Strona główna |
Myślistwo, które nie wynika z konieczności życiowych to przyjemność wstydliwa i z roku na rok coraz wstydliwsza. Nieprzyzwoitość seksu jest na wymarciu. Wszyscy rozprawiają o nim publicznie z pedanterią stosowną chyba dla przepisów kulinarnych. "Słownik języka łowieckiego" czytam z podejrzaną dla mnie samej emocją. Terminologia myśliwska jest lubieżna. W tej dziedzinie polszczyzna zachowała całą swoją dosadność i zmysłowość. Aż wibruje od owych cmokań, cirkań, rechotań, czuszykań, kwokań, kokcieleń... Coś tam w niej ciągle brocha, przydyndowuje i przenoża... A te orgiastyczne pohukiwania myśliwych! Hejże go ha! Heco! Heco! Heć! Heć! Pyf?!... Zapewnia nas o nobliwym znaczeniu pęcy, szastki, stypuły, wypluwki, odprzudki i odtylcówki, ale odczucie dwuznaczności nas nie opuszcza. Jeleń się czemcha, łania łyżki wystawia, pies paraduje z obwisłymi fąflami. Rozpustnicy wszystko to sobie wymyślili, tyle, że nie w łożu markotnej małżonki, ale w chaszczach przy bigosie. Nie dość zresztą rozwiązłości jawnej to jeszcze tajna, pod słowami zgoła niewinnymi: Fiołek to wcale nie fiołek, róża to nie tylko róża. Leżak, organista, polano, tabakierka, ekspres - druga treść się pod tym wszystkim dla wtajemniczonych kryje. Trzecią treść można wyczytać z cytatów, jakimi ten bogaty i świetnie opracowany słownik ozdabia niektóre hasła.
Na przykład pod hasłem "przestrzał": "Stanąłem nagle w młodniku wobec zawieszonych na drobnych gałązkach smerkowych włóknistych pasm świeżego tłuszczu otartych przez uchodzącego niedźwiedzia". Pod hasłem "Trafić": "kura trafiona śmiertelnie - koziołkuje i spada. Rażona w cieki - opuszcza je bezwładnie. Ugodzona w płuca - robi świecę." Pod hasłem "strzał komorowy": "strzały przeszyły komorę, a mimo tych celnych strzałów schodził dzik jeszcze trzy godziny..." Trzy godziny. To bardzo długo.
Wisława Szymborska
"Lektury nadobowiązkowe"