Previous PageTable Of ContentsNext Page

Zielone Brygady 72 CYTATY

CYTATY

pisane przed 70 laty...

BUNT PIESZYCH

M

łoda matka szła wolno, trzymając za rękę małego synka. Stanowili piękną parę pieszych, choć byli zmęczeni i pokryci kurzem po dniach wędrówki z Ohio do Arkansas, gdzie gromadziły się przed ostateczną bitwą żałosne resztki przegranej rasy. Przez kilkanaście dni tych dwoje posuwało się rozmaitymi drogami na zachód, raz za razem cudem unikając śmierci. Jednakże tego popołudnia zmęczona, głodna i oślepiona zachodzącym słońcem kobieta spała na stojąco i obudził ją własny krzyk, kiedy zrozumiała, że ucieczka jest niemożliwa. Zdołała jedynie uratować syna, spychając go do rowu i umarła na miejscu pod kołami zręcznie prowadzonego samochodu, jadącego sześćdziesiąt mil na godzinę.

Elegancką damę w sedanie zirytował nagły podskok i dość ostro spytała szofera przez szybę:

— Co to było, Williamie?

— Och, tylko tyle? Ale przynajmniej ty powineneś być ostrożny. — Kobieta zwróciła się do swojej córeczki — William właśnie przejechał pieszego i tylko lekko podskoczyliśmy.

D

ziewczynka patrzyła z dumą na swoją nową sukienkę. Obchodziła dziś ósme urodziny i właśnie jechała z wizytą do babci. Jej poskręcane, tknięte atrofią nóżki merdały rytmicznie. Matka z dumą podkreślała, że mała nigdy nie próbowała chodzić. Wyraźnie jednak próbowała myśleć, bo coś ją jednak gnębiło. Spytała matkę:

— Mamo — spytała — czy piesi czują ból tak samo, jak my?

— Oczywiście, że nie, kochanie. Oni nie są tacy jak my, niektórzy nawet twierdzą, że nie są nawet ludźmi.

— A czym są, małpami?

— No nie, stoją wyżej od małp, ale dużo niżej od automobilistów. — Maszyna pędziła naprzód.

Z

tyłu na drodze został zmartwiały ze zgrozy mały chłopiec, łkający nad zakrwawionym ciałem matki, które zdołał jakoś odciągnąć na pobocze. Został tam aż do następnego ranka, a potem zostawił matkę i poszedł wolno przez wzgórza do lasu. Był zmęczony i głodny, śpiący i nieszczęśliwy, ale zatrzymał się na chwilę na szczycie wzgórza i potrząsnął pięścią z niewypowiedzianą wściekłością.

Tego dnia w jego duszy narodziła się głęboka nienawiść.

S

wiat oszalał na punkcie samochodów. Policjanci drogowi nie mieli cierpliwości dla ciągnących powoli pieszych, którzy stanowili zagrożenie dla cywilizacji, krok do tyłu w drodze do postępu, wyzwanie dla rozwoju nauki. W ciele ludzkim liczył się tylko umysł.

Z wolna maszyny zastąpiły pracę mięśni jako środek wiodący do celu. Życie składało się z serii wybuchów mieszanki benzyny lub alkoholu z powietrzem albo z rozprężania pary w cylindrach lub turbinach, co dawało określoną siłę na użytek człowieka. Ludzkość osiągała swoje cele dzięki energii elektrycznej, wytwarzanej w ogromnych ilościach i przekazywanej drutami dla potrzeb wielkich skupisk ludności.

Niebo służyło samolotom: wyższe pułapy były przeznaczone dla ekspresowej komunikacji międzymiastowej, niższe dla ruchu podmiejskiego. Drogi wszystkie z żelbetu, przeważnie jednokierunkowe, z oznaczeniem dopuszczalnej liczby samochodów, aby uniknąć nieustannych kolizji. Pewna część ludzi z gotówką wzbijała się w powietrze, ale ogromna większość z braku dostatecznej ilości korytarzy powietrznych zmuszona była do pozostania na ziemi.

W miarę, jak samochody ulepszano, nogi ludzkie ulegały coraz większej atrofii. Spadkobiercy Forda, którym nie wystarczała już jazda poza domem, wymyślili mały, jednoosobowy pojazd do użytku w domu, zaś schody zastąpiono krytymi podjazdami. Ludzie zaczęli żyć w metalowych pudełkach, które odstawiali tylko na noc. Z czasem po części z konieczności, po części z własnej chęci wprowadzono samochód do sportu i zabawy. Zaprojektowano specjalne modele do gry w golfa; dzieci popychały w parkach kółka, siedząc w drezynkach; dziewczyny pływały po tropikalnych wodach Florydy, rozparte w amfibiach. Ludzkość przestała używać dolnych kończyn.

