Okrutny świat ludzi
|
Okrucieństwo mamy we krwi. Nie ma chyba okrutniejszego
od nas gatunku na ziemi. Dręczymy siebie nawzajem, dręczymy
słabszych od siebie, tych, którzy nic złego nam
nie uczynili i nie mają niczego na swoją obronę
- zwierzęta. |
Najnowsze badania brytyjskich naukowców dowodzą, że
okrucieństwo wobec zwierząt jest głęboko
zakorzenione w większości społeczeństw.
Wg danych opublikowanych przez Manchester Metropolitan University
w Wielkiej Brytanii co 19 sek. dochodzi do aktów przemocy
wobec zwierząt.
W 2000 r. inspektorom towarzystw opieki nad zwierzętami
udało się uratować od nieszczęścia
blisko 200 tys. zwierząt. Już w pierwszym kwartale 2001 r.
liczba zgłoszonych tego typu przestępstw przekroczyła
milion. Najczęściej ofiarami padały psy, po nich
koty, wśród dręczonych znalazły się
również świnie i owce.
Na podstawie przeprowadzonych badań tamtejsi naukowcy odkryli,
że okrucieństwo jest wpisane w nasze społeczne
zachowania, a wykształca się już we wczesnej młodości.
Chęć zemsty, odwetu, wyżycia się, a nawet
li tylko "zabawy" - to główne powody, którymi
kierują się okrutnicy.
W badanej grupie 1000 dzieci i 100 dorosłych przyznało,
że napastowanie zwierząt "było normą
w czasach ich dzieciństwa".
Tymczasem okrutne zachowanie wobec zwierząt występujące
w dzieciństwie jest bardzo niepokojącą oznaką.
Często z takich dzieci wyrastają wręcz... seryjni
mordercy. Potwierdzają to psycholodzy, m.in. lekarz prowadzący
sprawę 13-latka, który został aresztowany za
skatowanie kota. Przypomina on sobie podobne przypadki sprzed
lat: małego Frencha, który zastrzelił kota i
dzieciaka Overstreeta, który poderżnął psu
gardło. W obu przypadkach były to ich własne zwierzęta.
Kilkanaście lat później ów French skrępował
swoją żonę, a następnie skatował na
śmierć drewnianym młotkiem. Dziś w więzieniu
oczekuje na wyrok. Kilkanaście lat później wspomniany
Overstreet zgwałcił, a następnie brutalnie zamordował
młodą studentkę college'u.
Bodaj najsłynniejsi seryjni mordercy - David Berkowitz i
Ted Bundy - zanim zaczęli mordować ludzi, torturowali
i mordowali zwierzęta. Jeffrey Dahmer, który zabił
17 osób, przyznał, że wypróbowywał
swoje metody na psach i kotach. Kip Kinkel, chłopak, który
w 1998 r. zamordował swoich rodziców i dwóch
szkolnych kolegów, przechwalał się, że
w młodości włożył petardę w usta
kota. Dwie osoby, odpowiedzialne za słynną strzelaninę
i masakrę w Columbine High School w młodości znane
były z porywania i torturowania zwierząt.
Trudno tu odmówić racji osądom psychologów,
którzy dowodzą, że dziecko, które okalecza
zwierzę, samo ma w pewnym sensie okaleczony mózg.
Nie pojmuje tego, z czego doskonale zdaje sobie sprawę reszta
społeczeństwa, że każde życie jest święte.
Andrzej Kwaśniewski
|
Człowiek nie zdaje sobie sprawy z tego, jak pewne sytuacje,
wydarzenia mogą wpłynąć na dalsze spojrzenie
na świat. Dwa lata temu pracowałem w rzeźni. Był
to duży zakład uboju zwierząt. Wiem dokładnie
wszystko - jak cały proces uboju i przetwórstwa mięsa
przebiega: od transportu do miejsca przeznaczenia. W telewizji
pokazuje się zwierzęta z farm jako te,
które są przeznaczone na ubój, a później przedstawia
się gotowe wyroby. Nikt jednak nie mówi jak to wszystko
przebiega krok po kroku. Jedynym programem jaki widziałem
w telewizji był reportaż o koniach transportowanych
na rzeź. To stanowczo za mało. Postaram się przedstawić
te procesy w najmniejszych szczegółach, bo to doświadczenie
było dla mnie naprawdę szokiem. Nigdy nie zapomnę
tych widoków, a wszystko to, co tu opiszę, widziałem
na własne oczy... |
Transport
Duże samochody ciężarowe są podzielone na
dwa piętra. Na każdym z nich można pomieścić
ok. 30 świń. Przemierzają one kilkaset kilometrów
bez jedzenia i picia. Można wyjść z założenia,
że po co karmić skoro za kilka godzin i tak pójdą
na mięso. Na taki samochód wkłada się
ok. 100 świń, czyli prawie 2 razy więcej niż
przewiduje norma. Zwierzęta chodzą po sobie raniąc
się nawzajem. Z bydłem jest podobnie. Norma - 6 sztuk,
a ładunek faktyczny - 8 (do 9). Podczas jazdy niejedno zwierzę
złamie sobie nogę bądź się przewróci.
