BZB nr 27 - Silva rerum. Ekologiczne miscellanea


ZIELONE GESTAPO - EKOLOGIA OSZALAŁA

arret B. Wollstein
nadesłał: Jacek Sierpiński
tłum. Małgorzata Maciejewska
"Financial Privaty Report", grudzien 1995

John Posgai, mechanik z Morisville w Pensylwanii, uważał, że postępuje właściwie, usuwając 7 000 używanych opon oraz zardzewiałe auta pozostawione na jego terenie przez poprzedniego właściciela. Niestety, Agencja Ochrony Środowiska (Environmental Protection Agency - EPA) nie zgodziła się z jego opinią.

W związku z "przestępstwem", polegającym na oczyszczeniu swojej własnej ziemi bez zgody władz federalnych, EPA oskarżyła go o pogwałcenie 41 paragrafów ustawy o ochronie wód. Według EP-y woda, która zebrała się w starych oponach i innych zakamarkach czyniła z terenu należącego do Posgai obszar wodny chroniony przez prawo federalne. Mechanik został skazany na trzy lata więzienie oraz grzywnę wysokości 202 tys. USD.

W 1956 r. Posgai zdołał umknąć biurokratycznej tyranii ówczesnych Węgier. Zaś 40 lat później, dzięki biurokratycznej tyranii Stanów Zjednoczonych, znalazł się w więzieniu.

EKOLOGIA POZA KONTROLĄ

John Posgai jest zaledwie jedną z tysięcy ofiar amerykańskiego "Zielonego Gestapo" - ekologicznych fanatyków z EP-y, organizacji Army Corps of Engineers, OSH-y*) czy innych instytucji, które wprowadzają absurdalne zasady, egzekwując je siłą.

Prawa "ekologiczne" powstały, by chronić ziemię, powietrze i wodę przed zanieczyszczeniem. Ale rezultaty, jakie przynoszą, różnią się od zamierzonych. Prawda jest taka, że wielkie kompanie zatrudniają zastępy prawników, dysponują także ogromnymi funduszami, dzięki czemu mogą manipulować prawem na własny użytek. Wliczają po prostu grzywny za zanieczyszczanie środowiska lub łapówki płacone urzędnikom w koszty prowadzenia działalności. Natomiast niewielkie firmy i osoby prywatne - takie jak ty czy ja - nie dysponują środkami do walki czy opłacenia biurokratów. To my pierwsi padamy więc ofiarą złego prawa.

W gruncie rzeczy ekologia to równowaga konkurujących interesów. Jako że wszelka działalność podejmowana przez człowieka ma wpływ na środowisko, człowiek przestanie ingerować w naturę tylko w przypadku całkowitego wyginięcia gatunku. Zatem zasadniczą wydaje się kwestia, czy życie człowieka i społeczeństwa odnosi korzyści czy straty w wyniku zmian środowiska. Jednak dla "Zielonego Gestapo" jedyny cel to "ochrona" każdego szczura czy owada niezależnie od konsekwencji, jakie w wyniku ich działania poniesie człowiek.

WIELU DOMOM POZWOLONO SPŁONĄĆ, BY "CHRONIĆ" SZCZURY

Na przykład w Riverside (Kalifornia), 76 tys. akrów (ok. 30 700 ha) ziemi w większości prywatnej, zostało przeznaczonych na rezerwat szczura kangurzego. Jest to gatunek powszechnie występujący w Kalifornii, który przez wieki uważany był za szkodnika. Jednakże właścicielom domów groziło więzienie lub grzywna wysokości 100 tys. USD za ścięcie rosnącego na ich terenie krzewu zamieszkałego przez szczury. 26.10.93 na wspomnianym obszarze wybuchł pożar. Ogień szybko przeniósł się z zarośli na zabudowania. Właściciel jednego z nich, Yshmael Garcia, stwierdził: Mój dom został zniszczony przez bandę biurokratów w garniturach i tak zwanych ekologów, według których zwierzęta są ważniejsze niż ludzie. W gruncie rzeczy prawo zabraniające wycięcia krzewów doprowadziło także do zabicia gnieżdżących się w nich szczurów, które spłonęły wraz z zaroslami.

KALIFORNIJSKI BIZNESMEN OBCIĄŻONY GRZYWNĄ 20 MLN USD

W San Rafael (Kalifornia), pracownik firmy budowlanej należącej do Freda Grange'a przypadkowo rozlał na pustej działce jedną beczkę oleju. Jak tego wymaga prawo, pan Grange zgłosił ten wypadek EP-ie oraz lokalnym agencjom ekologicznym. Ponad 12 agencji rządowych - w tym EPA, California Highway Patrol i policja lokalna - przeprowadziło dochodzenie. Grange nie ukrywał, iż bardzo denerwuje go fakt, że opadły go dosłownie setki pracowników rządowych. W związku z tym, jak twierdzi biznesmen, EPA postanowiło ukarać go przykładowo grzywną w wysokości 20 mln. USD, która zmusiła Grange do zamknięcia firmy.

EPA ZMUSZA RODZINĘ DO ROZBIÓRKI DOMU

W całej Ameryce nowe domy oddawane są do użytku coraz wolniej, co z kolei owocuje wzrostem ich kosztów. Większości młodych rodzin nie stać obecnie na budowę domu, a jedną z przyczyn stanowi działalność "Zielonego Gestapo".

