Bez dydaktyzmu!
|
Artykuł jest odpowiedzią na tekst Ryszarda Kukiełki
(ZB 10(168)/2001, s.59). |
Tyle razy obiecałam sobie nie odpowiadać na zaczepki,
ignorować, olewać i tak dalej, ale nie da się,
panowie, nie da!
Tym razem odpowiadam na polemikę Ryszarda Kukiełki.
Nie przez Internet, bo tam mieszka szatan Technokreatura, którego
unikam.
Rezonuję w imieniu Społeczeństwa, na które
narzeka pan Kukiełka, gromiąc naszą społeczną
Nieodpowiedzialność. Nie gniewam się, wszak ludziom
należy wskazywać jedynie słuszną drogę
pod jedynie gustownym sztandarem, ale żeby aż tak narzekać...?
Pan Kukiełka tworzy schemat swojego narzekania na kształt
równoległego połączenia zrzędzeń,
dobierając druciki z przypadkowych materiałów,
ze stali, miedzi czy z aluminium, tu i tam jakaś śrubka
z plastiku, papierowy haczyk czy szklany guziczek. Przez coś
takiego żaden strumień świadomości społecznej
nie popłynie, bo co gdzie zaiskrzy, tam się wyizoluje
i po ptaku.
Drugim wątpliwym elementem strategicznej konstrukcji pana
Kukiełki jest zaatakowany obiekt, czyli wspomniane Społeczeństwo.
Otóż, proszę Pana, Społeczeństwo
to nie jest trzydziestoosobowa klasa szkolna, złożona
z elementów smarkatych, pozbawionych odpowiedzialności
prawnej, które jako jednorodną zbiorowość
należy wychowywać w jednym kanonie, a w procesie tym
można karcić złymi ocenami, rozstawianiem po kątach
czy wzywaniem rodziców dla obciachu. My, duże dzieci
mamy dosyć dydaktyki, zwłaszcza ci z nas, którzy
dużo czytają, śledzą wydarzenia, biorą
w nich czynny udział, stają się ich ofiarami,
bronią się przed nimi, próbują je zmienić,
walczą, pyskują i zbierają cudze śmieci wokół
siebie, a czasem oberwą po twarzy od siusiającego nam
do ogródka sąsiada, który też nie lubi,
gdy ktoś uczy jego siuraka porządku, bo jego siurak
jest najważniejszą częścią jego dojrzałej
osobowości.
We wszystkich próbach uszczęśliwiania nas za
pomocą palca podejrzewamy demagogię, kabotynizm i hipokryzję.
Najbardziej rozbawiły mnie zarzuty pod adresem tych, którzy
nie biorą udziału w infantylnej zabawie w wybory. Ja
też w to nie gram i śpieszę wyjaśnić
Panu dlaczego. Pana zarzut a nasz motyw, że "nie podobają
nam się politycy", czyli kandydaci do żłoba
jest jedynie istotny w naszym tłumaczeniu naszej postawy.
Otóż ja stosuję zasadę Hołdysa,
przełożoną na moje warunki - pragnę mężczyzny
pięknego i mądrego a do wyboru mam knura i capa. Hołdys
podpowiedziałby Panu kozę i lochę. I co Pan by
wybrał? Kochajmy zwierzęta, ale bez przesady.
Definicja władzy, sformułowana przez Gabrielę
Szmielik-Mazur brzmi: kto dąży do władzy albo daje
się do niej wepchnąć, czyni to nie po to, aby
społeczeństwu było dobrze, lecz po to, aby dobrze
było jemu. I nikt do tej pory mojej definicji nie obalił.
Jednocześnie zastrzegam sobie prawa autorskie i liczę,
że Zielone Brygady będą klucznikiem ich niniejszego
tu zapisu, bo w przyszłości spodziewam się pokojowej
nagrody Nobla za to epokowe odkrycie.
Powiem więcej, że ja chętnie pójdę
i pomogę komukolwiek dopchać się do koryta,
ale głosu swojego mu nie dam, lecz sprzedam. Tak jak władza,
która jest służbą społeczną sprzedaje
nam - społeczeństwu swoje wątpliwej jakości
usługi. Temu sprzedam, kto da więcej, proszę
Pana. Tylko frajer daje za friko. Nie ma nic za darmo w demokracji,
demokracja to wolny rynek czyli wolna amerykanka po 11 września,
gdy nagle nasi politycy zmienili nam narodowość.
