GLOBALNE OTĘPIENIE
Modele klimatyczne wskazują, że jednym z głównych efektów wywołanych emisją gazów cieplarnianych będzie globalne ocieplenie. Zakładając, że nie zostaną podjęte żadne kroki w celu redukcji emisji, na podstawie klimatycznych modeli komputerowych oszacowano, że średnia globalna temperatura podniesie się o 1.5 - 4.5°C w ciągu najbliższych 100 lat. Wzrost ten jest większy i prawdopodobnie szybszy niż jakiekolwiek zmiany warunków termicznych, które zaszły w ciągu ostatnich 9000 lat - podaje dossier Zmiany klimatu przygotowane w 1994 przez 2 agencje onz: Program Środowiskowy Narodów Zjednoczonych i Światową Organizację Meteorologiczną. Z równą powagą futurolodzy informowali pod koniec zeszłego wieku o tym, że jeśli nie zostaną podjęte żadne kroki w celu ograniczenia emisji, to w przeciągu kilkudziesięciu lat ulice Londynu pokryją się dwumetrową warstwą łajna końskiego w obfitości produkowanego przez dynamicznie rozwijający się transport kołowy.
O zjawisku cieplarnianym słyszeli chyba wszyscy. Wielu też wie, że odpowiedzialne za nie są: dwutlenek węgla, metan, freony, podtlenek azotu i inne gazy, nazwane od zjawiska, które powodują, cieplarnianymi. Najciekawszy jest fakt, że głównym gazem cieplarnianym jest para wodna, substancja - zdawałoby się - najmniej szkodliwa pod słońcem.
Na czym omawiane zjawisko polega? W dużym uproszczeniu wygląda to tak: cząsteczki dwutlenku węgla, uwalniane podczas spalania węgla, benzyny czy czegokolwiek innego, dostają się do atmosfery. Tam spokojnie sobie krążą, czekając na swoją kolej. Drugim istotnym sprawcą zjawiska cieplarnianego jest samo Słońce. Bez przerwy ogrzewa ono Ziemię. Część promieniowana zostaje odbita od chmur, część wchłonięta przez glebę, a reszta - odbija się od powierzchni gruntu i w zasadzie powinna polecieć sobie gdzieś w kosmos. To jednak nie jest takie proste. Na drodze odbitego promieniowania stają cząsteczki dwutlenku węgla, które działają jak dach cieplarni. Nie pozwalają promieniowaniu wydostać się w przestrzeń kosmiczną, a same pochłaniają przenoszoną przez nie energię. Powoduje to wzrost ich temperatury i... całą resztę kłopotów przewidzianych przez ekspertów onz.
ONZ PRAWDĘ POWIE
A kłopoty te nie są wcale małe. Skutkiem podniesienia średniej globalnej temperatury powietrza o parę stopni będzie nieomal apokalipsa. Obecnie istniejące strefy klimatyczne przesuną się w stronę biegunów. To spowoduje zamieszanie w rolnictwie, przystosowanym wszędzie do obecnie panujących warunków. W ciągu krótkiego czasu może się bowiem okazać, że dotychczasowe uprawy czy hodowle stracą rację bytu. Wedle Ogólnych Modeli Cyrkulacji, nastąpi dalsze pustynnienie Afryki, duża część tego kontynentu przestanie być możliwa do wykorzystania pod uprawę. Obszary obecnie położone w klimacie umiarkowanym nawiedzą upały i susze. Dla samej Polski prognozy wypadają korzystniej. Okres wegetacji przedłuży się o ok. dwa miesiące. Plony w zasadzie wszystkich upraw wzrosną, można będzie uprawiać soję, kukurydzę, a może nawet bawełnę.
Ocieplenie spowoduje jednak rozplenienie nieznanych u nas wcześniej chorób i szkodników. W planie jest także podniesienie się poziomu morza. Badania hydrografów dowodzą, że średni poziom wód na świecie podniósł się o 8-10 cm. Naukowcy mają, co prawda, spore zastrzeżenia do tych danych; pomiar ten może się okazać niepewny, z powodu pionowych ruchów mas lądu czy niewłaściwego rozmieszczenia stacji pomiarowych. Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu (ipcc) utrzymuje jednak, że morze będzie nadal występować z brzegów i do roku 2100 jego poziom podniesie się o kolejne 65 cm. Dla mieszkańców nadmorskich nizin to bardzo ponura prognoza. Miliony ludzi i kilometrów kwadratowych lądu na całym świecie będą zagrożone strasznymi powodziami lub po prostu zalaniem przez morze. Zniszczenie - poprzez wymycie gleby i zasolenie - zagrozi deltom wszystkich większych rzek świata - Amazonki, Gangesu, Missisipi, Nilu, Jangcy... Słodka woda stanie się dobrem rzadszym niż do tej pory.
