Kompas donikąd
|
Z wielkim zainteresowaniem zacząłem czytać
raport Instytutu na rzecz Ekorozwoju pt. "KOMPAS RIO + 10
czyli społeczna ocena realizacji dokumentów przyjętych
na konferencji ONZ 'Środowisko i rozwój' w czerwcu
1992 w Rio de Janeiro" podpisany przez jego prezesa Andrzeja
Kassenberga, sądząc, że znajdę w nim myśli,
które wesprą mój nieustający optymizm
dotyczący budzącej się świadomości Polaków. |
Niestety, zamiast wyjaśnień, znalazłem zaciemnienia
obrazu, a cały dokument jest przykładem irracjonalizmu
społecznego, tym groźniejszego w skutkach, że sygnowanego
przez osoby rzekomo kompetentne ws. ekologii. Lektura tekstu,
którego treść jest stawianiem na głowie
tez pierwszego Szczytu Ziemi w Rio to jak wchodzenie na górę
po osypującym się zboczu - duża strata energii
i zmęczenie jałowością wysiłku. Cały
tekst jest typową nowomową, znaną z epok wcześniejszych
i właściwie nie wiadomo, po co takie dzieła powstają,
prócz uzasadnienia dotacji dla jego twórców.
Podstawowym postulatem konferencji w Rio były działania
na rzecz zrównoważonego rozwoju, zagrożonego
nasilającą się tendencją eksploatowania zasobów
surowcowych i ludzkich naszej planety. Głównym źródłem
tego zagrożenia jest upowszechniony w środowiskach polityki
i biznesu pogląd, że podstawową miarą rozwoju
jest wzrost gospodarczy, mierzony wielkością dochodu
narodowego.
Przyjęcie takiego kryterium prowadzi nieuchronnie ku dalszej
dewastacji planety. Jego konsekwencją jest nasilające
się rozwarstwienie dochodów, wzrost niepokojów
społecznych i rosnące prawdopodobieństwa wybuchu
konfliktów zbrojnych. W ciągu ubiegłych dziesięciu
lat mieliśmy okazję przekonać się, że
opinia ta jest w pełni uzasadniona.
Tymczasem raport KOMPAS RIO + 10 idzie całkowicie pod prąd
tym oczywistym dla ekologów konstatacjom, a jego główną
tezą pozostaje opinia, lansowana także przez polskie
kręgi biznesu, że receptą na kryzys jest wzrost
gospodarczy.
O tym, że nie jest to prawdą piszą autorzy głośnych
w świecie książek: współtwórca
Euro, prof. Bernard Lietaer w wydanej w zeszłym roku The
Future of Money, Richard Douthwaite w The Growth Illusion,
David Korten w Post Corporate World i wielu, wielu innych.
Czyżby autorzy raportu nie znali tych podstawowych prac?
Temat sprzeczności między zrównoważonym
rozwojem a wzrostem gospodarczym został też przeanalizowany
w pracach polskich uczonych, z prof. Zygmuntem Baumanem i prof.
Henrykiem Skolimowskim na czele. Konkluzje tego rodzaju można
także wywieść z prac Klubu Twórców
Ekorozwoju, któremu przewodniczy prof. Lesław Michnowski.
Są zatem środowiska związane z ruchem korporacyjnym,
dla których priorytetem jest wzrost gospodarczy i są
środowiska związane z ruchem ekologicznym, dla których
priorytetem jest zrównoważony rozwój.
We wnioskach raportu Instytutu na rzecz Ekorozwoju czytamy: "Nie
da się rozwiązać aktualnych problemów
społecznych i ekologicznych Polski... bez wysokiego tempa
wzrostu gospodarczego". Czy żyjemy na dwóch różnych
planetach?
Krzysztof Lewandowski
|
Opis ćwiartowania żywcem rodzącej krowy na
befsztyki, zawarty w ZB 5/2002
powinien znaleźć się
na pierwszych stronach gazet, czcionką tej samej grubości
co "Łowcy skór", "Czy zabijali"
i "Wojna z USA". On powinien być we wszystkim,
co człowiek pisze i czyta, od "Misia" po świerszczyki,
z "Polityką", "Panią Domu", "Naszą
Polską" i "Sukcesem" pośrodku. On powinien
krzyczeć ze wszystkich ekranów, plakatów,
bilbordów, wbrew cenzurze, estetom, dobremu smakowi. |
Zastanawiam się, jak można coś takiego zrobić
stworzeniu wdzięcznemu, poczciwemu i pożytecznemu.
