Previous PageTable Of ContentsNext Page

Zielone Brygady 75 POLEMIKI - OPINIE - KOMENTARZE

POLEMIKI - OPINIE - KOMENTARZE

PARĘ UWAG NIEPOPRAWNYCH POLITYCZNIE

Istotnie, nie ma w języku polskim zgrabnego terminu określającego osobę zajmującą się ochroną środowiska. Termin "ochroniarz" ma również inne znaczenie, a przy tym jego wydźwięk jest nieco pejoratywny. Inne terminy np. "obrońca środowiska", "ekspert w zakresie ochrony środowiska" są wieloczłonowe, więc niewygodne w użyciu. W języku angielskim używane jest określenie "environmentalist" (środowiskowiec?).

Aleksandra Wagner
Instytut Kształtowania i Ochrony Środowiska AGH
Al. Mickiewicza 30, paw. C-4,
30-059 Kraków,
(0-12/17-22-54,
fax: 0-12/33-10-14

KŁOBUCK - REPLIKA

Pan Jerzy Roś

W nawiązaniu do Pańskiego artykułu pt. kłobuck się obronił* chciałbym zwrócić uwagę Pana na pewne kwestie:

Przedrukowując ulotkę - paszkwil, dotyczącą instalacji do termodegradacji poliolefin wykazał Pan swoją niekompetencję w wypowiadaniu się na ten temat. Zebrane podpisy pod protestem są wynikiem nieświadomości społeczeństwa, które nie wie dokładnie, co podpisało, lub wręcz podpisało protest przeciwko budowie SPALARNI ŚMIECI, który ja również bym podpisał, gdyby o to chodziło. Organizacją zbierania podpisów zajęli się ludzie, którzy chcą zaistnieć w środowisku bez względu na sposób zaistnienia. Prezentowana przez nas technologia

Proces przebiega bez dostępu tlenu przy udziale katalizatora, w niskich temperaturach - do 450°C, w instalacji zamkniętej. W związku z czym nie ma możliwości, aby w procesie tym powstały dioksyny. Nie powstają również żadne związki rakotwórcze - co zostało poparte przez badania na Uniwersytecie Śląskim - Zał. nr 1. Ponadto instalacja pracuje bezciśnieniowo, w związku z czym nie zatruwa atmosfery - co zostało potwierdzone przez Instytut Inżynierii Środowiska Politechniki Częstochowskiej - Zał. nr 2. Praca instalacji nie ma ujemnego wpływu na zdrowie pracujących tam pracowników - co zostało potwierdzone przez lekarza medycyny pracy - Zał. nr 3. Ponadto technologia ta otrzymała pozytywną opinię rzeczoznawcy mośznil - Zał. nr 4.

W świetle powyższym ubolewam, że nie pofatygował się Pan do Zakładu, aby zapoznać się z technologią, opiniami ww. Instytutów, tylko dał się Pan ponieść emocjom i "komitetowi protestacyjnemu", obradującemu przy kuflu piwa w pijalni piwa "luz", który zarzuty nie poparte żadnymi konkretnymi badaniami wymyśla przy wypiciu kolejnych kufli piwa.

Uważam że swoim artykułem więcej Pan wyrządził szkody dla ekologii, niż jej pomógł. A może trzeba było zaproponować kolejne badania technologii i instalacji przez inne instytuty, dowolnie wybrane przez Panów, aby w ten sposób - naukowy, udowodnić swoje racje - jesteśmy do dyspozycji.

W niedługim czasie ukaże się Ustawa o gospodarce odpadami, gdzie będzie nałożony obowiązek sortowania odpadów - niech mi Pan powie, co w zamian Pan proponuje w stosunku do posortowanych odpadów tworzywowych? Czy propozycja Pana polega na dotychczasowym ich zagospodarowywaniu, czyli na spalaniu w piecach domowych i na małą skalę, ale za to w każdym domu posiadającym komin, zatruwać środowiska dioksynami i substancjami rakotwórczymi, które powstają przy spalaniu tworzyw?

W naszym przypadku proponujemy rozwiązania na miarę xx wieku, gdzie - oprócz nieuciążliwego dla środowiska zagospodarowania odpadów, można uzyskać niezłe wyniki ekonomiczne przedsięwzięcia, przy sprzedaży oleju nie zanieczyszczonego siarką, metalami ciężkimi, ołowiem.