Louise i Frederic Williamsowie z Little Compton (Rhode Island), kupili 5 akrów ziemi (ok. 200 a) pod budowę domu. Kiedy budynek został już częściowo wzniesiony, Williamsowie otrzymali list od urzędników ds. ochrony środowiska nakazujący im rozbiórkę. Chociaż posiadłość była skąpo zaopatrzona w zbiorniki wodne, ekobiurokraci określili ją jako chroniony obszar wodny. EPA nakazała także zasadzenie drzew i opiekę nad nimi przez okrągły rok na koszt właściciela. Wartość ziemi spadła o 90%, z 260 tys. USD do 30 tys. USD.

W jaki sposób wyschnięty kawałek terenu można zaklasyfikować jako obszar wodny? Robert J. Pierce, który przyczynił się do zdefiniowania tego pojęcia w 1989 r., stwierdza: W kategoriach ekologicznych termin "obszar wodny" nie ma znaczenia... Dla celów prawnych obszar wodny to ten, który my określimy w ten sposób ("National Wetlands Newsletter", listopad/grudzień '91, s.12).

NIE MYŚL, ŻE JESTEŚ BEZPIECZNY TYLKO DLATEGO, ŻE MIESZKASZ W MIEŚCIE

W październiku '95 weszły w życie zarządzenia OSH-y (Occupational Safety and Health Administration), według których właściciele posesji zobowiązani są do usunięcia farb zawierających ołów i azbest, często występujących w starszych budynkach. W przypadku najmu lub sprzedaży domu pochodzącego sprzed 1978 r. kupującemu lub najemcy należy przekazać dokument o następującej treści: "Ta posiadłość stwarza dzieciom zagrożenie zatrucia ołowiem."

W tym przypadku ekologiczne "lekarstwo" wydaje się być znacznie gorsze od samej choroby. Strach przed farbami zawierającymi ołów czy przed azbestem to przede wszystkim wynik histerii i absurdalnych "norm".

Agencje rządowe obliczają "niebezpieczne dawki" ołowiu i innych substancji, aplikując je szczurom i myszom laboratoryjnym w ilościach nieco mniejszych od śmiertelnych. Ilości te są setki lub tysiące razy większe od tych, na które my jesteśmy narażeni w ciągu całego naszego życia. Jeżeli tę procedurę zastosować do dowolnej substancji, okazałoby się, że wszystko, czego dotykamy, powinno zostać zakazane. Jak stwierdza Narodowy Ośrodek Analizy Politycznej: W tych ilościach jedna z dwóch jakichkolwiek testowanych substancji chemicznych (zarówno naturalnych, jak i sztucznych) spowoduje powstanie raka u co najmniej jednego gatunku gryzoni ("Progressive Environmentalism", kwiecień '91, s.43).

Wprowadzenie nowych regulacji prawnych dotyczących ołowiu i azbestu mogłoby wygnać miliony ludzi z ich domów - w wielu przypadkach na zawsze - koszty remontu starych domów przekroczyłyby bowiem ich wartość.

ZAMACHY NA WŁASNOŚĆ PRYWATNĄ... I LUDZKIE ŻYCIE

Szalone prawo ekologiczne niszczy domy, kopalnie, fabryki i szkodzi ludziom w całej Ameryce.

12.1.95 sędzia federalny wstrzymał prace w kopalniach i na farmach, a także zrywkę drzewa na terenie 14 milionów akrów (ponad 5,6 miliona ha) w Idaho. Mieszkańcy tego stanu protestowali: Nasze życie zostanie wkrótce zupełnie zrujnowane.

Miasteczko Canaimy (Kalifornia) zostało ogłoszone rezerwatem jadowitego pająka wampirzego. Pająk ten, którego ojczyzną jest Wenezuela, trafił do miasteczka z lasów tropikalnych i został wypuszczony przypadkiem. Jego jad jest tak niebezpieczny, że pojedyncze ukąszenie może natychmiast zabić dorosłego człowieka. Jednak podczas gdy pająk, znajdując się pod ochroną, zabija bezkarnie - człowiek nie ma prawa zabić niebezpiecznego zwierzęcia.

Według Mountain States Legal Foundation ponad 1300 gatunków - w tym pewna ilość much i szczurów - znajduje się na liście "zagrożonych" i pozostaje dzięki temu pod ochroną. Za zabicie jednego z nich grozi grzywna wysokości 300 tys. USD i 2 lata więzienia.

ZAMIENIĆ PÓŁ AMERYKI W "EKOPARK"

Bezsensowne, antyludzkie prawa ekologiczne stanowią tylko część przyszłych zamierzeń "Zielonego Gestapo". Wzór do naśladowania stanowi dla nich 140-stronicowy ONZ-owski raport zatytułowany Ocena Globalnego Zróżnicowania Biologicznego (GBA). Clinton przedłożył go niedawno w Senacie do ratyfikacji, naciskając na szybką decyzję.

Program zwany "Wildlands Project" zmierza ku obróceniu co najmniej połowy Stanów Zjednoczonych w pozbawiony całkowicie przemysłu i własności prywatnej "ekopark". John Davis, redaktor związanego z programem czasopisma "Wild Earth", pisze: Przywrócenie dzikości naszych ziem musi zacząć się teraz i trwać nieprzerwanie - rozszerzając jej zasięg póki nie staną się one całkowicie dzikie... Czy oznacza to, że "Wild Earth" i "Program Wildlands" opowiada się za końcem cywilizacji przemysłowej? Z pewnością. Wszystko, co cywilizowane, musi odejść.