Walka z tymi zagrożeniami i przeciwdziałanie kolejnym uderzy w światową gospodarkę. Za przekształcanie rolnictwa, przemysłu, pomoc uchodźcom i wszystko inne zabiorą się oczywiście rządy. Na sfinansowanie tych działań potrzebne będą rzecz jasna nowe podatki (tu chyba żaden myśliciel nic nowego nie wymyśli). Wynikające z tego pogorszenie się stanu gospodarki spowoduje - według ekspertów onz - konflikty pomiędzy bogatymi i biednymi, a także między rożnymi grupami etnicznymi.
Kumulacja problemów może okazać się druzgocąca dla służby zdrowia, policji, opieki społecznej i innych im podobnych instytucji. Wzrośnie rola radykalnych Zielonych.
GNIEW WICEPREZYDENTA
Wiara w taki rozwój wydarzeń jest dość powszechna wśród zwykłych ludzi, którzy z nauka mają tyle wspólnego, co przeczytają w gazetach, równie częsta jest wśród polityków. Wielu naukowców ma jednak co do tego poważne wątpliwości. Jedni - jak James Hansen z nasa - już 1988 utrzymywali, że pomiędzy aktualnym klimatem a spowodowanymi przez człowiek zmianami atmosfery występuje ścisły związek przyczynowo-skutkowy. Hansen stwierdził więc, że już siedem lat temu były w danych meteorologicznych mocne dowody prawdziwości teorii zjawiska cieplarnianego. Inni jednak byli - i nadal pozostają - odmiennego zdania. Wątpią w realność ponurych prognoz. O takich właśnie amerykański wiceprezydent Al Gore powiedział, że tak zwani naukowcy z premedytacją produkują fałsze, naukowe pseudo-fakty, zanieczyszczające naukową debatę. Warto przyjrzeć się argumentom drugiej strony, tak bardzo irytującej drugiego człowieka Stanów Zjednoczonych.
BITWA O PÓŁ STOPNIA
Sceptycy pytają przede wszystkim, jaki jest powód zmartwień. W odpowiedzi słyszą, że jak dotąd średnia temperatura światowa wzrosła o 0.5 stopnia w ciągu ostatnich stu lat. Osobnicy co bardziej gruboskórni już w tym momencie przestają słuchać, mówiąc: Panie, ja tam wcale nie wyczuję tak małego ocieplenia! Naukowcy są jednak bardziej dociekliwi. Zajmujący się tą problematyką kwartalnik "World Climate Review" ("Przegląd Klimatu Światowego") wydawany przez Uniwersytet Wirginii zaatakował owo nieszczęsne pół stopnia z trzech rożnych stron.
Na wykresach podawanych przez ipcc wyraźnie widać wzrost średniej temperatury rocznej, zaczynający się ok. roku 1860, a do roku 1990 wynoszący już parę dziesiątych °C. Sceptykom nie wystarczyły jednak dane z ostatnich 130 lat. W sukurs przyszła im Centralna Austriacka Agencja Meteorologii i Geodynamiki, która opublikowała podobny wykres, będący kompilacją odczytów 58 stacji meteorologicznych, a sięgający w przeszłość aż do roku 1785. Już pierwszy rzut oka na pracę wiedeńskich klimatologów skłania do większej ostrożności w interpretowaniu danych firmowanych przez onz. Na austriackim wykresie, owszem, widać trend rosnący, o którym głośno krzyczy ipcc. Można jednak zauważyć i inną wyraźną tendencję. Przez ok. 100 lat, od 1790 do 1890, średnie temperatury roczne spadały. Wartość tego spadku i czas, w którym nastąpił, były porównywalne do wzrostu, który obecnie przeraża co wrażliwszych. Dr Franz Zummer z Wiednia zadaje uzasadnione w tej sytuacji pytanie: Czemu 200 lat temu było niemal równie ciepło, jak na początku lat dziewięćdziesiątych? Wysokich temperatur za króla Stasia nie sposób uzasadnić zjawiskiem cieplarnianym. Być może w grę wchodzą jakieś inne globalne procesy klimatyczne, kilkusetletnie cykle, o których nie mamy jeszcze pojęcia.