Na zakończenie zwracam się do Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Jeżeli Państwo wspomagacie Wydawnictwo "Zielone Brygady" finansowo, to rozważcie możliwość, aby w przyszłości pismo to nie wyrządzało szkody dla przedsięwzięć, które służą ochronie Środowiska!

Ponadto w załączeniu przesyłamy opis procesu technologicznego, wraz z ekspertyzą, wykonaną przez Uniwersytet Śląski w Katowicach.

Z poważaniem:

mgr inż. Jan Perz,
dyrektor
Przedsiębiorstwa Przerobu Żywicy,
Zamkowa 12,
42-100 Kłobuck,
(20-31, 25-03,
tlx 037319

Do wiadomości:

1. Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej

*) ZB 7 s. 15

H

KŁOBUCK - ODPOWIEDŹ

Bardzo łatwo oskarżyć kogoś o stworzenie "paszkwilu" i zarzucić brak kompetencji, trudniej wykazać się własną. Bowiem w przesłanym nam piśmie, poza wyjaśnieniem, że utylizator nie jest spalarnią, zabrakło rzeczowych argumentów. Nie jest bowiem prawdą, że przerób posegregowanych odpadów z tworzyw sztucznych jest ekologiczną metodą ich utylizacji, ich recyklem. Tworzy się bowiem, przy użyciu znacznych nakładów (środki finansowe, energia), produkt, który i tak "za chwilę" zostanie spalony. Z dwojga złego już lepiej od razu spalić te tworzywa w spalarni. Jedynie produkcja z odpadów tworzywa o parametrach technicznych podobnych do przerabianego surowca zasługuje na miano recyklingu. Nie jest też rozwiązaniem utylizowanie odpadów poprzez ich wywóz za granicę, co potwierdzi każdy co bardziej światły Niemiec.

Autor listu, ze względów których nie trudno się domyślić, nie prostuje większości podanych przez nas informacji. Z trzema wyjątkami:

1. Stwierdza, że kłobucki utylizator nie jest spalarnią. Tu ma niewątpliwie rację.

2. Twierdzi, że w instalacji nie mogą powstawać dioksyny bo temperatura w reaktorze nie przekracza 450 OC. (Notabene w załączonych do listu materiałach widnieje 500 OC.) Otóż powszechnie wiadomo (niestety nie autorowi listu) że dioksyny tworzą się właśnie w temperaturach 250-450 OC. Jedynie nieobecność chloru mogłaby zapobiec tworzeniu dioksyn, ale tego dyr. Perz nie stwierdza, co sugeruje, że przerabiane odpady chlor zawierają. Oznacza to, że dioksyny będą się tworzyć także podczas spalania "benzyny" w silnikach spalinowych.

3. Stwierdza, że instalacja nie zatruwa atmosfery bo pracuje bezciśnieniowo. Tymczasem w dostarczonych nam materiałach (zał. 2) znalazło się interesujące stwierdzenie: "Porównanie tych wartości (dopuszczalnych stężeń w środowisku pracy - red.) w gazach odlotowych z instalacji wskazuje, że nie ma żadnego niebezpieczeństwa przekroczenia obowiązujących norm w środowisku pracy, jeżeli gazy odlotowe będą odprowadzane na zewnątrz budynku." Jednym słowem ładnie to nie pachnie.

Dyrektorowi Przedsiębiorstwa Przerobu Żywicy polecamy publikacje Fundacji Wspierania Inicjatyw Ekologicznych i Ogólnopolskiego Towarzystwa Zagospodarowania Odpadów ("Śmieci" i "Spalarnie"). Dowie się z nich na czym polega prawdziwie ekologiczne zagospodarowanie odpadów.

Piotr Rymarowicz

MROŹNA ZIMA I GORĄCE LATO

CZĘŚĆ II

PYTANIE: Co oznacza tzw. harmonijne współżycie ze światem i kiedy to postępujemy godnie, a kiedy tylko mydlimy sobie i innym oczy?

Sławek Pietrasik

P.S. Żeby było wszystko jasne, ten tekst nie namawia z pewnością do wyrywania skrzydełek owadom. Jeśli tak zostanę zrozumiany, to chyba powinienem przestać pisać.

