WNIOSKI Z RASZYNA DLA GĄBINA
Nie wiem czy politycy i eksperci uczestniczący w podejmowaniu decyzji o odbudowie masztu radiowego w Gąbinie (dokładniej - w Konstantynowie pod Gąbinem) brali pod uwagę przedwojenne badania szkodliwości oddziaływania nadajnika radiowego w Raszynie. Informacje o tych badaniach podaje dr inż.Tadeusz Borkowski w liście do redakcji "Gazety Polskiej". Przeczytajmy.
Szerokie i wnikliwe badania doświadczalne w tej dziedzinie prowadził już w latach międzywojennych wybitny polski uczony radioelektronik, biofizyk i humanista, profesor Politechniki Warszawskiej, a po wojnie również pan, dr Stefan Manczarski. Badania te obejmowały m.in. analizę skutków oddziaływania pola e-m anteny nadajnika radiostacji długofalowej w Raszynie na mieszkańców okolicznych wsi i osiedli. Badania te bezspornie wskazywały na niedwuznaczne oddziaływanie tego pola, objawiające się szeregiem zjawisk patologicznych w organizmach badanych ludzi, a w tym i zaskakujący fakt zdecydowanie wyższej, nietypowej dla przeciętnych, uważanych za normalne, warunków, liczby żywych urodzeń noworodków płci żeńskiej niż męskiej, co tłumaczył logicznie prof. Manczarski mniejszą odpornością płodów męskich na inwazję pola e-m radiostacji. Należy przy tym pamiętać, że ówczesna radiostacja raszyńska miała zbliżoną częstotliwość, ale znacznie mniejszą moc wypromieniowaną od stacji w Gąbinie.
I jeszcze końcowy fragment listu doktora Borkowskiego:
Abstrahując przy tym od powodów, jakie leżą u podstaw dążeń do odbudowy radiostacji długofalowej w Gąbinie, należy jednoznacznie stwierdzić, że obiekt tego typu jest wysoce antyekologiczny i stanowi źródło silnego zanieczyszczenia środowiska. W ekstremalnych warunkach obiekt taki zasługuje na miano "niewidzialnego mordercy".
Stanisław Zubek,
Kraków, 7.2.95
Tadeusz Borkowski, Wielkie jest szkodliwe - list do redakcji, "Gazeta Polska" z 15.12.94 s.6. Podkreślenia moje - sz.
Do notki o Gąbinie w ZB 2/95 wkradły się 2 błędy liczbowe:
1. 75kW (nie MW!!!),
2. formalny poziom EM w Polsce to 5V/m, nie 1000V/m!
TESTOWANIE MASZTEM
Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. To prawda. Mówiąc ogólniej - są takie sytuacje, które stanowią sprawdzian. Sytuacje, w których można zobaczyć kto jest kim.
Na przykład. Takim testem na niezależność organizacji ekologicznych od władz państwowych był (jest) protest przeciwko budowie zapory w Czorsztynie, którą to zaporę buduje Ministerstwo Ochrony Środowiska, czyli władza państwowa właśnie. W sprawie Czorsztyna dworak nie podskoczył. Bo dworak z dworem lubi (musi!) żyć w zgodzie. Na tym polega dworaczy fach.
Inny przykład. Inny test. Na co? Wykombinuj Czytelniku sam.
Pośpieszna procedura w Sejmie pozbawiła nas możliwości działania drogą urzędową, jesteśmy więc zmuszeni do podjęcia akcji protestacyjnej. (...)
Uprzejmie prosimy Państwa o pomoc. (...)
Jesteśmy na prowincji, odosobnieni i pozbawieni pomocy instytucji i osób kompetentnych. Jednocześnie nasze sygnały i argumenty protestu są silnie tłumione i zniekształcane przez niektóre media rządowe.
Prosimy Państwa o pomoc - apelują członkowie komitetu protestacyjnego przeciwko odbudowie masztu radiowego w Gąbinie (dokładniej - w Konstantynowie pod Gąbinem). Mam nadzieję, że ten dramatyczny apel nie pozostał bez odpowiedzi. Że do Gąbina pospieszyli wysłannicy i przedstawiciele wszystkich ogólnopolskich, kompetentnych i profesjonalnych organizacji i instytucji ekologicznych. Jakie konkretnie instytucje (organizacje) mam na myśli? Wymienię kilka. Kilka z tych, które nasuwają się na myśl przede wszystkim. Są to:
ˇ Trzy Rady Ekologiczne Najwyższego Szczebla - Państwowa Rada Ochrony Przyrody (prop), Państwowa Rada Ochrony Środowiska (proś) oraz Rada Ekologiczna przy Prezydencie rp.
