Strona główna | Spis treści |
Warszawa, 12.5.2000
Szanowny Panie Premierze,
Minister Środowiska Antoni Tokarczuk odwołał z Rady Nadzorczej Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej przedstawiciela pozarządowych organizacji ekologicznych oraz powołał wybraną przez siebie osobę.
Jest to ewidentne złamanie ustawy o ochronie i kształtowaniu środowiska, gdzie w art. 88e określona została procedura wyłaniania i powoływania do Rady Nadzorczej NFOŚiGW przedstawicieli ekologicznych organizacji pozarządowych.
Jak wynika z art. 88e powołanie lub odwołanie przedstawiciela pozarządowych organizacji ekologicznych, nie jest dobrą wolą Ministra lecz jego ustawowym obowiązkiem.
Postępowanie Ministra Tokarczuka jest również złamaniem (oprócz prawa), całej filozofii rządów solidarnościowych, polegającej na budowaniu Społeczeństwa Obywatelskiego, którego uznanymi reprezentantami są organizacje pozarządowe. Elementem realizacji tej filozofii było uspołecznienie funduszy ochrony środowiska (na szczeblu wojewódzkim i krajowym), poprzez udział wspomnianych przedstawicieli ekologicznych organizacji pozarządowych, wyłonionych przez siebie z własnego grona.
Zasada ta była łamana w województwach (o czym Pana Premiera kilkukrotnie informowaliśmy), a obecnie przez przedstawiciela Rządu - Ministra Środowiska, organu Państwa który łamie przygotowane przez siebie prawo.
Jest to w naszym przekonaniu typowy przykład arogancji władzy, który może doprowadzić do zerwania wątłej nici porozumienia między MŚ a Ekologicznymi Organizacjami Pozarządowymi, jak również pogorszenie wizerunku całego Rządu.
FE UW nie chce i nie będzie brać odpowiedzialności za działania Ministra Antoniego Tokarczuka.
Zarząd Forum Ekologicznego UW
Uzgadnianie i dyskusja o tych sprawach powinna się toczyć na łamach pism, i w tym sensie ZB taką rolę spełniały. Nikt przecież nie kazał i nie każe tam nikomu ani pisać, ani tego czytać. Każdy pisał i pisze jak umie. Są tacy, którym pismo gdzie nie ma żadnej cenzury odpowiada i są tacy, którym taki swobodny, ale za to czasem chamski styl nie odpowiada. Wszystko ma swoje wady i uroki. To ich sprawa, pisanie w ZB nie jest przymusowe tak samo jak pisanie np. do Zielonej Alternatywy. Nie ulega wątpliwości, ze inny klimat ma PNRWI, inny PKE, inna jest FZ w Krakowie, inna w Gdańsku, inny jest np. Kozakiewicz, a inny np. Głogoczowski.
Zamiast budować pismo o "jasnej linii i z radą redakcyjną" niech każdy zajmie się swoimi kampaniami i w ogóle robi swoje, także niech zakłada swoje pisma o jasnej linii albo pisze do istniejących. Podziały, wzajemna nieufność czy wręcz podgryzanie się pośród pracowników tak zwanych organizacji pozarządowych, są dzisiaj zbyt głębokie i zbyt oczywiste. Są aktywiści, którzy się od polityki odżegnują, są tacy którzy mają jawnie polityczne ambicje, a pośród tych ostatnich rożne grupy politykę wyobrażają sobie w rożny sposób - zarówno gdy chodzi o program jak i samą definicję polityki. Jedni chcą się ograniczyć tylko do ekologii, inni mają ambicje kulturalne. Jedni uważają, że ważny jest sposób reprezentacji wobec ministerstwa, a innych to w ogóle nie obchodzi. Jedni działają w pojedynkę, inni w grupach kilkunastoosobowych, jeszcze inni w wielotysięcznych organizacjach. Jedni tęsknią do klimatu Kolumn inni nie.
