Replika
|
Lesław Michnowski w swoim tekście "Inclusive
Globalization kontra terroryzm" -
ZB 8(166)/2001, dość
obszernym i przez to mało czytelnym, przynajmniej dla mnie,
przemycił parę dość kontrowersyjnych moim
zdaniem tez. |
Zasada Pareto 20 - 80 jest jedynie przybliżonym przedstawieniem
pewnych norm obiektywnych, z jakimi mamy do czynienia w naszym
świecie. Nie oznacza to bynajmniej, iż taki podział
jest pożądany i celowo utrzymywany przez jakieś
bliżej nieokreślone siły, co mogłoby wynikać
z tekstu pana Michnowskiego. Zmowa bogatych przeciw biednym jest
dużym przejaskrawieniem, zwłaszcza, gdy zna się
tylko jedną stronę, a po drugiej się nigdy nie
było. Ukształtowany - szczególnie u nas - sposób
myślenia - bogaty jest zły - rzutuje na takie
właśnie postrzeganie świata, podział ten jest
bardzo ostry i nie dopuszcza żadnej alternatywy - czerń
i biel, nic pośrodku. Tymczasem rosnąca przepaść
między zamożnymi i biednymi jest powodem poważnego
zaniepokojenia właśnie tych pierwszych, nikt z nich
nie pragnie przecież powtórki z rewolucji październikowej
na skalę globu. Zapewne jakaś część
tego środowiska ma tendencję do cynicznego postrzegania
ekonomii jako narzędzia do eksploatacji krajów biednych,
lecz wbrew pozorom jest to tylko margines. To, że ten margines
jest najbardziej widoczny i jego działania prowadzą
do uogólnień, rozciągających się
na całą sferę ludzi zamożnych, wynika z wyraźnie
negatywnych skutków działalności tej wąskiej
grupy.
Odnosząc się do zasady Pareto - wyjaśnia ona nawet
dość złożone zjawiska cywilizacyjno-społeczne,
u podstaw których leży przede wszystkim jedno - 20%
ludzi to ludzie mądrzy, a 80% to ludzie głupi. To w
zasadzie tłumaczy WSZELKIE patologie, z jakimi mamy do czynienia
na co dzień. Ze swojej praktyki wiem, iż zasada ta
jest prawdziwa. Co więcej, tłumaczy ona również
zjawisko obecnego bezrobocia w Polsce. Tylko 20% ludzi chce się
zmieniać i uczyć, zaś 80% pragnie powrotu do
tego co było albo przynajmniej zostawienia wszystkiego po
staremu. Potwierdzeniem tej tezy są wyniki kontroli NIK-u
z zeszłego roku, który stwierdził w oparciu o
dane Rejonowych Urzędów Pracy, iż ok. 800 tys.
bezrobotnych odmówiło przyjęcia oferty pracy.
To lenistwo - choć nie wyłącznie ono - powoduje
bezrobocie, a nie sytuacja gospodarcza. Ten, kto chce znaleźć
pracę - znajdzie ją. Obecnie wymaga to jednak pewnego
wysiłku, a na to duża część społeczeństwa
w naszym kraju nie ma zbyt wielkiej ochoty.
Następnym kamyczkiem w tym ogródku niech będzie
wynik badań UNESCO, również z zeszłego
roku - ok. 73% Polaków nie rozumie tego, co czyta. Co gorsza
- nie chce rozumieć, bo większość Polaków
nie przeczytała w 2001 roku ani jednej książki.
Podobna sytuacja ma miejsce w krajach biednych, zatem to zaniedbania
edukacyjne a nawet celowe utrzymywanie społeczeństw
w stanie analfabetyzmu i ignorancji przez lokalne rządy,
a nie taki czy inny kształt ekonomii, leży u podstaw
ich ubóstwa. Wiadomo - głupcami łatwiej manipulować
i łatwiej wmawiać im różne bzdury.
Przykład krajów arabskich jest tu najodpowiedniejszy.
Większość pieniędzy z eksportu ropy lokalne
władze przeznaczają na zbrojenie armii (Iran, Irak),
bogacenie wąskiej grupy elity władzy i wspieranie grup
terrorystycznych, których działania wymierzone są
w "niewiernych", czyli zachód. Jego idee - demokracja,
wolność słowa, prawo głosu dla kobiet - to
śmiertelne zagrożenie dla rządów opartych
na ślepym posłuszeństwie. Odbywa się to
kosztem edukacji niewygodnej dla nich.
