Dzisiejsze leśnictwo tak krytycznie oceniane przez obecne ruchy ekologiczne, nie jest zresztą niczym innym, jak praktycznym zastosowaniem reguł ekologizacji w przeszłości i konsekwentnym stosowaniem ich do dzisiaj. W tym sensie nie jest ani ochroną przyrody, ani gospodarką, choć spełnia z nawiązką zadania ochronne i ekologiczne, oraz gospodarcze. "Wynalazku" leśnictwa dokonano przeszło 200 lat temu i było ono wówczas prawidłową reakcją na bezprecedensowe plądrownicze i rabunkowe użytkowanie lasu, grożące całkowitym wyniszczeniem ówczesnych lasów, dalekich już wtedy od stanu naturalnego. Nowożytne leśnictwo europejskie nie było więc tyle gospodarczym zawłaszczaniem naturalnych lasów (co okazyjnie się oczywiście zdarzało), ile racjonalną próbą uporządkowania (i ratowania) samej zasady - trwałości lasu. To, że z biegiem czasu proces ten uległ daleko idącej autonomizacji i podporządkowaniu wymogom przemysłu (sam stał się niejako przemysłem) jest sprawą jakby drugorzędną, jako że jest to proces w dużym stopniu odwracalny.
Gospodarka leśna wykształciła cały zestaw technik tylko jej właściwych. Jej dziełem jest istnienie lasów zagospodarowanych, dalekich przecież od swych pierwotnych początków. Jest to las "w stanie gospodarstwa", w odróżnieniu od lasu pierwotnego, będącego tylko "w stanie użytkowania" (prof. Marszałek). Las stał się przez to tworem na swój sposób "udomowionym". Dzisiejsza ekologizacja gospodarki leśnej jest więc "ekologizacją do kwadratu", ekologizuje bowiem coś, co ekologizowało się z górą 200 lat. Tyle, że jak się zdaje - nikt tego dotychczas "nie zauważył" (a przynajmniej krytycy leśnictwa)!
Można sobie wyobrazić, że "ekologizacją do sześcianu" będzie powrót do pełnej naturalizacji, czy naturalizacji niby pełnej.
Hodowla lasu, o której specyficzny charakter leśnicy walczą od dziesiątków lat, jest w tym pojęciu zestawem technik ekologizacyjnych. Gdyby ich nie stosować, to w konkretnych, niesprzyjających lasom warunkach, mielibyśmy do czynienia nie tyle z naturalnym odnowieniem, co ze zdziczeniem powierzchni, degradacją siedliska i z naturalną sukcesją wtórną, rozpoczynającą się od obsiewu powierzchni gatunkami pionierskimi (brzozą, osiką, olszą, wierzbą).
Las pierwotny jest tworem pięknym i wspaniałym dopóty, dopóki nie wejdziemy do niego z użytkowaniem. A jak wyglądały lasy po użytkowaniu plądrowniczym czy po wojnach - wystarczy sprawdzić w stosownej literaturze, lub naocznie - w polskich lasach niepaństwowych lat 1990-tych. To co wówczas z lasu zostaje nie jest godne zainteresowania ani zwolenników lasów pierwotnych, ani rzeczników racjonalnego leśnictwa. Całe nieporozumienie bierze się stąd, że leśnictwo wynalazło sposób sztucznego naśladowania utopii lasu wysokopiennego w niezwykle krótkim czasie, z pominięciem etapu powtórnej sukcesji wtórnej. Docelowa struktura lasu jest planowana już na etapie uprawy. Jeśli np. sadzimy las, to najczęściej w takiej strukturze w jakiej chcemy go oglądać jako drzewostan dojrzały.
Gospodarka leśna nie jest więc niczym innym, jak historycznie uwarunkowaną "ekologizacją pierwszego stopnia" (z elementami wyższych stopni ekologizacji). Identycznie - na tym samym etapie ekologizacji - sadzimy chronione rośliny, pomagamy rzadkim czy pożytecznym gatunkom zwierząt i to z takim wyrachowaniem, że spodziewamy się tego samego - mierzalnego wpływu przyrostu ich populacji na przebieg procesów biologicznych w interesującym nas fragmencie biosfery.
