ZB 9(167), listopad 2001
ISSN 1231-2126, [zb.eco.pl/zb]
Militaryzm
 

(Zubożona) Urano-odporność

Czytając interesujący artykuł Piotra Beina "Wojenna historia ZU: cz. III" (ZB 160) natrafiłem na pewne merytoryczne nieścisłości, które jako fizyk "jądrowy", wykształcony już 36 lat temu na UJ, chciałbym sprostować.

Otóż po pierwsze, w podrozdziale "Jedna, jedyna drobina" części III "Zubożonego uranu" Bein pisze, że "komórka (uderzona przez nadlatującą co pewien czas z kosmosu cząstkę promieniowania jonizującego) naprawia szkodę w kilkanaście godzin. Natomiast źródło ciągłego promieniowania wewnątrz tkanki niszczy komórkę w trakcie regeneracji. Jest to niezwykle niebezpieczne, bo wtedy może ulec zniszczeniu kod genetyczny DNA... ZU (zubożony uran) niesie w końcu śmierć i cierpienie przyszłym pokoleniom, bo okres jego półrozpadu wynosi 4,5 miliarda lat!" Dla fizyka to jest oczywista bzdura. Otóż "czysty" ZU to praktycznie trwały izotop uranu o masie atomowej 238 który, jak przypomina to Bein na wstępie swego opracowania, "jest większościową domieszką w rudach uranowych oraz odpadem z elektrowni atomowych. ZU wysyła przede wszystkim promieniowanie alfa (czyli "mini-bomby" w postaci jąder atomu helu o masie atomowej 4)... Kiedy mikropyłek z ZU dostanie się do organizmu, promieniowanie alfa rozpoczyna niszczenie tkanki".

To ostatnie zdanie jest prawdą statystycznie nie uzasadnioną: jeśli półrozpad U238 wynosi 4,5 x 109 lat, to statystycznie tylko jeden z 9 miliardów atomów ZU jakie dostały się do naszego organizmu wystrzeli "mini-bombkę" alfa w ciągu najbliższego roku. Co więcej, zazwyczaj czas "oczyszczenia" organizmu z niepożądanych cząstek - w tym także z trudno usuwalnych metali ciężkich - nie przekracza miesiąca, więc możemy się spodziewać, że dopiero po zatruciu się całkiem sporą dawką pyłu zawierającego ZU, "wystrzeliwane" przez ten izotop uranu jądra helu mogą dokonać znaczniejszych spustoszeń w naszym organizmie. (Z danych zamieszczonych powyżej wynika np., że aby w naszych tkankach "wybuchło" w ciągu miesiąca ok. 100 tysięcy "mini-bombek" alfa, trzeba abyśmy się zatruli 12x105x1010 = 12 x 1015, czyli ponad dziesięciu milionami miliardów atomów ZU! Taka ilość atomów U238 mieści się w 50 mikrogramach (10-6g) tego pierwiastka i jest całkiem możliwym, że osoby, które przebywały przez kilkanaście minut w miejscach gdzie pociski uranowe bezpośrednio przed tym uległy "spaleniu się" - mogły się nim zatruć. (Stąd prawdopodobnie tak wielka, przytaczana przez Beina zapadalność na "syndrom Zatoki" - a zwłaszcza na białaczkę - wśród żołnierzy amerykańskich, którzy zapewne "zwiedzali" trafione przez nich nieco wcześniej irackie czołgi. Zwłaszcza że do obciążania pocisków wykorzystuje się głównie "wyeksploatowany" uran z elektrowni atomowych, wciąż zawierający dużą domieszkę silnie promieniotwórczego izotopu U235). Sprawa druga - samo narażenie osoby na wewnętrzne obrażenia, spowodowane "mini-wybuchami" alfa, nie jest bezpośrednią przyczyną białaczki, czyli raka białych ciałek krwi. Jak wskazują na to badania genetyczne, w przypadku tej formy nowotworu mamy do czynienia z precyzyjną "inżynierią genetyczną", polegającą na sprzężeniu (tzw. rekombinacji) genu kodującego immunoglobulinę (białko odpornościowe, którego produkcja jest stymulowana przez obecność w organizmie ciał obcych) z genem odpowiedzialnym za szybką mitozę (rozmnażanie się) limfocytów, których immunoglobulina znalazła zastosowanie w oczyszczaniu organizmu z ciał rozpoznanych jako obce. (Patrz mechanizm wewnątrzkomórkowej "inżynierii genetycznej", prowadzący do powstania białaczki zwanej limfomą Burkita, wskazany na fig. 48 B mej książki "Atrapy i paradoksy nowoczesnej biologii" z 1993 r.; fig. 48 została wykonana na podstawie danych W. Weinberga z artykułu "A Molecular Basis of Cancer", Scientific American, 249,5,102,1983)