Protestowania, pikietowania, blokowania są ważnym sygnałem
istniejących realiów i często jedynym sposobem
przeszkodzenia władzy w grabieniu naszego majątku. Osobiście
podpowiadałabym tu zamachy terrorystyczne i do tego dojdzie,
jeśli władza i jej klakierzy będą dezawuować
głosy i gesty społecznego niezadowolenia. Czego mieliśmy
już przykłady liczne, lecz nie brane pod uwagę
nad Wisłą. Pan pewnie podpowiadałby ścieżki
zdrowia, praktykowane przez dzisiejszych demokratów i liberałów
na grzbietach warchołów w roku 1956, 1968, 1970...
i tak dalej..? A może strzelanie? Ja także ubolewam,
że nie ma już ZOMO, które bezbłędnie
poradziłoby sobie z dresiarzami i kibolami. (A przecież
chuligani na nic nie narzekają, tylko idąc za przykładem
samorządów- biorą swoje sprawy w swoje ręce.)
Co do nauki języków obcych, to zapewniam Pana, że
mam pypcia od nadmiaru angielskiego w Polsce. Dziesięć
lat temu po wymianie ekipy u żłoba, gdy w odwecie za
Katyń usunięto z programu edukacji język Lermontowa,
bardzo naraziłam się na wywiadówce, wyrażając
z tego powodu swoje podejrzane ubolewanie. Wyobraża Pan sobie,
jak pozostali rodzice i decydenci narzekali na mnie? A tu masz
- minęła dekada i już przyszli intelektualiści
uczą się tego języka na prywatnych kompletach,
a rusycyści wrócili do łask Fortuny. Obecnym
zaś intelektualistom nadal kojarzy się on z przydrożną
suczką.
Zarazem śpieszę porozumiewawczo przekonać Pana,
że dryfuję po tej samej fali, co Pan, bo zgadzam się
z zarzutami pod adresem ludzi, którzy - i tu dodam własne
obserwacje: skarżą administracji mieszkaniowej na dozorczynię,
że niezbyt gorliwie sprząta kiepy, kondomy i podpaski,
wyrzucane przez nich za okno, że nie zmywa ze ścian
bazgrołów ich dzieci, takoż nie wyciera moczu
i nie zbiera stolca ich psów i ich dzieci. Piszą do
gazety, że MPK nie widzi leżących na ich trawnikach
petów i puszek i puszków. Pyskują na szkołę
i kościół, że nie potrafi wychować
im dzieci a policja nie potrafi ochronić ich na stadionach
czy nocnych dyskotekach. Psioczą na dilerów, że
wciskają ich dzieciom narkotyki i na telewizję, że
im dzieci demoralizuje.
W sprawie przetrwania widzę nie tylko brak wyobraźni,
ale nawet brak instynktu samozachowawczego i o tym braku napisałam
kilkadziesiąt stron przyczynków do pracy p. W.H. Zylbertala
"Miejscem Człowieka jest Ziemia". Swój komentarz
zatytułowałam "Miejsce człowieka jest w ziemi".
Śmierć z głodu i chłodu, gdy wokół
rozciąga się ogromne śmietnisko wspaniałych,
energetycznych odpadów, lasy pełne są chrustu
a trawniki makulatury wydaje mi się dryfowaniem wyrojonych
lemingów do Bałtyku. Lemingi są mądrzejsze,
bo robią to w chwili, gdy naprawdę nie ma co wziąć
na ząb, a ludzie umierają z łyżką w ręku.
Ale, proszę Pana, naturze to nie zaszkodzi, bo natura nie
lubi przesady, ani w pustce ani w przepełnieniu.
Jednakże ubóstwo należy oceniać najostrożniej.
Ulubionym sposobem czarnych, różowych i zielonych
Narzekaczy Na Społeczeństwo jest recepta wędkarska.
"Nie dawać ryby ino wędkę". Na herezję
mam poezję:
"Państwo jest moim alfonsem. Na niczym mi nie zbywa.
Co złapię ptaka, to mi go oskubie. Co złowię
rybę, to mi ją zabierze, zeżre i wędkę
połamie. Gdy mi się nie chce, brzydko mnie przezywa.
Gdy mi się zachce, stróżów mi nasyła.
Gromi z ambony i przez mikrofony, że do roboty już się
nie nadaję. A gdy nabieram do bytu ochoty, to radzi iść
do roboty. Grajmy Państwu na trąbach, grajmy Państwu
na czymkolwiek do rymu z trąbami." ("Psalm Przedostatni",
Gabriela Szmielik-Mazur, 1990 r.)
