KŁOBUCK SIĘ OBRONIŁ!
Kłobuck jest niewielkim miastem, położonym kilkanaście kilometrów od Częstochowy. Wjeżdżając do niego widać po prawej stronie drogi cmentarz, za nim pas pól i łąk, a dalej na horyzoncie zabudowania dzielnicy Smugi i górujący nad nimi komin. To widoczny z daleka ślad po wielkiej budowie socjalizmu: kotłownia kombinatu ogrodniczego RSP Smugi. W ostatnich dniach maja w mieście pojawiły się ulotki pt. Oczywistość:
"16 maja 1995 roku w częstochowskim dodatku "Gazety Wyborczej" ukazał się artykuł poświęcony ulokowanemu w Kłobucku zakładowi utylizacji tworzyw sztucznych (na marginesie warto zauważyć, że pracownik naukowy Wydziału Chemii Uniwersytetu Jagiellońskiego po przeczytaniu tego artykułu z "Wyborczej" długo szukał daty wydania gazety, gdyż myślał, że to dowcip na Prima Aprilis!). W artykule przedstawiono m.in. opinię wydziału ochrony środowiska UW w Częstochowie: Otrzymaliśmy niepełną dokumentację tej inwestycji... Nie wiadomo jednak, czy przemysłowa utylizacja będzie również bez szkody dla otoczenia.
Ta informacja oraz fakt, że w budowę spalarni zaangażowany jest kapitał niemiecki, a od czasu zbudowania w Oświęcimiu gigantycznej fabryki mydła z Polaków i Żydów nie mamy za grosz zaufania do niemieckiego przemysłu chemicznego, postanowiliśmy bliżej przyjrzeć się tej sprawie. Wg informacji z "Gazety Wyborczej" Pod koniec maja radni z Kłobucka spotkają się z naukowcami z Instytutu Chemii Uniwersytetu Śląskiego, którzy będą wyjaśniać wszystkie wątpliwości i po raz kolejny zaopiniują linię technologiczną. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że w zaproszeniu na V sesję Rady Miejskiej w Kłobucku podano nazwiska tych naukowców: prof. Sułkowski i dr Żmuda. Nazwiska te nie figurują na liście pracowników Uniwersytetu Śląskiego. Profesor Sułkowski według informacji w Informatorze Nauki Polskiej, tom 4, Ludzie Nauki s. 562 jest laryngologiem z Łodzi, natomiast dr Żmuda po zrobieniu doktoratu na UŚ wyjechał do Niemiec i tam pracuje (informacja telefoniczna od jego byłych kolegów z pracy).
Technologia, na której oparty ma być zakład termodegradacji śmieci, polega na tym, że: Podczas przeróbki odpadów nie powstają żadne produkty uboczne, które mogłyby zanieczyszczać środowisko. Plastyki zamieniają się w benzynę i oleje napędowe - czyste ekologicznie i nie zawierające szkodliwych domieszek. Czyli wrzucając do blaszanej beczki, a właściwie czegoś w rodzaju gigantycznego parnika do ziemniaków (pokazanego na zdjęciu w "Gazecie Wyborczej") odpady plastikowe, tzn. stare reklamówki i grzebienie, butelki po napojach, zużyte prezerwatywy i podgrzewając to wszystko, otrzymujemy paliwo. Prywatna opinia naszych znajomych, zatrudnionych na Wydziale Chemii Uniwersytetu Jagiellońskiego jest taka, że jeśli to prawda, to rada miasta Kłobucka powinna wystąpić o Nagrodę Nobla dla wynalazców, bowiem wszystkie znane do tej pory metody termoutylizacji powodowały uwalnianie się różnych trujących związków, w tym dioksyn uszkadzających kod genetyczny, furanów i tzw. związków pierścieniowych, które z kolei są rakotwórcze. Pisze zresztą o tym także "Gazeta Wyborcza" w odniesieniu do kłobuckiej instalacji, formułując to bardzo oględnie: Przeprowadzone do tej pory pomiary nie wykazały szkodliwego oddziaływania na środowisko oraz nadmiernej emisji zanieczyszczeń. Nadmiernej - czyli jakaś emisja jednak jest. Jeżeli w tym "parniku" przerabia się 50 kg odpadów na godzinę, czyli około tony dziennie i emisja już występuje, to ile chce firma "Oktan" przerabiać po uruchomieniu gigantycznej inwestycji na Smugach i jak duża będzie wtedy ta emisja. W każdej sytuacji podgrzewania czy spalania odpadów plastikowych uwalniają się też opary metali ciężkich (kadm, chrom), dodawanych do plastyku jako stabilizatory lub barwniki. Nie mają one zastosowania w produkcji benzyn czy olejów napędowych, wobec tego firma "Oktan" coś z nimi będzie musiała zrobić.