"Financial Privacy Report"
P.O. Box 1277
Burnsville MN 55337 USA
tel. 0-612/895-87-57 fax 0-612/895-555-26.

Jakkolwiek "Traktat o Różnorodności Biologicznej" nie został jeszcze ratyfikowany, w kilku stanach zaczęto wprowadzać go już w życie. W Chicago koalicja 34 agencji federalnych, organizacji kulturalnych i grup ekologicznych utworzyła Radę Różnorodności Biologicznej Regionu Chicago, którą "Chicago Tribune" nazywa ambitnym i pionierskim przedsięwzięciem zbiorowym, którego celem jest odtworzenie tego, co stworzyła natura, nie kawałek po kawałku, ale na skale regionalną. (...) Główne jego zamierzenie stanowi stworzenie sieci stref naturalnych nie tylko w rezerwatach (Illinois), ale także w miastach i przedmieściach. Trawniki i parki mogą zostać zastąpione prerią i dziką roślinnością, a nudne stawy retencyjne - żywymi obszarami wodnymi.

WŁAŚCICIELE ZIEMSCY BRONIĄ SIĘ

Na długo zanim Ameryka ponownie zdziczeje, my będziemy cierpieć nędzę i niewolę. Skąd weźmiemy pożywienie, jeżeli wszystkie farmy zostaną zamknięte? Gdzie znajdziemy materiały budowlane, jeżeli EPA zamknie kopalnie i zabroni zrywki drewna? Co stanie się z naszą wolnością, jeżeli biurokraci będą mogli manipulować naszymi domami, stawami, farmami, lasami i polami?

Na szczęście ekstremistyczna, antyludzka polityka "Zielonego Gestapo" budzi rosnący powszechny sprzeciw:

Możemy osiągnąć zarówno zdrowe środowisko naturalne, jak i wolność, w której szanowane są prawa własności prywatnej. "Zielone Gestapo" to ekologia, która oszalała. Wspólnie możemy powstrzymać to szaleństwo i ochronić nasze prawa do decydowania o tym, co do nas należy.


*) OSH - Occupatianal Safety and Health Administration.
Roczną prenumeratę "Financial Privaty Reports" można zamówić przez ISIL, opłata wynosi 96 USD.

"EKOROZSĄDEK
SENSOWNY PORADNIK EKOLOGICZNY"

Informacja wydawnicza


Freedom's Forum Books
1800 Market St
San Francisco, CA 94102 USA
tel. 0-415/864-09-52 fax 0-415/864-75-06

Książka stanowi miłą lekturę, przy czym dzięki bogactwu tematów, jakie porusza, i szerokim materiałom źródłowym obnaża ona egzaltację proroków zagłady i panikarzy ostrzegających wciąż przed nadchodzącym kryzysem. Udowadnia ona także, iż stan naszego środowiska znacznie poprawił się od 1960 r. Autorzy wskazują natomiast na wiele "prośrodowiskowych" posunięć rzadów, które zaowocowały problemami natury ekonomicznej i w konsekwencji przyniosły szkodę środowisku. Autorzy proponują rozwiązania dostosowane do warunków wolnego rynku, które nie hamowałyby postępu. Oferują także rady, jak promować "ekorozsądek", w tym: 7 zasad krytycznego rozumowania, 7 instrukcji naukowych oraz 40-punktowy plan działania. Publikację tę można zamawiać przez ISIL (316 stron, 22,95 USD + 4 USD za przesylkę).


Joseph L. Bast, Peter J. Hill, Richard C. Rue, Ecosanity: A Commonsense Guide to Environmentalism, San Francisco 1997.

ŻYDZI, MASONI I ZIELONI
- CZYLI PAN PUBLICYSTA NA TROPIE ŚWIATOWEGO SPISKU

Remik Okraska

Zresztą, czy serca będziemy sobie mogli nawzajem ofiarować pod choinkami? Sztucznymi - nie prawdziwymi. Ekologowie wybijają nam to z głów. Teraz najbardziej zajęci są autostradami, przeciwni ich budowie. A już rutynowo walczą przeciw naturalnym futrom, przeciw cywilizacji i kulturze. Najchętniej zapędziliby nas do jaskiń, Polskę zaś cofnęli do poziomu skansenu. Coraz bardziej podejrzewam, że to nie wariackie opętanie szaloną ideą powrotu do natury, lecz celowe zabiegi dla zniszczenia gospodarki państwa. Być może są oni naiwnymi wykonawcami - ale kto nimi manipuluje? (...) Lecz tym ludziom obce są logika, konsekwencja i otwartość na argumenty innych. Oni wiedzą lepiej! Tak zaczyna się każdy totalitaryzm: - ktoś wie lepiej!1)