Pozbawiona władzy grupa, na którą oboje narzekamy,
to nie jest Społeczeństwo, proszę Pana, tylko
jego patologiczny margines, rosnący z dnia na dzień
i tak ogromny, że przerósł już dawno naszą
malejącą grupkę, do której należy
Pan, ja i paru jeszcze sprawiedliwych w tej sodomii i gomorii.
Ale dzięki temu należymy do jakiejś tam elity
i możemy poczuć się dowartościowani! Nie
czuje Pan tego szybowania?
Wszystko w naturze ma swój naturalny sens i cel. Natura
nie ocenia tylko porządkuje.
Kraków, styczeń 2002 r.
Gabriela Szmielik-Mazur
Strzelców 17/64
31-422 Kraków k. N.Huty
|
W przekonaniu większości osób związanych
z szeroko rozumianym ruchem ekologicznym Pismo Święte
jest obojętne wobec wszystkich innych istot niż człowiek.
Z tego co daje się zauważyć, pokutuje w tych
grupach stereotyp, że, credo Biblii zakłada, żeby
"człowiek czynił sobie ziemię poddaną".
Z wielu rozmów przeprowadzonych w tych kręgach wywnioskowałem
też, że zdaniem ekologów kultura judeochrześcijańska
jest wyjątkowo obojętna na dolę przyrody. |
W dyskusjach tych zasypywano mnie chwalebnymi dowodami z religii
pierwotnych i orientalnych. Powoływano się na hinduizm,
buddyzm etc. Nie polemizowałem. Myślałem sobie
tylko o losie tysiąca psów w Chinach. Zdaniem środowisk
"zielonych", stosunek do przyrody, jest o niebo lepszy
również w islamie, niż w chrześcijaństwie.
Jeden z rozmówców powołał się nawet
na artykuł w ZB. Przypuszczalnie wiem o jaki artykuł
chodziło. [zob. Abu Abdullah, Człowiek i przyroda
w Koranie, ZB 16(142)/1999,
1-15.11.1999]. Czy tak jest rzeczywiście?
Już w Księdze Rodzaju potwierdza się, jakoby
człowiek czynił sobie ziemię poddaną i panował
nad innymi stworzeniami. Według mnie nie zakładało
to jednak niszczenia i ślepej eksploatacji świata przyrody.
Nie było to planowane przez Boga, zwłaszcza, że
świat przyrody powstawał przez całe sześć
dni. W tym alegorycznym opisie Stwórca włożył
duży wysiłek w jego końcowy efekt. Biblia wyraźnie
akcentuje, że wszystko, co Bóg stworzył spodobało
mu się, zaś wszystkim żywym istotom błogosławił.
Życzył im płodności, co możemy rozumieć
jako interpretację trwania każdego z gatunków.
Założeniem, było, aby w symbolicznym raju człowiek
oraz rośliny i zwierzęta osiągnęły
harmonię. Archetypem takich planów są być
może słowa: Pan Bóg wziął zatem
człowieka i umieścił go w ogrodzie Eden, aby uprawiał
go i doglądał. "Doglądanie przyrody"
było więc poleceniem opieki silniejszego człowieka
nad słabszą przyrodą. Ostatecznie jednak człowiek
sięgnął po owoc rośliny, co spowodowało
jego upadek. Upadek ten pociągnął za sobą
klęskę całego świata przyrody. Dlatego,
więc niejaką rehabilitacją człowieka względem
pokrzywdzonych był gest Noego. Zabranie do arki przedstawicieli
różnych gatunków zwierząt pokazuje coś
jeszcze. Uzmysławia, że bez przetrwania zwierząt
człowiek nie przetrwa po potopie: Spośród
wszystkich istot żyjących wprowadź do arki po parze,
samca i samicę, aby ocalały wraz z tobą od zagłady.
Z każdego gatunku ptactwa, bydła i zwierząt pełzających
po ziemi po parze; niechaj wejdą do ciebie, aby nie wyginęły.
A ty nabierz sobie wszelkiej żywności - wszystkiego
co nadaje się do jedzenia - i zgromadź u siebie, aby
była na pokarm dla ciebie i na paszę dla zwierząt.
Jakże aktualne i banalne są to prawdy! Przesłanie,
które nie straciło na wartości, przez długie
wieki. Trudno jeszcze po takich słowach wątpić
w obojętność Boga wobec innych istot niż
człowiek.
Ogromne wrażenie wywołuje również Księga
Koheleta, która w pewnym momencie zestawia los człowieka
i zwierzęcia. Eklezjastes dowodzi w niej, że tak naprawdę
dola wszystkich istot jest identyczna. Mało tego, autor tej
księgi nazywa ludzi zwierzętami: Powiedziałem
sobie: Ze względu na synów ludzkich [tak się
dzieje]. Bóg chce ich bowiem doświadczyć, żeby
wiedzieli, że sami przez się są tylko zwierzętami.