Emisja tych związków jest na tyle niebezpieczna, że po awarii w zakładach BASF w Ludwigshafen w Niemczech (!), która miała miejsce w 1953 roku, część budynków skażonych tymi związkami trzeba było rozebrać, gdyż próby ich usunięcia poprzez zmycie, zamalowanie czy skuwanie tynków nie powiodły się. Podobne sytuacje miały miejsce w innych krajach, zwłaszcza we włoskim mieście Seveso w 1976 roku, gdzie oprócz kilkuset chorych ludzi, których trzeba było leczyć z alergii, chorób skóry, uszkodzeń wątroby, zaburzeń płodności itd., trzeba było zabić 35 000 zwierząt hodowlanych, których mięso nie nadawało się do spożycia i zebrać wierzchnią warstwę gleby skażonej tymi związkami, jako nie nadającą się do uprawy. Dlatego na Zachodzie najnowsze badania naukowe skoncentrowały się nie na poddawaniu tworzyw sztucznych przetwarzaniu termicznemu, lecz na przeróbce chemicznej w niskich temperaturach.
Jeszcze jedno pytanie nam się nasunęło. Widzieliśmy kontenery z plastikowymi śmieciami sprowadzanymi z Niemiec (rozumiemy, że firma "Oktan" kupuje tam ten cenny surowiec i wiezie go przez przeszło 1000 kilometrów do Kłobucka), natomiast nigdzie nie widzieliśmy cystern z paliwem uzyskanym z przerobu tych plastyków. Podejrzewamy, że w wyniku tej utylizacji uzyskuje się tak czystą i ekologiczną benzynę i oleje, że ich w ogóle nie widać ani nie czuć. Ponieważ instalacja próbna pracuje od września (za zgodą Komisji Zagospodarowania Przestrzennego i Ochrony Środowiska rady Miasta z p. Bębnem na czele), można przypuszczać, że przerobiła ona ok. 200 ton odpadów i jakiś ślad powinien po tej działalności pozostać.
I teraz zastanawia nas, czy - jak pisze "Wyborcza": jedyna tego typu na świecie metoda przetwarzania odpadów plastikowych znalazła sobie miejsce właśnie w Kłobucku - to zaszczyt dla miasta czy śmiertelne zagrożenie dla jego mieszkańców. I czy radni podejmując decyzję o lokalizacji uczynią rzecz chwalebną, likwidując część bezrobocia i dzikich wysypisk śmieci, czy też naruszą przykazanie Boże: nie zabijaj.
Chcemy, żeby nasza gmina była wolna od dzikich wysypisk, których jest tak wiele - powiedział "Gazecie Wyborczej" p. Perz. Też chcielibyśmy żyć w czystym i pięknym kraju, nie wiemy jednak, czy właściwą metodą, aby tego dokonać, jest sprowadzanie kontenerów śmieci od sąsiadów z Niemiec. Dzikich wysypisk może i nie będzie, za to może wzrosnąć zachorowalność i śmiertelność wśród mieszkańców Kłobucka i sąsiednich gmin. Jeśli Niemcy są na tyle ostrożni, że mimo, iż zatrudniają takich doskonałych specjalistów, jak dr Żmuda, który przyjeżdża do Kłobucka uświadamiać nas o dobrodziejstwach utylizacji, sami u siebie takich instalacji nie budują, to coś tu nie gra. Skończy się tak, jak z II wojną światową: myśmy się cieszyli, żeśmy ją wygrali, za to przez prawie 50 lat mieliśmy tu komunizm. Niemcy ją przegrali, za to są bogaci. Z plastykiem i benzyną może być tak samo: Niemcy będą mieli czysty kraj i zdrowie, a my się będziemy cieszyć, że mamy nowy zakład pracy i będziemy mieć raka albo dzieci o trzech rękach.
Skutki lokalizacji zakładu przerobu plastyku w Kłobucku dotyczą nie tylko mieszkańców dzielnicy Smugi, ale całego miasta i ościennych gmin. Nie pomoże wychodzenie przed próg własnego domu i ślinienie palca, żeby sprawdzić, skąd wiatr wieje i czy nie niesie ze sobą jakiegoś świństwa. Badania na temat szkodliwości tych związków chemicznych są tak drogie (3000 do 5000 marek za jedną próbkę), że nawet w Niemczech i Austrii nie prowadzi się ich codziennie.
Do tej pory zebrano jedynie kilkadziesiąt podpisów protestujących przeciw lokalizacji zakładu, głównie ze Smug. Gazeta samorządu lokalnego "Z Ziemi Kłobuckiej" zachowuje milczenie w tej sprawie, podobnie jak burmistrz tow. Andrzej Wójcicki w raporcie o stanie miasta w rozdziale Kierunki rozwoju gminy Kłobuck na najbliższe i dalsze lata (pisanym w kwietniu'95, a więc po ponad pół roku działania próbnej instalacji) ani słowem nie zająknął się o tak wielkim dobrodziejstwie dla gminy.