Myślę, że lepiej się uczciwie dzielić i ewentualnie zobowiązać się do minimum, jakim jest nieprzeszkadzanie w akcjach ekologicznych, a łamania tego minimum ze strony niektórych sygnatariuszy ostatniego apelu doświadczyłem, niż znowu pisać, że ktoś reprezentuje wszystkich i potem dementować to w prasie, a na to się z ostatnich ruchów zanosi. Jak tu wierzyć, że ktoś szczerze krytykuje z zasady tak zwane gry polityczne (samo to twierdzenie pachnie na kilometr obłudą i polityką właśnie), kiedy ten ktoś jest członkiem politycznej partii. Jak tu tworzyć kartę etyczna gdy - dla niektórych - niektórzy spośród tych co do takich działań wzywają są bardzo nieetyczni czy wręcz skompromitowani, w takiej sytuacji spowoduje to od razu powstanie kontrkart, kontrsądów i zamiast budować minimum zaufania pachnie obłudą lub tylko naiwnością. Na tego typu działania szkoda energii i czasu, swego czasu zajmował się tym niejaki Mojżesz i niewiele z tego jak dotąd wyszło, a chciał na pewno dobrze.
Lepsze są uczciwe i jasne podziały czy ekologicznie rzecz ujmując róznorodność niż fałszywa jedność. Co nie znaczy, że jedność to rzecz z zasady zła, tyle tylko, że jej budowanie musi poprzedzać budząca zaufanie praktyka i poważna, intelektualna robota.
Z ekologicznym pozdrowieniem
Olaf Swolkień
Tym większą radość sprawiła mi lektura krótkiego artykułu autorstwa Krzysztofa Rytla z FZ-Warszawa nt. współpracy z "Samoobroną", zamieszczonego w ZB nr 3(148)/2000. Tekst ów jest przykładem znakomitego rozeznania w realiach oraz świadczy o wielkiej przenikliwości i instynkcie politycznym autora. Oczywiście, podobne głosy pojawiały się już w ZB, ale na ogół na marginesie innych problemów lub bez zobrazowania tekstu dobrymi przykładami (jakim tutaj jest zohydzana przez media "Samoobrona"). Wspomniany tekst przełamuje największą moim zdaniem barierę na drodze do zrozumienia przez większość polskich "zielonych" istoty polityki rzeczywiście ekologicznej - barierę naiwności.
Do tej pory, jak wspomniałem, większości polskich ekologów naiwnie wierzyła, że ekologiczne ugrupowania to te, które dbają o swój "zielony" image. Pamiętam, jak przed kolejnymi wyborami parlamentarnymi (i pomiędzy nimi też) roztrząsano, która to partia najwięcej o tejże ekologii napisała w swoich programach. Pamiętam też wezwania do głosowania na różne partie, które dbały umiejętnie o pozyskanie ekologicznie zorientowanego wyborcy. Artykuł Krzysztofa Rytla ma natomiast wydźwięk zupełnie inny: autor twierdzi, że należy wspierać te ugrupowania, których działalność jest w swych skutkach (zwłaszcza dalekosiężnych) ekologiczna, nawet jeśli te ugrupowania o ekologii nie mówią zbyt wiele, a takie czy inne aspekty ich działalności niekoniecznie się nam podobają. Podstawą każdej realnej polityki jest bowiem umiejętność odróżnienia zaklęć i opowiastek dla naiwnych od rzeczywistych działań i intencji - innymi słowy ocenianie po owocach. Jest to problem o tyle istotny, że rozpoznanie prawdziwych intencji i skutków nie tylko umożliwia współpracę z ugrupowaniami, których działalność jest rzeczywiście najlepsza z punktu widzenia interesów przyrody, ale i stanowi konieczność w sytuacji, gdy ekologia (w postaci hasła wywoławczego, niczego więcej) jako taka staje się u nas modna (jak stała się już dawno modna na Zachodzie). Już wkrótce o ekologii dużo pisać i gadać będą niemal wszystkie partie polityczne, a co bardziej obrotne bez trudu znajdą sobie kilku frajerów (jak mawiał Lenin: "użytecznych idiotów"), którzy w ramach jakiegoś "Forum Ekologicznego" będą uwiarygodniać swoimi nazwiskami i tytułami naukowymi politykę skrajnie antyekologiczną.