Drzewostan - podstawowe pojęcie teorii leśnictwa i podstawowa jednostka lasów gospodarczych ma się tak do puszczy pierwotnej, jak przykładowe sikory budujące gniazda ze sztucznego włókna w sztucznych (geometrycznych) skrzynkach lęgowych, zawieszonych na słupkach wśród niskich zarośli mają się do swych protoplastów lęgnących się w naturalnych dziuplach, w naturalnym lesie. Albo jak niedźwiedź w Tatrach szukający pożywienia po śmietnikach (albo... w plecakach turystów), czy żuraw zakładający gniazdo w kępie szuwarów pośrodku wsi, względnie rój pszczeli z wielokondygnacyjnego ula wobec swych puszczańskich pierwowzorów.
Gospodarka leśna (zresztą i łowiecka, rybacka, pszczelarska, nawet rolnictwo) jest jakąś formą ekologizacji. Nazwijmy ją ekologizacją pierwotną. Polega bowiem na wykorzystaniu naturalnych mechanizmów dla wzmocnienia procesów gospodarczych.
Jeśli więc leśnicy i ekolodzy mówią o ekologizacji, powinni najpierw ustalić o... której. Wygląda bowiem na to, że jest to pojęcie poddające się wielokrotnemu stopniowaniu. Uściślając - ekologizacja, jako technika celowego ingerowania w procesy przyrodnicze na obecnym zakręcie historii jest pojęciem niejednoznacznym i stopniowalnym;
Rolnictwo w swej obecnej formie, zakładającej utrzymanie trwałości przyrodniczych warunków produkcji też ma za sobą pierwszy etap ekologizacji (w formach typowych dla rolnictwa właśnie). Żarowe rolnictwo, stosowane w Europie do późnego średniowiecza, a np. w wielu rejonach Afryki do dzisiaj, polega na uprawie celowo stworzonego pożarzyska do czasu kompletnego wyjałowienia gleby, po czym następuje porzucenie danej powierzchni na rzecz nowej. Można przyjąć, że w sensie skutków przyrodniczych odpowiada ono plądrowniczemu etapowi gospodarki w lasach pierwotnych, tyle że w odniesieniu do rolnictwa oznacza to plądrownicze poszukiwanie ziemi. Przez analogiczny etap przeszło łowiectwo, pasterstwo, rybactwo, pszczelarstwo, np. rybactwo do dzisiaj jest na etapie plądrowniczej "gonitwy za rybą" w światowym wszechoceanie.
Pierwotna ekologizacja rolnictwa była próbą zahamowania procesów degradacyjnych, podjęta w obliczu rosnącej liczby ludności. Kultury, cywilizacje, które nie umiały sobie z tym poradzić - ginęły pod piaskami pustyni. Ekologizacja ta polegała na odkryciu płodozmianu (zastępującego naturalną sukcesję). Płodozmian tzw. pierwotny w formie trójpolówki (ugór - zboże ozime - zboże jare) w Polsce wprowadzony na stałe od późnego średniowiecza (ok. XV w.). W końcu XVIII w. i początkach XIX w. następną modyfikacją trójpolówki było odkrycie płodozmianu czteropolowego: okopowe (na oborniku) - zboże jare - rośliny motylkowe - zboże ozime. Płodozmian ten nazywamy też norfolskim, przechodzi różne ewolucje; z rolnictwa ekologicznego znamy już nawet płodozmian 8 letni. W swej zasadniczej formie obowiązuje do dziś z istotnym uproszczeniem, wywołanym naiwną wiarą w technologię, tj. znaczącym wyeliminowaniem upraw motylkowych i zastąpieniem ich syntetycznymi nawozami sztucznymi. I to istotne złamanie zasady tego płodozmianu jest w dużej mierze odpowiedzialne za negatywne skutki współczesnej katastrofy rolnictwa. System płodozmianowy wytworzył szereg dodatnich sprzężeń zwrotnych. Użycie obornika na tak szeroką skalę było możliwe dopiero w wyniku wzrostu pogłowia zwierząt hodowlanych. Wzrost ten był możliwy tylko dlatego, że udało się przetrzymać więcej zwierząt przez zimę, a to było możliwe dzięki temu, że na szeroką skalę zaczęto uprawiać rośliny okopowe. Wprowadzenie okopowych i motylkowych było tyleż skutkiem odkryć geograficznych, co wynikiem celowej selekcji. Rośliny okopowe i motylkowe będące do dzisiaj uprawiane, są w dużej mierze typowym produktem technologii - zastosowania wyników badań naukowych i techniki. Są typowym barbaryzmem przy pomocy którego wykorzystano potencjalne możliwości produkcyjne tych roślin do maksimum.
