Previous PageTable Of ContentsNext Page

Zielone Brygady 75 DZIECI

DZIECI

P i ę t n a ś c i e m i n u t

Piętnaście minut w życiu człowieka, to tak niewiele, a jednak piętnaście minut może zadecydować o całym naszym życiu - pierwsze piętnaście minut pobytu na tym świecie.

Napisano wiele książek na temat, jak ulżyć w cierpieniu rodzącej kobiecie, jak doprowadzić do porodu bezbolesnego. Mało kto zajmuje się przeżyciami przychodzącego na świat człowieka, gdyż on sam nie potrafi jeszcze mówić, a więc nie może nam opowiedzieć o swoich wrażeniach, a gdy nauczy się już mówić, to to przeżycie zginęło w zakamarkach niepamięci.

Czy jednak faktycznie nowy przybysz nie mówi nam niczego, czy też my sami nie chcemy usłyszeć tego, co nam oznajmia?

Kiedy cudzoziemiec, ktoś nie mówiący tym samym językiem,

co ja, bierze przez pomyłkę do ust łyk parzącego napoju,

widzę oto, jak wygłasza najbardziej elokwentne przemówienie:

nagle cały się otrząsa i pluje gwałtownie;

zaczyna wymachiwać rękami jak szalony;

wywraca oczami pełnymi łez i wykrzywia twarz.

Choćby pochodził z Chin, Afganistanu lub Turcji, a więc z kraju, którego języka nie znam, rozumiem go doskonale:

Ten człowiek mówi,

nie, krzyczy: "Sparzyłem się! Och, co za ból!"

A przecież któż bardziej cierpi i głośniej krzyczy niż właśnie niemowlę.

Czy naprawdę dziecko przychodzące na świat nie mówi?

Spójrzcie tylko.

Czy potrzebny tu komentarz?

To tragiczne czoło, te otwarte w krzyku usta,

zamknięte oczy, zaciśnięte kurczowo powieki,

dłonie tragiczne, wyciągnięte w błagalnym pełnym rozpaczy geście.

Stopy, które tak zaciekle odpychają, podkurczone nogi, które mają chronić delikatny brzuch,

ciało całe w spazmach i drgawkach...

Czy rzeczywiście dziecko przychodzące na świat nie umie mówić?

Całym swoim jestestwem protestuje, wyje:

"Nie! Nie dotykać mnie! Zostawcie mnie! Zostawcie!"

i jednocześnie błaga:

"Ratunku! Pomóżcie mi!"

Słowa te napisał Frédérik Leboyer, lekarz położnik, w swojej książce "Narodziny bez przemocy".

Człowiek rodząc się robi olbrzymi krok w zupełnie nowy i nieznany świat. Jest jak podróżnik odkrywający nieznane lądy. Wbrew swojej woli zostaje wypchnięty z bezpiecznego świata, w którym dotychczas przebywał. Co go czeka w nowym świecie: radość czy cierpienie? Niestety, już od pierwszej chwili poddany jest straszliwym torturom, gdyż oficjalna medycyna uważa, że noworodek nie widzi, nie słyszy i nie czuje tak, jak człowiek dorosły.

Czy noworodek nie widzi?

Tak piszą w książkach.

Tak jest zapisane w umysłach ludzi.

W przeciwnym przypadku jak wyobrazić sobie, że można skierować na noworodka lampę bezcieniową, reflektory, których blasku żaden chirurg nie byłby w stanie znieść?

Przytłumić światło, kiedy maleństwo przybywa?

Po co, czy warto przejmować się ślepcem? (...)

Jak tylko głowa znajdzie się na zewnątrz, dziecko otwiera ogromne oczy, chociaż reszta ciała jest jeszcze uwięziona, a jednocześnie na maleńkiej twarzyczce maluje się niewypowiedziane cierpienie.

Michałowi Strogonoffowi wypalają oczy rozżarzoną szablą.

W jakich okolicznościach Juliusz Verne przeżył podobne doświadczenie?

Jeśli chciano naznaczyć dziecko piętnem cierpienia, przemocy,

wyjaśnić mu, że trafiło między szaleńców,

to owszem, trudno znaleźć lepszy sposób jak skierowanie nań oślepiającego światła.

Jednocześnie wrażliwe uszy dziecka porażone są krzykami, jakimi matka "zachęcana jest" do szybszego wydania go na świat, a po chwili następuje brutalna ingerencja położnej, która odsysa wydzieliny z górnych dróg oddechowych.