ˇ Instytut na Rzecz Ekorozwoju (inre) i Społeczny Instytut Ekologiczny (sie).
ˇ grupa ekopolityków z byłej Frakcji Ekologicznej byłej Unii Demokratycznej, która znalazła się w Unii Wolności (UW ma bodaj Sekretariat ds. Ekologii).
ˇ Polski Klub Ekologiczny (pke) i Liga Ochrony Przyrody (lop).
Mam też nadzieję, że z ekologiczną obsługą pośpieszyło do Gąbina Biuro Obsługi Ruchów Ekologicznych (bore). Gąbin nie leży daleko od Warszawy.
Mam wreszcie nadzieję, że do Gąbina pośpieszyły z pomocą jeszcze dwie organizacje - Międzyuczelniane Lobby Ekologiczne i partia o nazwie Ogólnopolski Związek Ruchów Zielonych, czyli mle i ozrz. Obydwie te organizacje mają sporo wspólnego. Niewiele wiadomo o ich dokonaniach, za to dużo - o planach. A te są ambitne - zcentralizowanie (zreformowanie?) polskiego ruchu ekologicznego pod hasłem zwiększenia skuteczności. Wiele jednak wskazuje na to, że są to tylko próby utworzenia CENTRALNEJ FASADY EKOLOGICZNEJ ku wygodzie władzy państwowej, sponsorów i samych fasadowców. Ale może jest inaczej. Jeśli tak, to myślę, że Ogólnopolski Związek Ruchów Zielonych zdążył już zaglądnąć do Gąbina. Gąbin leży w Polsce. Być może też, z dużym tupetem reklamujące się jako "profesjonalne", Międzyuczelniane Lobby Ekologiczne od dawna już "profesjonalnie" lobbuje na rzecz mieszkańców Gąbina. Być może. Ja nic o tym nie wiem.
To tyle o nadziejach. Ale żadne informacje potwierdzające te nadzieje do mnie nie dotarły. Więc, póki co, przyjmę roboczą hipotezę, że wymienione wyżej instytucje i organizacje w sprawie Gąbina nie kiwnęły nawet palcem. Hipotezę tę można, oczywiście, obalić. Ale obalić ją mogą tylko fakty.
Maszt w Gąbinie jest testem. Testem na co? Odpowiedzi poszukaj Czytelniku sam.
Stanisław Zubek,
Kraków, 7.2.95
Cytaty pochodzą z dokumentów (przesłanie i komunikat) Komitetu Protestacyjnego - ZB nr 1/95, s.1 i 2.
PS. I jeszcze jedno. Byłbym zapomniał. Mam też przecież jeszcze nadzieję, że do Gąbina z pomocą pośpieszyli tłumnie sponsorzy (ekofunduszy i ekofundacji w Polsce nie brak) nie czekając aż Komitet Protestacyjny wypełni bezbłędnie stosowny propozal.
EKOLOGIA NIE ZNA GRANIC
Pan minister powiedział, pan redaktor napisał, a czytelnik skomentował:
Z artykułu Adama Wajraka "Wilki a sprawa polska" ("Gazeta" nr 19) dowiedziałem się, że minister ochrony środowiska Stanisław Żelichowski czytał we francuskiej prasie o wilku, który przeszedł z Austrii do Francji. "Kiedy tylko zagryzł jakieś domowe zwierzę, natychmiast ruszyła za nim wielka obława. Na szczęście zwierzę uciekło z powrotem do Austrii." Sprytne zwierzę, bo przekracza nieistniejącą granicę. Takie bzdury powtarzacie po ministrze bez komentarza. To raczej do satyrycznego działu się nadaje, a nie do poważnej publikacji.
Jak ktoś nie ma w głowie ani pod ręką mapy Europy, to informuję, że Francję od Austrii oddziela szmat ziemi od lat zajęty przez takie państwa jak Włochy, Szwajcaria czy Niemcy.
Stanisław Zubek,
Kraków, 7.2.95
Komentarz czytelnika w Telefonicznej opinii publicznej - "Gazeta Wyborcza" z 27.1.95 s.15.
Działacz z GONGO
Co oznacza słowo "działacz"?