W te słowa pisze Pan Publicysta. Logiczny, konsekwentny i otwarty na argumenty innych. Nie wie, że państwa, w których poziom życia jest o wiele wyższy niż w Polsce, odchodzą od pomysłów typu: autostrady, spalarnie, itp. i w dodatku nie mają zamiaru cofać się do poziomu skansenu, bowiem skansenem, czy raczej jego budowaniem, zajmą się frajerzy, którzy - omamieni wizjami raju na ziemi - na wzór bogatych państw Zachodu będą nam budować wszelkiego rodzaju idiotyzmy, które łaskawy Zachód sprzeda nam za pół ceny. Później się okaże, że była to niedzwiedzia przysługa - władujemy kupę forsy w te cuda i zdziwieni będziemy patrzeć, jak Szwajcarzy wożą towary pociągami zamiast tirami, jak Niemcy renaturalizują koryta rzek itd. Ale wszak "mądry Polak po szkodzie" i wyjątków od tej reguły nie ma. Już przed wojną byli tacy, którzy sporo gadali o niszczeniu polskiej gospodarki i węszyli wszędzie spisek. Tym różnili się od p. Kowalskiego, że potrafili dostrzec absurdalność przemysłowej gigantomanii za wszelką cenę. Tym osobnikom nikt nie zarzucał działania na szkodę Polski. Może dlatego, że o ekologii nie mówili zbyt wiele, przynajmniej w wąskim tego słowa znaczeniu. Tymi panami byli: Roman Dmowski i Adam Doboszyński. Szkoda, że ich troszczący się o Polskę następcy nie wyciągnęli z tego żadnych wniosków No cóż, łatwo zarzucać innym brak logiki, konsekwencji i otwartości na argumenty innych, trudniej samemu wykazać się w praktyce posiadania takich cech. Chyba najwyższy czas zacząć myśleć, bo samo gadanie o tej czynności nie wystarcza. A p. Kowalskiemu dedykuję hasło seminarium, zorganizowanego przez Unabhängiger Ökologen Deutschlands (Niezależnych Ekologów Niemiec): "Ekolodzy i obrońcy ojczyzn płyną w jednej łodzi".2)


1) Marek Arpad Kowalski, Serce pod choinkę [w:] "Najwyższy czas!", nr 51-52/96.

2) Cyt. za: Jarosław Tomasiewicz, Zgniłozieloni - pouczająca historia Federalnej Partii "Die Grünen" [w:] ZB nr 1(31)/92, s.2.


MEDIA, MEDIA...

Bogdan Pliszka

Na początek coś z prasy. Oto "Gazeta Wyborcza" z 3.1.97 zamieściła krótki artykuł P. Agnieszki Fedorczyk pt. Alarm Zielonych. Kilka słów o treści: otóż P. Fedorczyk pisze, iż przed świętami Unia Europejska wpuściła na swój rynek zmodyfikowaną genetycznie kukurydzę firmy Ciba-Geigy (Szwajcaria). Dalej Autorka pisze o protestach polskich Zielonych przeciwko zmienionej genetycznie żywności, następnie omawia Blaski genetyki (to śródtytuł), nie zajmując się - oczywiście - zmienionymi genetycznie karpiami, kukurydzą czy soją, ale... szczepionkami.

Na koniec głos zabiera, a jakże... naukowiec, czyli prof. Ewa Bartnik z Zakładu Genetyki Uniwersytetu Warszawskiego oraz Instytutu Biochemii i Biofizyki PAN (uff...). By nie być posądzonym o czepianie się, cytuję wypowiedź Pani Profesor w całości: Biotechnologia może ogromnie pomóc w produkcji szczepionek, insuliny itp. Z drugiej strony każde osiągnięcie nauki można wykorzystać w różnych celach (weźmy np.. dobrze znany przykład energii jądrowej). (...) Jednak nie widzę zagrożeń, o których mówią Zieloni. Rożne bakterie odporne na antybiotyki istnieją, ale nie na uprawnych polach, tylko w szpitalach. Nie przypuszczam też, że ktoś będzie stosował pestycydy bez umiaru tylko dlatego, że można je bez szkody stosować. Uprawa będzie wtedy dużo droższa i idea opłacalności całej produkcji stanie na głowie. Wielką nadzieją dla chorych jest terapia genowa, choć na razie niewiele daje pozytywnych wyników (...). Poważne badania są prowadzone dopiero od ok. 8 lat. Zanim takiej terapii podda się człowieka, czeka nas wiele badań w probówce i na zwierzętach. Terapie genowe dotyczą dwóch grup chorób: nowotworów i tzw. chorób genetycznych, takich jak: złożony, (...) wrodzony niedobór odporności czy rodzinna hipercholesterolemia. Chyba większość kolegów z mojej branży, podobnie jak ja, nie boi się transgenicznej soi i kukurydzy, a spoglądając na wskazania termometru, myślę, że rośliny odporne na mroź byłyby wręcz błogosławieństwem w naszym kraju.

Teraz moja kolej. Znowu będę złośliwy, ale albo - jak chce P. red. Fedorczyk - dzięki inżynierii genetycznej pomaga się chorym na cukrzycę, karłowatość, wirusowe zapalenie wątroby B (prowadzące do raka wątroby) - z czego P. red. wysnuwa wniosek, iż jest to pierwsza szczepionka przeciwrakowa, albo - jak chce P. Profesor - "terapia genowa" jest wielką nadzieją dla chorych, a Poważne badania są prowadzone dopiero od 8 lat i czeka nas jeszcze wiele badań w probówce i na zwierzętach. Co do obaw, czy raczej ich braku u P. Profesor i jej kolegów: atomiści nie boją się energetyki jądrowej, kaci są zwolennikami kary śmierci, bo jakoś muszą uzasadnić swoją pracę. Zaś co do roślin odpornych na mróz... Pani Profesor! Nie jestem ani biologiem, ani historykiem, ale mimo to pamiętam, że odporną na mróz pszenicę już kiedyś próbował hodować geniusz sowieckiej nauki - Trofim Łysenko.

