Mam wątpliwej (moralnie) wartości satysfakcję, gdy moi koledzy - ekolodzy walcząc przecież o słuszną sprawę borykają się z oporami lokalnych społeczności przed "naukowo" pojęta ekologizacją. W tym tkwi jakiś błąd. A może po prostu grzech pychy "tych, którzy wiedzą lepiej" co maluczkim potrzeba?
Nie przeceniajmy zbytnio ekologów; potrafią być doskonale krótkowzroczni. Nie przeceniajmy też "ludowego rozsądku". Ten również jest krótkowzroczny. To właśnie chłopska skrzętność i zaradność (że nie powiem pazerność) doprowadziła rolnictwo na skraj katastrofy ekologicznej. Ale też dzięki historycznym zbiegom okoliczności anachroniczne pod wieloma względami polskie rolnictwo "zakonserwowało" takie struktury i procesy o jakich "nowoczesny" świat dawno już zapomniał. Jest to maksymalna różnorodność upraw, wyrażająca się dużą mozaikowością pól, stosunkowo niski poziom chemizacji, niski poziom subwencji energetycznej, a co za tym idzie - stosunkowo duży udział żywej siły roboczej, zachowanie wielu gatunków roślin i zwierząt typowych dla krajobrazów naturalnych itp. Ewidentnym fenomenem jest mieszkanie na wsi i utrzymywanie się z rolnictwa 30 - 40% ludności.
Rewolucja obywatelska lat 1980-tych i liberalizacja lat 1990-tych "zaskoczyła" nas w tej nietypowej sytuacji. Jest to sytuacja nietypowa dla ery przemysłowej i postkomunistycznej zarazem. Tak liberalizm zachodni, jak i kolektywizm wschodni w swych dążeniach do maksymalizacji i efektywności procesów wytwórczych i społecznych zdążyły się "rozprawić" z - ich zdaniem - nieefektywną strukturą rolnictwa. Owe zbędne nadwyżki potencjału ludzkiego zostały tam wchłonięte przez miasta i przemysł (proces urbanizacji). W Polsce nie do końca się to udało.
Jest łabędzim śpiewem polskiego liberalizmu domaganie się ostatecznego rozwiązania kwestii agrarnej w Polsce na wzór zachodni. Innymi słowy - to rewolucja obywatelska miałaby poprzez (tym razem ukryty) przymus dokończyć to, czego nie udało się rewolucji ludowej - komunistycznej. Pomysł jak pomysł, byłby może i do przyjęcia, gdyby owa z jakichś tam względów "zbędna" nadwyżka ludności miała dokąd się udać. Ukrytym celem tej ideologicznej utopii jest - jak się zdaje - skazanie owej nadwyżki na dalszą deklasację i marginalizację.
Wiadomo przecież powszechnie, że na bankrutów ze wsi nie czeka w mieście dosłownie nikt i nic; mieszkania, stanowiska pracy, kapitał.
Zasadniczym błędem tej koncepcji jest niewolnicze stosowanie wzorów z początków ery przemysłowej i przenoszenie ich na warunki ery poprzemysłowej. A ta nie wymaga takiego potencjału ludzkiego w procesach produkcyjnych i decyzyjnych. Proste czynności zostają zastąpione przez operatory typu elektronicznego. Podobnie dzieje się z tak uparcie lansowanym sektorem usługowym, to też nie jest miejsce dla wydziedziczonych mieszkańców wsi ery poprzemysłowej!
