Strona główna 

ZB nr 6(24)/91, czerwiec '91

WARSZAWA TO NIE PRYWATNA PARCELA

W "Gazecie Stołecznej" (146 nr "Gazety Wyborczej" z 26.6.90) ukazał się tekst pt. "Miasto to nie zagajnik" w którym Panowie Jerzy S. Majewski i Tomasz Markiewicz występując w obronie projektu wybudowania hotelu przy Placu Trzech Krzyży w Warszawie, piszą: "Od jakiegoś czasu prowadzona jest akcja mająca na celu niedopuszczenie do budowy hotelu u zbiegu Pl. Trzech Krzyży i ul. B. Prusa. Pretekstem jest konieczność wycięcia kilku drzew". I dalej: "Dobrodziejstw wynikających z budowy hotelu jest wiele". Jako dobrodziejstwa wyliczają: "możliwość urbanistycznego uporządkowania" południowej części Pl. Trzech Krzyży, korzyści materialne dla miasta, itp. "Tymczasem w Warszawie każda lokalizacja czegokolwiek jest oprotestowana..." (LOP, PKE, SIE - przyp. aut.)

To jednostronne i tendencyjne przedstawienie sprawy lokalizacji i budowy dużego hotelu w centrum miasta wymaga wyjaśnienia.

Nie chodzi tylko o wycięcie kilku drzew - w rzeczywistości jest ich kilkadziesiąt (59) - zniszczeniu ulegnie skwer przy ul. Prusa. Chodzi przede wszystkim o arbitralne, nie liczące się z opinią mieszkańców decyzje urbanistyczne podejmowane w latach ubiegłych. Nie można nadal tolerować sytuacji, kiedy to grupa kilku osób, korzystając z zajmowanych stanowisk i uprawnień, decyduje sama o zasadniczych zmianach urbanistycznych miasta... Plac Trzech Krzyży powinien należeć do szczególnie chronionych miejsc. Potrzebne są w takich wypadkach - tak jak to się dzieje w cywilizowanych krajach - negocjacje ze wszystkimi zaangażowanymi stronami, ale przed, nie po podjęciu ostatecznej decyzji oraz zebranie wszystkich niezbędnych opinii. Konieczne jest wykonanie ekspertyzy ekologicznej, jak budowa dwu hoteli (drugi obok, przy Książęcej), wpłynie na stan elementów środowiska i jakie poczyni w nim szkody.

Tych warunków, w przypadku hotelu przy Pl. Trzech Krzyży, nie spełniono. Nie pytano o zdanie ani mieszkańców okolicznych domów, ani konserwatora zabytków i konserwatora przyrody. Posłużono się starą, wypróbowaną metodą faktów dokonanych. Ogrodzono plac pod budowę i starano się - w sposób arogancki - dać do zrozumienia wszystkim oponentom, że nikt się z nimi nie będzie liczył. Ekipy się zmieniają, a metody pozostają.

Zieleń jest szczególnym bogactwem stolicy. Stanowi jedyną naturalną osłonę przed spalinami samochodowymi. W sytuacji, gdy niszczony jest zadrzewiony skwer, powoływanie się porzez autorów na "myślenie kategoriami ekonomicznymi" jest zwykłą demagogią.

W Warszawie jest jeszcze wiele miejsc bardziej odpowiednich pod budowę dużych hoteli - miejsc, gdzie nie trzeba niszczyć zieleni...

Chcemy zwrócić uwagę na jeszcze jedną sprawę. Architekt Tadeusz Szumilewicz, który miał decydujący wpływ na realizację osiedla w Starej Miłosnej (50-lecia PRL) jest nie tylko jednym z autorów projektu hotelu, ale również właścicielem pracowni urbanistycznej, która projekt hotelu opracowała. Zrozumiałe jest więc w przypadku p. Szumilewicza i innych zainteresowanych budową hotelu osób "myślenie kategoriami ekonomicznymi". Ale interesy (finansowe) wąskiej grupy ludzi nie mogą przesłaniać społecznego interesu mieszkańców miasta. Miasto, to nie prywatna parcela kilku byłych i obecnych decydentów. Miasto to własność wszystkich jego mieszkańców i oni powinni decydować, czy chcą mieć pod oknami hotel, czy drzewa.

Podpisali:
członkowie SIE,
PKE Okręg Mazowsze,
Biura d/s Ekologii KKO,
mieszkańcy ulic sąsiadujących ze skwerem

"Gazeta Wyborcza" nie opublikowała tego tekstu i nie podała przyczyny tej decyzji.

"GAZETA WYBORCZA" PYTA,
DLACZEGO NAS TAK MAŁO

Tak brzmi cytat z artykułu Adama "Po prostu: NIE" (ZB 5/91). No właśnie, dlaczego? Przecież ruch "Wolę być", to po Lidze Ochrony Przyrody i Polskim Klubie Ekologicznym najliczniejsza ekipa, której 19 grup regionalnych działa w całej Polsce. Czyżby wszyscy jego uczestnicy - z Warszawy i okolic - wyjechali obchodzić Dzień Ziemi na "TAMIE" w Czorsztynie? Dlaczego trzeba ściągać z Włocławka najaktywniejszego Jacka? Dlaczego "mimo dwóch lat trwania protestów" nie udało się ocalić drzew przed wycięciem?

Adam zarzuca członkom Parlamentu, Społecznemu Instytututowi Ekologicznemu, Fundacji Edukacji Ekologicznej, Narodowej Fundacji Ochrony Środowiska oraz urzędnikom Ministerstwa Ochrony Środowiska, że nie stanęli na wysokości zadania. Po co to wymienianie z imienia i nazwiska tylko niektórych? Czyżby inni okazali się lepsi i nie zasłużyli na rolę "chłopców do bicia"?

Czyżby Adam sądził, że szacowni przedstawiciele władzy ustawodawczej i wykonawczej wylegną na Pl. Trzech Krzyży i dadzą "wprdl" tym tym, co biją naszych? A może uważał, ża Narodowa Fundacja Ochrony Środowiska zafunduje naszym ochronę, a Fundacja Edukacji Ekologicznej urządzi sesję "plenerową" dla bijących i tnących na temat wyższości "być" nad "mieć", zaś Społeczny Instytut Ekologiczny zaimprowizuje warsztaty negocjacyjne i zaprosi na mediatora samego "wodza", którego kancelaria jest o 2 i pół minuty od placu?

Wybacz mi Adamie za to, co sobie myślałem czytając Twój tekst - pełen goryczy i demagogii. Widać nie wiesz, co w takiej sytuacji powiedziałby Eryk Mistewicz, więc Ci powtórzę: "RÓBMY SWOJE"! (str. 12, ZB 5/91).

Jolanta Pawlak




ZB nr 6(24)/91, czerwiec '91

Początek strony