I na koniec kilka słów o ekonomii. Pestycydy zawsze będzie się opłacało produkować - i zawsze znajdą się tacy, ktorzy wyprodukują je na tyle tanio, że będzie je można mieszać pół na pół z glebą. Może nie w USA, moze nie w Unii Europejskiej czy w reszcie Europy, a nawet nie w państwach WNP, ale kto zabroni Chińczykom zagnać do fabryk chemicznych kilka z kilkudziesięciu (?) milionów więźniów z tzw. "laogai"? Jeśli P. Profesor nie pamięta, to przypominam, że w tym kraju (ChRL) i w paru innych nie ma ani opozycji, ani związków zawodowych, ani praw człowieka (o innych stworzeniach nie wspominając). Może wiec ostrożniej z tą "opłacalnością"?

^ ^ ^

Inną ciekawostkę zaserwował swoim czytelnikom tygodnik "Wprost" z 29.12.96. Oto piórem swego publicysty (a również pisarza i Autorytetu Moralnego) P. Andrzeja Szczypiorskiego, w ostatnim akapicie felietonu pt. Nuda demokracji dworuje sobie z "krajobrazów Warszawy" potraktowanych "rachitycznymi fallusami". Chodzi oczywiście o słupki, które uniemożliwiają samochodom parkowanie na chodnikach. Po części mozna się z P. Szczypiorskim zgodzić, ktoś na tym zarobił i to - jak znam życie - niemało. Pytam tylko Autorytet Moralny, jak inaczej zmusić kierowców do przestrzegania prawa albo i PRAWA. Chodnik - jak sama nazwa wskazuje - służy do chodzenia, a nie do parkowania samochodu. Co do mnie, to obojętnie, czy w stolicy, czy u siebie w Katowicach, czy chociazby w Zadupiu Mniejszym - krew mnie zalewa, gdy muszę wskakiwać między parkujący na chodnikach złom, by przepuścić nadchodzącą z przeciwka matkę z dzieckiem albo i parę zakochanych. Innym też nie jest przyjemnie, gdy uskakują w bok, by przepuścić mnie, gdy gdzieś się spieszę. A tak w ogóle - choćby i parkować na dachach kamienic, to sytuacji to nie poprawi. Transport indywidualny w moim mniemaniu jest pomysłem chorym. W mieście szczególnie, i coś mi się zdaje, że nie trzeba być Wielkim Pisarzem, by to dostrzec. No, ale też nie można krytykować "postępu cywilizacyjnego" na łamach "liberalnego" tygodnika.

^ ^ ^

Z kolei niewyczerpana w pomysłowości Redakcja Rolna TVP w niedzielę 5.1.97 w Magazynie Rolniczym "Tydzień", komentując problemy z uchwaleniem ustawy o ochronie zwierząt, stwierdziła, że konflikt przebiega między ekologami a praktykami produkującymi (!) gęsi i kaczki na białe mięso (cytuję z pamięci). No i masz ci los. Praktycy toczą (u)bój o produkcję mięsa białego, a ekolodzy zawracają im głowy duperelami, że niby kaczkę albo gęś boli. Dodając do tego obrazki z innego programu telewizyjnego (niestety, nie pamiętam ani tytułu, ani dnia emisji), gdzie również kilku "praktyków" tłumaczyło miastowym głupkom, jak należy trzymać psa, mamy już zarys całokształtu stosunków na linii człowiek (?) - stworzenie Boże (oj, chyba nie dla wszystkich). I jeszcze tak całkiem na koniec, praktycznie podchodząc do życia trzeba by zlikwidować domy starców, domy opieki społecznej, zalegalizować eutanazję, rozpropagować aborcję, a ludzkie szczątki przerabiać na paszę dla zwierząt i kosmetyki. Z ekonomicznego punktu widzenia bowiem pomoc społeczna to strata pieniędzy, a cmentarze to strata terenów i to bynajmniej nie zielonych, ale potencjalnych miejsc parkingowych. Przepraszam. Poniosło minie i zacząłem mysleć "ekonomicznie".


BEZ MYDŁA

Sławek Pietrasik

Ponad pół roku temu przestałem korzystać z mydła. Nieważne, jakie były tego przyczyny, natomiast ważne jest to, co w związku z tym odkryłem. Mianowicie, że wbrew moim wcześniejszym przekonaniom, mydło jest zupełnie niepotrzebne w utrzymywaniu higieny i czystości całego ciała. Wystarczy woda. Czuję się świetnie, nie używając mydła czy innych środków. Po pierwsze, stan mojej skóry zdecydowanie się polepszył (niektórzy twierdzą, że jest to spowodowane rzuceniem przeze mnie palenia pół roku temu, ale sądzę, że nie mają racji), a po drugie - mam wspaniałą świadomość bycia fair wobec Natury (przynajmniej na tym odcinku). Polecam więc wszystkim, aby spróbowali, przynajmniej spróbowali, przez jakiś czas nie stosować mydła. Należy po prostu stanąć pod strumieniem wody lub się w niej zanurzyć, dobrze wyszorować ciało jakąś szczotką czy gąbką (usuwa się w ten sposób brud, kurz itp.), a następnie mocno wytrzeć ciało ręcznikiem, tak aby zebrać nim starą warstwę tłuszczu i naskórka. Skóra po takim myciu jest nawilżona i elastyczna, a także z pewnością - czysta. Poza tym chronimy ją przed brutalną ingerencją chemikaliów i pozwalamy na wytworzenie własnej, naturalnej równowagi.