Trzecia poważna wątpliwość naukowców z "World Climate Review" to kwestia wiarygodności danych pochodzących ze stacji naziemnych. Pomiary dokonywane tradycyjnymi metodami mogą wykazywać duże, sztuczne ocieplenie lokalne, nie mające nic wspólnego z ociepleniem globalnym. Dookoła stacji wyrastały bowiem miasta - pisze Przegląd - To odchylenie powinno być najsilniejsze w ostatnich latach, bowiem liczba stacji otoczonych przez wystarczającą liczbę ludzi zwiększy się proporcjonalnie do populacji globalnej i regionalnej. Wolne od tych zagrożeń są termometry umieszczone na orbitujących wokół Ziemi sztucznych satelitach. Mierzą one temperaturę na wysokości ok. 5000 m, z dokładnością do 0.01°C. Na wykresach widać wyraźną korelację temperatur mierzonych na powierzchni i przez satelitę. Jeśli jedna z nich spada, druga zachowuje się tak samo. Jeśli rośnie naziemna - rośnie też "kosmiczna".
Chociaż satelitarne pomiary temperatury prowadzi się dopiero od 16 lat, "World Climate Review" już zauważył ciekawe zjawisko. Dane lądowe w tym okresie wykazują nieznaczną tendencję wzrostowa. W informacjach przekazanych przez satelity tendencji tej wcale nie widać. Jeśli jednak od tych pierwszych danych odejmie się tę nieznaczną tendencję wzrostowa, wykresy satelitarne i naziemne pokrywają się niemal dokładnie! Jak pisze "Przegląd", najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie tego zjawiska to właśnie fakt, że miasta wykładniczo rosną wokół stacji meteo, sztucznie ocieplając lokalne odczyty.
PARĘ STOPNI TEŻ NIE STRASZNE
Nie tak dawno głośny był program mający na celu przeprowadzenie analizy chemicznej grenlandzkiego lodu. 250.000 lat uwięzionych w lodzie wydało wtedy naukowcom swoje tajemnice. W warstwach liczących sobie ok. 115.000 lat badacze trafili na niezłą zagwozdkę. W ciepłym okresie, przypadającym pomiędzy dwoma wielkimi zlodowaceniami, temperatura na Grenlandii spadła o 10-14 stopni w ciągu głupich 10-20 lat. Oskarżanie o to kręcących się po planecie grupek jaskiniowców byłoby po prostu niepoważne. To musiało stać się samo!
Z analiz onz wynika, że wzrost globalnej temperatury o 2-3 stopnie w ciągu stu lat może spowodować poważne zakłócenia ziemskiego ekosystemu. Ludzie poprzez zanieczyszczenie atmosfery mieliby doprowadzić do pustynnienia i stepowienia wielkich obszarów lądu; do wyginięcia wielu gatunków roślin i zwierząt. Jeżeli więc przyjmiemy, że ten gwałtowny spadek temperatury na Grenlandii miał w świecie odzwierciedlenie w obniżeniu o jakieś 5°C, to powinniśmy się spodziewać odnalezienia śladów jakiejś straszliwej ekologicznej katastrofy. Paleontolodzy jednak nic o niej nie wiedzą. Może więc prognozy ipcc są zbyt panikarskie, a rację ma Rush Limbaugh, głoszący swe "niewzruszone prawdy", z których jedną jest: Ziemski ekosystem nie jest delikatny. Z równą rezerwą należy traktować zapewnienia, że w razie ocieplenia klimatu morza wystąpią z brzegów i zaleją nam Szczecin i Trójmiasto. Zwiększenie temperatury o 2-3 stopnie spowoduje przyspieszenie parowania wody z oceanów. Kiedy wilgotne, ciepłe powietrze dotrze do Antarktydy, wilgoć musi tam spaść na pingwiny w postaci śniegu. Panujące tam temperatury są po prostu zbyt niskie - sięgają - 40 stopni - by lód zaczął się topić. Dlatego w razie nieznacznego ocieplenia lądolód Antarktydy nie skurczy się, a zacznie rozrastać.