B

ezczynność nóg pociągnęła za sobą artofię; atrofia spowodowała stopniowe, wyraźne zmiany w budowie ciała, a te z kolei wpłynęły na nową koncepcję kobiecego piękna. Wszystko to nastąpiło nie w przeciągu jednego pokolenia czy nawet dziesięciu, ale w przeciągu wieków.

Z

e zmianą obyczajów przyszła zmiana prawa. Prawo nie było już stanowione dla dobra ogółu, ale dla dobra automobilistów. Drogi poprzednio służące wszystkim, teraz przeznaczono tylko dla maszyn. Z początku chodzenie po szosie było jedynie niebezpieczne, później stało się przestępstwem. Jak wszystkie zmiany i te zachodziły powoli. Najpierw zastrzeżono dla aut tylko niektóre drogi [autostrady? - przyp.tłum.], potem zabroniono w ogóle pieszym z dróg korzystać, jeszcze później odebrano im prawo odszkodowania, w razie gdyby spotkał ich wypadek na szosie, a wreszcie chodzenie po drogach uznano za zbrodnię.

Wtedy ostatecznie wydano prawo zezwalające na legalne zabijanie na szosach wszystkich pieszych, których dosięgnie auto.

N

ikt nie miał ochoty jeździć powoli - świat opanowała mania szybkości, a także mania przenoszenia się z miejsca na miejsce. Niedziele i święta wyróżniały się niezliczoną rzeszą automobilistów, gnających "przed siebie", byle nie spędzać wolnego czasu spokojnie w domu. Na wiejski pejzaż składały się sznury samochodów, które mknęły z prędkością osiemdziesięciu mil na godzinę między ścianami reklam, zatrzymując się czasem na stacji benzynowej, przed gospodą lub okolicznym krzewem, żeby ogołocić go z kwiatów. Powietrze przesycone było spalinami i rozdzierającym wyciem wszelkiego rodzaju klaksonów. Nikt nic nie widział, nikt nie chciał nic zobaczyć: marzeniem każdego kierowcy było jechać szybciej niż samochód przed nim. We współczesnym języku nazywa się to "spokojną niedzielą na wsi".

N

ie było już pieszych, a właściwie prawie nie było. Nawet we wsiach ludzie poruszali się na kółkach napędzanych mechanicznie. Pola uprawiano za pomocą maszyn. Tu i ówdzie, trzymając się jak kozice niedostępnych skał, pozostały niedobitki pieszych, którzy częściowo z wyboru, częściowo z konieczności zachowali chęć używania nóg. Wszyscy ci ludzie pochodzili z biedoty. Początkowo prawo ich nie dyskryminowało. W każdym stanie było po kilkadziesiąt rodzin, które nigdy nie przestały samodzielnie chodzić. Automobiliści patrzyli na nich najpierw ze zdumieniem, a później z przerażeniem. Nikt nie zdawał sobie sprawy z ogromnej przepaści między tymi dwiema grupami homo sapiens, dopóki pieszym nie zabroniono prawnie korzystać z dróg. Natychmiast we wszystkich stanach wybuchło Powstanie Piechurów. I choć od bitwy pod Bunker Hill upłynęły już setki lat, jej duch pozostał wiecznie żywy, a zakaz chodzenia po drogach podsycał chęć, by go złamać. Coraz więcej pieszych ginęło w wypadkach. Ich rodziny mściły się, dokładając wszystkich starań, aby jazda samochodem stała się nieprzyjemna i niebezpieczna: gwoździe, pinezki, drut kolczasty, szkło, bale drewna, wielkie głazy stanowiły zwykłą w takich sytuacjach broń. W górach Ozark jakiś odludek, żyjący w lesie, z pasją tłukł szyby i dziurawił opony dobrze wymierzonymi strzałami z karabinu. Inni chodzili po drogach i urągali automobilistom. Gdyby szanse mieli równe, mogłoby to doprowadzić do anarchii; ponieważ były nierówne, piesi zakłócali po prostu spokój (...)

Drogi Czytelniku ZB!

Jeżeli zafrapowała się ta opowieść, to po ciąg dalszy odsyłam do opowiadania Davida H. Zellera Bunt Pieszych. W Polsce dostępne jest ono w opracowaniu Jamesa Gunna Droga do Science Fiction, cz.2, wydanym przez alfę w 1986r. (można je znaleźć w większości bibliotek na półkach z sf).

Przeczytajmy, co pisze James Gunn o prozie Davida H.Zellera: Wśród pisarzy. którzy znaleźli przystań w sf, jest doktor medycyny David H.Zeller (1880-1966). Zeller specjalizował się w psychoanalizie, pracując w wielu szpitalach dla umysłowo chorych. Pozostawił znaczny dorobek medyczny (siedemset artykułów i dziesięć książek), a poza tym wiele utworów sf i fantastyki grozy. Ciekawe, że aż do czterdziestego siódmego roku życia swoje utwory literackie zachowywał tylko dla siebie - oprawiał je i stawiał na półkach w swojej bibliotece.