Tereny wiejskie stały się polem rywalizacji między ideologami liberalnego społeczeństwa obywatelskiego i różnorodnymi koncepcjami Zielonych (jeśli za wcześnie mówić jeszcze o ideologii, jako że ruchy te cechuje znaczne pomieszanie pojęć). Z niezrozumiałych dla mnie względów ideolodzy liberalnego społeczeństwa demokratycznego (obywatelskiego) dążą do zmiany struktury agrarnej na wsi polskiej i zmiany stosunków społecznych. Kierują się przy tym argumentami wziętymi z dotychczasowych społeczeństw przemysłowych. Argument farmeryzacji jest dzisiaj jednak anachronizmem, zważywszy, że społeczeństwa zachodnie, które ten model rozwoju rolnictwa wylansowały, kierują dziś główne ostrze krytyki pod jego adresem. Zarzuca się mu "uprzemysłowienie" rolnictwa, zatrucie środowiska i żywności, niehumanitarny stosunek do zwierząt, ziemi, roślin. Te i podobne im argumenty są podstawą działania różnorakich ruchów ekologicznych, określanych mianem Zielonych. W tym sensie, ekologizm jawi się jako ideologiczna i praktyczna wykładnia stanu świadomości ekologicznej (i obywatelskiej) tych społeczeństw wobec nowego zjawiska. Jest nim pojawienie się niesprawiedliwości ekologicznej jako nowej (wyższej) formy niesprawiedliwości społecznej określonych klas. Na Zachodzie, gdzie od kilku pokoleń budowano utopię społeczeństwa dobrobytu, niepostrzeżenie okazało się, że dobrobyt jest bronią obosieczną. Kto go spróbował, chciałby, żeby takie życie trwało wiecznie. Okazuje się jednak, że najbardziej poszkodowane są liczne tamtejsze klasy średnie. Klasy niższe (plebejskie) - zainteresowane wspinaczką do góry - nie są zainteresowane jeszcze ochroną środowiska. Klasy wyższe mogą w każdej chwili zmienić miejsce swego pobytu i korzystać z dóbr natury najwyższej jakości. Najliczniejszym rzecznikiem ochrony środowiska przyrodniczego na Zachodzie pozostają więc klasy średnie, jako najliczniejsze, świadome i w zasadzie dość niewolniczo przywiązane do swych niewielkich w końcu interesów.
Źródłem wielkiego ruchu jest konstatacja prostego faktu, że nie po to klasy te dążyły do dobrobytu, by teraz ten dobrobyt miał im szkodzić. A szkodliwe jest (czy też: wierzy się, że jest) wszystko: powietrze, woda, skażona żywność, nawet... medycyna i oświata. Stąd negacja osiągnięć technologii, poszukiwanie czystego środowiska, zdrowej żywności, nawet zdrowej medycyny!
Są to typowe reakcje społeczeństw zurbanizowanych; ruch ten ma niewielki wpływa na samych producentów żywności, ponieważ rolnictwo tamtejsze nosi wszelkie cechy uprzemysłowienia. Proces farmeryzacji jest w jakimś sensie nieodwracalny. Postępująca dezurbanizacja społeczeństw zachodnich niesie za sobą konieczność "uczenia się na nowo" nawet prostych technik współżycia ze środowiskiem naturalnym. Niesie ten proces też niebezpieczeństwo lawinowego wzrostu presji milionowych mas ludzkich na środowisko (trwa proces "nowego zawłaszczania" środowiska przez "nowe" klasy średnie).
Dlatego też postulat farmeryzacji w Polsce u progu ery poprzemysłowej uważam za chybiony. A przynajmniej spóźniony o jedno pokolenie. W praktyce bowiem jego spełnienie oznacza masową pauperyzację i deklasację znacznej części klasy chłopskiej, a w konsekwencji - masową lumpenproletaryzację dosłownie milionowych mas ludzkich. Mniej więcej po upływie jednego pokolenia stan negacji stosunku do jakości środowiska przyrodniczego i u nas osiągnie standard europejski. Oznaczałoby to cofnięcie (znów) milionów ludzi miast na wieś. Różnica byłaby taka, że wówczas byłyby to typowe klasy średnie!