Na dodatek ciężarnemu.
Relacja między znęcaniem się nad istotami a
zbrodnią jest oczywista. Tylko, że słowo "zbrodnia"
dotyczy ofiar ludzkich. Zwierzętom nie należy się
nawet słowo "ofiara", bo zwierzęta to surowiec.
Do wyliczanki morderców, którzy praktykowali na
zwierzętach dodam swoją porcję obserwacji geopolitycznych
i historycznych. Ale moje wnioski będą obrazoburcze
więc niepopularne, za przeproszeniem antropocentryczne.
Proszę zauważyć, gdzie do dzisiaj kwitną
najokrutniejsze totalitaryzmy: tam, gdzie pożera się
psy, które czekają na to, ściśnięte
warstwami w klatkach, jakby już były porcjami i wyją
"z radości, że zostaną wybrane przez dostojnych
klientów na stół", tam, gdzie można
skonsumować mózg żywej małpy, unieruchomionej
w otworze restauracyjnego stolika. To terytorium straty czasu
Amnesty International, bo tam zadawanie tortur jest świętą
tradycją i nie ma granicy między oprawcami a ofiarami.
Dziś ty, jutro ciebie. Czy nas, Tutejszych te paralele ominęły?
Nie. Totalitaryzmy pierwszej połowy XX wieku storturowały
setki ton ludzkiego mięsa. Czy w fabrykach śmierci
ginęli sami sprawiedliwi? Po co Stwórcy było
potrzeba tylu pięknych i dobrych w Niebiosach? Katując
się sceną rodzącej krowy, wiszącej pod sufitem,
z połamanymi kończynami i kręgosłupem,
z pogruchotaną łańcuchem czaszką, której
człowiek wybebesza nożem dziecko i następnie topi
w wiadrze matczynej krwi, doznaję patologicznego pocieszenia,
że ludziom przytrafiało się to samo. Co nie znaczy,
że "zwierzętom się więc też należy".
Ludzie są tu dla mnie różami w płonącym
lesie zwierzęcego bólu. Ale co torturowanej krowie
po tej mojej satysfakcji?
Miałam nadzieję, że wąglik, pryszczyca i
BSE zostaną zinterpretowane przez uczonych jako kara boska
za łamanie prawideł natury, za kulturę konsumpcji
mięcha i hodowle prowadzone wbrew wiedzy. Że uczeni
sięgną do szkolnych podręczników biologii
i przypomną sobie lekcję o epidemiach. Ale nie. Prawidła
natury to: "róbcie sobie z Ziemią co chcecie"
a na dodatek te prawidła są zgodne z Normą Europejska,
kulturą konsumpcji, ekonomią wolności rynku i patriotyczną
tradycją kuchni staropolskiej. Epidemie tylko pogorszyły
sprawę. Jakby w zemście za zepsuty obiad i zgon paru
osób "prawdopodobnie od wścieklizny krów",
milionom zwierząt urządzono sanitarną hekatombę,
taśmowo, ekspresowo, ekonomicznie a więc po łebkach.
Ileż to roboty spędzić bezużyteczny surowiec
do dołu, podpalić, zasypać? Ktoś mi zarzuci
kobiecą egzaltację, ekologiczną demagogię;
panu Łukaszowi Kępnemu można zarzucić naiwną
antropomorfizację, histerię a nawet hipokryzję,
bo cóż on zrobił, aby pomóc katowanym
zwierzętom?
Humanitaryzm siłą znaczeń dotyczy tylko człowieka.
Co to jest człowieczeństwo? Może to już
powinna być obelga a nie duma, sprowadzona do antropocentrycznej
pychy? Amnesty International, Komisja Helsińska, Trybunał
Najwyższy, Liga Narodów bronią nie tylko pięknych
i dobrych. Animalizmu nie ma, najwyżej zoofilia. Dekalog
nie obejmuje zwierząt. Ich krew wsiąkła w stronice
Biblii i zmieszała się z krwią Filistynów,
Samarytan i innych narodów z oślą szczęką
czy psim pyskiem. Chrystus ukrócił obrażające
Stwórcę krwawe ofiary ze stworzeń, ale jego
spadkobiercy tego nie zauważyli. Kościół
milczy, hulają demony. Zwierzę nie ma duszy, nie pójdzie
do nieba i nie poskarży się Bogu, a On nic nie widzi
i niczego się nie domyśli. Po co kazał nam czynić
sobie ziemię poddaną? Zwierzę nie czuje bólu,
bo nie ma nerwów ani mózgu. Zwierzęta pożerały
chrześcijan! Jakże zgodna jest wiara z wiedzą przy
pełnym korycie.