Chciałbym tutaj nawiązać do tekstu Tomasza Pollera z ZB 7/95. Niezrozumiałym dla mnie jest określenie działań Babiogórskiego PN ...fikcyjną ochroną przyrody.

Zacznę od drobiazgu formalnego: licencje dla przodowników turystyki górskiej PTTK i przewodników beskidzkich oraz pozwolenia na nocne wejścia na Babią Górę BPN wprowadził nie ostatnio, lecz już z końcem 1992r. Ale nie w tym rzecz. Zdaniem autora, licencjonowanie przewodnictwa i reglamentowanie wypraw na Babią Górę nie ma ochronnego znaczenia. Ja zaś twierdzę inaczej i postaram się to po krótce uzasadnić.

Przewodnik turystyczny jest osobą mającą niewątpliwy wpływ na uczestników wycieczki. Jeśli zatem zostanie odpowiednio przeszkolony i otrzyma licencję, prowadząc wycieczkę zwróci większą, a co najmniej nie mniejszą uwagę na sprawy związane z ochroną przyrody i lepiej przekaże informacje o bogactwie przyrodniczym terenu.

Co do nocnych eskapad na Babią należy uświadomić sobie, że w większości Parków Narodowych w Polsce między 2100 a 600 obowiązuje zakaz wstępu, ze względu na dobro przyrody. Wyjścia takie stanowią zatem pewien wyjątek i powinny być ograniczone. Zresztą, oglądanie pięknych babiogórskich wschodów słońca w towarzystwie kilkunastu choćby ludzi mija się z celem. Ma to więc, oprócz ochroniarskiego, znaczenie praktyczne.

Pytanie pierwsze, zawarte w tekście T.Pollera jest chyba nieporozumieniem. Trudno bowiem wymagać od takiej instytucji, jak Kolegium ds. Wykroczeń by zawsze stała po jednej stronie. Kiedy otrzymywała wniosek o ukaranie za wykroczenie porządkowe podczas blokady - ukarało (stając niejako przeciwko dobru Pieńińskiego PN), a teraz kiedy otrzyma wniosek o ukaranie za wykroczenie przeciwko przepisom BPN też ukarze (stając tym razem po stronie Parku Narodowego). Taka jest specyfika działania tego organu.

Pytanie drugie wskazuje na to, że BPN blokuje kontakt z naturą i jest to przesada. Uzyskanie pozwolenia polega na wykazaniu się podstawową znajomością zasad ochrony przyrody, co nieprzepuszczalną blokadą jest dla tych, którzy kompletnie ich nie znają. Faktem jest, że pozwoleń wydaje się niewiele, ale można je otrzymać wcześniej czy później. Trochę cierpliwości dla dobra Babiej.

Miłośnik przyrody to nie tylko ten, który robi "dymy" w Czorsztynie czy też protestuje przeciwko rżnięciu Puszczy Białowieskiej, ale również ten, który rozumie rolę parku narodowego i potrafi pogodzić się z ograniczeniami, zakazami, licencjami. Chronić przyrodę trzeba nie tylko przed gigantami, lecz także przed nieuporządkowaną turystyką. Jeśli zabraniamy komuś posługiwać się piłą tarczową, betoniarką czy spychaczem, wymagajmy czegoś od siebie, miłośnicy przyrody - i nie zatratujmy Babiej Góry nocnymi (i nie tylko) wyprawami.

Tomasz Drozdowski

Chciałbym odpowiedzieć Tomaszowi Pollerowi, który w lipcowych ZB obnaża "złą wolę" dyrekcji Babiogórskiego Parku Narodowego, która zażyczyła sobie posiadania przez przewodników licencji na prowadzenie po parku. Przy okazji "podrzuca" on inne dobre pomysły, jak (cytuję): "kartę wstępu na łąkę, legitymację zbieracza poziomek albo bilety semestralne lub wakacyjne do lasu". Czyli - jednym słowem - złe parki narodowe wyganiają ludzi z gór. Ponieważ tego typu głosy "obrońców wolności" pojawiają się co pewien czas, wyjaśniam, co następuje:

1. W wielu parkach narodowych wprowadzono bilety wstępu. Przyjmuje to różne formy: opłat przy wejściu do parku (TPN), kart wstępu na platformy widokowe (PPN) czy opłat za przejście niektórymi szlakami (BgPN). Wynika to z nowej ustawy o ochronie przyrody, która nakłada na władze parku obowiązek organizacji ruchu turystycznego na jego terenie. Wiąże się z tym taki "drobiazg", jak np. znakowanie i remonty szlaków, co jednak trochę kosztuje. Mam nadzieję, że p. Tomasz Poller nie wierzy w istnienie "dóbr wolnych" i wie, że utrzymanie parku narodowego (jego substancji a nie tylko administracji) wiąże się z całą masą kosztów. Wiadomo, że budżet nie da na wszystko pieniędzy, a zresztą koszty te powinni pokrywać głównie zwiedzający park, a nie wszyscy podatnicy. To, że pieniądze z biletów nie idą na marne widać np. w Tatrach i Pieninach. Stan tamtejszych szlaków poprawił się jednak od czasów kiedy opiekę nad nimi sprawowało PTTK, prawda?

2. W większości górskich parków narodowych obowiązują licencje przewodnickie. Mają one kilka zalet. Po pierwsze - przez coroczne szkolenia związane z przedłużaniem ich ważności podnoszą kwalifikacje przewodników. Po drugie - grupy korzystające z usług licencjonowanego przewodnika wchodzą na teren parku bezpłatnie. Dzięki temu powstaje bodziec ekonomiczny zachęcający do wynajęcia przewodnika, a wszyscy wiemy, jak mogą niszczyć przyrodę grupy puszczone samopas. Po trzecie - opłaty za licencje (o ile są pobierane) wspomagają budżet parku. Przewodnik prowadząc grupę zarabia, więc wykupienie licencji jest z jego strony normalną inwestycją w prowadzoną przez siebie działalność gospodarczą.

3. Nie wiem, jak to wygląda na Babiej Górze, ale kilkukrotnie byłem świadkiem zniszczeń powodowanych przez kilkusetosobowe grupy "oazowe" oglądające wschód słońca z Trzech Koron. Jeżeli na Diablaku odbywają się podobne "imprezy", to nie dziwię się dyrekcji BgPN.

4. Jestem członkiem "ekologicznej milicji" - bez dotacji z ministerstwa. Pisząc to wyjaśnienie oparłem się głównie na doświadczeniach z PPN i TPN, gdzie corocznie uczestniczę w Akcjach Letnich SOP.

Marian Kulig,
Studencka Grupa Rejonowa Straży Ochrony Przyrody,
* Sławkowska 12, 31-014 Kraków,
( 22 22 64, 22 21 47 w. 29,
fax: 22 22 64, 22 21 47 w. 22

CIĄG DALSZY "TOKSYCZNYCH MIAZMATÓW PRACOWNI"

W ZB 8/95 ukazała się polemika Jaremy Dubiela ze mną i z poglądami "Pracowni", zatytułowana Toksyczne miazmaty "Pracowni". Autor zarzuca mi zawężoną świadomość i obrażanie innych, złośliwą interpretację faktów, a całej "Pracowni" wygonienie narodowców (skinów), którzy chcieli nagrać swoją wypowiedź na tle naszych transparentów podczas pikiety dla Puszczy i to, że "Pracownia" związana jest tylko z określoną orientacją polityczną. Oburza go również tytuł artykułu w "Dzikim Życiu": Międzynarodowa lekcja udzielona polskim aktywistom. Polemika kończy się stwierdzeniem, że jej autor nie rokuje sprawie Puszczy szybkich sukcesów z powodu prowadzenia tej kampanii przez "Pracownię". Ponieważ nic tak nie wyjaśnia poglądów, jak polemiki, postanowiłem na nią odpowiedzieć. Przede wszystkim jednak chciałbym wyjaśnić, że - moim zdaniem - polemika powinna się cechować krytyką, choćby najostrzejszą, a nie epitetami w rodzaju "toksyczne miazmaty". Krytyka nie polega na wynajdywaniu obelg, epitetów itp. (chociaż niewątpliwie ułatwia to polemikę ich adresatowi albo ją po prostu kończy), lecz na przekonaniu do swoich racji. A jeśli polemista przekona do swoich - to dobrze, bo chodzi nam o przyrodę, prawda? Nie o obronę swoich "okopów"?