Sesja Rady Miasta poświęcona lokalizacji zakładu w Kłobucku zaplanowana została na 1.6 (w Dzień Dziecka - termin wybrali chyba żeby było śmieszniej), o godz. 1330 według programu posiedzenia rady. Żeby powstrzymać radnych przed popełnieniem głupstwa (większość z nich nie ma pojęcia, nad czym będzie głosować, dlatego wybrano Kłobuck, w większym mieście mógłby się trafić jakiś wykształcony albo tylko dociekliwy radny, który wiedziałby, gdzie poszukać informacji) potrzebna jest aktywna obecność mieszkańców, zbieranie podpisów pod protestem, jeśli trzeba będzie, to zaskarżanie decyzji do władz wyższych szczebli, organizowanie referendum w sprawie lokalizacji lub odwołania rady. Przed dopuszczeniem do głosowania należałoby sprawdzić, jakie oceny z chemii w szkole podstawowej mieli poszczególni radni. Przedyskutujcie z waszymi sąsiadami tę sprawę, starajcie się jak najwięcej dowiedzieć o zanieczyszczeniach, a kto nam nie wierzy, niech weźmie patelnię, położy na niej kawałek plastyku i postawi na gazie w kuchni to zobaczy, czym to pachnie!"
Tyle ulotka.
Grupka osób związana z komitetem protestacyjnym prośbą i groźbą nakłaniała współobywateli do składania podpisów i kolportowania materiałów informacyjnych dotyczących ochrony środowiska. Prawie cała rada miasta sprawiała wrażenie uszczęśliwionej perspektywą wielkiej inwestycji. Jeszcze na dzień przed sesją rady wszystkim członkom komitetu protestacyjnego wydawało się, że sprawa jest przesądzona i nic nie można zrobić. W poczuciu bezsilności grupy mieszkańców atakowały przetwórnię na Smugach, wybijając kamieniami szyby. I nagle w ludziach coś pękło.
1 czerwca od rana na ręce zarządu miasta obywatele zaczęli składać listy protestacyjne, protestowali pojedynczo, w grupach sąsiedzkich, protestowały szkoły, przedszkola, załoga szpitala, na papierach firmowych przynosili podpisy miejscowi biznesmeni wraz z zatrudnionymi u nich pracownikami. Trudno ocenić liczbę podpisów: minimum tysiąc, a optymiści mówią o czterech-pięciu tysiącach. Pod budynkiem urzędu miasta zaczął gromadzić się tłum. Młodzież licealna przyszła z transparentami, harcerze w pełnym umundurowaniu z maskami przeciwgazowymi, setki osób: lekarze, nauczyciele, właściciele prywatnych zakładów produkcyjnych, emeryci zapełnili salę obrad Rady Miasta. Radni wezwali na pomoc policję, ale funkcjonariusze ograniczyli się do wejścia na salę i z uwagą przysłuchiwali się dyskusji.
Przedstawiciele firm zainteresowanych w przerobie plastyku zostali przyparci do muru i musieli się ostro tłumaczyć, najpierw z ilości odpadów, które chcieli tam przerabiać. (Odpowiedzi wahały się od 80 do 200 tysięcy ton, podczas gdy w piśmie GRB 7325/II/D/94 z 21 października 1994 zarząd miasta został poinformowany, że firma "Oktan" chce sprowadzić do 1998 roku ponad 400 tysięcy ton odpadów z samych Niemiec. Oprócz tego właśnie 1 czerwca przyjechał do Kłobucka "inwestor" z Belgii, żeby podpisać umowę o transporcie własnych śmieci. Po zorientowaniu się w sytuacji szybko się ewakuował.) Następnie musieli wyjaśniać technologię, ale to zakończyło się, gdy jeden z protestujących zaczął doktorowi Żmudzie przeprowadzać egzamin ze znajomości tworzyw sztucznych na podstawie kolekcji plastikowych butelek, które przyniósł ze sobą. Po słowach: Pan tego nie rozumie, panie doktorze, ja panu wytłumaczę... doktor Żmuda opuścił salę stwierdzając, że został obrażony, a w Kłobucku dominuje kołtuństwo.
Radni zostali sterroryzowani postawą sali i przegłosowali stosunkiem głosów 24:0 zakaz lokowania takiego zakładu w Kłobucku oraz zlecili Komisji Rewizyjnej zbadanie, kto spośród nich najbardziej przyczynił się do funkcjonowania przez ponad pół roku eksperymentalnej instalacji w centrum miasta. Przeciw zakładowi utylizacji głosowali nawet ci spośród radnych, co jeszcze niedawno wdrapywali się na komin i z lubością wdychali opary plastyku, aby po zejściu na dół zaświadczać wszem i wobec, że są absolutnie nieszkodliwe.
Strachu radnym wystarczyło tylko na czas obecności mieszkańców, bowiem natychmiast po ich wyjściu grupa radnych popierająca budowę destylarni postanowiła się odegrać i przegłosowała, że kosztami zmycia z chodnika przed budynkiem Rady Miasta napisów przeciw niemieckim śmieciom obciążona zostanie protestująca młodzież.
Do wieczora w pijalni piwa "Luz" obradował, niepotrzebny już chyba nikomu, komitet protestacyjny, tocząc dyskusje o ekonomii, ekologii, polityce i gospodarce komunalnej.
Jerzy Roś