Dziecko rodząc się musi przestawić się na zupełnie inny sposób oddychania. Pierwszy łyk powietrza niesie ze sobą ból, przypomina to pierwsze zaciągnięcie się papierosem. Dziecko dopiero po namyśle, powoli, uczy się oddychania. Ale jest to możliwe tylko wtedy, kiedy jego mózg zasilany jest w tlen przez tętniącą jeszcze pępowinę. Jest to moment, gdy dziecko może otrzymywać tlen z dwóch źródeł. Niestety i tu zostaje mu odebrana szansa spokojnego wejścia w to życie. Zaraz po urodzeniu odcina się pępowinę, dziecko zaczyna się dusić, walczy o życie i wciąga powietrze, które pali jego drogi oddechowe. Strach i cierpienie. Dziecko wydaje pierwszy krzyk, krzyk przeciwko życiu. I zaraz potem zostaje zabrane, położone na zimnej wadze, w jaskrawym świetle poddane oględzinom lekarskim i zakraplaniu oczu.

Wreszcie dziecko zostało samo.

Dławi się bez końca ze strachu, zachłystuje się strachem, bo jest zagubione we wrogim, niezrozumiałym, oszalałym świecie.

Wystarczy się do niego zbliżyć, od razu zaczyna drżeć, wrzeszczeć na całe gardło.

Uciec! Uciec!

I wtedy jesteśmy świadkami niezwykłej sceny:

Dziecko u kresu sił, u kresu tchu, u kresu cierpienia, zaczyna uciekać.

Nie ucieka daleko, nogi wpadają w ruch, ale nie są w stanie unieść dziecka.

Zapada coraz głębiej w siebie.

Kuli się, zwija w kłębek, kurczy.

Przyciąga do ciała nogi i ramiona.

Wraca do pozycji, do zachowania płodu.

Odrzuca własne przyjście na świat

i sam świat.

Ta pozycja oznacza powrót do raju.

Jest znów symbolicznym więzieniem matczynego łona.

Mówi się, że dziecko szybko zapomina. Czy na pewno? Nasza podświadomość zapamiętuje wszystko - i to, co dobre, i to, co złe, bez żadnego rozróżniania. Czy nasze problemy z oddychaniem, czy usztywnienie i bóle pleców, czy irracjonalne lęki lub dręczące nas sny, nie mają swojego początku właśnie w czasie tych kilku pierwszych minut naszego życia? Czy od człowieka tak urodzonego możemy oczekiwać odwagi, czułości, wrażliwości na cierpienia innych, poszanowania życia? Czy ludzie napiętnowani strachem i cierpieniem mogą zbudować świat miłości, pokoju, jedności i braterstwa? W tym momencie powinniśmy przestać się dziwić, że nasz świat wygląda tak, jak wygląda.

A przecież można inaczej powitać przychodzącego na ten świat człowieka.

Oddzielny pokój porodowy dla każdej kobiety i dziecka, przytłumione światło, pełne miłości i cierpliwości milczenie i oczekiwanie na przybycie gościa. Dziecko po opuszczeniu matczynego łona zostaje delikatnie położone na brzuchu matki i otulone pełnymi miłości matczynymi dłońmi. Zamiast rozpaczliwego krzyku, cichy okrzyk zdziwienia i cała gama odgłosów, jakie wydaje mały przybysz, poznając nowy sposób oddychania, gdyż przez tętniącą jeszcze pępowinę otrzymuje potrzebny mu tlen. Zebranym pozostaje tylko w ciszy i w kontemplacyjnym skupieniu przeżywać wraz z dzieckiem to wejście w życie. Gdy pępowina przestaje tętnić, zostaje odcięta, a dziecko powoli zostaje zanurzone do ciepłej wody. Znajduje się znowu w znanym, bezpiecznym środowisku, w jakim znajdowało się przez dziewięć miesięcy.

Dłonie podtrzymujące dziecko w kąpieli czują wkrótce, jak małe ciało rozpręża się całkowicie. Pozostałości lęku, usztywnienia, napięcia roztapiają się teraz niby śnieg w promieniach słonecznych. Wszystko, co w tym niemowlęcym ciele było jeszcze niespokojne, zakrzepłe, zablokowane, zaczyna żyć, tańczyć.

I oto cud: dziecko otwiera szeroko oczy.

To pierwsze spojrzenie jest niezapomniane.

Ogromne, pełne powagi, intensywne, głębokie spojrzenie mówi:

"Gdzie jestem? Co się ze mną stało?"