Dziś fabryczny model rolnictwa jest przestarzały. Nic nie uzasadnia (poza konserwatyzmem przekonań) potrzeby jego dalszego podtrzymywania przy życiu. Mieszkańcy wsi ponoszą podwójne koszty swego wyboru życiowego, czy tylko prostego skutku urodzenia się na wsi. Po pierwsze cierpią na ogólnocywilizacyjne niedostatki życia na wsi, po drugie cierpią od skutków drastycznego zniekształcenia swego bezpośredniego otoczenia. W końcu - na mniejszą skalę - model fabryczny rolnictwa rozwija się dobre kilkadziesiąt lat.
Rewolucja obywatelska odziera skutecznie mieszkańców wsi ze złudzenia, że obie te niedogodności mają jeszcze jakiś sens. Nie pójdą do miasta, bo ono ich nie potrzebuje, chyba jako lumpenproletariat. Geopolityka zdecydowała też o wątpliwych zaletach dalszego rozwijania modelu fabrycznego (farmerskiego). Być może dlatego, że w takiej konfiguracji zbiegów okoliczności nie byłoby problemu, gdyby rzecz dotyczyła rolnictwa całkowicie sfarmeryzowanego, o udziale ludności wiejskiej rzędu 5 - 10%. Ale tej ludności jest 30 - 40%! Z braku lepszego zajęcia ekologizacja jest sposobem na przetrwanie tej armii ludzi. Dodam, że jest sposobem na godne przetrwanie. Jeśli nie ma zapotrzebowania na ilość produkcji rolnej (kryzys nadprodukcji) i nie produkcja jest imperatywem kategorycznym bytowania na wsi, to jedyne, co w tej sytuacji można zrobić to dążyć do podnoszenia jakości życia na wsi. Życie w zdegradowanym (i degradującym się) środowisku traci powoli sens, w miarę, jak maleje zapotrzebowanie na siłę roboczą, zatrudnioną bezpośrednio w produkcji wszelkich zresztą dóbr. Postulowane przez liberałów zatrudnienie tych nadwyżek w sferze usług ma sens o tyle, o ile zabiegi w rodzaju ekologizacji nazwiemy usługami.
Ekologizm na Zachodzie jest prostą reakcją tamtejszych klas średnich na grożącą im deklasację, jest reakcją na represyjne skutki tzw. niesprawiedliwości ekologicznej. U nas, w swym wiejskim wydaniu, jest obroną stanu posiadania klasy chłopskiej przed wydziedziczeniem i deklasacją. Ma bardziej społeczny, niż ekologiczny charakter. Ale jest to wielki plus dla takiego zbiegu okoliczności.
Ekologizacja staje się tym samym wyrazem trwania alternatywnego społeczeństwa, wynika z natury bytowania, nie ze stanu świadomości. Gdy ta prosta prawda dotrze do wszystkich zainteresowanych, ekologizacja nie musi być procesem dramatycznych spięć i wyborów. Jej powodzenie staje się zgodne z życiowym powodzeniem zainteresowanych społeczności. Dlatego dobrze prognozuję dla wszelkich akcji ekologizacji obszarów wiejskich.
Z punktu widzenia obiektywnych racji ekologizacja obszarów wiejskich to przejęcie przez klasę chłopską ekologicznych haseł klas średnich o co najmniej 20 lat wcześniej, niżby to miało miejsce w naturalnym rozwoju samoświadomości politycznej tych klas. Oznacza to, że istniejąca obecnie klasa chłopska przejmie część wartości klas średnich, które dopiero się rodzą, później muszą się nacieszyć swoim stanem posiadania; dopiero w obliczu totalnego zagrożenia pojawia się refleksja i moda na ekologizm.
Wcześniejsze rozpoznanie tej sytuacji i praktyczne działanie "dla ekologii", zanim jeszcze nie jest za późno, byłoby ewenementem na skalę światową.