Niedawne protesty przeciw globalizacji, często przeradzające
się w uliczne burdy, również tego dowodzą.
Antyglobaliści są manipulowani z dwóch stron
- przez ugrupowania ultralewicowe i ultraprawicowe. Moim ewentualnym
oponentom, podam przykład Niemiec, gdzie nawet nie próbuje
się tego specjalnie ukrywać - kolorem dominującym
na antyglobalistycznych demonstracjach jest jaskrawa czerwień
szturmówek...
Brak elementarnej wiedzy o współczesnych mechanizmach
gospodarczych jest GŁÓWNYM - choć nie jedynym
- zagrożeniem, przed którym stoimy na progu XXI w.
Szeroka edukacja w tym zakresie - obok edukacji ekologicznej -
powinna w tym stuleciu stać się absolutnym priorytetem.
Co do bezrobocia - wbrew opiniom pana Michnowskiego - jest ono
zjawiskiem NORMALNYM. Pojawia się zawsze wtedy, gdy gospodarka
się rozwija, gdy jedne sektory upadają a rodzą
się nowe. Pracownicy upadłych sektorów potrzebują
czasu na przestawienie się i zaadaptowanie do nowych warunków.
Sęk w tym, że bezrobocie może jednak przybrać
charakter patologiczny przy niewłaściwych metodach jego
zwalczania. Długotrwałe udzielanie zasiłków
i zapomóg rozleniwia ludzi i przyzwyczaja do uzależnienia
od pomocy. Potem wyrwać człowieka z takiego stanu "śpiączki"
jest niezmiernie trudno.
Reasumując: zgadzam się z panem Michnowskim co do narastania
globalnego kryzysu, różnimy się jedynie w kwestii
przyczyn leżących u podstaw tego zjawiska. Niedawne
ataki terrorystyczne dowodzą, według mnie, iż największym
zagrożeniem z jakim się zetkniemy w tym stuleciu, będzie
ludzka ignorancja w dziedzinie ekologii i ekonomii. Jeśli
doda się do tego brak rozwijania wyobraźni u uczniów
w obecnym systemie kształcenia - w tym w Polsce, to mamy
prawdziwy dynamit, który może rozsadzić nasz
świat. W obecnej sytuacji, gdy znaczne rzesze ludzi na świecie
wyłączone są z systemu powszechnego szkolnictwa,
pojawienie się drugiego, trzeciego i następnych bin
Ladenów to chyba tylko kwestia czasu. Takich ludzi nie
da się zwalczyć negocjacjami i perswazją, gdyż
są to najczęściej osoby z zaburzeniami psychicznymi,
do których nie docierają żadne argumenty. Uciekanie
się do brutalnej siły w takich sytuacjach jest nieodzowne.
Chyba, że stwierdzimy, iż wiązanie wariatów
w kaftan bezpieczeństwa jest eskalacją przemocy ;).
Ryszard Kukiełka
skory@wp.pl
|
Rozumiem, że prezentacja Klubu OK! dokonana przez
Roberta Surmę w ZB*) stanowi dopiero preludium
do bardziej, aby użyć będącej na czasie
militarnej terminologii, zmasowanego ataku przeciwko propagandzie
ciągłego wzrostu demograficznego. Jednak sądząc
po przedstawionych argumentach, mamy do czynienia a limine
z klęską owej, jak myślę ze szlachetnych
pobudek wynikającej, kampanii informacyjnej. |
Trudno jest mi uwierzyć, że owe trzy wyliczone grupy
rzeczywiście odnoszą korzyści z propagandy ciągłego
wzrostu demograficznego (choć zdaje się, że
chodzi tu nie o samą propagandę, lecz o wzrost demograficzny).
Politycy i administracja państwowa niekoniecznie muszą
odnosić korzyści ze zwiększonego przyrostu naturalnego.
Większa ilość podatników przekładać
się może na większy budżet państwa,
ale także na zwiększenie świadczeń ze strony
państwa. Tym bardziej, że jak sam Robert Surma zauważa,
wzrost demograficzny przyczynia się do wzrostu bezrobocia.
