Robert Jungk w "Człowieku tysiąclecia"1 porównuje atmosferę przełomu II i III tysiąclecia z atmosferą przełomu tysiąclecia I i II. Krótko mówiąc, istnieje coś na kształt "syndromu przełomu tysiącleci"; katastrofizm "Roku 2000" jest współczesną wersją katastrofizmu "Roku 1000". Podobnie jak wtedy, gdy ludzkość oczekiwała na koniec świata - gdzieś w zakątkach klasztorów powstawały idee, które miały zaowocować w przyszłości Renesansem; tak i dziś naszym czasom eschatologicznej grozy towarzyszą intelektualne próby znalezienia wyjścia z tej zdawałoby się beznadziejnej sytuacji. "Człowiek tysiąclecia" nosi więc podtytuł: "Wiadomości z warsztatów, w których rodzi się nowe społeczeństwo" (znamienne!).
Europa w r. 1000 przeżywała wielką trwogę; oto raz jeszcze rozpadła się nadzieja na jej rozkwit - rozpadowi imperium Karolingów towarzyszy straszliwy upadek kultury i gospodarki. Fale głodu i epidemii pustoszą Europę. Zaczynająca się era rozbicia feudalnego zrodziła lawinę gwałtów, bitew, lęku. Ostatnie paroksyzmy Wielkiej Wędrówki Ludów rzucały na Europę kolejne fale Normanów - głodomorów z północy2...
Świat ówczesny zaczął tracić sens. Istnieje pogląd historyczny mówiący, że lęków owej epoki nie podzielał władca kraju nad Odrą i Wisłą - Bolesław Chrobry. Ten przebiegły barbarzyńca za nic miał ówczesne spekulacje historiozoficzne, może dlatego, że był przebiegły, a może dlatego, że był barbarzyńcą właśnie... Europa, która uwierzyła w swój bliski kres, jakby "nie zauważyła" wybijającego się na niezależność państwa Polan. Bolesław Chrobry wykorzystał swoją szansę...
Podobną sytuację miały i inne narody żyjące na obrzeżach ówczesnej oikumene - Węgrzy (Madziarzy), Duńczycy, Szwedzi, Norwegowie, Islandczycy i (z nieco innego kręgu historycznego) Rusini; cała plejada ludów pragnących skorzystać z dobrodziejstw dorobku kulturalnego i gospodarczego Europy. Jest rzeczą dyskusyjną, czy talent polityczny Gezy i Stefana, Olafa Trygvassona, Svena Widłobrodego, czy Włodzimierza był podobnej miary co talent Bolesława. Niemniej, wspólną ich cechą było to, że działali tak, jakby nie wiedzieli nic o słabości Europy, przyjmując jej wartości, z religią na czele jako sposób zbliżenia się do Europy i umocnienia się..
Dzisiaj zadaje się to samo pytanie: kto skorzysta na współczesnym "końcu świata"? Ten, kto nie zauważy, że technika rodząca wiele lęków i obaw w świecie zachodnim jest szkodliwa. Takim "barbarzyńcą" jest dzisiaj trzeci świat przyswajający sobie zachodnią technologię, bez względu na to, co złego na jej temat mówią ludzie Zachodu. Trzeci świat pozostający do tej pory zacofany, asymiluje nowoczesną technologię wierząc, że uleczy go ona z rozlicznych dolegliwości: głodu, chorób i zacofania. Czy jest on inny niż barbarzyńcy w X - XI w. przyjmujący chrześcijaństwo i wogóle zachodnią kulturę jako lek na ich problemy?
"Nie burzyć świątyń pogańskich, ale chrzcić je wodą święconą, wznosić w nich ołtarze, umieszczając w nich relikwie. Tam, gdzie istnieje zwyczaj składania ofiar bożkom diabelskim, obchodzić w tym samym dniu uroczystości chrześcijańskie w innej formie. (...) Dając im zewnętrzne przyjemności, łatwiej osiągnie się radość wewnętrzną. Nie można od razu usunąć z tych dzikich serc ich całej przeszłości. Nie wchodzi się na górę w podskokach, ale wolnym krokiem."3 pisał papież św. Grzegorz Wielki (590 - 604) do misjonarzy Anglów i Sasów z Brytanii. Zasada ta stosowana później w chrystianizacji plemion germańskich ułatwiła chrześcijaństwu wielkie sukcesy misyjne, choć ono samo uległo daleko idącej barbaryzacji.
Kto skorzysta na zbliżającym się "końcu świata'? Powtórzmy raz jeszcze, prawdopodobnie ten, kto technologii nie odrzuci (nb. 300 lat później pogańscy Prusowie nie dający się ani siłą, ani dobrowolnie schrystianizować, zostali doszczętnie wytępieni), a zaadaptuje ją stosownie do nowych czasów. Zbarbaryzowane chrześcijaństwo zachodnie okazało się żywotniejsze niż ekskluzywizm chrześcijańskiego wschodu.
Nie jest moim zamiarem wystawiać się na łatwą krytykę. Nie stawiam znaku równości między chrześcijaństwem a technologią. Mówię tylko, że jak w X w. stosunek do chrześcijaństwa przesądzał między być a nie być całych narodów, tak w naszym wieku dotyczy to nie religii, nie filozofii, ale technologii właśnie. I tylko na tym poziomie można mówić tu o analogii.
Barbaryzacja technologii po to, by była ona do przyjęcia dla wszystkich i wszystkim dawała nadzieję na sytość, bezpieczeństwo, miłość? Tak, to może być myśl warta upowszechnienia, więcej może warta niż ekskluzywizm współczesnych benedyktynów, korporacji uczonych wszystkich wyznań. To myśl tym więcej może warta, że tworzona z punktu widzenia technologicznego barbaryzmu XX w.
Chrześcijaństwo nie odrzuciło, jak wiemy, kultów agrarnych - ochrzczonych barbaryzmów, nadało im tylko chrześcijańską pozłotę. Wiemy też, że całkowite ich odrzucenie byłoby prawdopodobnie wielką stratą dla powziętego dzieła.
Technologia, jeśli chce się rozwijać, musi zmienić swą dotychczasową "działalność misyjną" prowadzoną "ogniem i żelazem" na łagodniejszą. A arystokraci ekologizmu zrozumieć muszą, że sojusz Natury z Technologią jest równie pozytywny dla Natury, jak opieka nad zasiewami Boga chrześcijańskiego wespół ze świętymi jest skuteczniejsza od opieki miejscowych bóstw agrarnych.
"Zielona Alternatywa?" to próba ochrzczenia ekologicznych złudzeń technologicznym żelazem.
1991