Wyczuwamy w tych oczach takie skupienie uwagi, taką obecność, takie zdziwienie, tyle pytań, że jesteśmy tym głęboko poruszeni.

Widzimy (jakby cała rzecz nie była sama w sobie oczywista!), że narodziny nie tylko nie stanowią początku, lecz że są momentem przejścia. I że istota, która na nas patrzy, która zadaje wzrokiem pytania, "była" już od dawna."

Zanurzone w wodzie zaczyna się poruszać, poznawać przestrzeń, poznawać swoje ciało. Bawi się wydając krótkie i lekkie okrzyki radości i zaskoczenia. Samo decyduje o długości kąpieli. Musi w nim nastąpić całkowite odprężenie.

Wyjmowanie z wody jest następnym doświadczeniem. Malec protestuje, gdyż zaczyna odczuwać ciężar swojego ciała, a więc zostaje ponownie zanurzony w wodzie, i tak kilka razy aż opanuje i to nowe doświadczenie. Potem owinięty w pieluszki i położony na boku (darowane jest mu nagłe i bolesne rozprostowanie pleców) odkrywa bezruch i samotność.

I tak spokojnie prowadzone od odkrycia do odkrycia, od nowości do nowości dziecko, uczy się zaufania do tych, którzy go otaczają i uczy się przyjmowania tego, co nowe, a nie bronienia się przed tym.

Wielka przygoda dobiegła kresu.

Wyszedłszy z toni, zrodzone na nowo, ale tym razem świadomie, dziecko odnajdzie matkę, ale teraz będzie miało oczy szeroko otwarte.

Zanim doszło do tego wesela, do tego odzyskania,

nie drgnąwszy nawet, stawiło czoło potworowi:

samotności,

która już do końca życia nie będzie budzić jego lęku.

I w pełni rozbudzone, świadome siebie, swojego ciała, promieniejące zadowoleniem dziecko zapozna się z matczyną piersią,

która nie po to jest, by uśmierzać trwogę.

Dziecko nie rzuca się na nią, jak tonący, który chwyta się pierwszej gałęzi, jaka mu się nawinie.

Nie, ta pierś jest świętowaniem życia.

Mówi dziecku, jakie życie jest dobre, ciepłe, szlachetne i pełne.

I tak oto narodził się CZŁOWIEK. Człowiek piękny, bo jego twarz nie jest wykrzywiona przez strach. Człowiek, który już w pierwszej dobie swojego życia, wbrew naukowym stwierdzeniom, potrafi się radośnie uśmiechać. Człowiek, którego twarz jest wizerunkiem spokoju i pokoju.

Ale, aby takie przyjście na świat było możliwe, trzeba uwolnić od strachu matki, lekarzy i położne. Przede wszystkim matki, aby potrafiły przeciwstawić się istniejącej machinie medycznej. Matki, którym wmówiono, że same nie potrafią urodzić dziecka, matkom, które na sali porodowej zostały sprowadzone do poziomu przedmiotu i które mają przez całe życie podświadome poczucie winy, że zawiodły, gdyż nie pomogły dziecku w pierwszych chwilach jego życia, nie zapewniły mu poczucia bezpieczeństwa. Później, o ile matka sobie tego nie uświadomi, zaowocuje to nadmierną opiekuńczością lub odrzuceniem przejawiającym się nadmierną oschłością i warunkową miłością

I to matka wraz z ojcem powinni mieć prawo wyboru lekarza, który pomoże małemu przybyszowi powitać ten świat. Lekarza cierpliwego, skromnego, którego serce wypełnione jest miłością i pokojem.

Bo jeśli nie ma miłości, będziesz tylko zręcznym położnikiem.

Sala porodowa może być najwłaściwiej oświetlona, ściany mogą być dźwiękoszczelne, kąpiel o ściśle, z dokładnością do jednego stopnia, dobranej temperaturze,

a jednak dziecko będzie krzyczeć.

Proszę nie obwiniaj o to mojej książki.

Dokonaj rachunku sumienia:

musiała pozostać w tobie jakaś resztka nerwowości, szczypta złego humoru, odrobina stłumionego gniewu.

Dziecka nie da się oszukać.

Osądzi cię z cudowną i straszliwą nieomylnością.

Zgłębi twoje serce, widzi barwę twoich myśli.

Noworodek jest zwierciadłem. Odbija TWÓJ obraz.

Do ciebie należy by nie doprowadzić tego dziecka do płaczu."

Na podstawie książki Frédéricka Leboyer: "Narodziny bez przemocy", tytuł oryginału: "Pour une naissance sans violence" opracowała:

Barbara Misiak

skr.poczt. 65, 73-100 Stargard Szczec.

