(Zubożona) Urano-odporność
|
Czytając interesujący artykuł Piotra Beina
"Wojenna historia ZU: cz. III"
(ZB 160) natrafiłem
na pewne merytoryczne nieścisłości, które
jako fizyk "jądrowy", wykształcony już
36 lat temu na UJ, chciałbym sprostować. |
Otóż po pierwsze, w podrozdziale "Jedna, jedyna
drobina" części III "Zubożonego uranu"
Bein pisze, że "komórka (uderzona przez
nadlatującą co pewien czas z kosmosu cząstkę
promieniowania jonizującego) naprawia szkodę w kilkanaście
godzin. Natomiast źródło ciągłego promieniowania
wewnątrz tkanki niszczy komórkę w trakcie regeneracji.
Jest to niezwykle niebezpieczne, bo wtedy może ulec zniszczeniu
kod genetyczny DNA... ZU (zubożony uran) niesie w
końcu śmierć i cierpienie przyszłym pokoleniom,
bo okres jego półrozpadu wynosi 4,5 miliarda lat!"
Dla fizyka to jest oczywista bzdura. Otóż "czysty"
ZU to praktycznie trwały izotop uranu o masie atomowej 238
który, jak przypomina to Bein na wstępie swego opracowania,
"jest większościową domieszką w rudach
uranowych oraz odpadem z elektrowni atomowych. ZU wysyła
przede wszystkim promieniowanie alfa (czyli "mini-bomby"
w postaci jąder atomu helu o masie atomowej 4)... Kiedy
mikropyłek z ZU dostanie się do organizmu, promieniowanie
alfa rozpoczyna niszczenie tkanki".
To ostatnie zdanie jest prawdą statystycznie nie uzasadnioną:
jeśli półrozpad U238 wynosi 4,5 x 109
lat, to statystycznie tylko jeden z 9 miliardów atomów
ZU jakie dostały się do naszego organizmu wystrzeli
"mini-bombkę" alfa w ciągu najbliższego
roku. Co więcej, zazwyczaj czas "oczyszczenia"
organizmu z niepożądanych cząstek - w tym także
z trudno usuwalnych metali ciężkich - nie przekracza
miesiąca, więc możemy się spodziewać,
że dopiero po zatruciu się całkiem sporą
dawką pyłu zawierającego ZU, "wystrzeliwane"
przez ten izotop uranu jądra helu mogą dokonać
znaczniejszych spustoszeń w naszym organizmie. (Z danych
zamieszczonych powyżej wynika np., że aby w naszych
tkankach "wybuchło" w ciągu miesiąca
ok. 100 tysięcy "mini-bombek" alfa, trzeba abyśmy
się zatruli 12x105x1010 = 12 x 1015,
czyli ponad dziesięciu milionami miliardów
atomów ZU! Taka ilość atomów U238 mieści
się w 50 mikrogramach (10-6g) tego pierwiastka
i jest całkiem możliwym, że osoby, które
przebywały przez kilkanaście minut w miejscach gdzie
pociski uranowe bezpośrednio przed tym uległy "spaleniu
się" - mogły się nim zatruć. (Stąd
prawdopodobnie tak wielka, przytaczana przez Beina zapadalność
na "syndrom Zatoki" - a zwłaszcza na białaczkę
- wśród żołnierzy amerykańskich,
którzy zapewne "zwiedzali" trafione przez nich
nieco wcześniej irackie czołgi. Zwłaszcza że
do obciążania pocisków wykorzystuje się
głównie "wyeksploatowany" uran z elektrowni
atomowych, wciąż zawierający dużą domieszkę
silnie promieniotwórczego izotopu U235). Sprawa druga -
samo narażenie osoby na wewnętrzne obrażenia,
spowodowane "mini-wybuchami" alfa, nie jest bezpośrednią
przyczyną białaczki, czyli raka białych ciałek
krwi. Jak wskazują na to badania genetyczne, w przypadku
tej formy nowotworu mamy do czynienia z precyzyjną "inżynierią
genetyczną", polegającą na sprzężeniu
(tzw. rekombinacji) genu kodującego immunoglobulinę
(białko odpornościowe, którego produkcja jest
stymulowana przez obecność w organizmie ciał obcych)
z genem odpowiedzialnym za szybką mitozę (rozmnażanie
się) limfocytów, których immunoglobulina znalazła
zastosowanie w oczyszczaniu organizmu z ciał rozpoznanych