Tymczasem bez trudu można dostrzec, że ugrupowania najbardziej "nowoczesne" (a więc i przywiązujące wagę do serwowania opowiastek o ekologii) realizują jednocześnie najbardziej antyekologiczną politykę. Nie kto inny jak Unia Wolności, Sojusz Lewicy Demokratycznej i Akcja Wyborcza "Solidarność" (pomijam nieliczne jednostki w tych ugrupowaniach, pozostające bez wpływu na bieg wydarzeń i uprawiające być może efektowną, ale na pewno nie efektywną donkiszoterię) prowadzą politykę wyznaczaną przez neoliberalne dogmaty (choć jedni robią to mniej a drudzy bardziej otwarcie). Gołym okiem widać zaś, że neoliberalizm jest doktryną najbardziej zabójczą dla środowiska spośród wszystkich tych, które mają dzisiaj siłę oddziaływania (by było jasne - nie uważam, że realny socjalizm był bardziej ekologiczny, ale on się skończył i szkoda czasu na walkę z wczorajszym wrogiem). To właśnie uległość polityków wszystkich tych partii wobec światowych centrów finansowych i politycznych kierujących się doktryną neoliberalną powoduje, że w Polsce jest realizowany scenariusz typowy dla krajów Trzeciego Świata, scenariusz - dodajmy - skrajnie antyekologiczny. Pomijam już aspekt społeczny (coraz większe rozwarstwienie majątkowe, patologie, kulturowy uniformizm itp.), ale na płaszczyźnie ekologicznej oznacza to nic innego, jak promocję konsumpcjonizmu i marnotrawstwa, rabunkową eksploatację bogactw naturalnych, szkodliwe inwestycje (autostrady, regulację rzek, zamianę miejsc cennych przyrodniczo w komercyjne lunaparki), nie mający nic wspólnego z ekologią model gospodarczy (nastawienie na eksport surowców naturalnych i dóbr niskoprzetworzonych oraz na import dóbr przetworzonych , drenaż kapitałowy, farmeryzację rolnictwa). Owszem, na pierwszy rzut oka może się komuś wydawać, że jak zlikwidują takie straszliwie antyekologiczne zjawiska, jak "nierentowne" (choć odprowadzające do państwowej kasy setki tysięcy złotych z podatków, w przeciwieństwie do korzystających z wieloletnich ulg podatkowych korporacji) kopalnie czy huty, to sytuacja ekologiczna się poprawi, a wskaźniki zanieczyszczeń się polepszą. Tymczasem węgiel czy stal (albo zastępujące je produkty), których nie wyprodukuje się w Polsce i tak trafią do nas - tyle, że wyprodukowane gdzie indziej. Zapewne w jeszcze biedniejszych krajach, gdzie o takich rzeczach, jak ekologiczne normy produkcji czy pozyskania surowców się w ogóle nie rozmawia (tak jak o prawach pracowników i miejscowej ludności). I te towary trafią do Polski - tyle, że wyprodukowane w jeszcze bardziej nieekologiczny sposób niż u nas, a w dodatku na ekologiczny koszt całego procederu złoży się jeszcze wpływ ich transportu na środowisko. W skali globalnej zanieczyszczenie środowiska będzie więc większe, a to że jeden czy drugi "polski robol" zamiast pracy będzie wegetował na zasiłku, a jego dzieci nocami okradały sklepy i przechodniów, to już nie jest istotne (a tak opiewane w mediach "zachodnie inwestycje" nie mają bynajmniej ekologicznego charakteru, zaś "przestarzałe" huty i kopalnie nie są zastępowane nowoczesnymi supertechnologiami). Nasi "ekologiczni" decydenci będą sobie mieszkali w strzeżonych dzielnicach z laskiem, rzeczką, filtrami na wodę i powietrze, systemem segregacji odpadów i energooszczędnym oświetleniem, budowali wille na wsi, wakacje spędzali na bezkrwawym safari po parku narodowym w Kenii czy Tanzanii, a w wolnych chwilach uczestniczyli w kampaniach antyfutrzarskich.