CHCECIE CZY NIE CHCECIE, A DREWNIANE SĄ NA ŚWIECIE

Tato, mamo - kupcie mi coś! - Jakże często gnębią nas tymi prośbami. Chcą coś: autko, gumę do żucie, laleczkę, loda, lizaka - nieważne, byle trzymać w rączce trofeum wyprawy do sklepu po drugiej stronie jezdni.

Znamy tę prośbę o "coś" my, dorośli:

ˇ my, rodzice, kupujemy "cosie" dla świętego spokoju;

ˇ my, producenci wszystkiego, "co absolutnie niezbędne" dla malucha;

ˇ i my, agencje reklamowe - wykorzystujemy do oporu chcenie dziecka i dezorientacją zniecierpliwionego rodzica.

Kupujemy to, co podpowiada nam najnowsza reklama, co jest w samym centrum wystawy. Często kupujemy wielkie NIC, za wielkie pieniądze, po nie wiadomo co.

Gdzieś w kącie wystawy, gdzieś z tyłu półki, czasem - luksus - na własnym stoisku lub we własnym sklepiku, nieśmiało zachęca nas zabawka inna - drewniana. Jej producent dołożył wszelkich starań, by stworzyć atrakcyjny wzór, który przetrwa poznawcze zapędy dziecka, dostarczy mu wielu godzin zabawy koncepcyjnej, uraduje je ruchem tak dobrze naśladującym naturalny, charakterystyczny ruch, np. jamnika, smoka, konia czy kaczuszki... Postarał się ponadto, by jego zabawka posiadała wymagane atesty. Brakło już pieniędzy na reklamę. Najpewniej jest fascynatem-hobbystą. Przecież to nie schodzi! Jak tu na tym robić szmal!

Zabawka drewniana. Przeciętnie kojarzy się jeszcze z odpustowym wózkiem lub motylkiem, którego najeżone drzazgi zgrzebnie starszą troskliwe mamy i skutecznie zrażają do wszystkiego, co drewniane. Tymczasem współczesna zabawka drewniana jest ciepła, miła w dotyku, pieszczotliwie wygładzona dla delikatnej rączki dziecka, które tak lubi tulić ukochane przedmioty. Zabawka jest wszak do kochania, proszę państwa! Nie zapomnijmy i o tej funkcji zabawki.

Rodzimy producent zabawki drewnianej jeszcze w Polsce żyje, bo ratuje jego egzystencję... eksport. Tak, eksport - nikt się tu nie pomylił. Kraje zachodnie i skandynawskie, o dużej świadomości ekologicznej, już dawno doceniły wartość naturalnej zabawki, jej funkcji dydaktycznej, stymulującej wyobraźnię, poznawczej, wreszcie emocjonalnej. Doceniły też naszego producenta, ciągle niemal rękodzielnika. Kupują więc m.in. z Polski zabawkę drewnianą, nam wysyłając to, co na ich rynku już się znudziło. My zaś, zafascynowani magią zachodniego koloru, uwielbieniem dla "made in...", lekceważymy wartość, wybieramy blichtr i znowu jesteśmy do tyłu.

Ekologia staje się modna. Zdrowa jest ta moda na zdrowie. Ekologiczna zabawka - drewniana, papierowa, wiklinowa, bawełniana, zabawka do zabawy w ruchu, "zabawy z głową" - spełnia jeszcze jeden wymóg, który nazywam ekologią mózgu. Co mam na myśli? Domyśl się, Czytelniku. Niech to będzie taki sobie intelektualny flirt. Zrozumiesz na pewno, gdy twoje dziecko spędzi kolejną godzinę przy komputerze, lub gdy przyniesie kolejną kasetę z wypożyczalni.

Aby rosły zdrowe na ciele i umyśle, by rozwijały się twórczo i były naszą, troskliwych rodziców nadzieją, powołaliśmy EKO-Konfederację zabawki drewnianej. Dziś mówimy wam Dzień Dobry! Zobaczycie nas i usłyszycie już wkrótce. Polecamy się Waszej szanownej uwadze.

EKO-Konfederaci
Prywatny Teatr Form Radiowych,
* Mrozowa 20a,
30-969 Kraków,
( 0-12/44-14-57, 44-13-45, 25-70-20, 25-74-40 w.241, fax 0-12/44-53-06

"ZIELONE BRYGADY" 9(75), WRZESIEŃ'95 S.55

Previous PageTop Of PageNext Page