Sprawa trzecia polega na tym, że w warunkach normalnych walka limfocytów z zatruwającymi organizm substancjami obcymi (nie tylko z obcymi pyłami, ale i z martwymi częściami komórek zniszczonych przez "wybuchy" alfa), opisane powyżej sprzężenie (nie losowa rekombinacja) genów jest jak najbardziej wskazane, gdyż zezwala na szybkie zwiększenie produkcji immunoglobuliny oczyszczającej organizm z zatruwających go cząstek. Dopiero gdy organizm, po usunięciu czynników patogennych, nie jest w stanie "wyhamować" nadprodukcji Ig i syntetyzujących to białko białych ciałek krwi, może dojść do patologicznego przerostu tkanki odpornościowej zwanego potocznie białaczką. (Takie "niewolnictwo przyzwyczajeń", charakteryzujące zachowanie się praktycznie wszystkich tkanek organizmów wyższych, można porównać do zachowania się człowieka, który zaczął używać alkoholu aby zalać "robaka" i z czasem stał się nałogowym alkoholikiem "zalewającym się" - aż do własnej śmierci - bez żadnego już, gnębiącego go "robaka".)

Pył uranowy, który w momencie zbliżenia się do płonących wraków samochodów i czołgów trafionych przez pociski z ZU dostał się do płuc, nie może w tych płucach dokonać istotniejszych dewastacji: przykładowa dawka 50 mikrogramów ZU (a zatem dawka dość spora) wystrzeliwuje średnio co pół minuty cząsteczkę alfa (której promień rażenia to zaledwie 30 mikronów), co w obszernych komorach płuc powoduje zniszczenie zaledwie kilku komórek na minutę, z łatwością przez te płuca regenerowane. (Inaczej jest natomiast w przypadku długotrwałego, trwającego latami, wdychania powietrza zanieczyszczonego pyłem azbestu. Drobinki tej substancji składają się z mikro-igiełek, które ranią pęcherzyki płucne, zmuszając je do niezwykle intensywnej, ciągle powtarzanej regeneracji, która w końcu może się wymknąć spod kontroli organizmu, przyczyniając się w ten sposób do powstania w płucach nowotworów.)

Jak to celnie zauważa Bein, usunięte z innych organów "nieczystości" gromadzą się przez czas dłuższy w gruczołach chłonnych i w nerkach, których powierzchnie asymilujące w porównaniu z płucami są nawet tysiące razy mniejsze. W tych miejscach zatem, wskutek lokalnego, trwającego dłużej zagęszczenia substancji periodycznie "wybuchającej" jaką jest ZU (wraz z resztkami U235), musi dochodzić do poważniejszych obrażeń, a zatem i do intensywnej regeneracji tych organów, która to regeneracja w pewnym momencie może wyrwać się spod kontroli reszty organizmu. (Patrz schematy powstawania mutacji prowadzących do raka na fig. 48 "Atrap i paradoksów biologii"; rozmaite odmiany tkanek tumoralnych - co genetycy bardzo niechętnie przyjmują do wiadomości - powstają jako reakcje na lokalnie powtarzane, częstokroć czysto mechaniczne urazy tkanek. Możemy to nawet zauważyć na sobie samym, obserwując jak nie zszyte - lub źle zszyte - rany szarpane zarasta przez pewien czas tak zwane "dzikie mięso", czy też jak wskutek długotrwałego noszenia niedopasowanego obuwia powstają w miejscach uciskanych trwałe przerosty okostnej zwane haluksami.)