OCIEPLENIE CZYLI NOWA EPOKA LODOWCOWA
Poszukiwania jednoznacznych dowodów na globalne ocieplenie trwają. Na razie jednak są dość bezowocne. Wspomniany już James Hansen mówi w wywiadzie udzielonym dziennikowi "Washington Post" -...jeśli jest jakieś ocieplenie wynikające że zjawiska cieplarnianego, to powinno być widoczne w danych. Fakt, że nie jest, mówi mi, że coś jest nie tak z tymi danymi. Jeśli fakty nie zgadzają się z teorią - tym gorzej dla faktów.
Naukowcy nie wierzący w "wielką cieplarnię" są zakrzykiwani przez agendy onz i rzadko udaje im się przebić do szerokiej publicznosci. Jednak cierpliwa, cicha praca daje im pewne powody do satysfakcji. O ile jeszcze w 1990 naukowiec twierdził, że coś likwiduje skutki globalnego ocieplenia, oskarżano go o niekompetencję albo, co gorsza, o pracowanie dla przemysłu. Jeśli w 1992 twierdził, że mniej - więcej połowa tego zjawiska jest jakoś równoważona, zakrzykiwała go onz. Teraz zaś sama potwierdza te przypuszczenia w swoim Specjalnym Raporcie wydanym przez ipcc. W każdym jednak razie, jeśli zestawi się ponure prognozy wynikające z Ogólnego Modelu Cyrkulacji z rzeczywistymi pomiarami, to już teraz widać wyraźną i dodającą otuchy różnicę. Podczas, gdy czarne przewidywania to idąca "równo do góry" linia, to faktycznie mierzone temperatury, to oscylująca wokół poziomej linii krzywa. Teoria globalnego ocieplenia już zaczyna się zdzierać i wielu badaczy wątpi, by dotrwała do końca naszego tysiąclecia.
Zresztą, sygnały tego już wiadć w prasie. Pierwszy nie wytrzymał "Time", który po tygodniu silnych mrozów w USA rozpoczął w swym dziale naukowym dywagacje na temat ewentualnego nadejścia nowej epoki lodowej. Być może, kiedy wyjdą na jaw kłopoty z udowodnieniem zabójczości zjawiska cieplarnianego, media wrócą do swojej starej śpiewki z lat siedemdziesiątych, kiedy to straszono nieszczęsnych czytelników wizjami podstępnych lodowców spełzających ze szczytów i gór lodowych opanowujących morza.
A tymczasem chęć przewodzenia światowemu ruchowi ekologicznemu zgłosił sam Michaił Gorbaczow. Miejmy nadzieję, że słusznej idei troski o środowisko, w którym wszyscy musimy żyć, nie przysłuży się on tak, jak Związkowi Socjalistycznych Republik Radzieckich.
Bartek I. Kachniarz
p. także: GW 28.3.95 s.1, 2; GW 5.4.95 s. 1,9; "Polityka "8.4.95
ZIEMIA PRZYJAZNA
Przewartościowanie myślenia, postaw i działań zgodnie z wymogami ekorozwoju, czyli przestawienie ich na tory przyjazne Ziemi i przyrodzie, to paląca potrzeba współczesności. Odnosi się to do każdego człowieka, jak i - a na obecnym etapie przede wszystkim - do ośrodków, instytucji i doktryn wywierających wpływ na formowanie znaczących elementów kultury i cywilizacji. Mam tu na uwadze, znaczące pod tym względem, oddziaływanie doktryny biblijnej oraz osób i instytucji ją interpretujących i krzewiących. Dotyczy to nie tylko interpretacji ze strony Kościoła Rzymskokatolickiego (chociaż pozycja instytucji rzymskokatolickich ma tu znaczenie niezwykle istotne). H
Aksjomaty i nakazy największych religii, a więc i religii rzymskokatolickiej, odgrywają bowiem rolę znaczącą w kształtowaniu stosunków między ludźmi. jak i relacji między ludźmi a przyrodą. Ich zapisy i nakazy są jednak naginane do politycznych i gospodarczych interesów ludzi, a głównie dominujących grup społecznych. Widoczne jest to w naginaniu przez całe wieki znaczących zapisów biblijnych do takich właśnie interesów, co znalazło wyraz m.in. w krytycznych wypowiedziach Suzukiego (reprezentatywnego przedstawiciela buddyzmu zen), L. White'a i innych myślicieli. L. White, rozwijając refleksje Suzukiego, zauważył w 1967r., że niektóre zapisy Biblii