jako obce. (Patrz mechanizm wewnątrzkomórkowej "inżynierii
genetycznej", prowadzący do powstania białaczki
zwanej limfomą Burkita, wskazany na fig. 48 B mej książki
"Atrapy i paradoksy nowoczesnej biologii" z 1993 r.;
fig. 48 została wykonana na podstawie danych W. Weinberga
z artykułu "A Molecular Basis of Cancer", Scientific
American, 249,5,102,1983)
Sprawa trzecia polega na tym, że w warunkach normalnych walka
limfocytów z zatruwającymi organizm substancjami obcymi
(nie tylko z obcymi pyłami, ale i z martwymi częściami
komórek zniszczonych przez "wybuchy" alfa), opisane
powyżej sprzężenie (nie losowa rekombinacja) genów
jest jak najbardziej wskazane, gdyż zezwala na szybkie zwiększenie
produkcji immunoglobuliny oczyszczającej organizm z zatruwających
go cząstek. Dopiero gdy organizm, po usunięciu czynników
patogennych, nie jest w stanie "wyhamować" nadprodukcji
Ig i syntetyzujących to białko białych ciałek
krwi, może dojść do patologicznego przerostu tkanki
odpornościowej zwanego potocznie białaczką. (Takie
"niewolnictwo przyzwyczajeń", charakteryzujące
zachowanie się praktycznie wszystkich tkanek organizmów
wyższych, można porównać do zachowania
się człowieka, który zaczął używać
alkoholu aby zalać "robaka" i z czasem stał
się nałogowym alkoholikiem "zalewającym się"
- aż do własnej śmierci - bez żadnego już,
gnębiącego go "robaka".)
Pył uranowy, który w momencie zbliżenia się
do płonących wraków samochodów i czołgów
trafionych przez pociski z ZU dostał się do płuc,
nie może w tych płucach dokonać istotniejszych
dewastacji: przykładowa dawka 50 mikrogramów ZU
(a zatem dawka dość spora) wystrzeliwuje średnio
co pół minuty cząsteczkę alfa (której
promień rażenia to zaledwie 30 mikronów), co
w obszernych komorach płuc powoduje zniszczenie zaledwie
kilku komórek na minutę, z łatwością
przez te płuca regenerowane. (Inaczej jest natomiast w przypadku
długotrwałego, trwającego latami, wdychania powietrza
zanieczyszczonego pyłem azbestu. Drobinki tej substancji
składają się z mikro-igiełek, które
ranią pęcherzyki płucne, zmuszając je do
niezwykle intensywnej, ciągle powtarzanej regeneracji, która
w końcu może się wymknąć spod kontroli
organizmu, przyczyniając się w ten sposób do
powstania w płucach nowotworów.)
Jak to celnie zauważa Bein, usunięte z innych organów
"nieczystości" gromadzą się przez czas
dłuższy w gruczołach chłonnych i w nerkach,
których powierzchnie asymilujące w porównaniu
z płucami są nawet tysiące razy mniejsze. W tych
miejscach zatem, wskutek lokalnego, trwającego dłużej
zagęszczenia substancji periodycznie "wybuchającej"
jaką jest ZU (wraz z resztkami U235), musi dochodzić
do poważniejszych obrażeń, a zatem i do intensywnej
regeneracji tych organów, która to regeneracja w
pewnym momencie może wyrwać się spod kontroli
reszty organizmu. (Patrz schematy powstawania mutacji prowadzących
do raka na fig. 48 "Atrap i paradoksów biologii";
rozmaite odmiany tkanek tumoralnych - co genetycy bardzo niechętnie
przyjmują do wiadomości - powstają jako reakcje
na lokalnie powtarzane, częstokroć czysto mechaniczne
urazy tkanek. Możemy to nawet zauważyć na sobie
samym, obserwując jak nie zszyte - lub źle zszyte -
rany szarpane zarasta przez pewien czas tak zwane "dzikie
mięso", czy też jak wskutek długotrwałego
noszenia niedopasowanego obuwia powstają w miejscach uciskanych
trwałe przerosty okostnej zwane haluksami.)