W tym momencie nie ma możliwości wstać. Dopiero
przy rozładunku, jeżeli w ogóle wstanie. No i
jeszcze jedno. Z pobliskich wiosek przywóz wygląda
następująco: np. krowy są przywiązywane do
ciągnika i z dużą prędkością ciągnięte
do "poczekalni". Proszę sobie wyobrazić
zwierzę, które waży ok. 600 kg, biegnące
za ciągnikiem. Może to się wydać śmieszne,
jednak takowe nie jest. Jakiekolwiek zwolnienie powoduje zaciskanie
się pętli wokół karku. Zwierzę z
braku powietrza niejeden raz się przewróci. Wtedy
jest zmuszane do wstania, czyli jest bite ciężkimi
prętami stalowymi i kopane - nie oszczędzając
głowy. Takie zwierzę jest w szoku. Nie ma możliwości
się oswobodzić - zdane jest na "łaskę"
człowieka. Z połamanymi kośćmi w końcu
kończy morderczy bieg. Podobnie sprawa wygląda z rozładunkiem
z samochodów. Nie ma żadnych podestów, po których
zwierzęta mogłyby zejść - szkoda czasu.
"Skok" z wysokości 1,5 metra często kończy
się ciężkimi obrażeniami. Krowa - zmuszana
prętami i liną - pierwszy ruch kopyta robi w powietrze.
Później "nie ma problemu", bo zadziała
siła grawitacji. Łamie się w połowie na burcie
samochodu i z całym impetem uderza o betonowe podłoże.
Chrzęst łamanej szczęki jest bardzo często
słyszany. Następnie, gdy wstanie, linami zaciągane
jest do budynku. "Czasami" jednak nie wstanie. Świnie
zaś "fruwają", bo tak to się nazywa
w żargonie oprawców, z wysokości ok. 3 do 3,5 metra.
Jeżeli nie przeżyją tego upadku - może
to i lepiej. Jeśli jednak "mają szczęście"
- kwestia czasu... Przy tym zakładzie zaraz obok jest
dom prywatny. Mieszka w nim właściciel ubojni. Ma żonę
i małe dzieci. Pewnego pięknego, ciepłego dnia
przyjechał TIR ze świniami. Budynek mieszkalny jest
tak usytuowany, że z balkonu widać rozładunek.
Stała tam matka ze swoją córeczką i mówiła:
"widzisz to są świnki". A córeczka
(podejrzewam, że chyba 5-6 lat) machała z radości
rękami. Myślę, że to dziecko nigdy nie będzie
kochało swojego zwierzaka. Pies czy kot będzie dla
niego rzeczą, którą będzie można w
każdej chwili uśmiercić. Plac zabaw. Mała
piaskownica, foremki do piasku... i dwa metry dalej kopyta
bydlęce wywleczone z rzeźni przez Bolka, bo tak miał
na imię duży bernardyn, pies właściciela.
On też się przydawał do pracy. Wiadomo, że
krowy czy świnie śmiertelnie boją się psów.
Podpuszczany przez rzeźników gryzł zwierzęta
po kopytach, a one wyły z bólu, pracownicy zaś
mieli dużo zabawy.
Oczekiwanie na śmierć
Zwierzęta w tzw. "poczekalni" stoją dobę
po to, aby się wypróżniły. Często
nie jedzą nawet kilka dni. "Ekonomiczna sprawa",
bo wtedy jest mniej roboty. Nie trzeba będzie czyścić
wnętrzności z resztek jedzenia. Całą noc
słychać je, jak dopominają się o jedzenie.