Z jednym wątkiem Polemisty zgadzam się i przepraszam. Faktycznie, niezbyt wyraźnie podziękowaliśmy bore za pomoc i niniejszym to czynię. bore robi dużo dla wielu kampanii, za co mu chwała, ale popełnia też błędy. My też. Dla nas była to międzynarodowa lekcja i chciałbym, żeby była ona również lekcją dla innych aktywistów. Nadal uważam, że to źle, iż kiedy policja zatrzymywała ludzi przykutych do bramy ministerstwa i okupujących gabinet ministra, a szybkie przekazanie informacji w świat mogło się okazać decydujące dla powodzenia tego protestu i losu tych ludzi (wśród nich pracownika bore, będącego również członkiem "Pracowni") nie można się było dodzwonić do Biura Obsługi Ruchów Ekologicznych, a osoba dyżurująca tam wspomniała, że część pracowników bore niechętnie widzi zajmowanie telefonów tą sprawą. Mogę to zrozumieć, bo "zmęczenie, Zielony Telefon, rozdawanie sadzonek" itp. Bywa tak, że jest coś ważnego, a my po prostu nie mamy już siły tego się podjąć. To zrozumiałe i poza dyskusją. Jednak w polemice Jaremy Dubiela dominuje inny wątek, strategiczno-ideologiczny - równości wszystkich spraw. Uważam, że jeśli chcemy coś dla przyrody osiągnąć, to nie możemy zawsze na wszystko patrzeć okiem równości, lecz doraźnie stosować hierarchię, wynikającą z okoliczności. Widocznie dla mnie ta hierarchia jest nieco inna i temu poglądowi dałem wyraz w jednym zdaniu artykułu.

Cieszę się bardzo, że Jarema Dubiel się pomylił i że wyszło na nasze. Kampania, której w polemice nie rokował sukcesów, odniosła jeden za największych sukcesów w obronie przyrody w Europie, jeszcze zanim polemika się ukazała: od lipca obowiązuje zakaz cięcia starych drzew w całej Puszczy (spełniony pierwszy postulat kampanii), mamy 9 nowych rezerwatów na obszarze Puszczy, a od stycznia'96 park narodowy będzie powiększony o ponad 100%. Oczywiście, piszę to przekornie, nie chodzi o poczucie wyższości świąt Bożego Narodzenia nad świętami wielkanocnymi, ale o potwierdzenie słuszności obranej strategii (mimo wielu popełnionych błędów) i w rezultacie, o całą przyrodę.

Uważam, że złą strategią - która przewija się w polemice J.Dubiela - jest mieszanie wszystkiego razem i pozostawanie na zbyt ogólnikowym poziomie; a także mieszanie ekologii radykalnej z tym, co nazywamy w naszej książce ekologią płytką, albo ekologią społeczeństwa wzrostu przemysłowego. Chciałbym bardzo, żeby mój Polemista zrozumiał, że kiedy apelowałem w "Dzikim Życiu": Nie dajcie się wplątywać w różne "dni", nie wierzcie ich propagatorom dopóty, dopóki nie zajmą się konkretnymi miejscami, gdzie przyroda jest niszczona i nie zaczną się domagać konkretnych rozwiązań, to nie jest to przejaw zawężenia świadomości, ani chęć obrażenia kogokolwiek, co mi JD przypisuje. O co można się tu obrazić? Że domagamy się konkretnych rozwiązań dla przyrody? A może to ci, którzy się obrażają chcą uniknąć prawdziwych wyzwań, żeby prowadzić bezkonfliktową, spokojną działalność ekologiczną? Tylko czy jest ona jeszcze wtedy ekologiczna? Ten apel jest dla nas bardzo ważnym stanowiskiem, mówiącym o naszej filozofii. Nie jestem tu odkrywczy, to samo pisał amerykański "Greenpeace Journal" po Dniu Ziemi'90, nie wspominając już o innych ruchach ekologicznych, nawołujących, by raczej obchodzić "Noc Ziemi". Uważam, że jedynym sensownym obchodzeniem Dnia Ziemi byłoby właśnie dedykowanie go bardzo konkretnym problemom, co roku innym, a nie poruszanie wszystkich na raz: i tych rzeczywistych, i tych pseudoekologicznych sponsorów, dla których jest to wyśmienita okazja, by namieszać ludziom w głowach i dalej rozwijać rynek konsumenta, tylko nazwanego eufemistycznie "ekologicznym".

