon 422 22 20.

RF

SPOTKANIE GEN - EUROPA W WOLIMIERZU

Stacja Wolimierz - dawny budynek stacyjny gdzieś na końcu świata, a przynajmniej Polski, między Świeradowem a Jelenią Górą stał się miejscem niecodziennego międzynarodowego spotkania przedstawicieli wiosek ekologicznych z Europy, jak również ze świata GEN - Europe (Global Ecovillage Network). Spotkanie zostało zorganizowane dzięki wysiłkom zaledwie kilku osób, a przede wszystkim Nicole - inicjatorki założenia sieci WAS (Wiejskich Alternatywnych Społeczności), zrzeszającej polskie wiejskie społeczności, Jemiołki i Wiktora z Wolimierza oraz wspomagających ich Marka i Witka (Wolimierz) a także Ewy, Moniki i Andrzeja z Dąbrówki. Zebranie to było wstępem do odbywającego się następnie Międzyplanetarnego Festiwalu Wiosek Ekologicznych i spotkania WAS-u. Całość trwała od 10 do 23 lipca br.

foto 1

Wolimierz stał się w ten sposób miejscem pierwszego festiwalu i spotkania członków GEN - Europe we Wschodniej Europie.

Miałam okazję uczestniczyć w międzynarodowych warsztatach konsensu (consensus) - prowadzonych przez promienną Beę Briggs, Amerykankę, mieszkającą obecnie w meksykańskiej wiosce ekologicznej Huehuecoyot oraz w całości spotkania GEN.

Warsztaty były bardzo kameralne, niemniej intensywne w swym przebiegu, jak również zabawne. Trwały od 10 do 15. Uczestniczyło w nich 10 osób, a wśród nich dwie przedstawicielki Zarządu GEN - Europe (Agnieszka Komoch, Lucilla Borio) jak również członkowie sieci z następujących krajów: Francja, Włochy (po 2 osoby), Finlandia, Austria, Senegal, Brazylia, Niemcy, Polska.

Konsens jest sposobem rozwiązywania problemów włączającym wszystkie punkty widzenia. Jest wypracowywaniem zrozumienia w grupie celem podjęcia decyzji, którą popierają wszyscy. Jest powolnym procesem dochodzenia do zgody, wspólnym rozwojem decyzji, który każdy może wspierać pomimo częstej różnicy zdań. Włącza inteligencję i mądrość indywidualną oraz grupową. Jest sposobem, dzięki któremu m.in. możemy budować zrównoważoną społeczność.

Pracowaliśmy od rana do wieczora przez pięć dni nad teorią i praktyką konsensu, rozpatrując rolę osoby wspomagającej proces (facilitatora) i jej umiejętności, podstawowe elementy pracy, procedurę procesu podejmowania decyzji, rolę wartości, uzyskiwanie efektywnych odpowiedzi zwrotnych, tworzenie programu spotkań, kulturę oceny, rolę innych osób w procesie, dochodzenie do zgody. Przyglądaliśmy się także indywidualnym "alergiom emocjonalnym" i sposobom ich "uleczenia", czyli pracą nad własnymi słabościami, projektowanymi na innych, które przeszkadzają zrozumieniu innych punktów widzenia. Mogliśmy na własnym przykładzie, swej aktywności, wypraktykować pracę nad konsensem.

foto 2

Najbardziej zrozumieliśmy, że "każda osoba ma ważną cząstkę prawdy", wychodzącą z jej indywidualnego doświadczenia, której nie można zmarnować, ani deprecjonować jej wartości. Nie ma jednej prawdy całościowej, znanej pojedynczej osobie, każdy wnosi swoją część do całości.

Warsztaty były bardzo owocne, twórcze, a przede wszystkim inspirujące do prowadzenia jakichkolwiek spotkań - także szkolnych zebrań z nauczycielami czy rodzicami. Wskazywały narzędzia, pobudzały do myślenia, uaktywniały wyobraźnię i uciszały emocje. Włączały "całego siebie" w proces.

Kolejne dni (16-19.7) poświęcone były spotkaniu GEN, głównie przedstawianiu wiosek ekologicznych w Europie i na świecie, szczególnie reprezentantom ze Wschodniej Europy, oraz pracy nad wspólnym projektem dofinansowanym przez Unię Europejską. Jako świeżo "upieczeni" absolwenci warsztatów mieliśmy okazję sprawdzić swe umiejętności "na żywo", w trakcie wspomnianego zebrania.

Zjechało się na nie liczne grono (ponad 40 osób) przedstawicieli mieszkających już od lat w podobnych społecznościach lub będących w trakcie ich organizacji. Dzielili się nie tylko swym doświadczeniem, prezentowali swe osiągnięcia, ale przygotowali wystawy, przeźrocza, filmy. Prowadzili również warsztaty, spektakle, koncerty, mówili w jaki sposób tworzą nowy styl życia, oparty o kontakt z przyrodą, jak wspierają w rozwoju wszystkich - począwszy od małych dzieci, jak ujawniają i eksponują swe talenty i niepowtarzalne umiejętności i co to daje dla społeczności, życia razem. Wspólnie też zastanawialiśmy się w trakcie warsztatów nad sposobem wychowania dzieci, opartym na wspieraniu a nie egzekwowaniu i ich zmienianiu. Dzięki życiu razem, we wspólnocie, to się dzieje jakby mimochodem, ponieważ silniejsze relacje rodzinne i wspólnotowe tworzą a priori nowe związki, oparte na wspólnych celach - bycia razem, dzielenia się sobą. Ludzie przechodzą swe bloki i ograniczenia typu "moje" - "obce", traktując innych jak bliskich, przyjaciół, jedną wielką rodzinę, którą wspierają, aby wszystkim żyło się lepiej. Żyjąc w środowisku dbają też o wspólne dobro, o jego ochronę i zachowanie dla przyszłych pokoleń, ponieważ rozumieją jego znaczenia dla zdrowia ich samych oraz kolejnych generacji.

