Strona główna |
Wydane pieniądze, życie w prowizorce, racje ochroniarskie, chrońmy zabytki, impregnacja na argumenty, zacietrzewienie, w sumie węzeł, z którym nie bardzo wiadomo co robić.
Nie zabieram się do podpowiadania rozwiązań. Próbuję zabrać głos zdroworozsądkowo, a impulsem do uwag była lektura NAUKOWEGO, RZECZOWEGO I KONKRETNEGO w konkluzjach raportu - opracowania wykonanego na zlecenie "Ekoprojektu", przez Zespół pod kierownictwem prof. Antoniego KLECZKOWSKIEGO.
Opracowanie to nad potrzebą budowy z zasady nie dyskutuje, bo nie taki cel był postawiony. Chodziło o określenie poczynań zabezpieczających, niezbędnych przy wstępnym założeniu kontynuacji budowy. Rodzaj zabezpieczeń wynika też z wyraźnie postawionej, jako warunku brzegowego, odpowiedzi na pytanie: "po co w ogóle zapora ma powstać?" Odpowiedź (udzielona, przypominam, poza raportem) brzmi: "RETENCJA PRZECIWPOWODZIOWA". Nie energia, nie woda pitna, nie rekreacja, a retencja przeciwpowodziowa.
Prowadząc do wykonania tamy należałoby więc głośno odpowiedzieć na pytania wstępne z zakresu ogólnego oszacowania typu "winien" - "ma": ile wody ma być przechwycone w fali powodziowej?, jaki areał i w jakim przedziale czasowym będzie chroniony tamą przed zalaniem, co z kolei chroni przed takimi to a takimi kosztami z tytułu szkód? Wyrówanie, ściślej zmniejszenie amplitudy poziomu wody w Dunajcu - tak, to jest argument. Nie jest on jawnie wypowiedziany w raporcie, może zresztą dla fachowców jest on tak oczywisty, iż nieformuowalny. Niemniej, czy pewne jest, iż zmniejszenie amplitudy jest osiągalne tylko aż takim kosztem finansowym, przyrodniczym i społecznym? Prosi się o postawienie na jednej szali kosztów budowy i zabezpieczeń wraz z ceną utrzymania (i ewentualnego odmulenia po latach), a na drugiej przewidywanych strat powodziowych w tymże okresie czasowym. Wydać mamy pieniądze, aby uniknąć strat powodziowych. Może można wydać mniejsze pieniądze na usunięcie "interesów" człowieka, z zasięgu naturalnego w końcu, i chyba jednak dla przyrody potrzebnego, wylewu powodziowego. Wystarczy z grubsza policzyć i wyleczyć się z dziecinnej choroby panowania nad przyrodą i sterowania systemowego za wszelką cenę. Przypominam jasne sformułowanie: nie o energię, wodę pitną czy żaglówki tu chodzi. Najważniejsza jest powódź i jej unikanie oraz dyspozycyjność wód. Oczywiście, gdybyśmy mówili o innej - którejkolwiek z wymienionych, zakładanych ewentualnie, funkcji budowli - należałoby przeprowadzić bilans co prawda nieco inny, ale na podobnej zasadzie. Podobnie, jak w przypadku wizyty w sklepie. Wchodząc robię ocenę czy opłaca mi się wydać i mieć, czy też bez tej rzeczy się obejdę. Tak oczywiste, że aż wstyd pisać.
Proszę zauważyć, iż domagam się tu odpowiedzi na wstępne zupełnie pytania. Brak jasnych odpowiedzi stawia zaś pod znakiem zapytania ocenę przeciwników budowy (i tych, którzy wyjaśnień się domagają) jako "bezrozumnych", "napaleńców" itp. WRĘCZ ODWROTNIE.
Raport w swej częsci 8 mówi, iż nie ma mowy o zapełnianiu zbiornika bez systemu inwestycji zabezpieczających. Mówił też to samo Minister Kamiński i to w kategoriach "nigdy nie dopuszczę", ale ministrem już nie jest, i być może to już nie obowiązuje. Komplet urządzeń (zapory przeciw rumowiskowe, 20 oczyszczalni, 500 km rur kanalizacji i wodociągów, problem 1/3 mieszkańców żyjących w rozproszeniu, systemy monitoringu itp.) to koszty i czas nie krótszy niż 6-10 lat. W tym czasie budowa ma stać (koszty), urządzenia energetyczne (koszty), które już i tak utraciły gwarancję, będą czekać z ryzykiem późniejszego wadliwego działania po zainstalowaniu i uruchomieniu (koszty). To tylko wybrane źródła kosztów, częściowo tylko uwzględnionych (ostatnia część raportu). Znajdują one swój wyraz w tabelach, liczbach i kwotach na lata! Oczyszczalnie i systemy wodociągowe, ściekowe i tak trzeba budować, a na przykład Szczawnica i Krościenko w planach związanych z zaporą milcząco są umieszczone w grupie tych miejscowości, które za inwestycje "zaporowe" będą płaciły sukcesywnym upadkiem i brakiem okazji do zbudowania (lub dofinansowania) oczyszczalni z prawdziwego zdarzenia. Rezygnacja z zarabiania na uzdrowiskach to też straty. Tyle, że nie liczą się w zaporze.
Dalej! Raport sporo miejsca poświęca zapewnieniu w przyszłości ciągłego testowania, badania, diagnozowania stanu przyrody, tamy, wód, ścieków itd. Mają być i to w trybie bezwarunkowym wykonane odpowiednie oszacowania, ekspertyzy, stacje.
Świetnie! Toż to jest system mierzenia gorączki u pacjenta, jak na razie zdrowego. Zdrowy jest (bo byśmy nie budowali), ale wiemy, iż mamy podstawy do oczekiwania choroby. To jest istotne stwierdzenie.
Raport milczy, bo to i nie jego zadanie, i chyba nikt tego nie oszacował, ile i co będzie kosztowało, gdy "temperatura pacjenta" się podniesie. Powiedzmy, że zalew już jest, a system monitoringowy daje sygnał, że coś jest źle. Co i jakim kosztem podamy pacjentowi - zaporze i ekosystemowi? Kto to wie, kto koszty poniesie, a i leczenie wykona? Trzeba by to było wiedzieć, gdy już się wie, że "pacjentowi" trzeba mierzyć gorączkę.
Dalej. Koszty zatrzymania budowy i rekultywacji terenu. Czy ktoś je oszacował? Jeśli nie - to skąd wiadomo, iż jest to w zestawieniu z poprzednio wymienionymi kosztami nieopłacalne?
I tak dalej, i tak dalej.
Ktoś kiedyś, w imię ślepej, zaszczepionej sobie wiary (nie wiedzy, a wiary) w możliwość sterowania przyrodą, bezkarności ingerencji w ekosystem i uzyskania faktycznego zysku z rabunku przyrody, sprokurował to co mamy, podpisując się pod decyzjami nie na swój rachunek. Dlaczego do tego rachunku dopisywać następne pozycje? Dlaczego w ogóle ten rachunek przyjmować z całym inwentarzem?! Gruba krecha na tym rachunku po stronie strat to jest powiedzenie, że na finansowanie tamtych wyobrażeń i ambicji szkoda już pieniędzy. Po prostu.
To zaś jest argumentem nie tylko dla fachowców, ale i dla opinii publicznej. I nie do odparcia dla decydentów. Chyba, że znów chodzi o decyzje polityczne czy też innej natury. Ale to również trzeba wyraźnie powiedzieć.
dr inż. Feliks Dobrzański
Kraków 26.02.1991