Los bowiem synów ludzkich jest ten sam, co i los zwierząt;
los ich jest jeden: jaka śmierć jednego, taka śmierć
drugiego, i oddech życia ten sam. W niczym więc człowiek
nie przewyższa zwierząt, bo wszystko jest marnością.
Tego rewolucyjnego (czas powstania!) jak i szokującego fragmentu,
z pewnością nie jest w stanie uspokoić tłumaczenie
apologetów. Bibliści uznają bowiem, że we
fragmencie o "jednakowym oddechu życia", nie chodzi
o duszę, a o pierwiastek życia.
Na szczególną uwagę w Piśmie Świętym
zasługuje podkreślenie wierności i przywiązania
psa do człowieka. Jest on jego wiernym towarzyszem podróży.
Informuje nas o tym Księga Tobiasza: I poszedł chłopiec,
a razem z nimi anioł, a także i pies wyszedł z
nimi i podróżował razem z nimi. Nowego wymiaru
nabierają także psy liżące rany ubogiego i
chorego Łazarza. W ewangelicznej przypowieści, napisanej
przez św. Łukasza są one jedynymi istotami litującymi
się nad cierpiącym. Właściwie ten, w dzisiejszym
rozumieniu, kloszard umiera w samotności, a jedynymi towarzyszami
jego ostatnich chwil są psy: Pragnął on nasycić
się odpadkami ze stołu bogacza; nadto i psy przychodziły
i lizały jego wrzody.
Oczywiście teksty biblijne mają przede wszystkim wymiar
moralizatorski. Są wskazówkami etyczno-religijnymi.
Świat przyrody nabiera więc tutaj akcentów alegorycznych.
Łagodna gołębica wyobraża zstępującego
Ducha Świętego. Zdradziecki wąż - szatana.
Jeszcze co innego personifikuje lew czy osioł. Motyw zaś
urodzajnego i bezowocnego drzewa wyjątkowo przykuwa uwagę
w Nowym Testamencie. Dlatego choćby przykład zniszczenia
nieurodzajnego drzewa figowego przez Chrystusa ma charakter symboliczny
(notabene związki miedzy symboliką świata rolniczo-przyrodniczego
a językiem Chrystusa, zauważył już wcześniej
francuski historyk Henri-Daniel Rops - por. jego Dzieje Chrystusa,
Warszawa 1987.). Dlatego też w świetle tej problematyki
należy rozpatrywać wszelkie inne wątki. Niemniej
Chrystus wywyższając człowieka (w tym wypadku wyższa
wartość duchowa i rozumowa, a nie fizyczna czy uczuciowa!)
ponad inne stworzenia, podkreśla Bożą troskę
o świat przyrody. Zaznacza, że zwierzęta są
karmione przez tego, Który je stworzył: Przypatrzcie
się krukom; nie sieją ani żną; nie mają
piwnic ani spichlerzy, a Bóg je żywi.
Świat przyrody jest wreszcie miejscem, gdzie biblijny prorok
znajduje samotność. Tam następuję objawienie.
Przestrzeń gór i bezkres pustyń tworzą
harmonię, warunki do kontemplacji. To tutaj rodzi się
mistycyzm, który sprawi, że przyszli eremici zjawią
się na pustyni kilka wieków później.
Nie sposób opowiedzieć o wszystkich przypadkach przebywania
biblijnych proroków wśród bezkresów
gór i piasków pustyni. Ograniczmy się więc
do Nowego Testamentu. Jan Chrzciciel głosił na Pustyni
Judzkiej rychłe przybycie Mesjasza. Kolejne kierunki działania
wyznaczały mu prorocze sny. Wedle opisu Ewangelii św.
Mateusza żywił się on wyłącznie szarańczą
i miodem. Obcowanie z warunkami surowej przyrody było także
udziałem Chrystusa. Jak zauważa św. Marek Ewangelista:
Zaraz też Duch wyprowadził Go na pustynię.
Czterdzieści dni przebył na pustyni, kuszony przez szatana.
Żył tam wśród zwierząt, aniołowie
zaś usługiwali Mu. Niezwykle frapujące jest
dlaczego Chrystus wybrał więc obecność zwierząt.
Czy nie lepiej było mu pościć i rozważać
bez tych istot?