Dlatego z punktu widzenia ochrony środowiska (nie wspomnę o innych racjach społecznych) znacznie bardziej sensowne jest popieranie tych ugrupowań, które może o ekologii nie mówią zbyt wiele, ale za to stanowią alternatywę wobec neoliberalizmu i jego rozwiązań. Są to te ugrupowania, które starają się prowadzić politykę gospodarczą i społeczną niezależną od "standardów europejskich" (w realnej polityce truizmem jest stwierdzenie, że standardy służą tylko tym, którzy je ustalają) i od tamtejszych (i jakichkolwiek innych) ośrodków dyspozycyjnych. Ekologiczne są właśnie te ugrupowania, które bronią polskich (jeśli jakiegoś kosmopolitę razi taka "narodowa" retoryka to niech sobie wstawi zamiast "polskie" - "miejscowe" lub "tutejsze") drobnych gospodarstw rolnych i tradycyjnych metod produkcji, polskich fabryk i przedsiębiorstw, polskich handlowców i rzemieślników, polskich ośrodków naukowych i twórców rodzimej myśli technicznej, polskich linii kolejowych itp. I zupełnie nieważne jest przy tym, czy będą robić to w imię "ekorozwoju", czy w imię "obrony narodu", czy może w ramach walki o "solidarność społeczną" czy "interesy ludzi pracy". Ekolodzy patrzący na świat nie przez pryzmat swoich naiwnych rojeń i serwowanych im ulubionych haseł, lecz z punktu widzenia rzeczywistego interesu przyrody, powinni poprzeć te wszystkie ugrupowania, które stoją w opozycji do neoliberalizmu. Jest to tym łatwiejsze, że można tutaj wybierać między różnymi opcjami politycznymi i światopoglądowymi: od lewicowej Polskiej Partii Socjalistycznej, lewicującej Unii Pracy, przez centrowe Polskie Stronnictwo Ludowe, "trzeciodrogowy" Blok Ludowo-Narodowy z "Samoobroną" w składzie, po prawicowe KPN "Ojczyzna", Stronnictwo Narodowe i Porozumienie Polskie (wymieniam tylko te ugrupowania, bo one mają największe szanse wpływu na decyzje polityczne), zatem znajdą tu coś dla siebie ludzie o różnych poglądach.
Oczywiście, wiele aspektów teorii i praktyki tych ugrupowań zawiera i będzie zawierało elementy obce uczestnikom ruchu ekologicznego. Jedne będą wychwalać "polityczną poprawność", inne lamentować nad "czyhającym na polskie ziemie Niemcem i Żydem", kolejni domagać się "interwencyjnego skupu wieprzowiny" i bronić interesów hodowców gęsi na stłuszczone wątroby. Niestety, na tym świecie nie ma niczego idealnego, a raczej są takie rzeczy - ale ich zasięg ogranicza się do pięcioosobowych grup "prawdziwych ekologów", "absolutnie niezależnych anarchistów", "radykalnych wegetarian" itp. Problem w tym, że nie mają one żadnego wpływu na rzeczywistość, a miłą atmosferę uczestnikom oraz trwanie w poczuciu wyższości, lepszości i nieskazitelności mogą oferować jedynie do momentu, gdy realia wyrwą ich z tego błogostanu. Nie chodzi wszak o to, że włączenie się w taki czy inny sposób w działalność wymienionych ugrupowań politycznych to jedyna słuszna droga. Przeciwnie - nie należy porzucać tworzenia swoich struktur i promowania alternatywnych wizji ustrojowych, gospodarczych, kulturowych itp. Ktoś powie, że wiele z tych ugrupowań po objęciu władzy uniemożliwiło by to w taki czy inny sposób - cóż, te które rządzą dzisiaj też to robią, tyle tylko że maskują pięknymi deklaracjami: nie ma mowy o autentycznej samorządności, decentralizacji, swobodnej dyskusji o istotnych problemach - jak choćby akces do NATO czy UE - itp. To nie jest kwestia naszych osobistych sympatii, gdyż ja osobiście uważam, że wiele proponowanych przez nie rozwiązań jest chybionych; uważam także, że najlepszy z ekologicznego punktu widzenia byłby porządek polityczny oparty o niewielkie, samorządne społeczności lokalne, z dużym zakresem swobód jednostkowych i autonomii różnych grup wchodzących w ich skład. Rzecz w tym, że nie mamy możliwości