Tych, którzy nie płacą podatków a czerpią
korzyści z budżetu, jest więcej, choć dzisiaj
jedynie należy żałować, że to, co zwykło
się nazywać opieką społeczną jest jedynie
jej karykaturą.
Świetlista kariera polityków niekoniecznie musi zależeć
od większego budżetu, bowiem myśleć można
o ograniczeniu administracji państwowej oraz o niefinansowaniu
partii politycznych z budżetu. Co więcej, korzyści
nie daje polityka jako taka, ale to, że łatwo władzę
polityczną przełożyć jest na władzę
ekonomiczną. Politycy czerpią korzyści nie z większej
ilości podatników, a ze styku czy nakładania
się na siebie sfery polityki i biznesu.
Jak donosi The Economist (za Forum 45/29.10.2001)
tam, gdzie m.in. firmy farmaceutyczne odnoszą największe
korzyści (poprzez sprzedaż np. tabletek antykoncepcyjnych,
przeróżnych substancji hormonalnych, itd.) jest najniższy
"całkowity współczynnik dzietności"
(rozumiany jako ilość dzieci urodzonych przez kobietę
w ciągu jej życia rozrodczego). I tak np. w USA, gdzie
ok. 70% zamężnych kobiet stosuje "nowoczesne metody
kontroli urodzeń" (a więc m.in. wymienione produkty
firm farmaceutycznych) ów "całkowity współczynnik
dzietności" wynosi 1,9, w Afryce, gdzie 20% kobiet korzysta
z możliwości uwolnienia swej seksualności od ciężaru
prokreacji, przeciętna kobieta urodzi ok. 5 dzieci (dokładnie 4,97).
Łatwo jest wskazać na specyficzną zależność,
mianowicie na relację pomiędzy wzrostem zamożności
(a więc konsumpcji), a spadkiem ilości urodzin. Afryka,
z jej wysokim przyrostem naturalnym, nie jest chyba najlepszym
rynkiem zbytu. Zresztą ile pokemonów ma przeciętne
amerykańskie czy europejskie dziecko, a ile dziecko afrykańskie?
Zyski wielkich korporacji są nie tylko konsekwencją
sprzedaży swoich produktów, ale i spekulacji finansowych
na giełdach, co ma raczej luźny związek z przyrostem
naturalnym.
Ostatnią grupą jakoby zainteresowaną wzrostem demograficznym
są religie. Należałoby chyba raczej powiedzieć,
że chodzi o przedstawicieli tych religii, jako że trudno
jest rozprawiać w taki antropomorfizujący sposób
o bytach, jakimi są religie. Stwierdzenie, że
przedstawiciele religii potrzebują wiernych, aby ci przez
swoje datki utrzymywali klasę kapłanów
jest swoistym uproszczeniem. Swoistym dlatego, że w swojej
konstrukcji przypomina to spiskową teorią dziejów.
Zdaje się, że za niechęcią np. Kościoła
Katolickiego do antykoncepcji, przerywania życia, itd. (a
więc opowiedzenie się za wzrostem demograficznym)
stoi raczej określona wizja światopoglądowa dotycząca
znaczenia życia, niż pobudki, jakie skłonny byłby
przypisać "czarnym" redaktor naczelny tygodnika "Nie".
Nie chcę twierdzić, że przyrost naturalny nie
jest problemem, zapewne jego ciągłe trwanie jest czymś
niebezpiecznym. Przypisywanie jednak mu wszelkich naszych kłopotów
jest naiwnym tłumaczeniem rzeczywistości. Robert Surma
pisze, że "im większa ilość ludzi,
tym większa konsumpcja" - zgoda, ale przy pewnych
założeniach, po które należy sięgnąć
do rzeczywistości, a nie konstruować arbitralne konstrukty
"logiczne". Biedne południe pomimo swej liczebnej
przewagi nad bogatą północą nie konsumuje
od niej więcej, a zgodnie z cytowana tezą powinno.
Krzysztof Kędziora
krzysztofkedziora@poczta.wp.pl
PS
Dla całej polemiki jest to sprawa nieistotna, ale nie mogę
się oprzeć poczynienia jeszcze jednej uwagi. Chciałbym
się dowiedzieć, jakie to teksty Karola Marksa uprawniają
do takiej, jaką przedstawił Robert Surma, interpretacji
koncepcji alienacji?
|