Na początku pojawi się prawdopodobnie wrażenie "braku czystości", co jest związane z wieloletnimi przyzwyczajeniami do mydła. Jednak poczucie to szybko mija. W tej chwili użycie mydła odczuwam jako dyskomfort dla mojej skóry i czuję jego negatywne oddziaływanie. Dla osób z bardzo krótkimi włosami polecam również unikanie wszelkich chemicznych środków do mycia głowy. Wystarczy włosy wypłukać i mocno wytrzeć ręcznikiem. Niezłą rzeczą może być tu płukanie różnymi mieszankami ziołowymi czy innymi, co pozwala na dokładniejsze oczyszczenie oraz pozostawia przyjemny zapach.

Na koniec chciałbym zaznaczyć, że nie jestem żadnym naukowym specjalistą dermatologii, kosmetyki czy tym podobnych, a wszystko co tu napisałem, opiera się jedynie na własnych doświadczeniach.


CZY PRACUJĄC MOŻNA BYĆ PRZYJACIELEM CZŁOWIEKA?

Ryszard Skrzypiec

Co rusz ktoś wzywa społeczność konsumentów do podjecia jakiejś akcji. Coraz częściej i coraz głośniej odwołuje się do sumień, by w imię szlachetnych celów zbojkotować produkty, którymi zasypują rynki najróżnorodniejsi producenci. Najczęściej ostrze protestu zostaje skierowane przeciw zachodnim koncernom. To one zagrażają naszemu bezpieczeństwu, namawiając, sugerując lub zmuszając do nabycia produkowanego przez nich "dobra". Postępują tak, nie oglądając się na czyjekolwiek potrzeby czy wpływ tychże wyrobów na nasze zdrowie lub stan środowiska. Jak można wnioskować na podstawie przeprowadzanych akcji, w polskiej rzeczywistości działają tylko dwa koncerny, godne by stać się obiektem ataków i wystąpień.

Paradoksalnym może wydać się twierdzenie, że działania polegające na bojkotowaniu przez konsumentów jakichś wyrobów, są równie łatwe do przeprowadzenia, co mało skuteczne, chyba że ich obiektem stają się małe lub bardzo małe firmy.

Z jednej strony w sytuacji nadmiaru dóbr konsumpcyjnych, każdy konsument może łatwo stać się ewentualnym uczestnikiem bojkotu. Nie musi nawet zmieniać sklepu, wystarczy, że sięgnie po sąsiedni towar. Jednak to właśnie nadmiar towarów jest źródłem nieskuteczności działań. Trudno wyobrazić sobie, by wielkie koncerny, przeciw którym toczy się batalia, potrafiące uczynić wiele dla zdobycia lub rozszerzenia rynku kosztem wyeliminowania konkurencji, udzieliły poparcia akcjom prowadzonym w imię haseł poszanowania praw człowieka czy ochrony środowiska. Która firma petrochemiczna udzieli wsparcia akcji czy chociaż potępi poczynania Shella w Ogonii w imię szczytnych haseł, gdy sama ma problemy podobnej natury. Ostatnio wypłynęła sprawa dyskryminacji rasowej w firmie Texaco. Która z organizacji jest w stanie podjąć skuteczną walkę z konglomeratami, których budżety przekraczają dochód narodowy brutto niejednego państwa - i to niekoniecznie afrykańskiego. A jest to walka o klienta, którą trzeba podjąć i prowadzić na tym polu, na którym przeciwnik posiada zdecydowaną przewagę. Jedynym środkiem, który skutecznie podtrzymuje akcję przy życiu, jest prowadzenie permanentnych akcji reklamowych, a w tej dyscyplinie firmy wielkości Shella są nie do pobicia. W efekcie akcje nie przynoszą oczekiwanych rezultatów. Tak można przynajmniej sądzić z publikacji dorocznych wyników spółek, w których to rankingach żadna z firm nie utraciła swej pozycji, a jeśli nawet tak się stało, to nie w wyniku takich działań. Nie mam zamiaru twierdzić, że akcje są niepotrzebne, a ich przeprowadzanie bezsensowne, i na pewno nie nawołuję do rezygnacji z nich. Trzeba jednak wiedzieć, że bojkot towarów produkowanych przez jedną firmę przysparza klientów innej, równie mało świętej i przyjaznej człowiekowi, co bojkotowana. Ideałem byłoby działanie, w wyniku którego nastąpiłoby zmniejszenie spożycie bojkotowanego dobra globalnie, a nie tylko firmowanego szyldem jednej korporacji. Czy nie korzystniejsza jest selektywna rezygnacja z pewnego typu dóbr?