Bardzo ciekawie było uczestniczyć w projekcjach filmów i przezroczy, oglądać życie społeczności ujęte w kadrze, słuchać o tym na żywo od obecnej na spotkaniu osoby, uczestniczyć w jej przeżyciu jak we własnym, współuczestniczyć i współtworzyć swe marzenia i plany.

Pod koniec spotkania mieliśmy także okazję, choć tylko ci, którzy zaopatrzyli się wcześniej w odpowiednie paszporty lub wizy, wziąć udział w miłym popołudniu i wieczorze, zorganizowanym przez niewielką grupę młodych w czeskich Jindrichowicach Pod Smrkiem. Było zwiedzanie muzeum, które stworzyli sami, śpiewy, prowadzony przez nich dziecięcy teatr, wspólny posiłek, wbudowanie kamienia pod nową inwestycję, a przede wszystkim jazda wozem zaprzężonym w konie po wyboistej drodze, wspaniałe czereśnie .....i ulewa.

Mimo wyjątkowo prostych warunków życia w Wolimierzu w ciągu tych omalże dwóch tygodni zawiązały się liczne bliskie relacje międzyludzkie i międzynarodowe, oparte o wspólne idee i wizje.

Uczestnicy bardzo chwalili sobie kuchnię pod namiotem zorganizowaną w trakcie spotkania GEN - Europa. Mimo, że pogoda z dnia na dzień płatała nam figle, podlewając i tak miękki grunt wokół stacyjnego budynku, zamieniając go w grząskie bajorko, wszyscy wyjeżdżali z poczuciem sensu i znaczenia tutejszego spotkania nie tylko dla nich samych, ale również dla całej międzynarodowej sieci GEN - Europa, którą budują i wspierają w szacunku dla tradycji, umiłowaniu Natury, jak również wspieraniu samych siebie, swej unikalności i niepowtarzalności, a jednocześnie widzeniu wszystkiego razem, jako bogactwa w różnorodności, jedności świata, dokładania cegiełek do całości.

Autorka niniejszego sprawozdania była bardzo zbudowana przede wszystkim "jakością ludzi", którzy "chcą coś robić dla innych". Są to pasjonaci, dzielący się własną pasją z innymi. Mają oni także wizję, tego, co chcą osiągnąć, krok po kroku, często wbrew przeciwnościom losu, innych ludzi wokół, społeczeństwa, zaczynają coś tworzyć od podstaw, aby potem, często po latach, znajdować uznanie, także tych, którzy ich na początku opluli, odrzucili, zmieszali z błotem. Jest ich na świecie mimo wszystko dużo, a to spotkanie zgromadziło ich część w jednym miejscu. I to właśnie ONI pokazują drogę innym. Ta droga, czasem wyboista, bywa, że "pod górkę", szlifuje ich, kształtuje w działaniu i w życiu i tworzy z nich "diamenty", które błyszczą przykładem dla innych. To oni, ludzie często wysoko wykształceni, wracają "do korzeni", by tam, właśnie w zgodzie z Naturą, odnawiać relacje: ze sobą, innymi i światem.

Zarówno uczestnicy spotkania GEN - Europa jak i organizatorzy tego i kolejnego spotkania WAS mieli świadomość niedociągnięć wynikłych w trakcie z powodów organizacyjnych jak i osobowych, momentami zawirowań, także panowania nad zgromadzonymi tu licznie młodymi, chętnymi do zabawy i gry na bębnach.

Zawsze z chaosu robi się porządek, ponieważ jest to proces dziania się. Nie ma czegoś, co powstaje nagle i jest od razu znakomite. To dopiero trzeba tworzyć, wspólnym wysiłkiem, głównie właśnie przez własny przykład. Aby coś wyrosło mocne i silne, trzeba ziarna oddzielać od plew, a potem kolejno wyrywać chwasty. I na końcu wyrośnie obfity zbiór.

Dzięki temu spotkaniu, kolejnemu dla mnie, z racji uczestniczenia w wielu konferencjach na świecie, spotkałam następne grono osób, o których mogę powiedzieć, że stanowią dla mnie "jedną wielką rodzinę ludzką".

tekst i foto ze spotkania dr Ewa Białek

Adresy internetowe:

www.gen-europe.org
www.consciouschoice.com/issues/cc091/consensus.html


RAPORTY - RELACJE - SPRAWOZDANIA - ZB nr 7(165)/2001, wrzesień 2001
Wydawnictwo "ZB" | Okładka | Spis treści ]