służyły za usprawiedliwienie roli człowieka jako bezwzględnego pana i władcy przyrody i dlatego stanowią moralną przyczynę kryzysu ekologicznego. W interpretacji tradycyjnej słowa "panowanie", człowiek - zauważył on - jawi się bowiem jako istota stojąca ponad przyrodą i jest wolna od wszelkich obowiązków innych, niż swobodne zaspokajanie swoich potrzeb. Współzałożyciel i honorowy przewodniczący Klubu Rzymskiego, Alexander King, podczas inauguracji pierwszej na świecie Katedry Filozofii Ekologicznej na Politechnice Łódzkiej (13.3.92), zauważył: ...podstawowe wartości naszej judeochrześcijańskiej tradycji faworyzują eksploatację, podczas gdy wartości innych kultur, takich jak buddyzm, faworyzują konsekwencję w traktowaniu natury. Nadszedł już wielki czas na transmutację naszego systemu wartości tak, aby był on w stanie stawić czoło obecnym realiom.
Taka transmutacja - chociaż nie dostrzegana lub zagłuszana przez zwolenników tradycjonalizmu - już trwa, także w ramach reinterpretacji doktryny biblijnej. Istotny wpływ na jej powodowanie wywarły poglądy i dorobek naukowy twórcy ewolucjonizmu chrześcijańskiego P. Teilharda de Chardin i etyka czci dla życia A. Schweitzera. Są one otwarte na wchłanianie wiodących idei współczesności i czynią człowieka istotą odpowiedzialną za jej dalsze losy oraz za losy Ziemi i przyrody (w przeciwieństwie do interpretacji preferujących maksymalizację korzyści ekonomicznych, prestiżowych i hegemonii). Etyka czci dla życia nadaje właściwą hierarchię światu, ziemi, środowisku, człowiekowi i innym przedstawicielom przyrody żywej. Doniosłe jest tu uznanie człowieka nie za - jak to ma miejsce w tradycjonalistycznych interpretacjach biblijnych - pana, lecz za część przyrody oraz przyjęcie konstruktywnej i destruktywnej istoty natury. Znaczącym dla zasadniczej reinterpretacji stereotypów jest następujący wywód Schweitzera: Zwykła etyka zajmuje się tylko naszym stosunkiem do ludzi, zamiast skłaniać nas do zajęcia się też naszym stosunkiem do wszystkiego stworzenia. Etyka globalna jest o wiele bardziej elementarna i o wiele głębsza niż zwykła. Przez nią dochodzimy do duchowego stosunku do Wszechświata.
Istotne znaczenie w tym zakresie mają również: teoria bioelektronicznej interpretacji organizmu sformułowana przez ks. Włodzimierza Sedlaka, dorobek ks. Jana Grzesicy (Ochrona naturalnego środowiska człowieka - problem teologiczno-moralny, Księgarnia św. Jacka, Katowice 1983), encykliki Jana Pawła II: Redemptor hominis, Solicitudo rei socialis, Centesimus annus.
Omówione tu częściowo przewartościowania wywierają już pewien wpływ na powodowanie zmian kształtujących myślenie, postawy i działania w kierunku proekologicznym. Przykładowo można tu wymienić - dokonane przez ks. Grzesicę - przewartościowania, które doprowadziły, chociaż jeszcze w wymiarze niezbyt uświadomionym szerokim kręgom ludzi i kleru katolickiego, do zasadniczej modyfikacji pojmowania jednego z podstawowych aksjomatów doktryny biblijnej. W świetle jego dociekań, na Ziemi nie ciąży już - tak szkodliwe dla przyrody i ludzi - domniemanie poddaństwa wobec człowieka; Ziemia powinna - w myśl jego trafnych wywodów - być ludziom przyjazna, a człowiek nie powinien mienić się jej panem i władcą, czyli nie powinien czynić sobie Ziemi poddaną, lecz być jej troskliwym gospodarzem-ogrodnikiem. W ten właśnie sposób został uczyniony istotny krok na rzecz usunięcia - niepokojącego A. Kinga i innych myślicieli - elementu tradycji judeochrześcijańskiej, faworyzującego eksploatację, i umożliwiający otwarcie systemu wartości w kierunku uznawanym przez ekorozwój (który powinien stać się podstawą cywilizacji równowagi).