O dobru stworzeń jako istot zdolnych do cierpienia, którym
należy się miłosierdzie, opieka i wdzięczność,
milczą luminarze każdej epoki. Nabrali w usta wody święci
średniowiecza (św. Franciszek w kazaniach do ptaków
prawdopodobnie tylko coś im tam każe), milczą humaniści
odrodzenia, milczą artyści baroku, milczą społecznicy
oświecenia, patrioci romantyzmu, technokraci pozytywizmu,
socjaliści, antysocjaliści, biedni i bogaci... i
tak aż po dziś dzień, do epoki transplantologii,
anestezjologii i informatyki. Ludziom przeszczepia się serce
a zwierzęciu nikt nie potrafi podać głupiego
jasia, ogłuszyć prądem i przeciąć tętnice
szyjne, aby umarło we śnie.
Zwierzęta nie mają paragrafów. Prawo, z natury
swojej służące aparatowi przemocy, nie może
stać po stronie ofiar, czy to ludzkich czy zwierzęcych.
Za uszkodzony surowiec należy się mniejszy wymiar niż
za rozbitą lampę w cudzym samochodzie. Dwa lata sanatorium
w zawieszeniu na trzy lata za zakatowanie psa pozwala po upływie
tych trzech lat zakatować tego psa po raz drugi. Żadnych
mandatów, żadnych opłat, żadnych kosztów.
Za spacer po podmiejskiej łące z psem uwolnionym chwilowo
ze smyczy straż miejska wyrywa właścicielowi połowę
emerytury.
Czymże są dzisiaj wystąpienia jednostek? Jaka jest
kondycja ludzkiej wrażliwości? Jedni mdleją czytając
rzeźnickie opisy, drudzy wzruszają ramionami, jeszcze
inni patrzą na to jak na dobranockę a pozostali to
robią! Choćby nawet aż jedna czwarta ludzi nie
akceptowała takich metod, to jako mniejszość zostanie
uznana za nudzących się gówniarzy, świrów,
anarchistów, agentów bolszewizmu. Bo przecież
rynek, bo przecież biznes, bo przecież siła wyższa.
A czy zadawanie cierpień nie jest efektem nudy?
Autorzy szukają wspólnego wykładnika między
mordercami ludzi a oprawcami zwierząt. Czy wystarczy potępiać
stalinizm i faszyzm aby mieć czyste sumienie? Esteci i etycy
to tylko humaniści. Mogą mieć taki sam stosunek
do zwierząt jak rzeźnicy, tylko że oni nigdy by
nie spaprali sobie rąk zwierzęcą krwią, od
tego mają rzeźników.
Nie mam nic przeciwko łańcuchowi pokarmowemu. Ja tylko
podpowiadam mięsożercom, że sztuka kulinarna zaczyna
się dużo wcześniej, niż na patelni czy grilu.
Mięso należy wyhodować i uśmiercić.
Nie można pożerać go żywcem. Jeżeli
z opieki nad mięsem będzie się robić igrzyska
dewiantów, to takie mięso obróci się
przeciw konsumentom, żeby użyć tu mentalnego języka
biznesu. Katecholaminy strachu i endorfiny bólu odłożone
w szynkach, sznyclach i szaszłykach już uczyniły
z nas społeczeństwo frustratów, tchórzy
i zwyrodnialców. Lukrecja Borggia kazała tygodniami
katować świnie i z ich krwi robiła nalewki powodujące
zawał, substancje nawet w dzisiejszych laboratoriach nie
do ustalenia, jako trucizny.
Dziękując Zielonym, redaktor Teresie Boguckiej i Agacie
Paruch
Gabriela Szmielik-Mazur
Strzelców 17/64
31-422 Kraków
Kraków, czerwiec 2002
Do wiadomości:
- Media
- Wierchuszka
- Środowisko
|
W obywatelskiej trosce wołam, że Kraj nasz marnieje
pod okupacją zorganizowanych grup przestępczych i chuliganów.
To oni, czasem przebrani w instytucyjne barwy i mundurki pacyfikują
społeczeństwo biurokracją, strachem i wyłudzaniem
pieniędzy. Przedstawiam okoliczności i dowody. |
23.5, ok. 2200, czyli w godzinie policyjnej, nałożonej
na nas przez bezkarną chuliganerię, odważyłam
się wyjść z moimi Psami na wieczorną defekację.