Pierwsze opublikowane przez niego opowiadanie Bunt Pieszych znalazło się w jednym z numerów "Amazing" z 1928 roku. Spośród wszystkich sześćdziesięciu sześciu opowiadań zamieszczonych przez niego w czasopismach sf większość ukazała się w ciągu następnych sześciu lat, choć niektóre nawet w roku 1941. Zeller napisał również kilka utworów dla "Weird Tales". Do najbardziej znanych w jego dorobku należą opowiadania: The Thing in the Cellar. Piece of Linoleum, Stenographer's Hands, The Ivy War oraz powieści Life Everlasting, The Solitary Hunter, The Abyss.

Bunt Pieszych eksponuje pewne zaawansowane techniki literackie, zdumiewające jak na okres, w którym opowiadanie powstało: spokojna akceptacja zachodzących przemian, naturalny podział społeczeństwa na automobilistów i pieszych, a także pojawienie się satyry w samej strukturze opowiadania.

W pewnym sensie przypomina ono Maszyna staje E.M.Forstera, ale różnice są znaczne. W opowiadaniu Zellera ludzie (piesi), choć nieliczni, zdają sobie sprawę z sytuacji i w końcu podejmują wysiłek w celu jej zmiany. W Nowym wspaniałym świecie dzikus popełnia samobójstwo. W Roku 1984 umysł Smitha zostaje skasowany. Aż w Z założonymi rękami antyutopia sięga dna beznadziejności.

W roku 1928 czasopisma sf nadal kultywowały wiarę, że jeżeli uda się zidentyfikować problem, ludzie myślący znajdą nań rozwiązanie.

Tyle znawca literatury sf. Czytelnikowi ZB polecam konfrontację Buntu Pieszych z dzisiejszą rzeczywistością...

Marek Majgier

Wieczerzę w legacji podano z przepychem.. Opat musiał bardzo dobrze znać ludzkie słabości i obyczaje papieskiego dworu (które nie wzbudziły również, muszę to powiedzieć, niechęci wśród minorytów brata Michała).. Wieprzki zabito niedawno, więc powinna znaleźć się kiszka na sposób Monte Cassino - powiedział nam kucharz. Ale nędzny koniec Wenancjusza zmusił do wylania całej świńskiej krwi i trzeba poczekać, dopóki nie zarżnie się następnych. Poza tym sądzę, że w tych dniach we wszystkich budziło wstręt zabijanie Bożych stworzeń. Ale mieliśmy potrawkę z gołąbków marynowanych w winie z okolicy, królika upieczonego jak mleczne prosię, chleb świętej Klary, ryż z tutejszymi migdałami, czyli budyń wigilijny, prażynki ogórecznika, nadziewane oliwki, smażony ser, baraninę w ostrym sosie paprykowym, biały bób i wyśmienite słodycze, łakocie świętego Bernarda, ciasto świętego Mikołaja, oczka świętej Łucji, wina i likiery ziołowe, które wprawiły w dobry humor nawet Bernarda z Gui, zwykle tak surowego, likier z melisy, orzechówkę, wino na podagrę i wino z goryczki. Zdać by się mogło, że to biesiada żarłoków, gdyby nie fakt, że każdemu łykowi i każdemu kęsowi towarzyszyły pobożne lektury.

(...)

Przyciągnął mnie do siebie i powiedział ze sprośnym uśmiechem, że nie chce, byśmy klucznik i ja, przez to, iż jeden jest możny, drugi młody i piękny, mogli mieć miłość dziewcząt ze wsi, on zaś nie, bo brzydki i ubogi. Że zna cudowną magię, przez którą ulegnie mu każda niewiasta ogarnięta miłością. Trzeba zabić czarnego kota i wyłupić mu oczy, potem włożyć je do dwóch jej czarnej kury, po oku w każde jajo (i pokazał mi dwa jaja, które, jak zapewnił, wziął od właściwych kur oraz kota, którego trzymał za pazuchą). Potem trzeba pozostawić jaja, by zgniły w kupie końskiego łajna (i przygotował taką kupę w kącie ogrodu, gdzie nikt nie pokazuje się), a każde z nich zrodzi diablę, które następnie odda mu się na usługi, zapewniając wszystkie rozkosze świata. Ale niestety - oznajmił - aby magia ta miała skutek, niewiasta, której miłości pragnie, musi splunąć na jaja, zanim zostaną zagrzebane w łajnie i ta trudność trapi go, gdyż trzeba mu właśnie tej nocy mieć tę niewiastę, by ta uczyniła, co trzeba, nie wiedząc, czemu to służy.

Przytoczone tu fragmenty pochodzą z książki Imię Róży Umberta Eco - jednego z lepszych znawców wieków średnich, którego osobiście gorąco polecam czytelnikom ZB.

Marek Majgier

"ZIELONE BRYGADY" 6(72), CZERWIEC'95 S.29

Previous PageTop Of PageNext Page