Moim zdaniem, najlepszą strategią jest wyrazisty przekaz i maksymalne wykorzystanie okoliczności. Taką okolicznością był przyjazd aktywistów różnych organizacji ekologicznych z 12 krajów i pierwsza tego typu - jak na razie - akcja w Polsce. Ponieważ zbiegła się z Dniem Ziemi, a sprawa puszczy to przecież sprawa ochrony najcenniejszego lasu w Europie, z ogromną ilością żyjących tam gatunków.
uważałem i nadal uważam, że warto było zrobić z tego jeszcze mocniejszą akcję - odkładając na te parę dni na bok inne ważne sprawy, którym akurat nie sprzyjało tyle okoliczności. Uważam, że jednym z ukrytych aspektów niechęci do mocniejszego zaakcentowania tego dnia spraw Puszczy były ambicje. Cóż znaczy zdanie mojego adwersarza: Za każdym tematem stoi grupa ludzi i wszyscy są przekonani, że ich temat jest równie ważny? Czy chodzi o grupy ludzi, czy o rezultat dla przyrody? I chociaż np. "Zielony Uniwersytet" lub "wegetarianie" to też ważne i ciekawe tematy (podobnie jak wiele innych kampanii i aspektów naszej działalności), to jednak uważam, że w takiej konkretnie chwili nie są to tematy najważniejsze. Ale oczywiście, możemy różnić się zdaniami i nie mam o to do nikogo pretensji. Nie musimy wszyscy zajmować się dziką przyrodą, bylebyśmy tylko nie poprzestali na zajmowaniu się mówieniem o sobie samym. Bolek Rok zdecydował się w Dniu Ziemi zrobić audycję telewizyjną poświęconą tylko Puszczy Białowieskiej i dzięki temu właśnie pojawił się kolejny mocny argument za utworzeniem parku na całym obszarze Puszczy (głosowanie telewidzów), za co uratowane drzewa na pewno mu dziękują. Dlaczego filozofia "kupy" nas w "Pracowni" nie przekonuje, piszemy szerzej w naszej książce W obronie Ziemi.

Na koniec słów parę o "wygonionych" przez nas "środowiskach narodowych". Otóż tu również różnimy się w poglądach. To nieprawda, że jesteśmy przypisani do jakiejś określonej opcji politycznej. To zupełny absurd i nie rozumiem, jak działacz ekologiczny może nas tak oceniać (chociaż już nas określano mianem frakcji różnych ugrupowań, masonami, Żydami, mahometanami, buddystami, komunistami, a nawet zarzucono nam, że jesteśmy finansowani przez zachodni przemysł drzewny). Pragnę więc wyjaśnić, że na "naszą" manifestację w obronie przyrody może przyjść każdy, kto chce bronić przyrody - narodowiec, komunista, socjalista, ale nie jako narodowiec, komunista, prawdziwy Polak czy kto tam jeszcze, lecz jako obrońca przyrody, bo nie jest to Hyde Park dla głoszenia swoich politycznych poglądów, a poza tym żaden dzielący "-izm" nie daje się pogodzić z ekologią, która uczy nas, że wszystko jest ze sobą powiązane. My nie jesteśmy tak święci, byśmy umieli powiedzieć, jak mój Polemista, że: każdy, (...) kto przyłącza się, jest mile widziany. Nie każdy. A dlaczego nie każdy, mogę wyjaśnić przy innej okazji. A swoją drogą - kontynuując tok myślenia Jaremy Dubiela - to ciekaw jestem, czy poszedłby on na przykład na manifestację z Pol Potem, który jest znanym przeciwnikiem elektrowni atomowych i rzecznikiem swoistego bioregionalizmu?

Janusz Korbel

GH

"ZIELONE BRYGADY" 9(75), WRZESIEŃ'95 S.110

Previous PageTop Of PageNext Page