Bojkoty produktów, które mogą przybrać formę fajnej zabawy, pełnią raczej funkcję nagłaśniania występujących problemów, zasygnalizowania problemów, które wymagają rozwiązania lub służą do wyrażania własnych preferencji. Jednakże to, co istotne, odbywa się na poziomie, na którym udzielamy poparcia aparatowi bądź firmie. Stawianie oporu na poziomie konsumenckim jest równie łatwe, co trudne: dla nielicznych - łatwe, dla innych - trudne. A bliższe ideałowi wolności jest właśnie stawianie oporu, niż uleganie zachciankom w imię wolności ich realizacji. Stawianie oporu na poziomie udzielania poparcia przez pracę lub wspólpracę jest - dla jak wielkiej większości? - zupełnie niemożliwe. Konstrukcja współczesnego społeczeństwa zmusza każdego do wykonywania pracy zarobkowej. Problemem staje się więc jakość wykonywanej pracy, stopień podporządkowania wymaganiom pracodawcy, naruszającym osobiste przekonania oraz zaoferowane warunki pracy.

W pogoni za środkami do życia, a z czasem już wyłącznie za środkami konsumpcji, podejmujemy jakąś pracę. Jak wynika z publikowanych sondaży, największym powodzeniem wśród absolwentów cieszą się firmy, które tylko na poziomie deklaratywnym mogą zostać uznane za przyjaciela człowieka. Są to głównie firmy będące producentami najpopularniejszego śmiecia (np. Pepsico, Coca-cola) lub instytucje finansowe, których przyjazna działalność ograniczona jest wyłącznie do grupy największych udziałowców, będących zarazem członkami zarządu lub ich rad nadzorczych.

Kierując się tym samym popędem wybieramy sobie zawody. W tej dziedzinie niesłabnącą popularnością cieszą się zajęcia mające na celu sprzedaż wyprodukowanego w nadmiarze towaru. Pracownik działu reklamy, marketingu, przedstawiciel handlowy. Czy pracownik wykonujący sumiennie swoje zadania w dziale reklamy producenta papierosów jest przyjacielem człowieka? Ten przykład, ze względu na sam towar jest być może najbardziej wyraźnym, ale śmiem twierdzić, że poczynania na tym polu dotyczące jakiegokolwiek produktu różnią się w niewielkim stopniu. Odwoływanie się do jakichś niewysłowionych potrzeb jest tak mało przyjazne potencjalnemu konsumentowi, jak bardzo przyjazne są temu, kto czerpie z tego bezpośrednie korzyści.

Podjęcie pracy nie jest jednakże takim prostym zadaniem. Jeżeli dostąpimy zaszczytu ubiegania się o nią, oprócz legitymowania się wiedzą lub umiejętnościami, musimy jeszcze spełnić mnóstwo najprzeróżniejszych wymagań. Przeglądając ogłoszenia, można dojść do smutnego wniosku, że tak naprawdę żaden pracodawca nie pragnie zatrudnić pracownika, któremu przysługują z tego lub innego tytułu jakieś prawa. Ci pracodawcy, których głównym, jedynym bądź zasadniczym żądaniem jest pełna dyspozycyjność, w istocie nie poszukują pracownika, a co najwyżej - niewolnika. Rozwinięcie pojęcia "pełna dyspozycyjność" oznacza gotowość służenia firmie całą dobę za to samo wynagrodzenie. Już mniejsza o wynagrodzenie. Oznacza również rezygnację z prawa do wypoczynku i życia osobistego. A to już z pewnością stanowi ograniczenie podstawowych swobód i wolności. Trudno znaleźć pracodawców, którzy poszukując pracowników pogodziliby się ze zmniejszeniem swojej kontroli nad nimi, zezwalając na dowolny czas pracy.

Trudno spełnić większość wymagań pracodawców. Pomijając niechwalebną, pełną dyspozycyjność, idealnym kandydatem jest osoba młoda, legitymująca się dwudziestoletnim doświadczeniem zawodowym. Czasem, co prawda można spotkać się z preferowaniem osób młodych bez jakiegoś doświadczenia. To oznaczać może jedno, np. półroczny okres pobytu w pralni mózgu. A wtedy stajemy się po prostu posłuszni, wykonując każde polecenie bez zagłębiania się w jego istotę i ludzki wymiar.

Większość nowoczesnych stanowisk pracy w tzw. sektorze wysoko kwalifikowanych usług wiąże się z jazdą samochodem, o czym świadczy kolejne popularne wymaganie, czyli posiadanie prawa jazdy lub czasem samochodu.

I już na koniec, wymaganie, które często przeważa nad wszystkimi tu wyszczególnionymi, w tym nawet wiedzą czy umiejętnościami. Jest to sprawa obowiązującego stroju. Zadaję sobie pytanie, jakim pajacem trzeba się stać, by otrzymać jakąś pracę?

Czy te wątpliwości mają jakieś znaczenie w obliczu kilkunastoprocentowej stopy bezrobocia, gdy łapiemy się jakiejkolwiek pracy, by zapewnić sobie utrzymanie? Czy w tej sytuacji jesteśmy zmuszeni godzić się na kazdy wybryk dysponującego środkami? Czy zupełnie bezsensowne jest odwołanie się do najwyżej wykwalifikowanych kadr, by podejmując pracę, prócz wymiaru gotówkowego miały na względzie stopień, w jakim wykonywane zajęcie będzie przyjazne człowiekowi? Oby.


ODBRĄZAWIANIE PIERWSZYCH ZIELONYCH

Marek Maciołek

(...) Kiedy mnie ktoś pyta, czy Indianie byli ekologami, czy byli wegetarianami - niezmiennie odpowiadam: nie, nie byli, wręcz przeciwnie - potrafili wykorzystać otaczający ich świat roślinny i zwierzęcy w sposób absolutny. Niczego im nie brakowało. Pojawienie się białych handlarzy, oferujących nowinki technologiczne typu kociołki do gotowania wody czy szklane koraliki, potraktowali jako drobną okazję do lenistwa. Rzecz jasna, łatwiej jest zagotować wodę w metalowym kociołku aniżeli wrzucać gorące kamienie do pęcherzy dzikich zwierząt, czy specjalnych koszyków z brzozowej kory.