Przez zastosowanie obornika oraz roślin okopowych i motylkowych "pielęgnujących glebę", zdołano po raz pierwszy nie tylko zahamować degradację gleb, ale przeciwnie, podnosić stale ich żyzność. W efekcie wzrosła też w znaczący sposób produkcja zbóż - warunek powodzenia hodowli (słoma - obornik) i przyczyna XIX-wiecznej "małej eksplozji demograficznej" w Europie i Ameryce Północnej.
Dochodzimy więc do wniosku, że istniejące metody gospodarowania zasobami przyrody nie są tworami aż tak wynaturzonymi, jak chcieliby je wiedzieć zwolennicy "ultraekologii". Wręcz przeciwnie, uratowały od zagłady albo Ziemię, albo ludzkość. Próby rozumnego kierowania procesami przyrodniczymi podejmowano z myślą o racjach gospodarczych i społecznych, a nie ekologicznych. Wtedy naczelną zasadą była zasada trwałości danego przedmiotu gospodarki. Dziś mówimy: ekologia przed gospodarką. Dzieląca te pojęcia przepaść semantyczna nie może być traktowana jako jedyne kryterium tego co gospodarcze i tego co "ekologiczne". Spójrzmy teraz na stan faktyczny.
Najwcześniej, bo we wczesnym średniowieczu rozpoczęto rewolucję ekologiczną w bartnictwie - prototypie pszczelarstwa21. Potem w rolnictwie; raz w średniowieczu, potem w XIX w. Wreszcie w leśnictwie - przeszło 200 lat temu. W łowiectwie i bartnictwie te procedury są bodajże najmniej zauważalne, choć różne zabiegi porządkujące łowiectwo pojawiają się już w średniowieczu (wówczas z myślą o zachowaniu praw polujących władców i wielmożów). Współczesne nam przetargi o limity połowowe ryb na poszczególnych morzach to w rybactwie początek drogi, którą inne dziedziny rozpoczęły kilkaset lat temu i to ostatni już fragment biosfery, gdzie można było gospodarować rabunkowo.
Plądrowniczy etap pszczelarstwa to zbieranie miodu bez troski o dalsze losy roju (fakt znany do dzisiaj u prymitywnych plemion zbierackich Indii, Afryki czy Australii, w Rosji do XVI w.), w łowiectwie - wybijanie zwierzyny aż do skutku. Już we wczesnym paleolicie miało miejsce tzw. Wielkie Zabijanie (M. Ryszkiewicz), którego bezpowrotną ofiarą padły liczne gatunki wielkich ssaków w Ameryce przedkolumbijskiej, Europie. W pasterstwie - wypas do stanu pustyni (Bliski Wschód, Azja Centralna, Sahara).
Można więc śmiało przyjąć (w ramach uzgadniania pojęć), że wszędzie tam, gdzie udało się ominąć negatywne skutki rabunkowej pierwotnej gospodarki mamy do czynienia z pierwotną ekologizacją. Można dalej przyjąć, że ówczesne, pierwotne formy ekologizacji przyczyniły się do powstania nowoczesnego pszczelarstwa, łowiectwa, rybactwa, rolnictwa i leśnictwa. Spór o to, czy były to bardziej zabiegi z dziedziny ekologii, czy jednak zabiegi typowo gospodarcze, jest sporem anachronicznym - były dokładnie tożsame.
