Od wielu lat pojawiają się w Polsce próby czynnego kształtowania środowiska przyrodniczego większych jednostek krajobrazowych i administracyjnych, zgodnie z wymaganiami ekologii, ochrony przyrody itp. Nie zawsze są to próby udane; często pozostają realne tylko w sferze imaginacji ich twórców. Jeszcze częściej zasięg tych prób nie wykracza poza horyzont poznawczy autorów; "ekologią" jest to, co sami za ekologią uważają1. Przykładowo w różnych programach ekologizacji spotyka się pewne zamysły uporządkowania gospodarki odpadami i ściekami, wprowadzania zadrzewień, niejasne koncepcje ekologizacji rolnictwa, nie precyzując bliżej na czym to miałoby polegać, pewne (akcyjne zresztą) próby edukacji ekologicznej. Czasem są to pomysły w rodzaju poszukiwań alternatywnych paliw, eliminacja pieców węglowych, koncepcje różnego rodzaju plantacji energetycznych itp. Tym co je łączy jest absolutna dowolność i przypadkowość.
Nie są to pomysły z gruntu złe. Trzeba doceniać ich wartość, szczególnie jeśli wychodzą one od lokalnych społeczności. Jest to jednak rzadki przypadek, częściej inicjatywa wychodzi od władz gminnych czy wojewódzkich. Gorzej, gdy pomysły na ekologizację są dziełem ludzi i grup interesów (np. naukowców) spoza danej społeczności lokalnej i godzą w jej partykularne interesy. Napotykają wtedy mur niechęci i obojętności samych zainteresowanych. Jest to szczególnie widoczne i niemalże typowe w przypadku dużych jednostek; różnego rodzaju "Zielonych Płuc", rezerwatów biosfery (np. Puszcza Białowieska, Bory Tucholskie), parków narodowych (np. Kampinoski PN, Tatrzański PN), parków krajobrazowych itp.
Okazuje się, że najsłuszniejsze nawet postulaty ochrony przyrody na jakimś obszarze nie mogą dyskryminować mieszkających tam ludzi, czynić z nich obywateli gorszej kategorii. Ta oczywista z pozoru prawda jest nagminnie ignorowana przez różne autorytety, dostrzegające tylko przedmiot własnej adoracji, względnie swój osobisty czy grupowy interes.
Profesor Tadeusz Kotarbiński powiedział kiedyś, że nie może być nauczycielem ktoś, kto głosi jakąś prawdę, sam w nią nie wierząc. Trzeba sobie jasno powiedzieć, że z moralnego punktu widzenia - nie można innym narzucać takiego sposobu życia, jakiego sami byśmy nie akceptowali. Oznacza to, że np. uczony czy urzędnik żyjący pełnią życia zurbanizowanego, a więc z natury niezgodnego z postulatami ekologii, nie ma moralnego prawa domagać się "ekologizacji" odległych "prowincji". Musi uwzględniać realia społeczne, inaczej cała akcja zmieni się w koncert życzeń.
Nie oznacza to, że eliminujemy zupełnie element przymusu (ekodyktatury), że ekologizacja jest typowym dziełem samorządowym (eko-samodyscyplina). Jak nigdy dotąd - właśnie w działaniach proekologicznych ujawnia się przewaga pojęć "dobra ogółu" nad liberalnie pojętą "wolnością jednostki", prawem własności, interesem jednostki itp.
W miarę jak będzie rosła świadomość ekologiczna społeczeństwa ta sprzeczność będzie coraz bardziej widoczna. Nie musi to jednak oznaczać tworzenia jeszcze jednego systemu przymusu. Sukces ekologizacji gminy, to takie sterowanie tym procesem, gdzie suma korzyści przewyższy ewentualne niedogodności. Inaczej nie będzie sukcesu, a ekologizacja pozostanie w sferze życzeń.
Jest jeszcze jedno poważne źródło ewentualnych niepowodzeń. Ekologizacja gmin wiąże się z przepływem znacznych pieniędzy z budżetu gmin, różnego rodzaju funduszy ekologicznych, fundacji, nagród itp. Może się zdarzyć, że w pogoni za sukcesem zacznie się tworzyć działania pozorne, a pieniądze będą przeciekać tam, gdzie nie powinny. Trudno sobie wyobrazić większą kompromitację całej idei. Dlatego i tu potrzebny jest szczególnie czuły mechanizm nie dopuszczający nawet cienia możliwości nadużyć.
Do podjęcia tego problemu skłoniło mnie kilka
przyczyn. Po pierwsze - udział w próbach zainicjowania
ekologizacji dwóch gmin w byłym województwie
toruńskim, gdzie niekompetencja walczy o lepsze z dobrymi
chęciami. Po drugie - doświadczenie przeszło 30
lat świadomego życia - poświęcone różnym
zagadnieniom ekologii teoretycznej i praktycznej. Po trzecie wreszcie
- próba odpowiedzenia sobie na pytanie: "czy to już
ten właściwy moment?" Wydaje się, że tak.