Niektóre z nich padają z wycieńczenia. Inne
coś wtedy skonsumują, ogryzają ciało współtowarzysza
raniąc je niemiłosiernie. Tu też miałem przykre
doświadczenie. Przyjechał dobry znajomy właściciela
z dwoma krowami na "żuku". Podstawił samochód
pod drzwi. Gdy je otworzył, dwa byki, które już
tam czekały całą noc, przedarły się
obok samochodu i wybiegły na zewnątrz. Zaczął
biec za nimi. Zawołał mnie żebym mu pomógł.
Gdyby wybiegły na główną ulicę byłoby
ryzyko, że mogą zostać potrącone przez samochód.
Udało mu się jednak zablokować drogę. Krzyczał
i wymachiwał powrozem. Jeden z byków zawrócił.
Drugi jednak za wszelką cenę chciał się
wydostać. Nadeszły posiłki. Jeden pracownik podbiegł
i z całej siły uderzył byka prętem w zad.
Ten zaryczał w niebogłosy. Już im było łatwiej.
Mieli nad nim przewagę, jednak chodzili wokół
niego ostrożnie. To był młody silny byczek. Jeden
z pracowników krzyknął do mnie żebym otworzył
boczne drzwi by zapobiec kolejnej "dezercji" innych
zwierząt. Zrobiłem to, co mi powiedzieli abym zrobił.
Byłem w szoku. Nie wiedziałem jak się obchodzić
z tak dużymi zwierzakami. Stałem jak wryty. Widziałem
w oczach tych zwierząt to, że chciały żebym
im pomógł. Nic nie mogłem zrobić. Krzyknąłem
i zacząłem wymachiwać kijem przed ich głowami.
Bały się, że uderzę je w końcu. Tak
strasznie mrugały oczami. Wtedy zobaczyłem, że
jednemu z nich polały się łzy. Nie wiem do dziś,
czy to naprawdę były łzy, ale tak to wyglądało.
"To była nasza jedyna okazja żeby stąd uciec...
Nie udało się. Może innym razem". Nie było
już następnego podejścia. Poszły pod nóż.
Kolejna zapamiętana scena to prowadzenie do uboju dwóch
młodych cielaków. Dziwne, ale kompletnie nie stawiały
oporu. Mało życia znały. "Tylko z opowieści".
Dwóch rzeźników prowadziło je przywiązane
powrozami. Wydawało się, że biegną jak na
"palcach" - dumne, ufne tym, którzy je prowadzą.
Jeszcze kilka kroków. Już są na miejscu. Kilka
minut później głośny ryk i... cisza.
Po wszystkim. Jeden z oprawców po wyjściu z budynku
miał na sobie gumowy, żółty fartuch, cały
zalany krwią. Wszystko było jasne.
"Koniec" cierpienia
Można to jednak nazwać początkiem męki tych
bezbronnych zwierząt. Bydło jest wprowadzane między
dwie stalowe barierki. W tym momencie nie ma już odwrotu.
Niektóre z nich - świadome swego losu - nie chcą
wejść do korytarza. Wtedy są "dopingowane"
krzykiem, prętem i oczywiście prądem. Człowiek
o dużej wrażliwości na pewno nie chciałby
zobaczyć jak zwierzę reaguje na 220V. Wyje z bólu,
rzuca się, ale nie ma mocnych - "trzeba iść
dalej, może już przestaną mnie męczyć".
Zapach krwi też daje swój niepowtarzalny efekt. I
niech mi nikt nie mówi, że zwierzę nie jest
świadome tego, co go czeka. Widok wiszących już
na hakach współtowarzyszy "spokojnie" się
wykrwawiających mówi sam za siebie. Zwierze widzi
to i pewnie myśli: "na pewno zrobią to samo i ze
mną - tylko dlaczego"? Nie muszą dużo iść.
Widzą, że korytarz się kończy. Co dalej?