Dzięki racjonalizacji pobierania użytków przyrodniczych i technik ich odtwarzania uzyskano mocne podstawy trwałości przyrodniczych warunków produkcji. To właśnie trwałość tych warunków była niezbędna do wzrostu liczby osiadłej ludności, co z kolei przyczyniło się do rozwoju cywilizacji. Rozwój cywilizacji byłby niemożliwy w sytuacji "gospodarki naturalnej" - ta zawsze prowadzi do gwałtownej degradacji środowiska przyrodniczego. Zresztą, coś takiego jak gospodarka naturalna prawdopodobnie nie istnieje. Mogła istnieć jedynie w Raju przed Wielkim Rozdzieleniem, gdy nieliczna populacja ludzka była takim samym elementem przyrody jak inne gatunki zwierząt.
W ramach tegoż uzgodnienia pojęć współczesne wołanie o ekologizację nie jest ani szczególnie odkrywcze ani zbyt rewolucyjne. Okazuje się, że jest zaledwie sprzeciwem wobec negatywnych skutków intensyfikacji produkcji. Jest sprzeciwem wobec utopii uprzemysłowienia rolnictwa, leśnictwa itp. i jest sprzeciwem wobec negatywnych skutków oddziaływań samego przemysłu, motoryzacji i urbanizacji na przyrodę. Coraz częściej też trend ten atakuje cały dorobek biologii stosowanej, bez zrozumienia jej głębokiego sensu (i głębokiego dramatu). Uważam dalej, że przynajmniej to ostatnie zagadnienie wyjaśniłem w wystarczający sposób.
Niepowodzenie eksperymentów "uprzemysławiających" rolnictwo i leśnictwo objawiające się zachwianiem trwałości jednego i drugiego są bardzo ważnym doświadczeniem cywilizacji u początków ery poprzemysłowej.
Pozostając ciągle przy definicji ekologizacji jako techniki zapewniającej trwałość procesów przyrodniczych w poddanych gospodarce zasobach przyrody przy użyciu mniejszej subwencji energetycznej i z wykorzystaniem zarzuconych mechanizmów biocenotycznych trzeba dodać, że równoprawną rolę spełniać tu może (i musi) nowoczesna technologia.
I jeśli jest coś rewolucyjnego w tym pojmowaniu ekologizacji, to właśnie synteza mechanizmów przyrodniczych i technologicznych, co obejmuję wdzięczną nazwą "nowej barbaryzacji", które to pojęcie ma aspekt zdecydowanie pozytywny i twórczy.
Z tego punktu widzenia, jeśli przyjmiemy paradygmat o wyjątkowej roli człowieka w dziejach Kosmosu a biosfery w szczególności, raz zaczęty proces eksploatacji i przekształcania przyrody będzie trwał nadal. "Nowa ekologizacja" zatem stoi przed dziejową szansą (i wyzwaniem). Jeśli się nie mylimy w ocenie skutków i przyczyn, stanie się potężnym impulsem dla jakościowych przekształceń współczesnej nam cywilizacji. Gdyby się nie udała - zginie cywilizacja; okaleczona przyroda jakoś sobie poradzi.
Celowo używam zamiennej formy: "ekologizacja jest formą ochrony przyrody", "ochrona przyrody jest częścią ekologizacji". Z tym zastrzeżeniem, że ochrona przyrody pojmowana będzie szeroko, nie tylko w swym konserwatorskim (i konserwatywnym) znaczeniu. Ekologizacja daleko wykracza poza takie formuły ochrony przyrody, więc jest pojęciem ogólniejszym. Jednocześnie jednak jakikolwiek sukces ekologizacji sprzyja rzecz jasna ochronie przyrody.
Ideałem cywilizacji przyszłości byłby taki
stan, w którym ochrona przyrody będzie niepotrzebna,
bo wszystkie składniki niby - naturalnego środowiska
są jednakowo pieczołowicie chronione ze względu
na ich utylitarne znaczenie, określane eufemizmem: "spełnianie
ściśle określonej funkcji ekologicznej". A
stan taki byłby wynikiem ekologizacji, o której nikt
już nie będzie pamiętał, tak jak nie pamiętamy
początków bartnictwa, płodozmianu rolniczego,
czy mylimy znaczenie średniowiecznych prawnych regulacji
łowieckich, względnie - odsądzamy od czci i wiary
twórców nowoczesnego leśnictwa, nie pamiętając
w istocie, skąd i dlaczego się wzięły lasy
hodowane ludzką ręką.