Ukazanie się omówionej przez Andrzeja Delorme (ZB 4/95) książki Dokumenty Kościoła Rzymskokatolickiego dotyczące ekologii, wydanej w 1994r. przez Komisję Ekologiczną Franciszkańskiego Zakonu Świeckich - mieści się również w nurcie przewartościowań interpretacji tradycyjnych. Ale - co jest istotne z punktu widzenia praktyki - nie wystarczy tu samo publikowanie diecezjalnych czy episkopalnych listów pasterskich lub fragmentów encyklik. Niezbędne jest bowiem krzewienie gruntownej wiedzy na ten temat i kształtowanie postaw moralno-etycznych, w czym Kościół rzymskokatolicki dysponuje dużymi, a wciąż nie wykorzystywanymi możliwościami. Ks. E. Marciniak jest wprawdzie autorem i gorliwym propagatorem 15-stronicowej broszury Rachunek sumienia rolników, opracowanej w porządku Dekalogu, ale działalność tego rodzaju jest - jak dotychczas - unikatem na tym polu.
Dlaczego więc - tak trafna - forma rachunku sumienia, mająca powodować refleksje i zmianę postaw, miałaby odnosić się tylko do rolników? Czy - po odpowiednim przeredagowaniu i uzupełnieniach, m.in. o treści zawarte w wymienionych encyklikach papieskich, nie powinna ona znaleźć się w obiegu powszechnym? Przecież istotnych przemian w kierunku proekologicznym wymagają myślenie, postawy i działania ludzi wszystkich zawodów i wszystkich grup wiekowych. Odnosi się to zwłaszcza do środowisk odpowiedzialnych za kształtowanie świadomości, za urządzanie środowiska i za korzystanie z jego dobrodziejstw (nauczyciele, kapłani, urzędnicy, pracownicy spółdzielni mieszkaniowych itp.)
Myślę, że w kształtowaniu postaw proekologicznych mogłyby odegrać istotną rolę obraz i relikwie św. Franciszka z Asyżu, które - jak mi wiadomo - znajdują się w kościele św. Katarzyny, usytuowanym w ursynowskiej części Skarpy wiślanej w Warszawie. Jest to fakt wciąż uchodzący uwadze czynników miarodajnych w tym przedmiocie. A - co niezmiernie dziwi - tuż obok dokonuje się - w iście starym stylu - powiększanie miejscowego cmentarza, kosztem tejże Skarpy, będącej tworem przyrody unikatowym w skali światowej. Oznacza to, że - i w tym szczególnym przypadku - niezbędne jest spowodowanie zmiany na proekologiczne postaw ludzi dokonujących takich antyekologicznych operacji i wydających na nie zgodę.
Ratowanie przyrody i - szerzej - środowiska naturalnego powinno stać się centralną zasadą organizującą naszą cywilizację. Istotnym posunięciem w tym zakresie - co podkreślił także L. White - powinien stać się powrót do postawy św. Franciszka z Asyżu, który czcił naturę w każdej postaci, wprowadzał w życie ideał utożsamiania się z nią i zalecał, zwłaszcza kapłanom, cnotę pokory i umiarkowania.
Nowa interpretacja zapisów biblijnych i wynikająca zeń praktyka powinny skutecznie przezwyciężać stare, tradycjonalistyczne nawyki, dysharmonię i wynaturzenia w stosunkach między ludźmi i w relacjach ludzi z przyrodą oraz powinny kształtować je w taki sposób, ażeby wyzwolić Ziemię spod eksploatacji i poddaństwa wąskich grup interesu i uczynić ją przyjazną wszystkim ludziom i organizmom żywym. Harmonia między przyrodą i kreowaną tym sposobem cywilizacją (cywilizacja równowagi, w miejsce - funkcjonującej wciąż - cywilizacji nierównowagi) sprawi, że ludzie - w całym tego słowa znaczeniu - staną się przyjaciółmi Ziemi, a Ziemia-Matka odwdzięczy im się za to wielorako.
