Wielokrotnie pisano na łamach "Naszego Dziennika" także o zjawiskach, które z Europą ufundowaną w oparciu o jedność kulturową i religijną oraz wynikające z nich zasady konstytuowania ładu społecznego nie miały wiele wspólnego. Pisano zatem o takiej formie integracji europejskiej, która służy do ekonomicznego drenażu i eksploatacji słabszych krajów europejskich (np. Polski), pisano także o wartościach przyświecających instytucjom i przywódcom Zjednoczonej Europy będących zaprzeczeniem chrześcijaństwa, pisano o utopijnych projektach jednoczenia Europy w oparciu o zapisy traktatu z Maastricht. Jednym słowem, podkreślano na lamach tego pisma, że Europa jednoczona pod dyktando kręgów wielkiego biznesu i technokratów ma niewiele wspólnego z tą wizją europejskiej jedności, którą kreśli Jan Paweł II, lecz bliżej jej do tego, co papież określa mianem "cywilizacji śmierci".
Na łamach pisma wielokrotnie można też było znaleźć materiały, których autorzy wyraźnie opowiadali się za jednością Europy - jednak nie spod znaku scentralizowanego, biurokratycznego super-państwa, lecz opartą o niezależne, suwerenne państwa współpracujące w oparciu o dobrowolne, czasowe porozumienia*. Tak na marginesie: czy najbardziej demokratyczny, mający na uwadze dobro obywateli kraj europejski, jakim jest Szwajcaria, jest zamieszkany przez same "nawiedzone środowiska katolików", skoro z wyboru pozostaje poza Unią Europejską, której dzisiejszą formę krytykuje "Nasz Dziennik"? A może Szwajcarzy to nie Europejczycy? A może zarówno Szwajcarzy, jak i redaktorzy "Naszego Dziennika" potrafią dostrzec, że dzisiejsze pomysły jednoczenia Europy w rzeczywistości szkodzą prawdziwej jedności kontynentu, jego mieszkańcom, wszystkim państwom europejskim? Jeśli tak, to życzyłbym sobie, aby w Polsce, i w Europie jak najwięcej było takich "nawiedzonych katolików" jak w "Naszym Dzienniku". Może wtedy Europa byłaby naprawdę Europą, nie zaś wasalem Stanów Zjednoczonych, poletkiem doświadczalnym technokratów i rynkiem zbytu dla wielkich korporacji.
Remigiusz Okraska
Można by się tylko cieszyć z tego rodzaju zamierzeń, gdyby nie w pełni uzasadniona nieufność środowiska ekologicznego wobec całej polskiej klasy politycznej, jak dotąd względem spraw ochrony środowiska dość obojętnej. Wprawdzie proekologiczne deklaracje pojawiały się stosunkowo najczęściej ze strony UW, jednak nie przekładały się one na jakiekolwiek liczące się działania proekologiczne. Chyba jednak najgorzej spisuje się na tym odcinku AWS, przy czym szczyt (a może raczej dno) osiągnął tutaj min. Tokarczuk (o jego roli w obłędnym zamierzeniu budowy tamy nieszawskiej pisałem już w ZB nr 156), a PKE i LOP zgłosiły wobec niego społeczne wotum nieufności (Biuletyn PKE nr 9'2000).
Andrzej Delorme
Tutaj dopiero przyplątał mi się dylemacik - przecież ktoś może sobie myśleć, że właśnie "na czymś" jest wolny. Nie będę w tym miejscu się rozwodził nad problemem, czym jest "wolność" (zresztą, kto to wie do końca?). Pewne jest, że wolność absolutna nie jest możliwa, człowiek powiązany jest ściśle ze swoim ciałem, co jest jego podstawowym ograniczeniem. Dodatkowo wyniesione z domu, szkoły, otoczenia kanony zachowań, normy etyczne, kulturowe itd. uniemożliwiają całkowitą wolność. Wydaje się, że jedynie świadome działania, a nie ulotne substytuty szczęścia w postaci związku chemicznego, prowadzą do...
Ktoś może zapytać, co to ma wspólnego z szeroko rozumianą ekologią. Właśnie odpowiadanie samemu(ej) sobie na tego typu pytania jest treścią ekologii. Jest ona bowiem sposobem na życie, a możliwość samostanowienia, to, iż nie jest się od niczego uzależnionym, że można powiedzieć: "Nie, dziękuję, nie zażywam, nie palę, nie biorę" - pozwala być wolnym. Jeżeli ktoś nie potrafi zapanować nad swoimi słabościami, jak może być warty zaufania? Przecież nie może ufać nawet sobie.
Jan Andrukiewicz