Mniej lub więcej, ale wiadomo.
Co oznacza słowo "gongo"?
Nic nie wiadomo? To będzie wiadomo!
gongo - government organized non governmental organization, co w wolnym przekładzie oznacza: organizowane przez rząd organizacje nierządowe. Sam pomysł pochodzi od władz chińskich, które tworzyły tego typu organizacje i wysyłały ich przedstawicieli na liczne zgromadzenia międzynarodowe, na których mieli dać odpór krytykom tego, co działo się w środku państwa środka. Idea ta została następnie twórczo rozwinięta w innych krajach byłego obozu, w tym w naszym.
gongo. Interesujące słowo. Pięknie wygląda. Pięknie brzmi. Choć brzydko znaczy.
gongo. Wynalazek chiński. Zawędrował i do Polski. Mieliśmy gongo. I działaczy z gongo. Sporo tego było.
A jak jest teraz? Gdzie podziało się nasze gongo? Nigdzie. Jak było, tak jest. Są też działacze. Z gongo. I ci starzy. I ci nowi. A i młody narybek bujnie rośnie. I podrasta. I rozkwita. Słowem - gongo wiecznie żywe! I jak Chińczyki - trzyma się mocno!
Stanisław Zubek,
Kraków, 7.2.95
PS. Definicję gongo zaczerpnąłem z Felietonu przekornego wydrukowanego w biuletynie "Ekologia i Zdrowie" z marca-kwietnia'94 (s.11).
Felieton zawiera jeszcze sporo zielonozoologicznych obserwacji. Trafnych. M.in. o instytucji kolesiów, o działaczach pseudoreprezentantach, o dotacjach, o informowaniu o dotacjach, o zagranicznych szkoleniach i ekspertach oraz o zachodniej "pomocy". Adres wydawcy biuletynu:
Fundacja "Ekologia i Zdrowie"
* Grójecka 128 paw.53, pok.21
02-383 Warszawa
GRANIE NA WOLNOŚCI TYBETU
Ekolodzy głębocy z Pracowni na rzecz Wszystkich Istot z Nowego Sącza się rozsierdzili. A gdy taki, głęboko miłujący miłość, ekolog głęboki się rozsierdzi, to... strach pomyśleć! Wszystko zdarzyć się może. Ale spekulacje na bok. Liczą się fakty.
Cóż tak rozsierdziło ekologów głębokich z nowosądeckiej Pracowni?
Otóż, jak sami piszą*) - rozsierdziła nas asekurancka i zaściankowa polityka instytucji, które boją się rozprowadzać kalendarzyk z napisem WOLNY TY BET w Polsce.
Hm. Jeśli tak rzeczywiście było, że jakieś instytucje nie podjęły się rozprowadzania kalendarza powodowane strachem, że umieszczono na nim napis "Wolny Tybet", to sprawa jest poważna. Bo nie o wolność Tybetu tylko tu idzie, ale i o wolność słowa. W Polsce.
Ale czy rzeczywiście tak było? Nie mogę tego wykluczyć. Ale też trudno mi w to uwierzyć. Tym bardziej, że w liczącym ponad półtorej strony autoreklamowym ogłoszeniu Pracownia na rzecz Wszystkich Istot nie znalazła jakoś miejsca, aby wymienić konkretne nazwy tych instytucji, które nie dość, że "się boją", są "zaściankowe" i "asekuranckie", to jeszcze "sprawiają wrażenie niezależnych". Przed takimi instytucjami należy innych ostrzec. A można to zrobić tylko posługując się konkretem - wymieniając konkretne nazwy. Tymczasem członkowie Pracowni serwują nam same ogólniki. Nie budzi to zaufania i daje podstawę, aby sądzić, że w ten sposób, posługując się nieuczciwym i mało sympatycznym reklamowym chwytem Pracownia z Sącza szuka naiwnych, by upchać im wyprodukowane przez siebie niechodliwe kalendarze. Bo powody do odmowy przyjęcia kalendarzy do dystrybucji mogą być różne i mogą tkwić choćby w samym kalendarzu. W omawianym przypadku najprawdopodobniej tak było - kalendarz nie jest ani ładny, ani tani.
I jeszcze jedno. Pracownia reklamuje swój kalendarz pod hasłem wolności Tybetu, gdy tymczasem poza ("wyeksponowanym") napisem "Wolny Tybet" o samym Tybecie w kalendarzu nie ma ani słowa. No, przepraszam. Jeszcze słowo o Tybecie jest. Jedno. Dokładnie. W informacji o grupie atman, która gra na instrumentach m.in. z Tybetu.