Stanisław Abramczyk
CZEGO NIE WOLNO DRUKOWAĆ W "GAZECIE POLSKIEJ"?
W GP z 24.11.94 ukazał się artykuł Pana Piotra Bączka pod obiecującym tytułem Autostradą do Ameryki Płd.
Niestety, oprócz zachęcającego tytułu i cennej informacji o tym, że: Nowe kierownictwo zmieniło (...) łączną długość projektowanych autostrad z 1960 km na 2600 km, choć nie było to uzasadnione względami komunikacyjnymi, znalazło się tam również mnóstwo nieprawdy. I tak, można było przeczytać, że: Autostrady przyniosą oszczędności w kosztach podróżowania (30-40%) i zmniejszenie liczby wypadków o 75-80%. (...) Autostrady są również inwestycją proekologiczną, przewiduje się obniżenie poziomu hałasu i emisji spalin o 25-30%, a zużycia paliwa o 25%. Znalazły się również tradycyjne hasełka o tak zwanym rozwoju i ożywieniu gospodarczym, które zdaniem zarówno Europejczyków, jak i Polaków oraz katolików jest jedynym sposobem na szczęście doczesne, tak jak mieszkanie przy autostradzie podwyższa znakomicie tak zwany standard życia.
Napisałem więc do redakcji GP list polecony, w którym za niemieckim pismem "Auto Bild" (za "Czasem Krakowskim" z 30.12.93) podałem dane techniczne kilku samochodów. I tak, napisane jest tam, że każdy samochód zużywa na autostradzie średnio o ok. 1/3 więcej paliwa niż na szosie. Np. Daihatsu Cuore - poza miastem 4,1 l benzyny, na autostradzie 6,3 l, Opel Astra diesel - poza miastem 4,2 l, na autostradzie 6 l; te same proporcje dotyczą wszystkich wzmiankowanych w artykule samochodów - i po prostu wszystkich w ogóle, bo jest rzeczą powszechnie znaną, że prędkość tak zwana ekonomiczna jest zbliżona do tej, jaka jest dozwolona i praktykowana na szosie. W związku z tym twierdzenie, że jazda autostradą niesie ze sobą oszczędności paliwa, emisji spalin, kosztów podróży są zwykłą nieprawdą. Wszystkie inne zestawienia opierają się natomiast na utopijnym i nigdy nie zrealizowanym założeniu - co by było, gdyby..., a konkretnie - gdyby jeden kilometr obecnej szosy zastąpić jednym kilometrem autostrady - jak gdyby autostrada i stojące za nią gangi (tak zwane lobbies) nie wymuszały zwiększenia ruchu samochodowego i jakby do autostrady nie trzeba było dojeżdżać.
GP, podobnie jak każda inna, nie ma obowiązku drukować ani niczyich listów, ani tekstów tak zwanych nie zamówionych. W tym wypadku chodziło jednak o konkretne cyfry i dane, które świadczyły, że Czytelników wprowadzono w błąd. Gdyby z całego mojego listu wybrano tylko i wydrukowano dane liczbowe, uważałbym, że rzecz jest załatwiona zgodnie z zasadami fair play, podobnie gdyby mi odpowiedziano i przytoczono argumenty, które świadczyłyby, że nie mam racji. Zamiast tego politycznie poprawna (w prawicowym wydaniu) GP zachowuje się inaczej: nabrała wody w usta i listu nie wydrukowała, a mnie odpowiedzi nie udzieliła. Zachowano się z prawicową elegancją i zachowano dyskretne milczenie wobec niewygodnych faktów, milczenie, które jest kłamstwem.
CENZURA W RAJU?
Od pewnego czasu pojawia się na polskim ekologicznym rynku czasopismo "EKO RAJ". W styczniu ukazał się w nim tekst o wspaniałości zapory czorsztyńskiej. Jakaś bliżej nieokreślona grupa miała też ogłosić zakończenie akcji. "Argumenty" za zaporą nie spodobały mi się. Napisałem polemikę:
TYTUŁEM POLEMIKI ALBO DOPOWIEDZENIA
Ze zdziwieniem przeczytałem tekst Pani Anny Szopińskiej pt. "Pienińskie metamorfozy" ("Eko Raj" 1/95). Zdziwiły mnie przede wszystkim zacytowane tezy, wygłoszone przez profesor Zofię Kuratowską.