wyboru wymarzonego dobra, lecz jedynie wybór mniejszego zła (a jest nim moim zdaniem właśnie centralizm państwowy, nie zaś centralizm rynkowo-ponadpaństwowy - czyli kształtowanie rzeczywistości przez wielkie koncerny i będące ich politycznym ramieniem struktury ponadnarodowe w rodzaju Unii Europejskiej - który zresztą w swej rozwiniętej postaci stanie się prawdopodobnie znacznie bardziej wyrazistym zaprzeczeniem takich rozwiązań ustrojowych, które byłyby "ekologicznym ideałem"). Trzeba bowiem zdać sobie sprawę, że najważniejsze decyzje zapadają dzisiaj poza sferą, na którą mamy jakikolwiek wpływ i właśnie z tego faktu wynika konieczność kompromisu. I jeśli nawet wymienione ugrupowania też nie mogą sobie pozwolić na zbyt wiele, skrępowane ponadnarodowymi traktatami i dokonującą się bez ich wpływu globalizacją gospodarki i polityki, to ich możliwości są nieporównanie większe niż ekologów, z ich pismami o góra kilkutysięcznym nakładzie, uzależnieniem od łaskawości ministerialnych czy unijnych sponsorów itp. To jaki będzie ich wpływ na rzeczywistość w dużej mierze zależy właśnie od udzielonego im poparcia. Tymczasem odpuszczenie sobie zaangażowania w "wielką politykę" (nie piszę o tworzeniu własnych struktur politycznych, bo w sytuacji ogromnego zróżnicowania ideowego wewnątrz ruchu ekologicznego jest to pozbawione sensu - partia polityczna nie może się ograniczać tylko do postulatów ekologicznych, a w każdej innej kwestii wielu z nas różni się zbyt mocno by trwać razem w jednej strukturze) pozbawia ekologów możliwości wpływu na istotne decyzje i skazuje na doraźne działania interwencyjne, które i tak albo nie przyniosą rezultatów (casus Góry św. Anny), albo przyniosą najwyżej rezultaty połowiczne (gdyby tę autostradę przeprowadzono o kilka kilometrów w bok), albo też odwleką w czasie negatywne zjawiska (nie miejmy złudzeń: przy dzisiejszym modelu gospodarczym za jakiś czas upomną się znów o Puszczę Białowieską, regulację Wisły, Tatry itp. - tyle tylko, że w wyniku kurczących się zasobów i rosnących apetytów zaangażują w to znacznie większe siły, którym nie damy rady się przeciwstawić).
Dlatego też ekolodzy powinni współpracować i wspierać wszystkie wymienione podmioty mimo ich czasem niesympatycznego oblicza i charakteru. Nie powinno to być, rzecz jasna, wsparcie bezwarunkowe. Należy dążyć do odrzucenia przez nie jawnie nieekologicznych pomysłów w rodzaju budowy autostrad jako panaceum na bezrobocie, subsydiowania rolnictwa jako rzekomej dla niego pomocy, utrzymywania na siłę przestarzałych i szkodliwych inwestycji przemysłowych itp. Rzecz jednak w tym, że ugrupowania te póki co prowadzą samodzielną politykę i takie zmiany w ich doktrynie i praktyce są w ogóle możliwe - w przeciwieństwie do "wielkiej trójki", która po prostu realizuje zlecenia Unii Europejskiej, Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego.*) I jeśli ktoś rzeczywiście jest w stanie zrealizować choćby część najważniejszych postulatów ekologów, to mogą być to jedynie ugrupowania kontestujące neoliberalny porządek. Ale nie stanie się to bez naszej czynnej pomocy i wsparcia.
Remigiusz Okraska
(e-mail: okraskarem@pro.onet.pl)
Przytoczone tu wybrane dane*) wskazują jednoznacznie, że twierdzenia o odpowiedzialności "przeludnienia" za kryzys ekologiczny są po prostu stekiem bzdur. Do tej pory niektóre z osób piszących do ZB mogły tłumaczyć swoje "antyprzeludnieniowe" stanowisko nieznajomością faktów. Od tej pory każdy z nich, który czytał powyższe słowa nie będzie się już mógł w taki sposób tłumaczyć, a wszelkie twierdzenia o "przeludnieniu" jako przyczynie kryzysu ekologicznego będzie można uznać za - mające na uwadze osiągnięcie takich czy innych celów - zwykłe kłamstwo.
Remigiusz Okraska