Poganiane i bite zwierzę trafia do "głównego
stanowiska". Tam już czeka na nie jeden gość,
który nie ma żadnych skrupułów (w tej
pracy skrupuły??? - dobre pytanie). Przystawia do ciała
tzw. nożyce i uruchamia agregat prądotwórczy
za pomocą guzika umieszczonego w rączce. Zwierze głową
uderza w nie kilka razy odpychając je od siebie. Wie, czym
to grozi. Ma przecież obok siebie już wiele ciał:
"To pewnie z tego powodu". Niewiele trzeba - tylko dwa
"strzały". Broni się jak może, ale ten
ból jest za silny. Silniejsze sztuki mają większą
"dawkę". Podczas porażania prądem wydają
z siebie dziwne dźwięki. Nic więcej już
nie "powie". Nie oznacza to, że to już jest
koniec. Przy pierwszym pociągnięciu nożem wraca
świadomość. Jednak ostrze noża trafia na
główną aortę: tryska krew. Spływa
ona do kanałów, gdzie są umieszczone zbiorniki
na tę życiodajną ciecz. Bezgłowe zwierzę
próbuje wstać - i nieraz się to mu udaje -
jeszcze przez kilka minut. Kolejny pracownik podchodzi ostrożnie
z długim toporem do szamoczącego się zwierzęcia
i łamie mu kopyta - to już jest koniec. W tym momencie
w ruch idzie suwnica, która wyciąga zwierzę
za tylne kopyta - za pomocą łańcuchów
- w górę. Reszty dokonuje specjalista od "patroszenia".
Rozcina skórę. Leje się tłuszcz, woda
i krew bardzo dobrze zaopatrzona w adrenalinę. W przypadku
krów przecina wymiona i z nich wylewa się mleko.
Kolejny etap to "czyszczenie". Wszystkie wnętrzności
są segregowane w specjalnych pojemnikach. Każda część
ciała ma swoje miejsce.
Drugi sposób bestialskiego traktowania. Z chwilą,
gdy zwierzę porażone prądem leży na ziemi,
zaciąga się je za pomocą łańcuchów
i unosi pod sufit. Przy tym ryczy i niemiłosiernie się
szamocze. Nikt tu nie ma litości. Wyciągarka bez problemu
radzi sobie z półtonowym cielskiem. Gdy wisi już
pół metra nad skrwawioną posadzką, rzeźnik
podrzyna umiejętnie gardło, robiąc to w ten sposób,
aby przeciąć główną żyłę
doprowadzającą krew do całego ciała. Zwierzę
jest świadome tego, iż czeka go śmierć. Kilka
minut, sącząca się krew i... po wszystkim.
Czasami jednak szkoda prądu. Kilkanaście uderzeń
toporem w głowę i daje to podobny efekt. Miażdży
czaszkę. Przy "rozbieraniu" daje się zauważyć
to, że serce jeszcze się porusza próbując
pompować resztki krwi. Bezskutecznie. Nóż wbity
w dolną część serca opróżnia
je całkowicie. Płuca jeszcze chwilę będą
próbowały oddychać. Ale po co... Przecież
to już koniec. "Next please!!!" - krzyczy jeden
człowiek. Do akcji wkraczają "rozbieracze".
To oni są odpowiedzialni za to, żeby żaden kawałek
mięsa nie zmarnował się. Wykrawają mięso
między żebrami, usuwają je z kości. Do tego
są im potrzebne dwa narzędzia pracy. Stalowa rękawica,
która chroni przed nożem, a w drugiej ręce super
ostry nóż. Po kilku chwilach wyjeżdżają
same szkielety. Temu wszystkiemu towarzyszy smród nie do
wytrzymania. Rzeźnicy piją piwo z byczą krwią.
Podobno nie czuć wtedy zapachów, jakie się
unoszą w zakładzie.
Kiedyś zakład zatrudnił praktykantów ze
szkół zawodowych. Mieli oni sprzątać po
ubojach i przygotowywać pomieszczenia do samego uboju. W
takich zakładach wiecznie są szczury, które wchodzą
do przewodów, maszyn do obróbki mięsa. Jest
tak przyjęte, że zanim uruchomi się maszyny,
trzeba najpierw narobić dużo hałasu, żeby
gryzonie uciekły. Raz było inaczej. Praktykanci nie
zrobili tego i z chwilą, gdy maszyny poszły w ruch,
dało się usłyszeć niejeden kwik zgniatanych
szczurów. NO PROBLEM - to też jest w końcu
mięso - skomentował jeden z rzeźników.
Pewnego popołudnia przyjechał facet z krową na
żuku. Zwierzęciu wyraźnie coś dolegało,
ponieważ nie stało lecz leżało na samochodzie.
Do rogów miała przywiązany gruby łańcuch.
Kierowca zaczął próbować krowę ściągnąć
z żuka. Jednak wyjątkowo nie chciała z niego zejść.