Jednocześnie nie musieli się obawiać, że wytępią jakieś gatunki zwierząt czy roślin. Przy tak niewielkim zaludnieniu kontynentu północnoamerykańskiego było to po prostu niemożliwe. To skłaniało czasami do bezmyślności, jak zauważa nasz rodak, Sygurt Wiśniowiecki, który w 1874 roku brał udział w ekspedycji pułkownika Custera w Góry Czarne. Nasz korespondent pisał o spustoszeniu, jakie siały w puszczy ogniska, pozostawione przez Siuksów bez opieki. Ówcześni drwale nie byliby w stanie wyciąć tylu hektarów lasu, ile Indianie puścili z dymem.

Przy całej swej bezmyślności nie mogli jednak zagrozić ziemi. Rozumieli się doskonale, uczyli się wzajemnie rozpoznawać i szanować. Trudno dziś zrozumieć istotą więzi Indianina z ziemią. Przybliżeniem będzie tu historyczne przywiązanie polskiego chłopa do ziemi. Ziemia jest całym światem, gdy nie ma się ziemi, życie traci sens. Egzystencja staje się niemożliwa. Stąd dramat Indian osadzanych siłą na małych skrawkach rezerwatów, stąd apatia i utrata chęci do życia.

Współczesne głosy apelujące o uznanie Indian za pierwszych ekologów uważam za kolejny przejaw kolonizacji. Zabrano im ziemię, teraz chce się odebrać także idee. Trzeba zwrócić uwagę, że ekologia to wymysł cywilizacji technicznej, która po doprowadzeniu świata na skraj zapaści, szuka ratunku i usprawiedliwienia dla siebie. Technika oparta jest generalnie na podpatrywaniu przyrody, to wiedza wydzierana naturze. Nauka jednak kosztuje i to całkiem sporo. Ekologia, czyli ratowanie tego, co jeszcze zostaje, jest próbą zahamowania cywilizacji technicznej. Czy istotnie? To właśnie dzięki ekologii powstało dziwaczne określenie "zdrowa żywność", a w ślad za nim ruszył cały przemysł wytwórczy, korzystający z kolejnych technologii. Bez "nowej" a pradawnej świadomości ekologicznej na nic się zdadzą apele ekologów czy złowieszcze raporty naukowców.

Problem tkwi zupełnie gdzieś indziej, mianowicie w naszym lenistwie i bezmyślności. Wszelkie wynalazki (prawie zawsze energochłonne) mają nam ułatwić życie, zaoszczędzić czas, z którym i tak potem nie mamy co zrobić. Aby więc ekologia miała sens, potrzeba nam: pomysłowości w umiejętnym wykorzystaniu dostępnych nam surowców (aby zostawiać po sobie mniej odpadów i śmieci), poszanowania pracy (aby odejść od wyrobów jednorazowych) i nade wszystko - myślenia.

Tego wszystkiego można nauczyć się od amerykańskich tubylców (...) Droga pokoju Hopiów pozostaje jednym z największych osiągnięć tubylczej myśli humanistycznej, uczącej jak zachować równowagę człowieka ze światem. (...) chciałbym dodać przykład Irokezów, którzy stworzyli Wielkie Prawo Pokoju (kaianerekowa) i koncepcję "Siódmego Pokolenia" (the Seventh Generation). Na ziemi jesteśmy tylko gośćmi, na czas naszego życia dano nam ją w darze, abyśmy i my przekazali go w darze naszym dzieciom. W Konfederacji Irokezów wszelkie plany wykraczające poza interes jednostki rozważano i realizowano z myślą o siódmym pokoleniu, jakie ma się dopiero narodzić.

Zastanawiano się, jakie skutki mogą przynieść nasze dzisiejsze działania w przyszłości, czy naszym dzieciom i wnukom (do siódmego pokolenia) będzie się żyło dobrze, co one odziedziczą po nas, co otrzymają w spadku?

Warto więc wyjść poza etykiety ekologii i przyswoić sobie myśli tubylców. Zawsze twierdziłem, że sama wiedza o Indianach nie ma większego znaczenia. Potrzebne jest doświadczenie, przeniesienie wartości tubylczych kultur na własny grunt. Czynią to już autorzy popularnych filmów przyrodniczych i geograficznych, którzy sięgają do indiańskich legend, wierzeń i tradycji, aby zrozumieć zachowanie ziemi i zwierząt. Nikt lepiej nie poznał amerykańskiego kontynentu niż Indianie, jego tubylczy mieszkańcy. Zawsze byli skłonni dzielić się swą wiedzą i pokarmem. Tacy byli czterysta lat temu, gdy ratowali pierwszych osiedleńców od śmierci głodowej, ucząc ich uprawy kukurydzy; tacy są i dzisiaj, dzielący się swym zrozumieniem harmonii z ziemią i wszystkim, co nas otacza.

rysunek

Rys. Jarek Gach

ciąg dalszy


BZB nr 27 - Silva rerum. Ekologiczne miscellanea | Spis treści