ZB 1(169), styczeń 2002
ISSN 1231-2126, [zb.eco.pl/zb]
Polemiki - opinie - komentarze
 

Replika

Lesław Michnowski w swoim tekście "Inclusive Globalization kontra terroryzm" - ZB 8(166)/2001, dość obszernym i przez to mało czytelnym, przynajmniej dla mnie, przemycił parę dość kontrowersyjnych moim zdaniem tez.

Zasada Pareto 20 - 80 jest jedynie przybliżonym przedstawieniem pewnych norm obiektywnych, z jakimi mamy do czynienia w naszym świecie. Nie oznacza to bynajmniej, iż taki podział jest pożądany i celowo utrzymywany przez jakieś bliżej nieokreślone siły, co mogłoby wynikać z tekstu pana Michnowskiego. Zmowa bogatych przeciw biednym jest dużym przejaskrawieniem, zwłaszcza, gdy zna się tylko jedną stronę, a po drugiej się nigdy nie było. Ukształtowany - szczególnie u nas - sposób myślenia - bogaty jest zły - rzutuje na takie właśnie postrzeganie świata, podział ten jest bardzo ostry i nie dopuszcza żadnej alternatywy - czerń i biel, nic pośrodku. Tymczasem rosnąca przepaść między zamożnymi i biednymi jest powodem poważnego zaniepokojenia właśnie tych pierwszych, nikt z nich nie pragnie przecież powtórki z rewolucji październikowej na skalę globu. Zapewne jakaś część tego środowiska ma tendencję do cynicznego postrzegania ekonomii jako narzędzia do eksploatacji krajów biednych, lecz wbrew pozorom jest to tylko margines. To, że ten margines jest najbardziej widoczny i jego działania prowadzą do uogólnień, rozciągających się na całą sferę ludzi zamożnych, wynika z wyraźnie negatywnych skutków działalności tej wąskiej grupy.

Odnosząc się do zasady Pareto - wyjaśnia ona nawet dość złożone zjawiska cywilizacyjno-społeczne, u podstaw których leży przede wszystkim jedno - 20% ludzi to ludzie mądrzy, a 80% to ludzie głupi. To w zasadzie tłumaczy WSZELKIE patologie, z jakimi mamy do czynienia na co dzień. Ze swojej praktyki wiem, iż zasada ta jest prawdziwa. Co więcej, tłumaczy ona również zjawisko obecnego bezrobocia w Polsce. Tylko 20% ludzi chce się zmieniać i uczyć, zaś 80% pragnie powrotu do tego co było albo przynajmniej zostawienia wszystkiego po staremu. Potwierdzeniem tej tezy są wyniki kontroli NIK-u z zeszłego roku, który stwierdził w oparciu o dane Rejonowych Urzędów Pracy, iż ok. 800 tys. bezrobotnych odmówiło przyjęcia oferty pracy. To lenistwo - choć nie wyłącznie ono - powoduje bezrobocie, a nie sytuacja gospodarcza. Ten, kto chce znaleźć pracę - znajdzie ją. Obecnie wymaga to jednak pewnego wysiłku, a na to duża część społeczeństwa w naszym kraju nie ma zbyt wielkiej ochoty.

Następnym kamyczkiem w tym ogródku niech będzie wynik badań UNESCO, również z zeszłego roku - ok. 73% Polaków nie rozumie tego, co czyta. Co gorsza - nie chce rozumieć, bo większość Polaków nie przeczytała w 2001 roku ani jednej książki.

Podobna sytuacja ma miejsce w krajach biednych, zatem to zaniedbania edukacyjne a nawet celowe utrzymywanie społeczeństw w stanie analfabetyzmu i ignorancji przez lokalne rządy, a nie taki czy inny kształt ekonomii, leży u podstaw ich ubóstwa. Wiadomo - głupcami łatwiej manipulować i łatwiej wmawiać im różne bzdury.

Przykład krajów arabskich jest tu najodpowiedniejszy. Większość pieniędzy z eksportu ropy lokalne władze przeznaczają na zbrojenie armii (Iran, Irak), bogacenie wąskiej grupy elity władzy i wspieranie grup terrorystycznych, których działania wymierzone są w "niewiernych", czyli zachód. Jego idee - demokracja, wolność słowa, prawo głosu dla kobiet - to śmiertelne zagrożenie dla rządów opartych na ślepym posłuszeństwie. Odbywa się to kosztem edukacji niewygodnej dla nich.