Wziął ją na inny sposób. Zaczął
bić zwierzaka tym stalowym łańcuchem po głowie.
Porykiwała i w końcu - zmuszana ciągłymi,
bolesnym ciosami - wstała: skoczyła z wysokości
1 metra i już była na ziemi. To była bardzo duża
sztuka. Nie weszła o własnych siłach do rzeźni.
Jeden z pracowników uruchomił suwnicę po to,
żeby wydłużyć łańcuch. Jedna
chwila i już kopyta skrępowane. Byłem pewny, że
krowa nie przeżyła tego upadku. Leżała na
betonowych płytach bez ruchu. Suwnica ruszyła. Duże
cielsko miało do "przebycia" ok. 6-8 metrów,
wleczone najpierw po betonie a później po tłustej,
skrwawionej posadzce. Białe łaty na tej krowie zabarwiły
się na czerwono. Pas podłogi wyczyszczony skórą
zwierzęcia błyszczał w świetle reflektorów.
Nie na długo, bo za chwilę zalał się krwią.
"No i w górę" - krzyknął rzeźnik.
Łańcuch nawijany na bęben suwnicy był coraz
krótszy. Zwierzę już wisi. W pewnej chwili kopyta
wyswobodziły się z niego i krowa uderzyła o ziemię.
Myliłem się. Nadal żyła. Po tym upadku głośno
zaryczała. Chyba coś sobie złamała. Zgadza
się. To był kręgosłup. Widziałem część
wystających kości. Podejście drugie. Tym razem
już nie będzie "niespodzianek". Stałem
obok tego wszystkiego 10, może 12 metrów. Gdy patrzyłem
na nią, a ona na mnie myślałem, że stracę
przytomność. Coś mi nie pasowało. Gabaryty
tej krowy były nadzwyczaj pokaźne. Znowu wisi pod sufitem.
Oprawca stanął na specjalnym podeście i zaczął
przecinać skórę. Nie mogłem w to uwierzyć.
Ta krowa była cielna. Można powiedzieć, że
to było "cesarskie cięcie". Cielak wyłonił
się z brzucha i z całą siłą uderzył
o ziemię. Jeszcze się ruszał. Cały mokry
od wód płodowych próbował wstać.
Rzeźnik kopnął go i ten się przewrócił.
Wzięli go, jeden za kopytka drugi za głowę i
wrzucili do metalowego pojemnika. Jeszcze chwilę słyszałem
stuk kopyt o jego ściany. Chciał się wydostać
stamtąd lecz nie miał żadnych szans. Po kilkunastu
minutach cielę zdechło zbryzgane krwią własnej
matki. Takie młode mięso też się przyda.
"Mamo gdzie jesteś? co się dzieje? co ja im zrobiłem,
że mnie tak traktują?" - może cielak zadawał
sobie takie pytania. Nigdy już nie zasmakuje matczynego mleka
i słodkiej soczystej trawy. Bardzo starannym ruchem noża
wymię zostało podzielone, żeby całe mleko
się wylało. Jeszcze tydzień i młody byczek
jadłby z nich - jak każde inne dziecko.
Później dowiedziałem się, że ta krowa
miała poważną infekcję i nie mogła się
ocielić. Więc została przeznaczona na ubój.
Po wszystkim
Ludzie pracujący w takich zakładach często nie
mają wykształcenia. Zaledwie kilka klas podstawówki.
Znieczulica na cierpienie - to u nich normalne. Kiedyś nawet
udało mi się jeść z nimi obiad. Ciekawa
sytuacja. Kiedyś był program w telewizji pt. "Kawaleria
powietrzna". No i w pewnym momencie jeden z nich powiedział
tak:, "ale oni tam przeklinają!!!!". Stwierdziłem,
że nie jest on do końca świadomy tego, co robi.
Ponad 100 świń dziennie nie ucieka spod jego noża,
kilkanaście sztuk bydła bestialsko mordowane. A on mówi,
że w "Kawalerii" przeklinają.
Następny dzień rano. Przyjeżdżają
prywatni właściciele po swoje poćwiartowane zwierzaki.