Służy nam w tym celu położony na skraju miasta
nieużytek, na którym Psy nikomu nie wchodzą w
drogę i takoż im nikt nie musi przeszkadzać w
bezwarunkowej fizjologii. Łąka znajduje się przy
ulicy Strzelców. Nim Muszka i Myszka rozpoczęły
zwracanie naturze długu energetycznego, uwolniłam je
ze smyczy i zdjęłam kagańce, aby usprawnić
tę czynność i następującą po
niej toaletę. Wtedy podjechał do nas samochód
wielkości gimbusa i męski głos ze środka
poprosił mnie o uwiązanie kucających Psów.
Odebrałam to jako lęk przed zwierzyną, zdradzany
przez kogoś, kto ma również ochotę załatwić
coś sobie na tej łące i posłusznie spełniłam
życzenie. Wtedy z samochodu wyskoczyło czterech osiłków
w mundurach czarnej maści, uzbrojonych w cuda techniki, otoczyli
mnie i przystąpili zuchwale do wymierzania mi ustawowej kary
z paragrafu o spacerowaniu ze smyczą w ręce bez psa
na jej drugim końcu. Zatem jeżeli moi Adresaci jeszcze
nie wiedzą o co chodzi, to uprzedzę, że chodzi
o pieniądze.
Rycerze ciemności oznajmili, że popełniłam
przestępstwo i oni "są zmuszeni przez prawo"
do wydarcia mi ustawowej kwoty, wartości zdemolowanego stadionu.
Za młodzieńcami stanęło Prawo a za mną
dwa uwiązane na smyczy przedmioty pozbawione praw w tym Kraju,
które ze swej poczciwej natury nie omieszkały naurągać
napastnikom w psim slangu, bo jak tylko poczują sznurek to
dostają sarmackiej gorączki. Myszka nawet zaczęła
kopać dołek dla przeciwnika.
Prawo stojące za grupą osiłków nie było
do końca Prawem, lecz Poprawką, "wprowadzoną
nam przez 460 posłów, których sami sobie żeśmy
wybrali", zatem nie pozostało mi nic innego, jak oddać
napastnikom połowę swoich miesięcznych dochodów
rodzinnych, gdyby nie korzystna dla mnie furtka w tej "Poprawce",
bo oto ja się z nią nie zgadzam a z grupą 460
przywódców różnych zorganizowanych grup
nie mam nic wspólnego, gdyż ja im nigdy nie udzielam
głosu. Wyborów unikam jak pies gwoździ aby nie
obciążać sumienia odpowiedzialnością
za wybór, który można porównać
do szukania męża między knurem, capem i baranem.
Zgadzam się, że ten mój pluton egzekucyjny miał
obowiązek pouczenia mnie, upomnienia i wezwania do ponownego
ujarzmienia psów (gdy tylko zagrzebią odrzucony owoc
metabolizmu), pod rygorem grożących mi skutków
prawnych, za wykroczenie przeciw przepisom, wszak "ludzkie
niebezpieczeństwo" w tamtej porze na tym odludziu
pozostaje abstrakcją. I zarazem pluton miał prawo wyboru
odstąpienia od ostatniego punktu programu, czyli wymierzenia
mi kary. Ale pluton z tego wyboru nie skorzystał, lecz w
pośpiechu lewą ręką cap za notes a prawą
za moją obywatelską kieszeń. Nawet "dobry
wieczór" nie powiedzieli, o prezentacji nie wspominając.
Po wyborze taktyki egzekucyjnej rozpoznaje się wiarygodność
instytucji, stojącej na straży interesów całego
społeczeństwa. Jeżeli funkcjonariusz myśli
tylko o kasie, to on jest rzezimieszek a nie straż czy instytucja.
Miałam ochotę wzywać pomocy, ale o tej porze
na nogach są tylko chuligani. Skądinąd wiadomo
mi, że w krakowskiej straży miastowej łapaniem
przestępców zajmują się informatycy a
tamci mi na takich nie wyglądali.
Wobec Prawa należy zająć postawę logiczną,
co nie znaczy, że podporządkowaną. Lecz moje argumenty
o psiej naturze i ludzkiej logice trafiały w dzwoniącą
pustkę, zagłuszane przez umundurowany kwartet prawny.