Reasumując. Wygląda na to, że produkując kalendarze "z użyciem wyeksponowanego napisu wolny tybet" ekolodzy głębocy z Pracowni z Nowego Sącza wolność Tybetu tak naprawdę mają głęboko w... tyle.
*) Ogłoszenia Pracowni na rzecz Wszystkich Istot - zb nr 1/95 s.85.
Zapraszamy wszystkich na manifestację pod Ambasadą Chińską 10.3.95 o 17oo. Będziemy tam już wcześniej, ale na 17oo planujemy spotkanie wszystkich, którzy chcą zaprotestować przeciwko chińskiej okupacji w Tybecie.
10.3.95 mija 36 rocznica krwawego stłumienia powstania antychińskiego w Tybecie. Zginęła już szósta część narodu tybetańskiego - 1 200 000 osób. Z premedytacja, poprzez akcje sterylizacji i przymusowej aborcji, mordowana jest reszta. Pradawnej, unikalnej kulturze i cywilizacji grozi zagłada. Dewastowane jest środowisko naturalne: masowe wycinanie lasów prowadzi do powodzi w całej Azji. Tybet stał się nuklearnym śmietnikiem imperium chińskiego.
Polskie Stowarzyszenie Przyjaciół Tybetu, Bracka 18/62, 00-028 Warszawa, (0-22/296996,
:bareja@plearn.bitnet (Agata Bareja-Starzyńska)
POWÓDŹ W POLSKIM PARLAMENCIE?
Głupiec uczy się na własnych, a mądry - na cudzych błędach.
Ciekawe, czy i czego nauczyły naszych posłów i senatorów dwie katastrofalne powodzie, które tej i poprzedniej zimy wydarzyły się w Europie Zachodniej. Jedną z przyczyn tych powodzi była nadmierna regulacja rzek. Informowały o tym media. I teraz. I rok temu. Ciekawe, czy posłowie i senatorowie wyciągnęli (lub choć przynajmniej zaczynają ciągnąć) z tego wnioski? Jaki te (ewentualne) wnioski znalazły wyraz przy konstrukcji budżetu? Przy przyznawaniu pieniędzy na gospodarkę wodną? Na regulację rzek?
Byłoby fajnie, gdyby w parlamencie zasiadali mądrzy. Fajnie dla nas, dla rzek i dla budżetu.
Stanisław Zubek,
Kraków, 11.2.94
przypisy
1) O paradoksalnych "cywilizacyjnych" przyczynach powodzi w Europie Zachodniej w grudniu'94 pisałem szerzej rok temu - artykuł Odpieczętować naturę! w ZB 2/94 s.16.
2) Mieszkam w Krakowie. A w Krakowie nie jest łatwo zorientować się o czym myślą (a o czym nie myślą) parlamentarzyści, więc aby znaleźć odpowiedź na postawione pytania tą drogą zwracam się publicznie o pomoc do profesjonalistów, czyli do:
ˇ Biura Obsługi Ruchów Ekologicznych (bore), które ma siedzibę w Warszawie, a więc niedaleko parlamentu;
ˇ ekologicznych parlamentarzystów - posła Radosława Gawlika i senatora Okrzesika z Unii Wolności oraz posła Wiesława Kossakowskiego - szefa Polskiej Partii Zielonych, którzy tak blisko są parlamentu, że bliżej już nie można.
Mam nadzieję, że wyżej wymienieni nie zawiodą i odpowiedzą mnie i innym zainteresowanym Czytelnikom bezpośrednio na łamach zb.
3) A czemu by publicznie nie zapytać, jakie wnioski ze wspomnianych powodzi wyciągnęła Rada Ekologiczna przy Prezydencie rp i czy, jako Rada, coś doradziła Panu Prezydentowi w tym temacie? A czego nauczyły się inne Rady Ekologiczne - prop i proś? A także profesjonalne i eksperckie organizacje jak lop, pke, inre, sie, mle, itd., itp.? A narodowy i wojewódzkie fundusze ochrony środowiska i gospodarki wodnej? A ministerstwo ochrony środowiska wreszcie?
Rzeki, powodzie i pieniądze to poważna sprawa. Warto więc zapytać. Warto posłuchać odpowiedzi. Ewentualny brak odpowiedzi też będzie odpowiedzią.