Przypuszczać można, że pierwsi anachoreci byli
ludźmi, którzy nie tylko najbliżej potrafili
zgłębić fakty eschatologiczne. Byli w stanie
najdoskonalej poznać piękno świata flory i fauny.
Zrozumieć pełnię stworzenia. Wreszcie potrafili
w jaskiniach i szałasach żyć w zgodzie z przyrodą.
Być może filozoficzna refleksja św. Augustyna,
iż rośliny i zwierzęta są tzw. "śladem
Bożym" miała swoją genezę w takiej właśnie
analizie Pisma Świętego? Na pewno natomiast to, że
przyroda jest zwornikiem między Bogiem a ludźmi. Dostrzegł
to biedny i szczęśliwy włóczęga z
małego Asyżu.
Pewnie jeszcze długo, w oficjalny sposób nie rozstrzygnie
się, czy świat przyrody jest czymś więcej
ponad bycie śladem Bożym. Nie zostanie szybko udzielona
odpowiedź, czy zwierzęta mają nieśmiertelną
duszę. Wydaje się, że coś pod tym względem
się jednak zmienia. Oczywiście nie za szybko. Przed
4 - 5 laty, podczas rekolekcyjnych kazań u krakowskich
Dominikanów o. Jan Kłoczowski napomknął,
iż: osobiście wierzę, że wielki pies będzie
kiedyś machał ogonem przed obliczem Pana. Cóż,
był to marginalny głos katolickiego intelektualisty.
Szara rzeczywistość jest inna. Przecież znacznie
prościej jest urządzić pokazową, franciszkańską
mszę dla zwierząt w kościele św. Krzyża
w Krakowie, niż raz w roku wygłosić kazanie na
prowincji o psiej misce bez wody i półmetrowym łańcuchu.
Osobiście wierzę, że świat stworzony przez
Boga, według Księgi Rodzaju, nie może być
zniszczony, skoro spodobał się samemu "Veni Creator".
Zresztą wszyscy przekonamy się o tym sami (może
najboleśniej wtedy, gdy ziści się reinkarnacja,
w co wątpię, bo każdy byt jest niepowtarzalną
indywidualnością, lecz jest to dysputa na zupełnie
inny artykuł.). Na koniec godzi się przypomnieć
"Braci Karamazow" gdzie Dostojewski zadaje retoryczne
pytanie: "Dlaczego cierpią istoty bez winy? Dzieci
i zwierzęta?" Właśnie, spytajmy najpierw
sami siebie.
Remigiusz Kasprzycki
Tak jak bardzo cenię eseje Leszka Kołakowskiego w obszarze
zagadnień filozoficznych, tak tym razem jestem nie tyle
rozczarowany zaprezentowanym tekstem co zbulwersowany. Wkraczając
w obszary wiedzy, na których zna się mało albo
i wcale wypowiada osądy nie tylko w tonacji czarno-białej
- co nie przystoi filozofowi - ale także wysoce nieugruntowane
i niesprawiedliwe. Najbardziej rażąca wypowiedź
dotyczy elektrowni atomowych: "Protesty wobec genetycznie
zmodyfikowanej żywności są irracjonalne. Podobnie
protesty przeciwko elektrowniom atomowym... Protestujący
ignoranci..." Przykro to powiedzieć - ale nawiązując
do stosowanego w eseju słownictwa - to już raczej Leszek
Kołakowski prezentuje się jako ignorant w obszarze
energetyki jądrowej.
Podchodząc do tego zagadnienia merytorycznie, można
by rzec ostrożnie, że elektrownie atomowe mają
tyle wad, ile zalet - zarówno zwolennicy jak i przeciwnicy
mają swe racje; i w tym duchu winna toczyć się
dysputa na ten temat. Jeśli jest czynnik, który istotnie
działa na radykalizację protestujących, to właśnie
tego typu wypowiedzi.
Ta wypowiedź powszechnie szanowanego filozofa może wprowadzić
sporo osób w błąd - wielu czytelników,
słuchaczy jego wykładów przyjmie za pewnik, że
to, co mówi tak Wielka Postać musi być słuszne.
Nie musi i nie jest.
Czy Gazeta pozwoli sobie na własny komentarz do tego wystąpienia?
Krzysztof Żółkiewski, Katowice
PS
Także w innych poruszanych zagadnieniach (jak globalizacja,
czy rolnictwo, gdzie Leszek Kołakowski porusza się
jak słoń w składzie porcelany) widać, że
Mądrość, gdy nie idzie w parze z Wiedzą,
może czynić Głupstwa.
*) L. Kołakowski "Niepokój wieku naszego",
GW 2-3.2.2002.
|