A krzyczeli chłopaki jak baby, sprzedające swoje usługi
na Kleparzu. Nie dopuścili mnie do słowa, powtarzając
w kółko "czego pani jeszcze dyskutuje",
"co nam tu pani insynuuje", "niech pani nie odbija
piłeczki", "właśnie w tym roku na Plantach
pies ugryzł trzyletnie dziecko na oczach ciężarnej
matki"
Z całym szacunkiem dla proporcji, logiki i sprawiedliwości,
z rosnącym dystansem do prawa i rezerwą dla władzy,
zapytałam biegłych w psim ustawodawstwie, jaki ja i
moje Psy mamy wybór miejsca, gdzie wolno by nam było
wykonać demokratyczną kupę bez uciążliwych
ozdób na szyi i pysku. Wtedy jeden z młodzieńców
zaimponował mi swoją wersją obywatelskiej poprawności
i pochwalił się, że on swojego psa wozi autem
na swój ogrodzony teren za miastem, gdzie przyjaciel człowieka
może hasać bezpiecznie na paru hektarach prywatnej
Polski, bez kagańca i rzemienia.
Nie ma granic nowobogacka pycha, sycona haraczami. Niestety, ja
do tej kasty siebie zaliczyć nie mogę, bo mimo dwudziestu
lat przepracowanych w służbie ludzkiemu zdrowiu i życiu,
jeszcze nie dorobiłam się samochodu, ziemi ani parkanu.
Więc moje Psy wraz ze mną skazane są na teren
państwowy, nocną porą, gdy dzieci i ciężarne
kobiety już śpią.
Wtedy pouczono mnie, że skoro jestem biedna to nie powinnam
mieć psów.
Z ta poprawką do poprawki też się nie zgadzam,
bo 460 darmozjadów jeszcze nie zdążyło zadecydować,
co powinni mieć ludzie biedni oprócz garba od źle
nagradzanej pracy (który to garb, jeśliby go opodatkować,
zasłoniłby niejedną dziurę w budżecie).
A przede wszystkim, panowie, ja nie mam psów, tylko Psy
mają mnie, innego wyboru nie mając, chyba, że wałęsanie
się po śmietnikach i plantach pełnych dzieci,
azyl albo metrowy łańcuch u kmiecia za stodołą.
Ja tylko dzielę się z nimi domem i strawą, chronię
je, pielęgnuję, leczę i kontroluję ich
naturalne instynkty. Zarazem chronię przed nimi ludzkość
i krajobraz dla bogaczy. Czy babcie opiekujące się
kotami i gołębiami też będą ograbiane
z paragrafu o smyczy?
Ci, których "stać na psy", kupują
sobie rasowe eksponaty do hodowli komercyjnej na terenie Polski
Prywatnej. Poselskie, rządowe i kapitałowe psy nie podlegają
terytorium Prawa. A kasę można robić na wszystkim,
można także karać kobiety za rodzenie dzieci i
narażanie ich na pogryzienie przez psy, komary czy tygrysy,
które uciekły z cyrku.
Moje kobiece argumenty nie przekonały dogmatyków,
wyhodowanych w patriarchalnym systemie, w społeczeństwie
trzymanym na smyczy przez 460 cwaniaków. Nie odstąpili
od wymierzenia mi "kary", chociaż to samo prawo,
które ich do niej "zmusiło", daje im wybór
łaski nadzwyczajnej. Może byli spłukani, może
im się nudziło w tej śmiesznej służbie
na tyłach, a przede wszystkim koncentrując na mnie siły
i artylerię, nie musieli męczyć się w
starciach z prawdziwymi przestępcami. Ich znajomi mogli
zatem spokojnie włamywać się do samochodów,
wywozić tony śmieci do parków krajobrazowych,
bić żony, znęcać się nad zwierzętami,
bo na to nawet nie ma paragrafu a jeśli jest, to nie ma środków
na ściganie. Rozprawa ze mną była łatwiejsza
i atrakcyjniejsza, bo pachniała łatwą kasą.
Dialog egzekucyjny przypominał spis powszechny. Zapytali
mnie o nazwiska, imiona, daty urodzenia, adresy, źródła
utrzymania i dochody moje, rodziców i dzieci. Wszystko
przy włączonych łokitoki, którymi podawano
dalej moje namiary, do jakiegoś tam centralnego biura śledczego.
Szumiało o mnie w eterze, nocna cisza wypełniła
się liczbami, dotyczącymi moich prawem chronionych
danych osobowych, obnażono mnie do kręgosłupa,
nocni przechodnie przystawali i podziwiali mój życiorys,
stałam się sławna jak "Jędrzej".