Budowa tamy w Czorsztynie to wielka szansa dla mieszkańców twierdzi Pani Profesor.
Teza ta lansowana była wielokrotnie, ale tym razem lansującym ją nie jest ani jakiś hydrotechniczny urzędnik, ani naiwny mieszkaniec którejś z podpienińskich wiosek. Tę tezę wypowiada Profesor!
A więc, gwoli prawdy, a w zasadzie gwoli przypomnienia:
Gdy zapadała decyzja budowy, mieszkańców nikt o zdanie nie pytał. Po prostu wysiedlono ich, niszcząc wiekowe wsie, w których się urodzili. Tak samo, jak - nawiasem mówiąc - nikt nie pytał środowisk naukowych, zajmujących się ochroną przyrody i zabytków. Uczonym przedstawiono jedynie warianty do wyboru.
Profesor Kuratowską miał do zapory przekonać sejmik w Maniowach w 1990. Abstrahując od tego, czy zgromadzenie to odbyło się w sposób rzetelny, czy też nie, chciałbym zacytować fragment sprawozdania z tego spotkania: "Należy definitywnie rozstrzygnąć cel główny budowy zespołu zapór".
A więc ów cel nie był określony w momencie wydania decyzji o budowie? Po co zatem tyle zniszczono? Po to, by później mówić, że z powodu zniszczeń inwestycję trzeba dokończyć?
Horror! [...]. Nie tylko Mrożek, ale i prokurator się kłania trafnie skomentował to Staszek Zubek na łamach "Wieści" (14.5.91).
Będzie pięknie i będą przyjeżdżać turyści woła zachwycona Pani Profesor.
Po okolicach Czorsztyna chodziłem sam, jako przodownik turystyki górskiej prowadziłem grupy wycieczkowe, na temat walorów krajoznawczych okolicy pisałem też nieco w prasie. I mówienie o rozkwicie turystyki nad "pięknym" zalewem czorsztyńskim po prostu mnie rozbawia. Piękno dla niektórych może jest pojęciem subiektywnym, ale osobiście od obetonowanego akwenu wolę górskie lasy i majestatyczne zamki na skałach górujące nad doliną, gdzie prawie każdy dom jest zabytkiem. I właśnie taki Czorsztyn był na tyle turystycznie atrakcyjny, że nie musiał reklamować się zaporą. Dziwna to rzecz, że dla napływu turystów wycina się lasy parku narodowego czy skazuje na zniszczenie kilkuwiekowe zabytki. Śmiem twierdzić, że mówienie o turystyce jako szansie rozwoju okolicy to po prostu celowy i nieuczciwy chwyt ad populum wobec mieszkańców,. chwyt mający ich przekonać przynajmniej do siedzenia cicho w sprawie inwestycji, której i tak nie byli się w stanie przeciwstawić.
W tym kontekście groteskowo brzmią też obawy o dziką i niekontrolowaną zabudowę wokół przyszłego zbiornika. Trudno sobie bowiem wyobrazić, by ktoś wymyślił rzeczy gorsze, niż na przykład architektura Nowych Maniów.
Budowa zbiornika czorsztyńskiego, to - zdaniem Profesor Kuratowskiej - "szansa ochrony i opieki nad tutejszą przyrodą". Jak na razie zniszczono dwa rezerwaty przyrody, wycięto fragment lasów parku narodowego, przez centralną część parku przeprowadzono szosę. Raport Komitetu Ochrony Przyrody pan z 1984r. mówi o skutkach przyrodniczo-klimatycznych, które w przypadku zrealizowania inwestycji ujawnią się po latach, a których do końca nie sposób przewidzieć.
Wszystko, niestety, wskazuje na to, że tama zostanie ukończona. Nie zadecydowały jednak o tym ani rzeczowe dyskusje, ani też żadne konkretne, przekonujące racje ekonomiczne.
Jak odpisano, mój tekst miał się ukazać w kwietniu. Nie wyszedł ani w kwietniu, ani w maju.
Spojrzałem na stopkę redakcyjną. W radzie programowej pisma zasiada dwóch byłych ministrów ochrony środowiska, poniekąd odpowiedzialnych za budowę tamy czorsztyńskiej - Maciej Nowicki i Stefan Kozłowski.
Tomasz Poller