Jedna kobieta przyjechała z dziećmi. Chciała kupić
półtuszę wieprzową. Mirek (tak miał
brat właściciela na imię) przyniósł
jej połówkę świni przeciętą
symetrycznie wzdłuż kręgosłupa. Nie słyszałem
rozmowy, ale w pewnym momencie Mirek oddalił się. Po
kilku chwilach wrócił. Trzymał w ręce litrowy
słoik wypełniony krwią. Trzeba będzie zrobić
pyszną kiszkę. Brało mnie na wymioty. Od momentu,
kiedy tam zacząłem pracę, nie mogłem wytrzymać
odoru. Czasami to nawet modliłem się, żeby wiatr
zawiał świeżym powietrzem.
Cały czas mam przed oczami te widoki. Zrezygnowałem
z jedzenia mięsa. Wiem, z czego jest mięso mielone,
z czego bardzo smaczne parówki. Nie życzę nikomu
takich doświadczeń, jakich ja tam doznałem. Nie
opisałem wszystkiego dokładnie. Starałem się
jednak przedstawić rzeczywisty obraz tego procederu. W każdej
z tych scen uczestniczyłem jako obserwator. Długo nie
mogłem dojść do siebie, ale jakoś się
oswoiłem z tą rzeczywistością. Podczas miesięcznej
pracy nie dotknąłem jednego kawałka mięsa.
Nie byłem tam jako ten, który ma kontakt ze zwierzętami.
Skończyłem Technikum Budowlane i budowaliśmy
tam nową chłodnię. Teraz żałuję,
że nic nie zrobiłem dla tych zwierząt. Podobno
taki ich los, ale ja w to nie mogę do końca uwierzyć.
Łukasz Kempny
student II roku socjologii UJ, na stałe mieszka w Limanowej
9.4.2002 w Elblągu gościł nasz "ulubiony"
Cyrk Zalewski. Zorganizowaliśmy akcję informacyjną
pod nazwą "Dlaczego nie idę do cyrku", która
polegała na rozdawaniu ulotek i uczuleniu mediów na
problem cyrków. Jak co roku nie obyło się bez
konfrontacji z pracownikami cyrku, którzy zgodnie z tradycją
użyli siły wobec skandujących antycyrkowe hasła
ekologów. Szarpanina z ochroniarzami cyrku miała miejsce
przed spektaklem, gdy ludzie szli na przedstawienie. Do dwójki
pikietujących podszedł dyrektor cyrku - pan Zalewski
wraz z dwoma ochroniarzami. Jak się okazało pan Zalewski
był pod wpływem alkoholu. Zaczął prowokować
słownie i popychać jednego z naszych kolegów.
Oczywiście ludzie stojący w kolejce do kasy nie okazali
żadnego zainteresowania mimo, że sytuacja była
jednoznaczna. Koleżance, która starała się
pomóc, jeden z ochroniarzy wykręcił rękę.
Sytuację załagodził przypadkowy mężczyzna,
którego interwencja skłoniła pana Zalewskiego
do pohamowania agresji. Po tym wydarzeniu zgłosiliśmy
całe zajście na komisariacie, gdzie doradzono nam, abyśmy
nie roztrząsali sprawy jeżeli nie chcemy, aby całe
zdarzenie obróciło się przeciwko nam. Gdy wróciliśmy
pod cyrk, na miejscu był już patrol policyjny i większa
grupa ekologów. Na naszą prośbę o zbadanie
u pana Zalewskiego poziomu alkoholu we krwi policjant oświadczył,
że nie posiada alkomatu (co jest rażącym zaniedbaniem,
ponieważ alkomaty stanowią standardowe wyposażenie
każdego radiowozu). Poza tym policjant stwierdził, że
"jak można być trzeźwym i wkładać
głowę do paszczy lwa". Cała nasza grupa została
spisana przez "gorliwego" policjanta. Aby nie tracić
czasu udaliśmy się do gazety i telewizji, a następnie
do dyżurnego policjanta, który odprawił nas z
kwitkiem, twierdząc, że nie może wysłać
do cyrku radiowozu z alkomatem w celu sprawdzenia stanu trzeźwości
pana Zalewskiego. Poradzono nam wytoczenie sprawy sądowej
i jednocześnie ostrzeżono, że zeznania pana Zalewskiego
będą działać na naszą niekorzyść,
ponieważ policja zapisała całe zdarzenie jako wynik
naszych zaczepek i chuligańskich wybryków. Warto
dodać, że pan Zalewski zwracał się z prośbą
do elbląskiej policji o wysłanie patroli pod cyrk, ponieważ
spodziewa się działań ekologów.