(Seksuolodzy dowodzą, że sprawowanie władzy jak
i też zaspokajanie ciekawości daje niektórym
mężczyznom satysfakcję na poziomie libido; od
czegoś plugawszego uchroniła mnie chyba tylko data urodzenia).
Wstyd mi było za dorosłe, umundurowane sieroty, które
sięgnęły po koryto moich dzieci, gdy ja przecież
muszę jeszcze utrzymywać tych 460 wybranych przez
kogoś rozbójników. Wszystko zgodnie z wolą
samorządów, które pozbawiły Straż
Miejską dotacji i posłały ją do koryta właścicielek
psów. Swoje wynagrodzenie dostaję za ratowanie ludzkiego
zdrowia i życia i muszę jeszcze płacić haracze
tym, którzy szkodzą jednemu i drugiemu. Nawet drzystającego
psa pozbawią komfortu, traumatyzując jego jelita, no
bo niech sobie Adresaci wyobrażą sytuację, w której
wyskoczy wam taki zza krzaka i nakaże zapiąć spodnie
w najmniej dogodnym momencie.
Owszem, robotę wybrali sobie wredną. Gdyby byli odważniejsi,
byliby strażakami a nie strażnikami, gdyby się
uczyli, należeliby do elity ludzi twórczych i pożytecznych.
Ten hałaśliwy oznajmił mi z dumą a raczej
z pychą, że tego dnia uratował życie człowiekowi,
wyciągając go spod samochodu; bo był pijany. Scena
słodka jak w "Aniołkach", nawet nie wyobrażam
sobie szczęścia żony, dzieci i sąsiadów
świeżo odzyskanego pijaka. Męska solidarność
z alkoholem jest nawykiem wyniesionym z tradycji domowej, silniejszym
niż wybór między ratowaniem pasożyta a
karaniem podatniczki, a ponad to człowiek leżący
na ziemi i zagrażający bezpieczeństwu reszty
ludzi nie jest dobrym źródłem zarobków.
Durne lex sedes lex. Odmówiłam przyjęcia mandatu
i nie będę reagować na Prawo, wymierzone przeciwko
logice, etyce i proporcjom. Prawo jest umową miedzy przemocą
a ofiarą. W 1940 r. czterystu sześćdziesięciu
funkcjonariuszy III Rzeszy wprowadziło nam przepis noszenia
na rękawie opaski z sześcioramienną gwiazdą.
Tłumaczono to bezpieczeństwem dzieci, zagrożonych
produkcją macy, wszami i komunizmem. A ponadto można
było w tłumie rozpoznać ludzi śpiących
na legendarnych skarbach, ukrywanych w piwnicach. Mój Dziadek
złamał to Prawo i nie nałożył opaski
ani sobie ani dzieciom. I TO OCALIŁO IM ŻYCIE! A przecież
jako obywatel GG powinien był mu ulec, ba, nawet pójść
dalej i zostać żandarmem albo kapo i w imię tego
Prawa karcić rodaków za obywatelskie nieposłuszeństwo.
Za dodatkową kartkę żywnościową, może
nawet za cudzy skarb, wykopany z piwnicy. Żyłby sobie
krótko ale legalnie, w ciepłym, twarzowym mundurze.
Ale on wybrał Bezprawie i dzięki temu ja się
urodziłam!
Na pamiątkę swej logicznej przeszłości ślubuję
Ojczyźnie strzec obywatelskich cnót przed Prawem 460-ciu,
nie poddawać się okupantowi, gotowa ponieść
męczeństwo a nawet dać zamknąć się
za swój psi "dług" do więzienia, razem
z dziećmi i psami a nawet porzucić pracę, gdyby
komornik mnie do więzienia nie wpuścił. Gotowa
jestem trafić do jakiegoś obozu koncentracyjnego dla
właścicielek psów nierasowych.
Nie uznam żadnych racji Prawa w mieście, tonącym
w śmieciach i śmieciami otoczonym, terroryzowanym przez
pijaków, ćpunów, kieszonkowców i włamywaczy,
bo nie ode mnie należy zacząć naprawianie tej
cherlawej cywilizacji. Dopóki nie znikną dzikie wysypiska
choćby tylko przy ulicy Reduty, Węgrzeckiej i Witkowickiej,
nad Bibiczanką i Białuchą, nigdy nie dostrzegę
w Straży Miejskiej autorytetu obrońców czy
partnerów Prawa.
Gabriela Szmielik-Mazur
Strzelców 17/64
31-422 Kraków
Kraków, 26 maja 2002
Do wiadomości;
- Adresaci
- Wierchuszka
- Media
- Środowisko
|