Sprawa czwarta, o której Bein wspomina w swym opracowaniu, ale która jest niewątpliwie źródłem nieporozumienia między nim a znanymi polskimi radiologami. Otóż promieniowanie jonizujące o średnim natężeniu są dla ludzi bardziej bezpieczne niż jednorazowe narażenie ich na małe li tylko dawki. Narażenie na średnio silne promieniowanie prowadzi wręcz do powstania zjawiska radioodporności! Widać to wyraźnie na wykresie statystyki zachorowań na białaczkę wśród osób napromieniowanych w Hiroszimie (ZB 160 s.16, wykres u dołu): wśród osób porażonych dawką 50-100 jednostek mSv, zachorowalność na tą chorobę okazała się być statystycznie dwukrotnie mniejsza niż wśród osób w ogóle nie napromieniowanych! (Natomiast zachorowalność wśród osób napromieniowanych niewielką dawką ok. 30 mSv była trzykrotnie wyższa niż wśród nie napromieniowanych; najwyraźniej organizmy posiadają pewien "próg czułości" na radiację, powyżej którego mechanizmy odpornościowe uruchamiane są w sposób skokowy) To samo zjawisko "uodpornienia się" obserwuje się oczywiście także w przypadku raka skóry powstającego wskutek napromieniowania słonecznego, a także w wypadku napromieniowania uranem naturalnym.

I tu mam zarzut do wszystkich tych walczących z ZU, że tego biologicznego efektu nie uwzględniają. Przecież w Austrii (przynajmniej w latach 70) istniały specjalne sanatoria przy kopalniach uranu, gdzie pewne schorzenia (bodajże reumatyzm, te dane czytałem 20 lat temu) leczono (i prawdopodobnie nadal się leczy) za pomocą pobytów wewnątrz kopalni, gdzie pacjenci są narażani nie tylko na zwiększone dawki promieniowania, ale i z pewnością także na wdychanie pyłu rudy uranu. Jak sprawdzono, lekarze, którzy pracowali wewnątrz tych kopalni całymi latami (i to przez wiele godzin dziennie), mieli samorzutnie wykształcony wewnątrz komórek ich organizmów, niezwykle sprawny system naprawy genów uszkodzonych przez promieniowanie, po prostu stali się osobami w znacznym stopniu odpornymi na radiację (patrz tabela 49 mej książki "Atrapy i paradoksy biologii" wzięta z pracy H. Tushl et al., Radiation Research, 81, 1-9,1980.)

Warto zatem pokusić się o podsumowanie wniosków wynikających z dyskusji nad ZU. Niewątpliwie ten metal bardzo ciężki przyczynia się do zwiększenia zarówno celności jak i zasięgu pocisków nim obciążonych. Niemniej jednak jego zastosowanie w Jugosławii dwa lata temu nie miało większego militarnego znaczenia: armia jugosłowiańska twierdzi, że z tych kilku (czy nawet kilkunastu) czołgów, które podówczas zniszczono, większość została trafiona przez siły naziemne KLA, a nie przez pilotów NATO, strzelających z wysokości 5 km do... atrap. Zatrucie zatem Kosowa uranem odpadowym z amerykańskich elektrowni atomowych było "gratis" z punktu widzenia militarnego i miało wyraźnie cel terrorystyczny: powiadomić wszelkich potencjalnych wrogów "demokracji w stylu USA", że ich kraje będą w równym stopniu przez Władców Świata zdewastowane. (Taki przecież cel i wcześniej przyświecał przywództwu USA w momencie bombardowania Drezna oraz Hiroszimy.)