Jak zwykle sprawa stanęła w miejscu (podobnie było
2 lata temu - odsyłam do ZB nr 5(150)/2000, gdzie zdarzenie
to zostało opisane), a rażące zachowanie personelu
cyrku zatuszowane. Agresja cyrkowców utwierdza nas jedynie
w przekonaniu, że nasze działania są słuszne
i nie możemy pozwolić, aby los zwierząt był
w rękach takich ludzi.
Ekolodzy z Elbląga, qamyq@wp.pl
Napotykając chorą fokę, żywego bądź martwego morświna skontaktuj się z:
Stacja Morska Uniwersytetu Gdańskiego
skr. 37, 84-150 Hel, tel. 0-58/6750836 czynny całą dobę
tel. 0601889940
e-mail: sekhel@monika.univ.gda.pl
|
Zwierzęta są leczone i jeśli wyzdrowieją
zupełnie, wypuszczane są znów na wolność.
Chociaż część fok jest trzymana "na
rozmnożenie", ich młode potomstwo wypuszczane jest do morza.
Paweł Szarmach
|
Na "Animal Planet" w cyklu "Zwierzęcy
detektywi" wyemitowano film o masakrach wielorybów
na Wyspach Owczych. Cyklicznie co roku zabijają tam
ok. 1500 tych ssaków. Są to największe polowania na świecie.
Stada wielorybów zaganiane są łodziami na mieliznę
w pułapkę. Zwierzęta zabijane są metalowymi
hakami. Z ich karków wycinany jest rdzeń kręgowy.
Już 10-14 letni chłopcy znęcają się
nad wielorybami używając noży. Dzieci od najmłodszych
lat asystują w masakrach pełnych niezwykłej brutalności. |
Miejscowi przeciwnicy polowań żyją w codziennym
lęku. Ze względów bezpieczeństwa w programie
zastępują ich aktorzy. Ci świadkowie polowań
mówią, że masakry od dawna nie mają nic
wspólnego ze zdobywaniem pożywienia. Jedyny powód
polowań to rozrywka i dreszczyk emocji. Towarzyszy temu
pijaństwo i zabawy.
Morze czerwone od krwi
W małej miejscowości na jednej z wysp zamieszkiwanej
przez 1100 osób zabito podczas wielkiej zbiorowej rzezi
675 wielorybów!
Marnuje się ogromna ilość mięsa np. szeryf
otrzymuje 2% co czasem wynosi 5 ton na raz. Wykryto, że składowane
mięso wyrzuca się na śmietnik, w momencie gdy
pojawi się świeże. Mimo ostrzeżeń
w lokalnym radio, że gnijące mięso powoduje zagrożenie,
część upolowanych zwierząt porzuca się
na plaży. W ciągu jednego dnia zabijanych jest kilkaset
wielorybów, a po 48 godz. masakra rozpoczyna się
znowu. Morze jest wtedy czerwone od krwi. Co roku giną też
setki delfinów, dla samego zabijania.
Na Wyspach Owczych panuje bardzo wysoki standard życia: każdy
ma samochód, wielu drogie jachty, nowoczesne technologie
na miarę Europy. Oczywiście wszystkich stać na
zakup pożywienia.
W wyniku zanieczyszczeń zgubnych dla wielorybów,
ich mięso, zawierające bardzo dużo toksyn, może
być nawet szkodliwe dla zdrowia.
Na koniec programu wspomniano, że tylko nacisk międzynarodowej
opinii może zakończyć rzezie.
Greenpeace prowadzi od lat kampanię w obronie tych ssaków
m.in. żądając wstrzymania polowań przez Norwegię i Japonię.
Na rozkładówce przykładowy tekst petycji. Można
go też wysłać w liczbie pojedynczej jako list czy kartkę.
W innych programach cyklu "Zwierzęcy detektywi"
ujawniane są makabryczne fakty np. handel papugami, okrutne
metody ich łapania, handel wyrobami z żółwi,
koszmarne sposoby pozyskiwania żółci od zniewolonych
niedźwiedzi w Chinach.
Drugi bardzo ciekawy program to "Na linii frontu" m.in.
kampania antyfutrzarska, handel małpkami i wiwisekcja na
nich, makabra transportu zwierząt. Są także programy
o walce z przestępstwami na zwierzętach w Anglii i
o ESPU Straży Przyrody i Zwierząt w Afryce.
Paweł Szarmach
|