Problem ochrony środowiska społecznego w ekologizacji jest zatem równie ważny, jak problem ochrony środowiska przyrodniczego. I nie jest wcale najważniejszą rzeczą tworzenie społeczeństwa alternatywnego, ale ochrona przed deklasacją większej części obecnej klasy chłopskiej. Równie ważne jest to, że ta grupa ludzi nie potrzebuje się uczyć dziesiątków technik obchodzenia się ze środowiskiem, nieobce też są jej wartości w sensie kultywacji czegoś. Może to zapewnić też "polskiej drodze do ekologizacji" niezbędne wyczucie realizmu, rzeczy niezbędnej, jeśli się zważy na wielość ekstremizmów, na fantastyczność i utopijność wielu pomysłów na Zachodzie.
Ekologizacja obszarów wiejskich nie powinna narażać się na zarzut konserwacji przestarzałych sposobów życia. Jeśli weźmiemy podręczniki etnografii, opisujące życie wiejskiej sprzed choćby 100 lat, to naprawdę nie ma się czym zachwycać. To było naprawdę nędzne życie. Ważne natomiast jest, że nie zanikła jeszcze całkiem pamięć o dawnych sposobach kultywacji rolnictwa i sposobów korzystania ze środowiska. Stąd pewne techniki ekologizacji - być może odkrywcze dla wielu mieszkańców miast - są czymś oczywistym dla mieszkańców wsi. Odtworzenie wielu starych technik i sensowne połączenie ze współczesną techniką - to właściwy cel ekologizacji (w moim pojęciu synteza taka jest przejawem "nowożytnej barbaryzacji").
W świadomości i praktyce mieszkańców wsi przetrwało jeszcze wiele reliktów przeszłości, które mogą być przeszkodą w pełnej ekologizacji. Np. kłusownictwo łowieckie i rybackie, wypalanie łąk, tępienie różnych zwierząt uzasadniane zabobonem itp. Niektóre z tych problemów wynikają z dużego stopnia naturalności biocenoz, traktowanie ich jak niczyje, inne - z dużej ilości ludzi, penetrujących ciągle środowisko. W krajobrazie farmerskim, gdzie olbrzymie przestrzenie są penetrowane przez kilku ludzi, ten problem przestał istnieć. Jest prawdą, że identyczne skutki negatywne dla krajobrazu rolniczego wywołują techniki zdawałoby się przeciwstawne. Np. pustynnienie jest dziełem tak silnej presji intensyfikacyjnej rolnictwa (melioracje, mechanizacja, chemizacja itp.), jak i technik całkiem prymitywnych, zastosowanych przez znaczącą liczebnie liczbę ludzi (np. prymitywne rolnictwo żarowe w Afryce, Indiach, Pakistanie). Ekologizacja jest więc metodą na uniknięcie obu tych skrajności.
Główne zmartwienie ekologów i "ochroniarzy", polegające na poszukiwaniu systemu utrudnień w dostępie do rzadkich zasobów środowiska, w ekologizacji powinno stać się problemem drugorzędnym. Jej niejako głównym celem jest przywrócenie ich na powrót do środowiska przyrodniczego i udostępnienie ludziom, nie zamykanie przed nimi dostępu, co nie znaczy, że od razu "wszystko jest na sprzedaż". Będzie to zresztą jeden z najtrudniejszych problemów praktycznej ekologizacji; ustanowienie reguł gry społeczności lokalnej z "otwartym środowiskiem" (nie zamkniętym dla profanów). Pewnych pozytywnych skutków należy się spodziewać również w wyniku podjętej akcji oświatowej.
Z powyższych uwag wynika, że ekologizacja jest poważnym
problemem politycznym, społecznym, gospodarczym i edukacyjnym.
Jest wielkim wyzwaniem (to nie slogan) dla anachronicznej klasy
chłopskiej, wyzwaniem które może pomóc
udowodnić nowoczesnenu społeczeństwu historyczną
niezbędność tej klasy w społecznych przemianach ery poprzemysłowej.