Prawdziwą patologią, wskazującą na dziedziczną już chyba chorobę bestialstwa rządzących USA elit, jest to, że wiedząc jak bardzo ich właśni żołnierze ucierpieli wskutek "skutków ubocznych" Wojny w Zatoce, te elity "Trashing Americans" (Śmiecących Amerykanów) zdecydowały się na powtórzenie swych ludobójczych wyczynów w Europie, tym razem tereny skażone ZU pozostawiając przezornie w strefach okupacyjnych wojsk włoskich oraz niemieckich. A jak Amerykanie przyzwyczaili się "zalewać robactwo" za pomocą DDT, defoliantów, napalmu, bomb benzynowych i atomowych oraz pocisków z ZU (czy nawet, za pomocą nie ujawnionych nam jeszcze środków psychotropowych), to obawiam się, że przez nikogo (mającego jakikolwiek prestiż w świecie), nie potępiani, znaleźli się oni w pozycji tego nałogowca alkoholika, którego przykład dawałem wcześniej. Jeśli nikt ich nie powstrzyma, doprowadzą oni śmierci zarówno siebie jak i resztę zdominowanego przez ich "Cywilizację Śmieci" otoczenia: z wewnętrznej, genetycznie zakodowanej już w nich, bezrozumnej potrzeby, będą oni wywoływać kolejne, coraz bardziej bestialskie i coraz bardziej zaśmiecające świat wojny oraz inne burdy zwane "akcjami humanitarnymi".

Marek Głogoczowski
mglogo@poczta.fm

Z frontu wojny ideologicznej (4)

Jak doniósł "Nasz Dziennik" z 12.11.2001 ks. bp Kazimierz Ryczan z Kielc wygłosił w Święto Niepodległości homilię, w której m.in. zagrzmiał na ekologów. Przestrzegając przed różnymi zagrożeniami dotyczącymi Ojczyzny wezwał: "Nie przemalowujcie jej na zielono - Ojczyzna to nie tylko ekologia, rośliny, opuszczone psy i koty. One nie są ważniejsze od dziecka nienarodzonego" (podkreślenie moje - AD). Nieufny i pełen rezerwy (najoględniej mówiąc), stosunek katolickich fundamentalistów do ruchów oraz nawet samych idei ekologicznych, jest sprawą powszechnie znaną. Przejawy tego miałem okazję kilkakrotnie sygnalizować na łamach ZB - głównie w oparciu o doniesienia i enuncjacje z łamów"Naszego Dziennika" - nieoficjalnego organu narodowo-katolickich fundamentalistów. Raz też spotkałem się na jego łamach z rezonansem.

Ta wymiana uszczypliwości skłania mnie jednak do niewesołych refleksji. Zagrożenia ekologiczne to bowiem problem na tyle poważny, że wymaga współdziałania ze strony ludzi dobrej woli, niezależnie od ich światopoglądowych opcji. Należałoby zatem poszukiwać tego, co tych zwolenników różnych opcji łączy, a nie akcentować tego, co ich dzieli. A to drugie właśnie czynią fundamentaliści w złudnej nadziei pozyskania innych (choćby poprzez narzucenie) dla swych racji: akceptacji przez "błądzących" jedynej Prawdy (koniecznie pisanej z dużej litery!).

A przecież mimo tego istnieje współdziałanie instytucji, środowisk i osób z kręgów związanych z polskim Kościołem katolickim, z ewidentnie pozakonfesyjnymi środowiskami ekologicznymi. Należałoby zatem to współdziałanie cenić i nie psuć atmosfery nieprzemyślanymi i naprawdę niepotrzebnymi napaściami na inaczej myślących ekologów.

AD



 
Wydawnictwo "Zielone Brygady" [zb.eco.pl]
Fundacja Wspierania Inicjatyw Ekologicznych [fwie.eco.pl]