Sprawa czwarta, o której Bein wspomina w swym opracowaniu,
ale która jest niewątpliwie źródłem
nieporozumienia między nim a znanymi polskimi radiologami.
Otóż promieniowanie jonizujące o średnim
natężeniu są dla ludzi bardziej bezpieczne niż
jednorazowe narażenie ich na małe li tylko dawki. Narażenie
na średnio silne promieniowanie prowadzi wręcz do powstania
zjawiska radioodporności! Widać to wyraźnie na
wykresie statystyki zachorowań na białaczkę
wśród osób napromieniowanych w Hiroszimie
(ZB 160 s.16,
wykres u dołu): wśród osób porażonych
dawką 50-100 jednostek mSv, zachorowalność na
tą chorobę okazała się być statystycznie
dwukrotnie mniejsza niż wśród osób w ogóle
nie napromieniowanych! (Natomiast zachorowalność wśród
osób napromieniowanych niewielką dawką ok. 30 mSv
była trzykrotnie wyższa niż wśród
nie napromieniowanych; najwyraźniej organizmy posiadają
pewien "próg czułości" na radiację,
powyżej którego mechanizmy odpornościowe uruchamiane
są w sposób skokowy) To samo zjawisko "uodpornienia
się" obserwuje się oczywiście także
w przypadku raka skóry powstającego wskutek napromieniowania
słonecznego, a także w wypadku napromieniowania uranem
naturalnym.
I tu mam zarzut do wszystkich tych walczących z ZU, że
tego biologicznego efektu nie uwzględniają. Przecież
w Austrii (przynajmniej w latach 70) istniały specjalne sanatoria
przy kopalniach uranu, gdzie pewne schorzenia (bodajże reumatyzm,
te dane czytałem 20 lat temu) leczono (i prawdopodobnie nadal
się leczy) za pomocą pobytów wewnątrz kopalni,
gdzie pacjenci są narażani nie tylko na zwiększone
dawki promieniowania, ale i z pewnością także na
wdychanie pyłu rudy uranu. Jak sprawdzono, lekarze, którzy
pracowali wewnątrz tych kopalni całymi latami (i to
przez wiele godzin dziennie), mieli samorzutnie wykształcony
wewnątrz komórek ich organizmów, niezwykle
sprawny system naprawy genów uszkodzonych przez promieniowanie,
po prostu stali się osobami w znacznym stopniu odpornymi
na radiację (patrz tabela 49 mej książki "Atrapy
i paradoksy biologii" wzięta z pracy H. Tushl et al.,
Radiation Research, 81, 1-9,1980.)
Warto zatem pokusić się o podsumowanie wniosków
wynikających z dyskusji nad ZU. Niewątpliwie ten metal
bardzo ciężki przyczynia się do zwiększenia
zarówno celności jak i zasięgu pocisków
nim obciążonych. Niemniej jednak jego zastosowanie w
Jugosławii dwa lata temu nie miało większego militarnego
znaczenia: armia jugosłowiańska twierdzi, że
z tych kilku (czy nawet kilkunastu) czołgów, które
podówczas zniszczono, większość została
trafiona przez siły naziemne KLA, a nie przez pilotów
NATO, strzelających z wysokości 5 km do... atrap. Zatrucie
zatem Kosowa uranem odpadowym z amerykańskich elektrowni
atomowych było "gratis" z punktu widzenia militarnego
i miało wyraźnie cel terrorystyczny: powiadomić
wszelkich potencjalnych wrogów "demokracji w stylu
USA", że ich kraje będą w równym stopniu
przez Władców Świata zdewastowane. (Taki przecież
cel i wcześniej przyświecał przywództwu
USA w momencie bombardowania Drezna oraz Hiroszimy.)