Niedawne protesty przeciw globalizacji, często przeradzające się w uliczne burdy, również tego dowodzą. Antyglobaliści są manipulowani z dwóch stron - przez ugrupowania ultralewicowe i ultraprawicowe. Moim ewentualnym oponentom, podam przykład Niemiec, gdzie nawet nie próbuje się tego specjalnie ukrywać - kolorem dominującym na antyglobalistycznych demonstracjach jest jaskrawa czerwień szturmówek...

Brak elementarnej wiedzy o współczesnych mechanizmach gospodarczych jest GŁÓWNYM - choć nie jedynym - zagrożeniem, przed którym stoimy na progu XXI w. Szeroka edukacja w tym zakresie - obok edukacji ekologicznej - powinna w tym stuleciu stać się absolutnym priorytetem.

Co do bezrobocia - wbrew opiniom pana Michnowskiego - jest ono zjawiskiem NORMALNYM. Pojawia się zawsze wtedy, gdy gospodarka się rozwija, gdy jedne sektory upadają a rodzą się nowe. Pracownicy upadłych sektorów potrzebują czasu na przestawienie się i zaadaptowanie do nowych warunków. Sęk w tym, że bezrobocie może jednak przybrać charakter patologiczny przy niewłaściwych metodach jego zwalczania. Długotrwałe udzielanie zasiłków i zapomóg rozleniwia ludzi i przyzwyczaja do uzależnienia od pomocy. Potem wyrwać człowieka z takiego stanu "śpiączki" jest niezmiernie trudno.

Reasumując: zgadzam się z panem Michnowskim co do narastania globalnego kryzysu, różnimy się jedynie w kwestii przyczyn leżących u podstaw tego zjawiska. Niedawne ataki terrorystyczne dowodzą, według mnie, iż największym zagrożeniem z jakim się zetkniemy w tym stuleciu, będzie ludzka ignorancja w dziedzinie ekologii i ekonomii. Jeśli doda się do tego brak rozwijania wyobraźni u uczniów w obecnym systemie kształcenia - w tym w Polsce, to mamy prawdziwy dynamit, który może rozsadzić nasz świat. W obecnej sytuacji, gdy znaczne rzesze ludzi na świecie wyłączone są z systemu powszechnego szkolnictwa, pojawienie się drugiego, trzeciego i następnych bin Ladenów to chyba tylko kwestia czasu. Takich ludzi nie da się zwalczyć negocjacjami i perswazją, gdyż są to najczęściej osoby z zaburzeniami psychicznymi, do których nie docierają żadne argumenty. Uciekanie się do brutalnej siły w takich sytuacjach jest nieodzowne. Chyba, że stwierdzimy, iż wiązanie wariatów w kaftan bezpieczeństwa jest eskalacją przemocy ;).

Ryszard Kukiełka
skory@wp.pl

O tym, jak nie zostałem przekonany
o szkodliwości wzrostu demograficznego

Rozumiem, że prezentacja Klubu OK! dokonana przez Roberta Surmę w ZB*) stanowi dopiero preludium do bardziej, aby użyć będącej na czasie militarnej terminologii, zmasowanego ataku przeciwko propagandzie ciągłego wzrostu demograficznego. Jednak sądząc po przedstawionych argumentach, mamy do czynienia a limine z klęską owej, jak myślę ze szlachetnych pobudek wynikającej, kampanii informacyjnej.

Trudno jest mi uwierzyć, że owe trzy wyliczone grupy rzeczywiście odnoszą korzyści z propagandy ciągłego wzrostu demograficznego (choć zdaje się, że chodzi tu nie o samą propagandę, lecz o wzrost demograficzny).

Politycy i administracja państwowa niekoniecznie muszą odnosić korzyści ze zwiększonego przyrostu naturalnego. Większa ilość podatników przekładać się może na większy budżet państwa, ale także na zwiększenie świadczeń ze strony państwa. Tym bardziej, że jak sam Robert Surma zauważa, wzrost demograficzny przyczynia się do wzrostu bezrobocia. Tych, którzy nie płacą podatków a czerpią korzyści z budżetu, jest więcej, choć dzisiaj jedynie należy żałować, że to, co zwykło się nazywać opieką społeczną jest jedynie jej karykaturą.