Prawdziwą patologią, wskazującą na dziedziczną
już chyba chorobę bestialstwa rządzących
USA elit, jest to, że wiedząc jak bardzo ich właśni
żołnierze ucierpieli wskutek "skutków ubocznych"
Wojny w Zatoce, te elity "Trashing Americans" (Śmiecących
Amerykanów) zdecydowały się na powtórzenie
swych ludobójczych wyczynów w Europie, tym razem
tereny skażone ZU pozostawiając przezornie w strefach
okupacyjnych wojsk włoskich oraz niemieckich. A jak Amerykanie
przyzwyczaili się "zalewać robactwo" za
pomocą DDT, defoliantów, napalmu, bomb benzynowych
i atomowych oraz pocisków z ZU (czy nawet, za pomocą
nie ujawnionych nam jeszcze środków psychotropowych),
to obawiam się, że przez nikogo (mającego jakikolwiek
prestiż w świecie), nie potępiani, znaleźli
się oni w pozycji tego nałogowca alkoholika, którego
przykład dawałem wcześniej. Jeśli nikt ich
nie powstrzyma, doprowadzą oni śmierci zarówno
siebie jak i resztę zdominowanego przez ich "Cywilizację
Śmieci" otoczenia: z wewnętrznej, genetycznie
zakodowanej już w nich, bezrozumnej potrzeby, będą
oni wywoływać kolejne, coraz bardziej bestialskie i
coraz bardziej zaśmiecające świat wojny oraz inne
burdy zwane "akcjami humanitarnymi".
Marek Głogoczowski
mglogo@poczta.fm
Jak doniósł "Nasz Dziennik" z 12.11.2001
ks. bp Kazimierz Ryczan z Kielc wygłosił w Święto
Niepodległości homilię, w której m.in.
zagrzmiał na ekologów. Przestrzegając przed różnymi
zagrożeniami dotyczącymi Ojczyzny wezwał: "Nie
przemalowujcie jej na zielono - Ojczyzna to nie tylko ekologia,
rośliny, opuszczone psy i koty. One nie są ważniejsze
od dziecka nienarodzonego" (podkreślenie moje - AD).
Nieufny i pełen rezerwy (najoględniej mówiąc),
stosunek katolickich fundamentalistów do ruchów
oraz nawet samych idei ekologicznych, jest sprawą powszechnie
znaną. Przejawy tego miałem okazję kilkakrotnie
sygnalizować na łamach ZB - głównie w oparciu
o doniesienia i enuncjacje z łamów"Naszego
Dziennika" - nieoficjalnego organu narodowo-katolickich
fundamentalistów. Raz też spotkałem się
na jego łamach z rezonansem.
Ta wymiana uszczypliwości skłania mnie jednak do niewesołych
refleksji. Zagrożenia ekologiczne to bowiem problem na tyle
poważny, że wymaga współdziałania ze
strony ludzi dobrej woli, niezależnie od ich światopoglądowych
opcji. Należałoby zatem poszukiwać tego, co tych
zwolenników różnych opcji łączy,
a nie akcentować tego, co ich dzieli. A to drugie właśnie
czynią fundamentaliści w złudnej nadziei pozyskania
innych (choćby poprzez narzucenie) dla swych racji: akceptacji
przez "błądzących" jedynej Prawdy (koniecznie
pisanej z dużej litery!).
A przecież mimo tego istnieje współdziałanie
instytucji, środowisk i osób z kręgów
związanych z polskim Kościołem katolickim, z ewidentnie
pozakonfesyjnymi środowiskami ekologicznymi. Należałoby
zatem to współdziałanie cenić i nie psuć
atmosfery nieprzemyślanymi i naprawdę niepotrzebnymi
napaściami na inaczej myślących ekologów.
AD
|