Świetlista kariera polityków niekoniecznie musi zależeć od większego budżetu, bowiem myśleć można o ograniczeniu administracji państwowej oraz o niefinansowaniu partii politycznych z budżetu. Co więcej, korzyści nie daje polityka jako taka, ale to, że łatwo władzę polityczną przełożyć jest na władzę ekonomiczną. Politycy czerpią korzyści nie z większej ilości podatników, a ze styku czy nakładania się na siebie sfery polityki i biznesu.

Jak donosi The Economist (za Forum 45/29.10.2001) tam, gdzie m.in. firmy farmaceutyczne odnoszą największe korzyści (poprzez sprzedaż np. tabletek antykoncepcyjnych, przeróżnych substancji hormonalnych, itd.) jest najniższy "całkowity współczynnik dzietności" (rozumiany jako ilość dzieci urodzonych przez kobietę w ciągu jej życia rozrodczego). I tak np. w USA, gdzie ok. 70% zamężnych kobiet stosuje "nowoczesne metody kontroli urodzeń" (a więc m.in. wymienione produkty firm farmaceutycznych) ów "całkowity współczynnik dzietności" wynosi 1,9, w Afryce, gdzie 20% kobiet korzysta z możliwości uwolnienia swej seksualności od ciężaru prokreacji, przeciętna kobieta urodzi ok. 5 dzieci (dokładnie 4,97). Łatwo jest wskazać na specyficzną zależność, mianowicie na relację pomiędzy wzrostem zamożności (a więc konsumpcji), a spadkiem ilości urodzin. Afryka, z jej wysokim przyrostem naturalnym, nie jest chyba najlepszym rynkiem zbytu. Zresztą ile pokemonów ma przeciętne amerykańskie czy europejskie dziecko, a ile dziecko afrykańskie?

Zyski wielkich korporacji są nie tylko konsekwencją sprzedaży swoich produktów, ale i spekulacji finansowych na giełdach, co ma raczej luźny związek z przyrostem naturalnym.

Ostatnią grupą jakoby zainteresowaną wzrostem demograficznym są religie. Należałoby chyba raczej powiedzieć, że chodzi o przedstawicieli tych religii, jako że trudno jest rozprawiać w taki antropomorfizujący sposób o bytach, jakimi są religie. Stwierdzenie, że przedstawiciele religii potrzebują wiernych, aby ci przez swoje datki utrzymywali klasę kapłanów jest swoistym uproszczeniem. Swoistym dlatego, że w swojej konstrukcji przypomina to spiskową teorią dziejów. Zdaje się, że za niechęcią np. Kościoła Katolickiego do antykoncepcji, przerywania życia, itd. (a więc opowiedzenie się za wzrostem demograficznym) stoi raczej określona wizja światopoglądowa dotycząca znaczenia życia, niż pobudki, jakie skłonny byłby przypisać "czarnym" redaktor naczelny tygodnika "Nie".

Nie chcę twierdzić, że przyrost naturalny nie jest problemem, zapewne jego ciągłe trwanie jest czymś niebezpiecznym. Przypisywanie jednak mu wszelkich naszych kłopotów jest naiwnym tłumaczeniem rzeczywistości. Robert Surma pisze, że "im większa ilość ludzi, tym większa konsumpcja" - zgoda, ale przy pewnych założeniach, po które należy sięgnąć do rzeczywistości, a nie konstruować arbitralne konstrukty "logiczne". Biedne południe pomimo swej liczebnej przewagi nad bogatą północą nie konsumuje od niej więcej, a zgodnie z cytowana tezą powinno.

Krzysztof Kędziora
krzysztofkedziora@poczta.wp.pl

PS

Dla całej polemiki jest to sprawa nieistotna, ale nie mogę się oprzeć poczynienia jeszcze jednej uwagi. Chciałbym się dowiedzieć, jakie to teksty Karola Marksa uprawniają do takiej, jaką przedstawił Robert Surma, interpretacji koncepcji alienacji?


*) Robert Surma, Przeludnienie stop!, ZB 8(166)/2001, s.58.


 
Wydawnictwo "Zielone Brygady" [zb.eco.pl]
Fundacja Wspierania Inicjatyw Ekologicznych [fwie.eco.pl]